niedziela, 31 stycznia 2016

Single in the city - Michele Gorman


Przypadkowo udało mi się zdobyć kolejną świetną książkę obcojęzyczną o miłości. Tym razem wybór padł na Michele Gorman i jej „Single In the City”. Decyzja była szybka i jednoznaczna, gdy wśród tłumu książek z nudnymi okładkami i jeszcze nudniejszymi tytułami udało mi się wyłuskać jeden jedyny tom warty mojej uwagi. Wiem, wiem, nie powinno się oceniać książki po okładce, ale czasem jest to jedyne wyjście, gdy się spieszymy. Naprawdę nie miałam czasu przejrzeć wszystkich tytułów, jakie w dzień dostawy przywieziono do mojego second-handu. Zakupy dla mamy były ważniejsze, a po książkę wpadłam przy okazji, po drodze. Szczerze mówiąc nawet niespecjalnie chciałam tego dnia kupować cokolwiek, bo wiadomo, że w dniu dostawy w sklepach z rzeczami używanymi wszystko jest droższe niż na to zasługuje. Poza tym miałam zaledwie parę groszy w portfelu i myślałam raczej o jakiejś czekoladzie. No ale weszłam, przejrzałam wszystko w 5 minut i wyszłam, ściskając pod pachą książkę na zbliżające się akurat święta. Dałam za nią całe 7 zł, czyli równowartość dwóch czy nawet trzech czekolad, ale czasem dobra książka lepiej wpływa na nastrój niż najsmaczniejsza czekolada. Poza tym musiałam coś kupić po tym, jak wypożyczyłam z mojej szkoły języka angielskiego najnudniejszą książkę świata (Mowa tu o „Love Bug” - Zoe Barnes, książce gorszej niż Harlequiny, które swoją drogą uwielbiałam jako nastolatka). Tymczasem szkoła na święta zamknęła swe odrzwia na całe dwa tygodnie, a przede mną stanęła wizja 10 długich zimowych wieczorów z książką, którą musiałam zamknąć już po trzech rozdziałach.
Wiecie co? Już po jednym rozdziale „Single In the City” wiedziałam, że jestem uratowana. Że nie będę musiała na siłę czytać tamtej beznadziejnej książki, wybranej pod wpływem impulsu (kiedy wypożyczam książkę ze szkoły językowej, zawsze robię to na szybko, bo zawsze jestem spóźniona na lekcję; cóż, tego dnia kiepsko wyszłam na tym pośpiechu). Dobrze, że powstała taka instytucja jak second-hand. Podczas gdy nie znoszę kupować tam ciuchów, które przypominają mi o traumie z dzieciństwa, tak książki to zupełnie inna sprawa. Wspominałam już kiedyś, jak bardzo lubię używane książki, noszące ślady historii. Dlatego tak bardzo lubię korzystać z bibliotek, podczas gdy księgarnie omijam szerokim łukiem. Jakoś przerażają mnie te puste oczodoły nowych, nieużywanych jeszcze książek. Są takie bez życia i własnej opowieści. Już wolę najbardziej poplamiony tom, z powyrywanymi kartkami. Tylko takie książki mają dla mnie duszę, a opowieść w nich zapisana wydaje się być jeszcze ciekawsza.
Opowieść Michele Gorman natomiast jest ciekawa sama w sobie. Odrobinę przypomina „Wyznania zakupoholiczki”, jednak Hannah, jej bohaterka, cechuje się nieco większą roztropnością i rozumem, a jej wpadki nie są aż tak spektakularne. Jednak jej miłość do ciuchów można mierzyć tą samą miarą, a jej potrzeba, aby spełniać oczekiwania innych, udając kogoś zupełnie innego, niż jest, tak samo jak w przypadku Rebeki Bloomwood, prowadzi do wielu nieporozumień. Te wpadki mnożą się, gdy Hannah próbuje uciec od samej siebie i stara się przeciwstawić niesfornej woli, która zawsze każe jej wybierać mężczyzn atrakcyjnych, dowcipnych, brylujących w towarzystwie i… zajętych.
Gdy dziewczyna, uciekając od swojego głośnego i nieudanego romansu z szefem, po przebyciu wielu tysięcy mil ląduje wreszcie w Londynie i od razu pakuje się w dokładnie taką samą sytuację, od której uciekła, postanawia całkowicie zmienić swoje wybory jeśli chodzi o mężczyzn. Koniec z zabawnymi facetami, których wszyscy lubią. Pan Właściwy i kandydat na męża musi być nudny, nie mieć z nią żadnych wspólnych tematów, a już na pewno będzie musiał poczekać więcej niż jedną randkę, żeby zobaczyć ją nagą. I nawet jeśli droga do serca takiego mężczyzny wymaga paru drobnych kłamstewek, to przecież czego się nie robi dla zmiany nazwiska? Tylko dlaczego te randki muszą być tak nudne, kłamstwa mnożyć się jak grzyby po deszczu, a żaden z tych facetów nie próbuje zaciągnąć jej do łóżka? Zaś jedyny mężczyzna, który składa jej seksualne propozycje, to kolega z pracy, który w dodatku nawet nie jest Brytyjczykiem? Przecież nie po to uciekła z Ameryki, żeby teraz chodzić na randki z chłopakiem z własnego kraju i to w dodatku pracujący w firmie jako chłopiec od wszystkiego? Zdecydowanie jej facet musi mieć ambicje! Przecież studiowanie kierunku, którego Hannah nawet nie potrafi powtórzyć, nie jest wyznacznikiem ambicji, prawda?
Za to z nią samą sprawa przedstawia się zupełnie inaczej. Gdy Hannah zdobywa pracę w agencji organizującej przyjęcia, nagle czuje, że to jest właśnie jej przeznaczenie. Od razu wie, że perfekcyjnie sprawdziłaby się w roli „party planner”. Tylko dlaczego jej bezpośrednia szefowa, Felicity, jest dla niej taka surowa i nieufna? To chyba niemożliwe, żeby wiedziała, w jaki sposób Hannah zdobyła tę prace? Przecież Mark, jej szef, nie pisnąłby słówka o ich romansie? Wprawdzie fajnie by było pochwalić się wszystkim, jakiego ma się fantastycznego chłopaka, ale to na pewno nie przysporzyłoby jej przyjaźni w pracy. Hannah musi przekonać szefową, żeby ta dała jej szansę i pozwoliła pomóc w zorganizowaniu przyjęcia. I być może, jeśli się wykaże, Felicity w końcu da jej dostęp do legendarnej szafy z ubraniami najlepszych projektantów…
Przecież to normalne, że kobieta kocha ciuchy! Każda jej koleżanka marzy, żeby dostać się do zawartości tej szafy. Jest to rzecz, której nie zrozumie żaden facet, a już tym bardziej nie powinien o to grymasić chłopiec od wszystkiego i bez ambicji, prawda? Sam wydaje się być wszystkowiedzący i dlatego tak bardzo Hannę irytuje. A jednak to on ratuje jej przyszłą karierę i to on podwozi ją do domu, gdy ta jest bez pieniędzy i to wreszcie on jest tą osobą, na której Hannah może polegać, gdy potrzebuje męskiego ramienia, na którym może się wyżalić. A jednak, wciąż jest to chłopak z USA, a nie brytyjski gentelman, którego zazdrościłyby jej przyjaciółki z Ameryki.
Cóż, można by się pokusić o stwierdzenie, że Hannah jest trochę płytka, ale za to w zabawny i niegroźny sposób. Można się przy niej uśmiać i zapomnieć o własnych problemach. Właściwie to można się całkiem mocno zapomnieć przy tej książce, a wiecie, że to właśnie najbardziej cenię w literaturze. Książka jest trochę przewidywalna, ale nie to się tutaj liczy, lecz poczucie humoru autorki. Jest błyskotliwe i cięte i bardzo trafne. Autorka patrzy z przymrużeniem oka na relacje damsko-męskie i sprawia, że człowiek zaczyna lżej patrzeć na swoje problemy z facetami, bo dzięki Michele zaczynamy rozumieć, że wszystkie mamy takie same z nimi kłopoty i nie ma się o co denerwować. Tak to już jest z kobietami i mężczyznami- nadajemy na różnych falach i zawsze już będą między nimi nieporozumienia. Jeśli nauczymy się z tego śmiać, wszystko będzie dobrze.
Znalazłam w Internecie informację o tym, że książka „Single In the City” jest dopiero pierwszą książką w serii „The Expat Diaries”. To wyjaśnia dlaczego tom, który skończyłam czytać wczoraj, zdawał się być nie dokończony. To więc jest mój następny cel- „Misfortune Cookie” jak tylko skończę czytać „Pride and Prejudice”, czyli „Dumę i uprzedzenie” w oryginale. Mam nadzieje, że kolejna część przygód Hanny będzie tak samo dobra, jak część pierwsza. Właściwie to nawet jestem pewna :)


środa, 20 stycznia 2016

Greckie wyspy- porównanie/ Kreta, Korfu, Samos, Rodos. Cz. 5- Podsumowanie

Dla tych, którzy nie lubią czytać, małe podsumowanie, w wielkim skrócie, najlepszych cech czterech wysp greckich: Krety, Korfu, Samos i Rodos. Tych, którzy chcieli by wiedzieć więcej, odsyłam do poprzednich wpisów.

Zanim zacznę, pragnę uczulić Was, że planując wakacje warto zastanowić się, która z wysp greckich spełni Wasze oczekiwania. I bardziej sugerować się swoimi potrzebami, niż okazją cenową, aby wrócić z urlopu zadowolonym, a nie wkurzonym. Stąd mój przydługawy wstęp, z którym dobrze jest się zapoznać, zanim przewiniecie rolką tekst na listę poniżej.

Zatem- najbardziej rozrywkowa jest wyspa Rodos. Najwięcej na niej naszych rodaków, jest najbardziej tłoczna i najdłużej pozostaje w ofercie biur podróży, jako że jest najbardziej niezawodna pod względem pogody.
Miasto Rodos
Gdy podróżujemy w grupie i chcemy zaszaleć, lubimy chodzić na dyskoteki lub szwendać się po mieście poznając nowych ludzi, czy to rodaków czy obce nacje, Rodos będzie miejscem idealnym. Można tam spędzić tydzień nie wyjeżdżając z centrum miasta Rodos, które ma dla nas wszystkie potrzebne rozrywki- długa, kamienista plaża na obrzeżach miasta, port po którym można się włóczyć za dnia jak i wieczorem oraz kwitnące życie towarzyskie.

Korfu

Na mieście pełno turystów oraz greckiej młodzieży, zalegającej w pubach i dyskotekach. Mnóstwo hoteli, w których na pewno znajdzie się miejsce i dla Was. Faliraki ze swoimi uliczkami pełnymi atrakcji i parkiem wodnym. Plaża w Kalithea, Zatoka Anthony Quinn z ciekawą plażą
Anthony Quinn
(trzeba się przygotować na lekki tłok i konieczność płacenia za leżaki, ponieważ nie ma za bardzo miejsca na rozłożenie ręcznika przez otaczające zatokę skały). Urokliwe, acz komercyjne miasteczko Lindos, ze swoimi osiołkami, stanowiącymi idealne tło do zdjęć z wakacji, które szybko można umieścić na facebooku czy Instagramie. Lindos także zapewni nam wodną rozrywkę, gdyż dysponuje trzema plażami- jedną u stóp Lindos, dwie w niedalekiej odległości. Amatorom zabaw windsurfingowych polecam wietrzną Prasonisi.


Na wyspie znajdzie się też wiele spokojnych kamienistych plaż na zachodzie. Po tej stronie jest ich więcej, są ładniejsze i łatwiej dostępne (choć monotonne, raczej nastawione na pływanie przy brzegu niż nurkowanie, choć i kilka zdatnych do nurkowania się znajdzie) niż po stronie wschodniej, co więcej wiatr jest tu prawie wcale nieodczuwalny, dzięki czemu możemy pływać aż do zachodu słońca, a nawet spróbować kąpieli po zmroku, gdy natrafimy na cieplejszy wieczór.
Strona wschodnia wyspy jest bardziej dzika, a woda falująca, raczej nie dla małych dzieci. Skacząc na falach można łatwo dać się znieść prądowi, z czym bez problemu poradzi sobie dorosły, a dziecko może znaleźć się w niebezpieczeństwie. Kiedyś widzieliśmy, jak wiatr ukradł dmuchany materac pozostawiony beztrosko na falach na kilka sekund i w parę minut zwiał go z Lalyssos do Rodos. To daje nam pewien szacunek o sile wiatru.


Dla tych, którzy uciekają od komercji, powinni wybrać inną wyspę lub postarać się o dodatkowe pieniądze na samochód. Wówczas polecam zjeżdżenie dzikiej, mniej turystycznej wschodniej strony (zapewne ze względu na wiatr turystyka nie rozwinęła się tu tak mocno jak po zachodniej stronie), zwiedzenie lekko zapomnianych plaż ciągnących się od lotniska w stronę Kritinii )
To jest ten dziki odcinek
posłuchania szumu fal o zachodzie słońca, zabaw na falach, zwiedzenie urokliwych tras w lasach sosnowych, zakupienie miodu od pszczelarza sprzedającego swoje specjały przy drodze wysoko w górach, czy eskapadę do Embonas na zakup wina. 


Rodos
Fajnie też zjechać z głównej drogi i wjechać w las, gdzie poczujemy się jak pionierzy wśród skał, drzew i kóz oraz kompletnej ciszy.
Objechanie niewysokich gór czy zwiedzenie ukrytych plaż w okolicy najwyższej góry Atawiros da nam również wiele przyjemnych wrażeń i poczucie melancholii i spełnienia. Tam też obejrzymy piękny zachód słońca lub nacieszymy oczy wspaniałymi widokami, niespotykanymi na dole, w komercyjnej części wyspy. Jednak poszukiwacze przygód powinni mieć na uwadze, że na Rodos wiele ich nie znajdą. Jak dobrze się rozejrzą, zajmą sobie czas na tydzień, jednak przy dwóch tygodniach wyspa ich zmęczy swoją monotonią, komercją i brakiem wyrazu.

Dla poszukiwaczy wrażeń najlepsza będzie wyspa Samos. Ten wciągający klimat wielkiej przygody jest nie do podrobienia. Do tego piękne plaże, ciepła woda, roślinność bujniejsza niż na Rodos, górskie widoki zapierające dech w piersiach, ukryte plaże, brak komercji, dzikość i niepowtarzalny charakter tej wyspy urzekną każdego, komu w duszy gra wolność i pionierskie korzenie. Dwa tygodnie na tę wyspę to za mało. Za dużo wspaniałych plaż, zatoczek i porcików. Za dużo górskich ścieżek i dzikości, które trzeba zobaczyć. Konieczny samochód.
Dla osób ceniących sobie ciszę, spokój, brak kultury All inclusive, widoki zielonych zboczy i ukrytych między nimi miasteczek oraz całkiem możliwą do zniesienia ilość komercji, polecam wyspę Korfu. Wszystko, czego człowiek potrzebuje na wakacjach znajdzie na tej wyspie w odpowiednich proporcjach. Myślę, że osoby o różnych charakterach i potrzebach znajdą tu to, czego szukają. Także ci, ceniący sobie towarzystwo i domowy spokój na pewno zawrą na Korfu wiele cennych i godnych zapamiętania znajomości i poczują się jak w domu dzięki panującej wszędzie rodzinnej atmosferze.

Pomimo swojej osobistej miłości do Samos muszę jednak obiektywnie przyznać, że  najlepsza dla wszystkich (zarówno poszukiwaczy rozrywek jak i dzikich przygód) będzie jednak Kreta. Ma trzy tłoczne miasta- Heraklion, Chanię i Retymno. Heraklion tętni życiem i będzie idealny dla grupy przyjaciół, którzy chcą się zabawić wieczorem, za dnia pragnących odpocząć na plaży, a po południu kręcąc się leniwie po mieście zagubić się wśród restauracji i pubów, gdzie będą mogli porozmawiać przy piwie lub innym trunku, natomiast Retymno będzie dla tych, którzy lubią zwiedzać. Miasto to ciągnie się wzdłuż urokliwego brzegu, posiada zamczysko dla amatorów historii, a w cudownych białych i wąskich uliczkach miasta można spędzić nieskończoną ilość godzin, nie myśląc nawet o zmęczeniu, tak jest tam pięknie. W Retymno również spotkamy wielu turystów, ale łatwo jest uciec z dala od nich, jeśli wybierzemy bardziej oddalone od centrum uliczki. Wówczas bardziej zbliżymy się do codziennego życia Greków i będziemy mieli okazję trochę podejrzeć kulturę tak inną od naszej. Chani nie odwiedziliśmy, więc nie potrafię nic powiedzieć o tym mieście.

Za to o Krecie mogę powiedzieć jeszcze dużo, jednak w skrócie wspomnę, że wyspa jest tak ogromna, że śmiało można na nią wracać kilka razy i jeszcze wszystkiego nie zwiedzić. Lepiej nie rzucać się od razu na oglądanie wszystkiego, co chce nam ta wyspa pokazać, lecz skupić się na swojej okolicy, pozostałą część wyspy pozostawić na kolejne wizyty. Znajdziemy na Krecie umiarkowaną ilość turystyki i dzikości, podzielonej równomiernie dla równowagi. 

Dlatego, mimo iż tę wyspę najmniej poznałam, polecam ją najbardziej w tej części postu porównującego wyspy. Ponieważ wiem, że zadowoli wszystkich, bez względu na potrzeby i charaktery. Jedyne o co musimy zadbać to wybrać miasto lub wieś, w której chcemy mieszkać, by być blisko natury lub tłumów, zależnie od tego, jacy jesteśmy. Bez samochodu można tu śmiało spędzić dwa tygodnie, jednak ja gorąco namawiam na przynajmniej dwudniową wycieczkę, aby dać sobie szansę pokochania Krety jeszcze bardziej.

A teraz do rzeczy. Poniżej króciutko, co podobało mi się najbardziej na każdej z wysp, co spowodowało, że czas na niej spędzony był czasem wyjątkowym:

1. Kreta- jeszcze nie wyeksplorowana, na pewno wrócę; wspaniały klimat po zmierzchu, cisza i spokój we wsiach oraz śpiew pasikoników; góry warte zobaczenia, ten dreszczyk emocji, gdy jesteśmy na szczycie, a obok nas przepaść.
2. Korfu- najbliżej ludzi, najładniejsze widoki i najbardziej bujna roślinność; najsmaczniejsze śniadania- pomidory, ogórki i czerwona cebula; wrócę za jakiś czas, gdyż zobaczyłam wszystko, co warto było zobaczyć. Dwa tygodnie z samochodem plus dobra mapa, a poznamy tę wyspę wzdłuż i wszerz.  Idealna na rodzinne wakacje z powodu dużej ilości piaszczystych plaż.

3. Rodos- tylko po miodos, jak nic innego się nie trafi, w tydzień zobaczyliśmy wszystko, co było do zobaczenia. Zbyt dużo komercji i nastawienia na zysk. Dla imprezowiczów. Nie dla osób szukających spokoju i relaksu. Najpiękniejsze na Rodos są góry- koniecznie trzeba je zobaczyć. Prasonini tylko dla amatorów sportów wodnych.
Rodos z lotu ptaka

4. Samos- wrócę na pewno. Chcę znowu przeżyć tę przygodę. Najlepsze plaże. Najbardziej wyczuwalny grecki, dziki klimat. Prawdziwi ludzie. Urocze wsie. Spokój na każdym kroku. Brak komercji. Uwielbiam!

        P.S. Z każdej wyspy przywozimy sobie tuzin ekologicznych mydełek za 1-2 euro. Miłe dla skóry i nie wysuszają jej. Pamiętać należy o sprawdzeniu składu na etykiecie; preferowane - olej z oliwek i woda.
P.S. 2 Wszystkie dodane tutaj zdjęcia pochodzą z Korfu i Rodos i są dodawane w przypadkowej kolejności.

Miało być krótko, było jak zwykle. Za co najmocniej przepraszam :)



wtorek, 12 stycznia 2016

Greckie wyspy- porównanie/ Kreta, Korfu, Samos, Rodos. Cz. 4.- Rodos

Rodos
Eksplorowana w październiku.

Niewiele dobrego mogę powiedzieć o Rodos. Jest to najbardziej komercyjna z przedstawionych przeze mnie wysp. I szczerze mówiąc… trochę nudna.

       Oprócz największej atrakcji, którą jest miasto Rodos, otoczone murami zamkowymi oraz pozostałości dawnej architektury, nie ma na tej wyspie nic, co by ją wyróżniało. Plaże nie zapierające tchu w piersiach,
widoki monotonne, tłumy turystów i mało tamtejszych mieszkańców, nie licząc tych, pracujących dla przyjemności turystów, wszędzie skały.

 Jedynie góry i lasy sosnowe są miejscem, gdzie warto pojechać. Oprócz tego warty wspomnienia jest najpyszniejszy miód, jaki kiedykolwiek próbowałam. Zacznę więc od tego.

1. Miód. Mówię na niego miód z Rodos, bo takiego charakterystycznego smaku nigdzie się nie znajdzie. Tamtejszy miód jest delikatny, ma zupełnie inny smak niż nasze polskie miody, choć można go porównać do naszych miodów spadziowych. Ale nasze wypadają przy miodzie z Rodos bladziutko.

Należy pamiętać, że taki najprawdziwszy miód, o delikatnym, niepowtarzalnym aromacie, można znaleźć tylko w górach. Jeśli zdecydujecie się na kupno miodu z Rodos, jedźcie w okolice miasta Embonas, mieszczącego się na górze Attavyros. Tam kupicie miód sosnowy, zimowy lub letni (to, kiedy miód jest wybierany z pasiek również ma kluczowe znaczenie, podobnie jak kwiaty, na których pszczoły urządzają swoje zbiory) czysty lub z odrobiną tymianku i innych ziół, które nadają mu unikalny smak. My dostaliśmy na spróbowanie miodu z dodatkiem rośliny zwanej Levanda (Lawenda?).

 Nasz pszczelarz sam hodował wokół uli owe rośliny, aby zachęcić pszczoły do mieszania levandy z sosnową spadzią i w ten sposób uatrakcyjnić smak swoich wyrobów. Dzięki temu zabiegowi uzyskał smak nie do podrobienia. W smaku jest podobny do innych sosnowych miodów, ale delikatna nuta kwiatowa wyróżnia go spośród nich. Zakupiliśmy go w górach w przydrożnym sklepiku prowadzonym przez Stavrosa Sevdalakisa, który również produkuje smaczne domowe wino, które nazywa Zeus. 

Jego „sklepik” to ładna drewniana przystań, gdzie możemy uraczyć się domowym winem z kieliszków, nie plastikowych kubeczków. Dbałość o wygląd przystani oraz jakość swoich wyrobów to wielki plus dla Stavrosa, który prowadzi swój biznes w tak opuszczonym miejscu jak okolice najwyższego szczytu na Rodos. Polecam serdecznie. W sumie jego wino lepsze było niż to, które można było dostać w rodzinnych winiarniach w słynnym Embonas.

Tam, w  Embonas, oprócz wspomnianego sławnego wina, znajdziecie również pyszne miody (w sklepikach turystycznych, gdzie można kupić wszystko, będą one droższe, dlatego polecam Wam zajrzeć do dwóch winiarni- jedna przy wyjeździe z Embonas, druga na rogu, naprzeciwko restauracji i sklepu turystycznego. Obie małe i rodzinne, prócz wina sprzedające również miody). Jeśli skusicie się na kupno wina, unikajcie tego w plastikowych butelkach. Pomimo wygody transportu, wino szybko się w nich psuje i jest niedobre w smaku, podczas gdy ten sam wyrób nalany do szkła jest o wiele lepszy.
2. Wina. Jak już wspomniałam, Embonas słynie ze swoich winogron i doskonałych win. Smaczne wina możecie zakupić w przydrożnych sklepikach w drodze do i z miasteczka, jak i w rodzinnych winnicach. Embonaskie wina wyrabiane są z winogron uprawianych na zboczach górskich, gdzie mają najlepszy dostęp do światła słonecznego. Nigdzie indziej nie kupicie takiego wina, dlatego warto jest zakupić sobie pamiątkową butelkę, ponieważ na lotnisku go nie dostaniecie, a tym bardziej w Polsce.
3. Pogoda. Kolejnym z dwóch (jedynych) atutów Rodos jest panująca tu dobra pogoda. Według tego, co usłyszeliśmy od mieszkańca Embonas, można się kąpać w morzu do Bożego Narodzenia, styczeń i luty to pora deszczowa, po niej zaś znowu następują upały.


     Dlatego sezon turystyczny na Rodos trwa aż do połowy października. Przez 2 tygodnie urlopu trafiliśmy na jeden dzień, gdzie przez 5 minut pokropił deszcz i słońce skryło się za chmurami, ale w ciągu dnia nadal było ciepło, można było cieszyć się morskimi kąpielami, odczuwało się jedynie ulgę od upałów. 

Był to idealny dzień na zwiedzanie. Był to też nasz ostatni dzień pobytu na Rodos.
Wyspa Rodos jest dość wietrzna. Zachodnia strona i krańce wyspy codziennie witały nas falami. 

Jest to więc raj dla surfingowców wszelkiej maści. Osobom z małymi dziećmi polecam stronę wschodnią. Tylko raz podczas całego pobytu zdarzyło się, że na naszej spokojnej plaży na wschodzie (Traounou/Traghanou) przywitały nas fale i to dość spore. Tego dnia strona zachodnia była zaskakująco spokojna, nie dało się nawet pływać na desce (odwiedziliśmy Lallysos, gdzie zawsze skakałam na falach- tego dnia przypominała taflę szkła). 

Najbardziej wiało w Prasonisi. Jest to raj dla windsurfingowców. Osoby, które lubią leżeć na plaży nie mają tam czego szukać. Gdy spróbują położyć się na ubitej wilgocią plaży, poczują się jak na Saharze, w minutę będą mieli drobinki piasku we włosach, w ubraniu i na ręczniku. Zaś kąpiele morskie będą groźne ze względu na przepływających surfingowców. Jest to atrakcja, którą warto zwiedzić, jeśli mieszka się niedaleko, jako taka ciekawostka. My przyjechaliśmy z Faliraki- 2 godziny jazdy i 20 minut pobytu. Czy było warto? Zawsze to kolejna rzecz do odhaczenia na kalendarzu przygód.

4. Temperatura wody. Rodos przywitała nas najcieplejszą wodą ze wszystkich czterech wysp, które zwiedziliśmy. Można było od razu wejść do morza i dryfować przez pół godziny, tylko co jakiś czas poruszając członkami, bez nieprzyjemnego uczucia gęsiej skórki. Pod koniec pobytu miałam wrażenie, że woda lekko się ochłodziła, ale w końcu była to już prawie połowa października.
Ta cieplutka woda przywabia nie tylko turystów ale i tajemnicze gryzące/parzące niewidzialne stworzenia. Spotkanie z nimi jest jak odcinek „Z archiwum X”- nagłe uczucie bólu jak od pokrzywy, które towarzyszy nam przez następne 20 minut, po czym wychodząc z wody odnajdujemy na ciele ślady jak po ugryzieniu komara. Wysypka i lekkie swędzenie w miejscu ugryzienia jest chyba jedyną pamiątką, jedynym skutkiem ubocznym takiego spotkania, ponieważ nie zauważyłam u siebie symptomów żadnej choroby.

Pewnego dnia, podczas pobytu na plaży Anthony Quinn usłyszałam rozmowę młodej angielki z obsługą wypożyczającą sprzęt wodny. Rozmawiali o ugryzieniu, padło słowo jelly-fish. Być może było to właśnie to, co mnie ugryzło, choć nie jestem pewna. 

Bo takie przykre zdarzenie spotkało mnie również podczas nurkowania z maską i rurką i nie widziałam nic podejrzanego wokół siebie, gdy nagle poczułam ugryzienie na barku. Gdy chciałam to coś ściągnąć, ten sam ból poczułam na palcu. Gdy zaś spojrzałam na taflę wody, zauważyłam małe różowe stworzenia, podobne do glist, unoszące się tuż przy powierzchni wody. Być może znalazłam winowajców, ale pewna być nie mogę, bo zazwyczaj ugryzienia przytrafiały mi się w nogi, które były głęboko pod wodą. Dodam, że poparzona/ugryziona byłam kilka razy, na plażach w Traounou, Ladiko, Anthony Quinn Bay i na dzikiej „plaży” (ciężko mówić tu o plaży, skoro są tam tylko kamienie) obok Ladiko. 
Ladiko

Nasz raj do nurkowania tuż obok Ladiko
Niestety wydaje mi się, że te tajemnicze stworzenia (być może meduzy) rozsiane są wokół całej wyspy, ponieważ w Lallysos, obok miasta Rodos, też zostałam poparzona. Być może jestem uczulona na coś, co pływa w tym morzu (może są to jakieś rośliny), gdyż mój mąż nigdy nie doznał tego nieprzyjemnego uczucia poparzenia, mimo iż wiele razy pływał tuż obok mnie.

5. Klimat. Typowo turystyczny. Pełno sklepów. Nawet w małym i klimatycznym  mieście Lindos. Stragan obok straganu, tłumy ludzi, przywożonych autokarami i osiołki przepychające się przez te tłumy wąskimi uliczkami. Wszystko to przeszkadzało w podziwianiu jedynego miejsca, gdzie można by odnaleźć typowo grecki klimat, gdyby usunąć wszystkie sklepy i owe hordy ludzi. Właściwie oprócz paru pensjonatów i kilku prywatnych domków, które możemy spotkać idąc na Akropol, wydaje się, że nikt w Lindos tak naprawdę nie mieszka, bo wszystkie pomieszczenia przeznaczone są na sklepy. Najbardziej skomercjalizowane miejsce na całej wyspie.
6. Plaże. Piaszczyste i kamieniste. Czysta woda. Żadna z plaż nie wyróżniała się niczym szczególnym i nie była godna zapamiętania. Najciekawsze moim zdaniem było nurkowanie na plażach Jordan

(i dwóch sąsiednich mini plażach wśród skał- Tassos i Oasis)

i obok plaży Ladiko (tuż przy Anthony Quinn)- gdy się ją minęło (kierując się w prawo) i wspięło się na skały, otwierała się całkiem miła perspektywa do nurkowania. Nie polecam wchodzić w takich miejscach do wody bez specjalnych butów ze względu na śliskość kamieni.
7. Widoki. Jak już wspomniałam na początku, widoki są bardzo monotonne. Mało zieleni, pełno skał i kozy. Wszędzie kozy, na poboczu, na środku drogi. Trzeba na nie ciągle uważać, gdy prowadzi się samochód.
  Oprócz turystycznych miejscowości położonych na linii brzegowej, na Rodos nie ma co zwiedzać. Wysoko w górach znajdziemy ciszę, gdzie nawet ptaków nie słychać i może dwie, czy trzy wsie. Innych mieszkańców należy szukać ze  świecą.

 Tam można odpocząć od zgiełku panującego w mieście Rodos i jedynie w górach można szukać piękna Rodos. Wyspy dzikiej i nie opanowanej przez człowieka. 
 

 

W lasach sosnowych na szczytach gór znajdziemy poukrywane ule pszczele i winorośle. Jest to charakterystyczna rzecz, jakiej nie spotka się na innych wyspach. Może jednak jest w niej coś interesującego? Ale jest to wyspa na raz. Gdy już się wszystko zobaczyło, nie ma po co wracać. Chyba, że po miód z Rodos.

