niedziela, 7 kwietnia 2013

Błękitny zamek - Lucy Maud Montgomery

     

        Joanna Stirling mieszka ze swoją apodyktyczną ciotką i takąż matką. Ma już 29 lat, za chwilę będzie obchodzić 30 urodziny, a jej życie jest bez smaku. Nie jest ładna, zdrowie jej nie dopisuje, a do tego brakuje jej stanowczości. Wszyscy w rodzinie śmieją się z jej staropanieństwa, nikt jej nie dodaje otuchy, co więcej musi się zgadzać z każdym życzeniem swojej rodziny, mimo że jej dusza aż krzyczy na te wszystkie niesprawiedliwości, których doznaje w domu. Pewnego dnia dowiaduje się, że został jej najwyżej rok życia. Po pierwszych chwilach rozpaczy, postanawia po raz pierwszy w życiu przeciwstawić się zdaniu swojej matki i ciotki. Potem idzie już jak z płatka. Gdy nie ma już się czego obawiać w obliczu rzeczy ostatecznych, Joanna postanawia całkowicie odmienić swoje życie. Zachowując w tajemnicy swoją chorobę, odchodzi z domu, by opiekować się umierającą i zhańbioną koleżankę z czasów dzieciństwa. Naraża się tym na gniew rodziny, podejrzenia o utratę rozumu i banicję. Pomagając swojej koleżance Cesi w przygotowaniu się do ostatniej drogi, poznaje banitę Edwarda Snaitha, o którym w mieście krążą straszne plotki. Nie przeszkadza to Joannie pokochać tego człowieka pierwszą i niewinną miłością. Gdy Cesia umiera, a przed Joanną otwiera się przepaść powrotu do znienawidzonego domu, dziewczyna decyduje się na szalony krok, którego, była tego pewna, rodzina nigdy jej nie wybaczy. Czy znajdzie szczęście u boku mężczyzny, który jej nie kochał? Czy zdoła dobrze przeżyć ten rok życia, który jej pozostał? Joanna nie wiedziała, jednak po raz pierwszy od 30 lat zaczęła czuć, że naprawdę żyje...

         Zdecydowałam się przeczytać tę książkę z powodu rekomendacji mojej przyjaciółki. Kiedy dowiedziała się, że czytam „Anię z Zielonego Wzgórza”, stwierdziła, że nie lubi pisarstwa Lucy Maud Montgomery i że jedynie „Błękitny Zamek” przypadł jej do gustu i utrwalił się na stałe w pamięci. Zaciekawiło mnie to i podjęłam decyzję o sprawdzeniu tych rewelacji. W słuszności mojej decyzji przekonała mnie inna koleżanka, która powiedziała mi, że jest to jej ulubiona książka z dzieciństwa. Pomyślałam sobie wtedy: „Dwie pozytywne opinie, dlaczego by więc tego nie sprawdzić?”.
       Tak też się stało. Właśnie przeczytałam „Błękitny Zamek” ale mam mieszane uczucia. Faktycznie nie jest to typowy przykład pisarstwa Montgomery. Nie opowiada ona o dziecku, nie jest to powieść obyczajowa. Ja nazwałabym ją romansem. Taki typ powieści wydaje się być nowy dla tej autorki, choć nie znam wiele jej książek. Moja wiedza składa się głównie z Emilki Starr ze Srebrnego Nowiu i Ani Shirley z Zielonego Wzgórza. Obie powieści, które przytoczyłam mają wspólny mianownik. Jest to dziecko, niezwykłe, lubiące pisać i czytać i żyjące w świecie fantazji. Z bohaterką "Błękitnego Zamku" łączy je jedynie to, że  i ona ukrywa się w świecie swoich fantazji, które pomagają przetrwać jej najgorsze chwile zwątpienia. Obie dziewczynki poznajemy w wieku dziecięcym, po czym towarzyszymy im przez cały okres dojrzewania, do dorosłości. Natomiast „Błękitny Zamek” mówi o starej pannie, 29 letniej Joannie Stirling, zahukanej przez rodzinę i nie potrafiącej postawić na swoim, która w nieoczekiwanym dla niej momencie poznaje miłość swojego życia.
        Widzę w tej książce element sensacji i naiwność spojrzenia. Jakby autorka na siłę chciała zainteresować czytelnika, więc wymyśliła prostą historię, upstrzoną kilkoma sensacyjnymi wątkami, których zakończenie łatwo przewidzieć. Mimo to jest to książka przyjemna, prosta i miła. Dobrze się ją czyta, ale nie przedstawia sobą większych wartości. Niczego nie uczy, tak jak w przypadku cyklów o Emilce i Ani, nie niesie żadnych głębszych przesłań, może tylko to, że na miłość nigdy nie jest za późno i trzeba zawsze iść za głosem serca. Ale może zbyt to wszystko naciągam. Raczej patrzę na opowieść o Joannie przez pryzmat zwykłego romansu.