Ciszę można też znaleźć między Kritinią a Kamiros. Jadąc wzdłuż wybrzeża napotykamy na długi, niezamieszkały odcinek. Tam można przyjechać na zachód słońca, aby posłuchać bijących o brzeg fal morskich i zrelaksować się, pomyśleć o tym, co jest w życiu najważniejsze, aby wrócić do kraju z nowym podejściem do życia.


 
8. Atrakcje. Zależy jak na to spojrzeć i jakie są nasze upodobania, czy przyjechaliśmy z grupą przyjaciół czy z partnerem lub mężem i dziećmi, Rodos może być nudna lub ciekawa. 

Jeśli przyjechaliśmy dla spokoju i ciszy, relaksu i widoków, piękna plaż i kontemplacji dzikiej przyrody, możemy się zawieźć. Z powodu komercji i monotonni krajobrazu wszystkie plażę będą nam się wydawały takie same, płaski teren z nielicznymi wzgórzami i górami, do których trzeba dojechać wynajętym samochodem  będzie nieatrakcyjny, a dwa tygodnie spędzone bez samochodu, gdy skazani jesteśmy na naszą najbliższą okolicę, będą się dłużyć, a my będziemy tęsknić do rodzinnych stron i udogodnień, do których jesteśmy przyzwyczajeni. 



Jedynym ratunkiem jest samochód i zwiedzanie każdego zakamarka i każdej najmniejszej nawet plaży, z daleka od długich, płaskich, bałtyckich, (mimo że kamienistych) plaż. 

Jeśli pozostanie nam podróżowanie autobusami, będziemy zawiedzeni, bo one zabiorą nas tylko do najbardziej znanych, przy tym pachnących komercją miejsc, z których każde będzie wyglądało tak samo. Dla zwolenników obcowania z przyrodą będzie to najnudniejsza wyspa grecka z czterech wymienionych na blogu.
Jeśli natomiast szukamy przygód typowo turystycznych, kramów pękających w szwach od pamiątek, zatłoczonych barów i restauracji, klubów, w których może bawić się do rana, sklepów, po których można chodzić godzinami i tłumów ludzi zwiedzających architektoniczne atrakcje, to znajdzie się w swoim żywiole. 


Miasto Rodos zapewni Wam wszystko, czego pragniecie, gdyż jest to miasto rozrywek, położone nad samą linią brzegową. Zatłoczona długaśna plaża, gdzie można zawrzeć nowe znajomości, bliskość sklepów, mnóstwo hoteli i restauracji, urokliwe miasteczko (choć jak wszystko na Rodos- komercyjne; można przez godzinę chodzić oglądając pamiątki i ani razu nie spojrzeć na otaczające miasto, noszące znamiona historii mury) 

z portem i jego słynnymi jelonkami, potem zatłoczone Lindos pełne przekupniów, turystów i osiołków, otoczone ładną plażą z lekko śmierdzącą spalinami wodą.







Jednak jeśli nie liczyć tych najbardziej znanych i zatłoczonych miejsc, Rodos zionie pustką. I to nie taką przyjemną, kontemplacyjną pustką, tylko pustką nudną, z kozami chodzącymi po ulicach jako jedyną rozrywką.

         Dopiero jadąc w góry można odszukać spokój i dzikość, w sosnowych lasach pełnych uli i na szczytach gór, z winoroślami, przejmującą ciszą, którą przerywa jedynie bzyczenie przelatującej muchy i napotkanym przypadkowo jeleniem, który po chwili staje się tylko sennym przywidzeniem. 

Na to jednak potrzeba samochodu i godzin spędzonych na siedząco, ale jest to jedyne miejsce, dla którego warto przylecieć na wyspę Rodos, gdy ma się duszę przyrodnika i miłośnika przygód.

Dobrze więc rozważcie wszystkie za i przeciw, zastanówcie się czego oczekujecie od wymarzonych wakacji, zanim zdecydujecie się na którąś z opisanych przeze mnie wysp. Niech te zbliżające się wakacje będą pełne nostalgicznych wspomnień, nie zaś jednym wielkim wyrzutem i żalem. Dobranie miejsca wakacyjnego odpoczynku ze względu na charakter, oczekiwania, towarzystwo i pogodę zagwarantuje sukces i miłość do kraju, który wart jest każdego centa, wydanego na podniesienie go z kryzysu. 

Jeśli dobrze wybierzecie, zakochacie się w tym kraju tak mocno jak ja i już zawsze będziecie chcieli tam wracać, bo będziecie się tam czuli jak u siebie, pomimo różnic kulturowych i ograniczeń wynikających z mieszkania na wyspie, a Grecja stanie się Waszym drugim domem. Tego Wam życzę. Udanych wakacji!

Poprzednie posty:KretaKorfu, Samos