      Nie czuję się na siłach, aby oceniać tak znaną autorkę, jednak pozwolę sobie wyrazić kilka słów o tym romansie. Wydaje mi się, że autorka „Błękitnego Zamku” najlepiej się czuła w przestrzeni obyczajowej, w krainie fantazji i marzeń, w którą mogła wyposażyć swoje bohaterki. Potrafi pisać ciekawie o dzieciach, jednak nie potrafiła mnie zainteresować swoimi dorosłymi bohaterami. Nawet Joanna Stirling była jakby wyjęta z prawdziwego życia. Nie potrafiąca bronić swojego zdania nawet w błahych sprawach, nagle całkowicie zmienia swoje życie, bo dowiaduje się, że został jej rok życia. Oczywiście musiało to być coś niezwykłego, coś co zachęciłoby  nie tylko Joannę do zerwania ze swoim dotychczasowym życiem i bojaźnią życia, ale i co zatrzymałoby ciekawość czytelnika przy powieści. Musiała więc autorka wymyślić jakiś ekscytujący zwrot akcji i padło na śmiertelną chorobę. W oświadczynach Joanny wobec Edwarda Snaitha również widzę tej sensacyjny wątek, ten zwrot akcji, który by zwiększył zainteresowanie czytelnika. Następny zwrot akcji był jeszcze bardziej naiwny, gdyż bucik Joanny uwiązł między torami i tylko szybka reakcja Edwarda uratowała Joannę od śmierci. Późniejsze nieporozumienie między dwojgiem małżonków, które wniknęło z braku szczerej rozmowy i zwykłych domysłach po owym wstrząsającym wydarzeniu, przypomina mi bardzo akcję często spotykaną w książkach typu Harlequin. Tam zawsze autorzy wrzucają swoich bohaterów w lawinę nieporozumień, aby rozdzielić na chwilę kochanków, wzruszyć czytelnika i wycisnąć z jego oczu kilka łez. Po czym pozwala się parze wrócić do siebie, po czym następują wyjaśnienia wśród szlochów i wyznanie miłości. Wszystkie te Harlequinowe cechy widzę właśnie w „Błękitnym Zamku”. Jednakże zawsze lubiłam te proste romansidła, dlatego też romans Montgomery przeczytałam w ciągu jednego dnia i uważam, że całkiem miło spędziłam czas. Jednak większych walorów nie widzę w tej powieści. Przypomina mi też ona historie, które Lucy Maud Montgomery kazała pisać Ani Shirley i jej koleżankom w okresie istnienia klubu, który dziewczęta założyły w młodości. Tam roiło się od historii pełnych grozy, a główne bohaterki i bohaterzy zawsze umierali, aby nadać dramatyczny ton dziecinnym opowieściom. Podobne dzieło stworzyła sama Montgomery. Może chciała spróbować czegoś innego? A może od dawna marzyła o tym, aby napisać romans… Tego już się nie dowiem. Nie jestem też specjalnie zainteresowana szukaniem motywów, którymi kierowała się pisarka, kiedy siedziała nad „Błękitnym Zamkiem”, próbując uwikłać swoją bohaterkę we wzruszające sytuacje. Ważne jest, że powieść dobrze się czyta i można z nią spędzić miłe chwile. Zapewne jej bohaterowie szybko ulecą z naszej pamięci, jednak bez obaw mogę polecić tę pozycję wszystkim, którzy nie szukają ambitnej literatury, tylko dobrego sposobu na miłe spędzenie popołudnia.

Brak komentarzy: