niedziela, 27 kwietnia 2014

Trzy metry nad niebem - Federico Moccia



Najpierw był film, potem książka. Taka kolejność zdarza mi się coraz częściej. Wbrew wszystkim moim zasadom, coraz łatwiej sięgam po książki, ponieważ zainteresował mnie film i odwrotnie. Kiedyś było to nie do pomyślenia. Nie chciałam psuć sobie wyobrażeń filmem, bałam się, że książka zepsuje moje wysokie zdanie o filmie. Obecnie zmieniam się pod tym względem. Staję się ciekawska, bardziej otwarta na nowe doświadczenia. Widzę, że czasem warto zmienić swoje nastawienie do świata. Dzięki temu nie omijają mnie wspaniałe filmy i cudowne książki.
Film wstrząsnął mną, wzruszył do głębi, zapadł w pamięć, odebrał koncentrację na kilka dni. Książka bardzo mi się spodobała, choć nie była taka emocjonalna jak film. Książka była spokojniejsza, delikatniejsza, bardziej wyważona.  Była jak tchnienie wiatru, nie wywracała wszystkiego do góry nogami, tylko powoli wsączała się w umysł, stając się idealnym dopełnieniem filmu. Pokazywała wnętrza ludzkie, obnażała obawy i galopujące myśli, przedstawiała kiełkującą miłość na tle życia codziennego, przyzwyczajeń, którym wszyscy ulegamy, idei, które nosimy w sobie i przeciwności losu, które stają na drodze każdego z nas, każąc wałczyć o wszystko, co dla nas cenne, zmuszając nas do wyrywania na siłę ochłapów szczęścia w tym życiu pełnym smutków i szarości.
W filmie wszystko było gwałtowne, jak ta miłość, która nieoczekiwanie dopadła Babi i Stepa. Książka pozwalała powoli rodzić się tej nieprzewidzianej miłości, temu uczuciu, które nie miało prawa w ogóle zakwitnąć. Pokazywała dwa jakże różne życia, dwa zupełnie odmienne spojrzenia na świat. Uwidaczniała wady na pozór idealnej egzystencji rodziców Babi, państwa Gervasich, gdzie jedno rządziło, a drugie musiało się podporządkować. Na tle tego odpowiedniego, właściwego, nudnego i prawie idealnego małżeństwa, Step wydaje się być jak powiew świeżości, poczucie nowości i inności. Nic dziwnego, że Babi dała się wciągnąć w ten wir wariackiej miłości, gdzie niewinne uczucia mieszają się z przemocą, a romantyzm z cierpieniem.
Życie Babi, zanim poznała Stepa, jest uporządkowane, dobre, takie, jakiego wymaga jej matka i przyjaciele Rafaelli i Claudia Gervasich. Jest skrępowana życiem, jakie wiedzie. Tym, co powinna, a czego nie powinna robić dobrze wychowana córka.  Nie pije alkoholu, nie pali papierosów, nie przeklina, nie bije się z koleżankami. Dziewczyna dobrze się uczy, nigdy nie przynosi wstydliwych uwag w dzienniczku, zawsze wieczorem przygotowuje sobie ubranie na następny dzień. Spotyka się z właściwymi chłopcami z dobrych rodzin, jeździ do szkoły z podporządkowanym damskiemu pantoflowi ojcem i ani myśli o seksie. Jest pełna obaw i zahamowań, a gdy chodzi o seks, nie wydaje jej się, aby kiedykolwiek była w stanie to zrobić. Kiedy jakiś chłopiec zbytnio się zagalopuje, daje mu do zrozumienia, że nie jest taką dziewczyną. Ma już za sobą jedną nieudaną przygodę miłosną i wydaje jej się, że chłopiec, który tak bardzo ją zranił, pokazał jej prawdziwe oblicze miłości. Ale to dopiero Step, dumny, arogancki i pewny siebie młody chuligan pokazuje jej , na czym polega miłość. Jak silna i uzależniająca może być. Jak destrukcyjna i bolesna. Jak bardzo potrafi zmienić spokojną i dobrze wychowaną uczennicę w krnąbrną, nieposłuszną córkę, której wyskoki wprowadzają zamęt w ułożone i poprawne życie rodziny.
Nawet sama Babi nigdy by nie przypuszczała, że potrafi zakochać się wbrew swemu rozsądkowi. Nienawidzi przemocy, brzydzi się nią. Kiedy spotyka Stepa, wydaje jej się on arogancki i niemiły. Już podczas pierwszej rozmowy zaczyna jej wytykać, że ma problemy z seksem. Nawet nie przeczuwa, że to, iż trafił w sedno, że odkrył przyczynę jej największych obaw, jest tym przysłowiowym ziarnem, z którego wkrótce będzie zbierać plony. Bo choć to przypadkowe spotkanie na ulicy wspomina niemiło, kropla niepewności już drąży skałę jej zdecydowanego podejścia do życia. Nie wie jeszcze, że to jedno spotkanie na zawsze odmieni nie tylko jej życie, ale również ją samą. Nieodwołanie i nieodwracalnie.
Pojawienie się w jej uporządkowanym świecie pełnego życia Stepa jest jak pierwszy powiew świeżości, którego nigdy wcześniej nie czuła. Choć jej najlepsza przyjaciółka Pallina utrzymuje, że jest nudna i przewidywalna, Babi wie, że to tylko zdecydowanie i pewność siebie, z których jest wręcz dumna. Nie potrzebuje żadnej odmiany. Lubi swoje życie. Nawet jeśli ktoś uważa je za nudne. Jednak poznanie Stepa powoli otwiera jej oczy. Dziewczyna wreszcie odczuwa chęć, aby wziąć z życia więcej, być kimś więcej niż tylko przykładną córka i uczennicą. Step pokazuje jej inny świat, a ona chce go spróbować takim, jakim on go widzi. Nie potrafi obronić się przed uczuciem, które zaatakowało ją znienacka i bez uprzedzenia. I choć za każdym razem ma kłopoty, gdy przebywa ze Stepem, to jednocześnie dopiero tak naprawdę zaczyna czuć, że żyje. Zaczyna rozumieć też Pallinę, która związała się z przyjacielem Stepa, Pollo, a która wcześniej zmuszona była przyjmować kazania Babi, że wybrała sobie za chłopaka złodzieja. Wówczas Pallina tłumaczyła się, że Pollo jest dobry, tylko ma problemy w domu i nikt go nie rozumie. Babi początkowo tego nie akceptowała i nie rozumiała.  Jednak kiedy zakochała się bez pamięci w Stepie, stała się lustrzanym odbiciem przyjaciółki, tłumaczącej zachowania swojego chłopaka nie tylko przed innymi, ale i przed samą sobą.
Miłość zmienia nie tylko Babi. Ma również wpływ na Stepa. Ten chuligan, ścigający się na motorach, nie mający szacunku do nikogo i niczego, żyjący swoim życiem, tylko dla siebie i swoich przyjaciół, staje się łagodniejszy i spokojniejszy. Nie potrafi całkiem porzucić życia, w którym się zatracił, ale zaczyna używać słowa „Przepraszam”, a to już jest spory krok naprzód. Ten, który od dawna nie czuł prawdziwej, czystej miłości, kocha wariacko i szalenie. Jest w stanie zrobić dla Babi wszystko. Nie potrafi tylko jednego. Nie potrafi dla Babi zupełnie się zmienić. Nie potrafi być kulturalny, nie potrafi nie bić się, kraść i niszczyć. To zaś zaczyna niszczyć ich oboje.
Babi za sprawą miłości staje się odważniejsza. Stawia czoła swojemu największemu strachowi i powoli staje się kobietą. Taką, która kocha dojrzale, choć wciąż naiwnie i ślepo. Jej serce wciąż przebacza i kocha, i znowu przebacza. Te dwa światy, w których żyli Babi i Step, są tak różne, że jest to niemal cud, że w ogóle się ze sobą zetknęły. I choć Step kiedyś, podobnie jak Babi, był dobrze uczącym się synem, kochającym swoich rodziców, to pewne zdarzenie z przeszłości zmieniło go nie do poznania. Ze Stafano Manciniego zmienił sięw Stepa, zbuntowanego, wyznającego zasadę przemocy młodego mężczyznę. który krok po kroku buduje w siłowni swoje mięśnie, aby zawsze być pierwszym, najlepszym, niezwyciężonym. Aby już nikt nigdy nie zdołał zadać mu cierpienia. Tamto zdarzenie zrodziło w nim bunt do wszystkiego, czym był i co kochał. Gdy życie złączyło go z Babi, zrozumiał, ze nie może tak dłużej żyć. Tylko w którą stronę pójść? Jak walczyć z nienawiścią, która jak wirus zagnieździła się w jego krwi? Czy nawet najpiękniejsza i najczystsza miłość jest w stanie cofnąć zniszczenie, jakie dokonało się za sprawą innej miłości? Czy też ta miłość może zniszczyć czyjeś życie, zamiast uratować inne, zmierzające wielkimi krokami na zatracenie? Te dwa odmienne światy ścierają się ze sobą, wystawione na atak ze strony szarej rzeczywistości, a wynik tej rozgrywki będzie zależeć tylko od Stepa.
Ta książka jest inna niż typowe książki o miłości. Jest piękna, smutna, skomplikowana, wyjątkowa. Taka delikatna, jak muśnięcie skrzydeł motyla, choć opowiada o niełatwej miłości. Relacje między siedemnastoletnią Babi a nieco starszym Stepem od początku są trudne, a jednak jak na dłoni widać jak to uczucie się między nimi rodzi. Jak Babi otwiera się na nie i na wszystko, co jest z nim związane. Jak Step próbuje być dla niej taki, jakim ona chciałaby go widzieć. Jak oboje walczą przeciwko rodzinie Babi i przeciw światu o utrzymanie tego delikatnego uczucia, którego żadne z nich się nie spodziewało. Ich szczęście jest niemal namacalne. Tych dwoje nie da się nie kochać. A więc z całych sił trzymamy kciuki, aby im się udało, aby już zawsze byli trzy metry nad niebem, w swoim prywatnym szczęściu. Tylko czy to wystarczy?
Tak jak napisałam na początku, najpierw w moim życiu pojawił się film. Zupełnie przypadkiem, nieplanowanie. Był tak piękny, że na zawsze pozostanie w mej pamięci. Co więcej, obejrzałam go już trzy razy. Jestem romantyczką, a to daje mi mała odporność na tego rodzaju filmy. Ale ten jest jednym z tych wyjątkowych filmów, nad którym się płacze i raduje jednocześnie i który pozostawia ślad w duszy już na zawsze. Myślę, że jest to film nie tylko dla dziewczyn. Są tam twardzi młodzi mężczyźni, są wyścigi i odważne dziewczyny, które unoszą się honorem by udowodnić, że potrafią podjąć każde wyzwanie. Jest humor i romantyzm. Jest akcja. Jest dwoje młodych, wyjątkowych ludzi, którzy muszą walczyć z przeciwnościami losu o utrzymanie łączącego ich uczucia. Jest świat nastolatków, wcale nie taki prosty, jak wydaje się dorosłym. Słowem, jest to film warty uwagi. Książka zaś jest jego pięknym dopełnieniem, obok którego nie można przejść obojętnie. Jest to jedna z tych pozycji, które trzeba po prostu przeczytać. I które potem przechowuje się w pamięci jako wspomnienie czegoś wyjątkowego, pięknego. Na zawsze.

sobota, 19 kwietnia 2014

Shopaholic and baby - Sophie Kinsella (Zakupoholiczka i dziecko)


W ramach doskonalenia języka obcego postanowiłam w miesiącu przeczytać przynajmniej jedną książkę napisaną w języku angielskim. Nie wiem na ile moje postanowienie jest realne, skoro obecnie bywa u mnie  tak, że nie jestem w stanie przeczytać nawet jednej książki przez kilka kolejnych tygodni z braku wolnego czasu. Ale przynajmniej postaram się postępować zgodnie z tym ambitnym planem. Mam całe pudło angielskich książek, które tylko czekają na swoje pięć minut. W miniony weekend spełniłam marzenie jednej z nich.
Po tygodniu śmiertelnie nudnej pracy i męczącej nauki miałam ochotę na coś lekkiego, łatwego w czytaniu (nie tylko chodzi o lekkość pióra samego autora, ale i stopień zaawansowania języka angielskiego) i zabawnego. Padło na Sophie Kinsellę i jej słynną zakupoholiczkę, Rebeccę Bloomwod, a raczej Brandon. Jest to któraś z kolei kontynuacja „Wyznań zakupoholiczki” pod tytułem „Zakupoholiczka i dziecko”. Tym razem spotykamy Becky ponad rok po ślubie. Jest ona szczęśliwą mężatką i spodziewa się dziecka. Jest to dla niej całkiem nowe doświadczenie, ale wie, że sobie poradzi, bo choć nie ma obeznania w rynku produktów dla dzieci, to posiada wrodzony instynkt do zakupów. Kiedy więc dowiaduje się, że dziecko rozwija się dobrze, rusza na podbój sklepów. Zakup góry zabawek, wykupienie połowy katalogu czy zaopatrzenie się w pięć wózków dla dziecka to dla niej żaden problem. Przecież wiadomo, że maleństwu trzeba dać wszystko, czego potrzebuje.  Nawet jeśli oznacza to kupienie tego, co akurat wpadnie pod rękę lub co podejrzało się u innej matki.
Jednak bycie matką to nie tylko zakupy, dobry wygląd, wybór właściwego lekarza, impreza dla przyszłej matki czy też pozowanie do Vogue jako yummy-mummy. To także zmaganie się z cudem macierzyństwa nieco samotnie. Bo gdy ma się męża, którego firma właśnie podpisała korzystny kontrakt, trzeba być przygotowanym na to, że ten mąż będzie stale zajęty pracą. Do tego kiedy ciało się rozrasta i wygląda coraz mniej apetycznie, trudniej jest obronić męża przed zakusami innej kobiety. A gdy sklep, w którym pracuje, boryka się z groźbą zamknięcia, Becky czuje, że musi wziąć sprawy w swoje ręce. Przecież nie z byle powodu została kierownikiem sklepu odzieżowego The Look. Gdy w grę wchodzą zakupy, Becky nie ma sobie równych. Jest lepsza niż niejeden agent nieruchomości. Jedno spojrzenie wystarczy jej, aby poznać drugą zakupoholiczkę. A to już połowa sukcesu. Drugą połową jest zaproponowanie właściwego produktu, aby w pięć minut przekonać właściciela wymarzonego domu do zmiany decyzji w sprawie sprzedaży domu innemu młodemu małżeństwu. Becky jest przebojowa i pełna życia. A gdy przychodzi czas, aby bronić tego, co się kocha, Rebecca nie cofnie się przed niczym, nawet przed wynajęciem prywatnego detektywa…
Książka jest lekka i przyjemna. Mimo, że wiele sytuacji zdaje się być wręcz absurdalnych, a miłość Becky do nieprzemyślanych zakupów, które ta nazywa inwestycjami, czasami drażni, to jednak łatwo przymknąć na to oko, bo przecież nie jest to poważna literatura, tylko taka, która ma uprzyjemnić czas czytelnikowi. Ja dość szybko wciągnęłam się w absurdalny świat zakupów Becky Bloomwod. I choć czasami zastanawiałam się, dlaczego Luke Brandon, dobrze prosperujący biznesmen i inteligentny mężczyzna, postanowił ożenić się z kobietą, która uważa, że zakup naszyjnika to najlepsza inwestycja w ramach tworzenia funduszu dla dziecka, to  potem przychodził czas namysłu i stwierdzałam, że każdy ma jakieś swoje wady, a czasami lojalność i gotowość do walki o innych jest więcej warta niż najmędrszy umysł świata. Zresztą od dawna wiadomo, że przeciwieństwa się przyciągają.  Poza tym Bekcy jest pełna wigoru i każdego potrafi wprowadzić w dobry humor.
Ta część jest dużo zabawniejsza niż poprzednia, w której świeżo upieczone małżeństwo udało się na roczną podróż poślubną. Rebecca musi się zmierzyć z wieloma drobnymi i większymi problemami, w rozwiązaniu których pomagają jej wrodzone instynkty. One też pomagają jej w wykaraskaniu się z kilku pomniejszych i jednocześnie zabawnych opresji. Uważam, że jest to książka idealna na wieczór czy długą podróż lub piknik na trawie. Na pewno poprawi humor i pozwoli miło spędzić czas. Jest to książka dla wszystkich, którzy szukają lekkiej i wartkiej akcji i sposobu na przyjemny wieczór.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Odyseja Kosmiczna 3001 - Arthur C. Clark


Właśnie rozprawiłam się z ostatnim tomem najbardziej znanej serii science-fiction Arthura C. Clarka,  „Odyseją Kosmiczną 3001”. Była to niezwykła przygoda, którą zawsze będę miło wspominać. Bo była to przygoda niezapomniana. Już jako dziecko lubiłam czytać książki, które pobudzają wyobraźnię, a nie ma chyba nic bardziej stymulującego wyobraźnię niż książki na pograniczu nauki i fantastyki. A Arthura Clarka od dawna uważałam za geniusza literackiego. Nikt tak jak on nie potrafił wyczarować dla mnie klimatu doniosłości, obawy i ciekawości. Jako nastolatka czytałam jego książki i oglądałam film z napisanym przez niego scenariuszem i na wiele lat widok czarnego monolitu utkwił mi w pamięci. I właściwie nie wiem, czy był to twór mojej wyobraźni, stworzony na podstawie zapisanych stronic, czy też przez tyle lat pielęgnowałam w pamięci jakiś kadr z filmu. Ale myślę, że pochodzenie tego wspomnienia nie jest szczególnie ważne. Istotniejsze jest to, że upływ czasu nie zrobił czystki w mojej głowie, że wspomnienie tej znakomitej książki przetrwało kilkanaście lat. Powrót do książek Clarka w wieku dorosłym był słuszną decyzją. Dobrze było znowu poczuć się jak dziecko, dla którego odkrywanie najgłębszych tajemnic świata jest  przygodą życia. I to taką, którą można przeżyć samemu i bez przygotowań, w ciszy własnego domu.
                Z czterech części „Odysei Kosmicznej” najbardziej zapadła mi w pamięci ta pierwsza, rozpoczynająca serię. Przyniosła mi najwięcej radości i najwięcej różnorodnych uczuć. Uważam, że jest najlepsza, bo dopiero wprowadzała tajemnicę, jaką był monolit. Nikt nie wiedział, czym był, nie znał jego potęgi,  nikt też nie zdawał sobie sprawy, co jego odkrycie oznaczało dla ludzkości. Wiadomo było tylko tyle, że technologia, dzięki której powstał, znacznie przewyższała to, co znał człowiek. Nie bez znaczenia dla odbioru powieści była postać komputera pokładowego HAL. Bo to właśnie dzięki jego poczynaniom napięcie w książce rosło stopniowo, aż do osiągnięcia uczucia całkowitej grozy, a klimat osaczenia przez bezlitosną próżnię nadawał opowieści dodatkowych walorów. 

Wygodne łóżko i dobra książka - to moja opcja na wieczór
Każda następna część odsłaniała jakąś nową funkcję niezbadanego monolitu i nieco odbierała mu tej tajemniczości, którą poznaliśmy w pierwszej części. To sprawiło, że mój odbiór tej serii zmieniał się z każdą częścią. Z każdym odkrytym sekretem monolitu zwiększała się obawa o ludzkość, ale jednocześnie przestałam odbierać monolit jako nieznane zagrożenie. Nadal los ludzkości się ważył, jednak monolit nie przerażał mnie już tak bardzo, chociaż mógł zniszczyć ludzkość w ciągu kilku godzin. Jednak nieznane bardziej przeraża, niż to, o czym wiemy cokolwiek. I właśnie to powolne odsłanianie mocy monolitu spowodowało, że najbardziej podobała mi się pierwsza część serii. Jednak gorąco polecam wszystkie części Odysei, bo w każdej można znaleźć coś fascynującego. Można się dowiedzieć czegoś o kosmosie, czy poczuć się jak kosmonauta, osamotniony w matni próżni. Jest to doskonała seria, wobec której nie można przejść obojętnie.
                Ostatnia część „Odysei Kosmicznej” rozpoczyna się w tysiąc lat po pierwszej misji Discovery w kierunku Saturna. W roku 3001, tuż po obchodach związanych z przywitaniem kolejnego tysiąclecia, statek holowniczy „Goliath” przejmuje niezbadany obiekt dryfujący w próżni po orbicie wybiegającej z Układu Słonecznego. Okazuje się, że jest to zamrożone ciało Franka Poole’a , który w 2001 roku wyruszył statkiem badawczym „Discovery” w celu zbadania sygnału, wysłanego w stronę Saturna przez księżycowy monolit.  W nowej epoce, dzięki możliwościom współczesnej medycyny, udaje się ożywić  kosmonautę. Jego powrót do życia w nowej rzeczywistości jest dla niego trudny, ale pomaga mu w tym Indra Wallace, specjalizująca się w badaniu czasów, z których pochodził Frank.
Tysiąc lat po jego śmierci wiele się zmieniło. Technologia poszła daleko do przodu, człowiek pokonał kolejne granice i penetruje przestrzeń kosmiczną znacznie dalej, niż dotychczas. Zamieszkuje też nie tylko swoją macierzystą planetę, ale i inne ciała niebieskie. Człowiek dokonał też odkrycia, które spowodowało przewrót w dotychczasowym myśleniu o Bogu i pochodzeniu człowieka. Mianowicie odkryto na Ziemi kolejny monolit, który datuje się na początki ewolucji człowieka. Teraz ludzie już wiedzą, jaka jest główna misja monolitu. Zdają sobie sprawę, jak wiele mu zawdzięczają. Co bardziej zaś sceptyczni filozofowie zastawiają się, czy ewolucja na Ziemi poszła w dobrym kierunku, skoro człowiek, jako jedyna istota na planecie Ziemia, lubuje się w zadawaniu okrucieństwa. Wprawdzie w 3001 roku samoświadomość ludzka uległa ewolucji  i przestępczość jest już zredukowana do minimum, ale naukowcy i filozofowie obawiają się, czy zmiany te nie przyszły za późno. Bo kiedy monolit z Księżyca, czekający od milionów lat na odkrycie przez efekt eksperymentu swoich potężnych twórców,  rozpoczęty na Ziemi cztery miliony lat temu, wysłał tajemniczy sygnał w kierunku gwiazd, człowiek był wówczas na etapie zapominania o bolesnej przeszłości związanej z wojnami. Jeśli informacja o okrucieństwie człowieka dotarła do bogów z gwiazd, to jaki los czeka tych, których stworzyli? Jest się czego obawiać, ponieważ moc monolitu ludzie poznali w momencie kontrolowanego wybuchu Jowisza i jego przemienienia się w gwiazdę. Była tez sprawa novej w gwiazdozbiorze Skorpiona, która zaczęła się od wybuchu jej planety, co było zjawiskiem niespotykanym we wszechświecie, ponieważ planety nie wybuchają. Naukowcy sądzą więc, że była to egzekucja, dokonana przez monolit na tamtym świecie. Stąd też powstaje pytanie, czy ludzkość również zasłużyła sobie na podobną eksterminację?
                Gdy ludzkość czeka na odpowiedź ze strony monolitu i jego twórców, Frank stara się znaleźć jakiś cel w swoim nowym życiu. Nadrobienie zaległości z tysiąca lat zajmuje mu sporo czasu, jednak czegoś mu brakuje- życiowego celu. Odnajduje go, gdy postanawia polecieć wbrew zakazom na Europę, nowy świat, któremu monolit zagwarantował odpowiednie środowisko, spokój i czas na przyspieszoną ewolucję. A gdy nawiązuje tam kontakt z koszmarem ze swojej przeszłości- HAL-em i istotą, która kiedyś była Davidem Bowmanem, wie już, że nadszedł czas na ostateczne rozprawienie się z monolitem, który czuwał nad człowiekiem 4 miliony lat. Nadszedł czas na to, aby zakończyć to, co zostało rozpoczęte tysiąc lat temu przez niego i Bowmana.
                Tę część uważam za najsłabszą ze wszystkich. Za bardzo autor skupia się na samym Franku i jego życiu po powrocie z piekła próżni. Nie było to dla mnie zbyt zajmujące, zwłaszcza, że przeplatało się z religią i rozważaniami filozoficznymi na temat człowieczeństwa. A kiedy przyszło do owej ostatecznej rozprawy z monolitem, okazało się, że to już właściwie końcówka książki. Coś, co mnie najbardziej ciekawiło, zajęło tylko kilkanaście stron. Dodatkowo nie spodobało mi się, jak szybko autor załatwił problem. Wydało mi się to mało możliwe, aby człowiek wynalazł coś, co mogło zagrozić maszynie, która przez miliony lat opierała się czasowi i warunkom atmosferycznym. I ten słaby człowiek, który bez pomocy monolitu i istot z gwiazd pozostałby małpą, lub dawno zniknął z powierzchni Ziemi, pozostawiając po sobie jedynie nikłe wspomnienie, nagle ten kruchy ludzki umysł miałby wygrać z czymkolwiek, co wiąże się z monolitem? To jest ponad moje wyobrażenie.
                Oddaję jednak pewną sprawiedliwość autorowi, ponieważ sama końcówka książki daje sporo do myślenia i pozostawia czytelnika z buzującą wyobraźnią, ponieważ koniec serii to jednocześnie nowy początek, który jednak każdy sam w swoim umyśle będzie musiał dokończyć, gdyż genialny umysł autora udał się na wieczny odpoczynek.
                Mam też pewne zastrzeżenia co do tematu Europejczyków. Tajemnica tej planety, którą wybuch Jowisza pobudził do rozwoju, tak długo strzeżona, nagle została niejako porzucona. Dowiedziałam się tylko kilku rzeczy o ewolucji istot z Europy i nagle temat się skończył. Gdy kończyłam czytać poprzednią Odyseję, wydawało mi się, że to właśnie ten księżyc Jowisza będzie stał na pierwszym planie w ostatniej części serii i że to właśnie z Europejczykami przyjdzie ludziom walczyć w ostatecznej rozgrywce o przestrzeń do życia. Tymczasem autor skupił się na Poole’u i filozofii, a temat Europy skwitował stwierdzeniem, że Europejczycy niewiele się zmienili od czasu, jak udało im się wydostać na powierzchnię spod wiecznej zmarzliny, sugerując, jakoby ich ewolucja miała jeszcze długo trwać, lub nawet zabrnęła w ślepą uliczkę. Przyznam, że na tej części trochę się zawiodłam, ale i tak przeczytałam ją w ciągu dwóch wieczorów. Dzięki Clarkowi ponownie otworzyłam swój umysł na fantastyczne wyobrażenia i ponownie odkryłam dawno uśpioną miłość do kosmosu i za to będę mu wdzięczna do końca życia. I dlatego polecam serię „Odyseja Kosmiczna” tym, którzy lubią przygody i odkrywanie tajemnic świata, a przede wszystkim tym, którzy zapomnieli, jak to jest marzyć.

wtorek, 1 kwietnia 2014

Are these my basoomas I see before me? - 10 i ostatnia część "Zwierzeń Georgii Nicolson by Louise Renninson

 Umieszczam ten post jeszcze raz, ponieważ przypadkiem go usunęłam, wraz z wszystkimi komentarzami :)

Once again Georgia and her friends give us a good time. It’s the last part of her Confessions so I’ll be miss her very much. I used to her so much that I don’t know how my life will be without her. I don’t want to read anything else in this time. I need some time to used to that thought that she’ll never come back to my life. Maybe for a week or two I will be capable of read something new but now I only want to read previous parts of Confessions once again.
I do really like Louise Rennison’s writing. She makes me laugh a lot and makes my day always when I read her books. And now I miss not only Georgia but that previous time when I was young and full of life :)
So what’s going on in Georgia’s life? In last part Dave and Masimo had a little fight because of Gee and then Masimo went away without one word. Did he dump Georgia? She persuade Dave to go to Masimo and said him that they are just a mate and nothing more than a good friends. As an answer Masimo wrote a letter where he said he was a bit out for order, but he doesn’t know if Georgia is mature enough for a relationship with him. And that he have to think and he wants her to think about it too.
So Georgia made a plan: she wants to show Masimo her maturiosity and that she is sophisticate enough for being in full relationship with a guy. The plan includes no mad dancing, no mad laugh, stop seeing Dave for a while, stop wearing a false beard and horns and start behaving like a grown up woman. It’ll be really difficult for somebody like Georgia, especially with her mad friends JAnd why she can’t stop thinking about Dave? He’s got a nice girl and Gee wants to retrieve her relationship with her boyfriend. What she’s going to do? You’ll see in “Are these my basoomas I see before me?” :)

         No i skończyłam czytać zwierzenia. Tak jak się spodziewałam dziesiąta część była częścią ostatnią. Nareszcie Georgia wybrała swojego księcia z bajki, po długich i zabawnych poszukiwaniach. Oczywiście nie powiem Wam kto to był, bo nie chcę Wam zabierać radości czytania. Ja obecnie jestem w swoim poksiążkowym nastroju. Co oznacza, że będę snuć się po mieszkaniu i rozpamiętywać wszystkie książki Georgii. Nie mam ochoty sięgać na razie po żadną inną książkę, bo w mojej głowie siedzi Georgia i jej zwariowany świat. Przede mną weekend i wiele godzin na czytanie, a ja nie mam ochoty na nic nowego. Jedyne na co mam teraz ochotę to przeczytać od początku do końca wszystkie pamiętniki Gee. Czuję się uzależniona od tej książki. A takie książki, które potrafią zająć moje myśli na dłużej, uzależnić jak od narkotyku, doceniam najbardziej. Jestem pod wrażeniem tego, że autorce udało się utrzymać moją uwagę przez wszystkie 10 części, a nawet podsycać moją ciekawość przez cały czas trwania przygody z Gee. Gdy tylko kończyłam jedną książkę, od razu otwierałam następną. A gdy wreszcie doszłam do ostatniego zdania ostatniej części, pozostał niedosyt, który spowodował brak zainteresowania czymkolwiek innym. Nawet o czekoladzie myślę obojętnie i powiem Wam, że oddałabym ją bez wahania za możliwość przeczytania kolejnej części. A trzeba Wam wiedzieć, że jestem uzależniona od czekolady, kiedy więc czynię taką propozycję, oznacza to, że książka jest diabelnie dobra. Teraz właściwie mam dwa uzależnienia- czekoladę i Georgię. Z tą tylko różnicą, że po nową czekoladę mogę iść w każdej chwili do sklepu, a moja przygoda z Georgią już się skończyła, nad czym niezmiernie ubolewam. Silniej odczuwam teraz potrzebę sięgnięcia po kolejny pamiętnik Louise Rennison niż po moją wielką czekoladę Milki, którą ukrywam przed samą sobą w bieliźniarce. Wiem, że po jakimś tygodniu wróci zainteresowanie światem i innymi książkami, ale póki co przebywam w świecie swoich wspomnień.
                  A są to wspomnienia niezmiernie miłe. Przypominają mi się wszystkie dowcipy, wszystkie gafy Gee i jej charakterystyczne odzywki. Przypominam sobie jej koleżanki, z których każda jest inna, a idealnie dopełnia obraz całości. Najbardziej zwariowana, obok Gee, jest Rosie, ze swoim Svenem i miłością do noszenia sztucznej brody. Najbardziej fajtłapowata jest Ellen, której nawet najprostsze zdanie sprawia wielki kłopot. Najbardziej trzymająca się zasad i reguł jest Jas, która nawet na romantycznym spacerze ze swoim chłopakiem Tomem, potrafi poszukać borsuczej nory i ciągle o niej mówić, jakby znalazła bezcenny skarb. Dodajmy do tego Mabs, Hons i Jools i będziemy mieć Drużynę Asów, jedyny w swoim rodzaju zbitek osobowości. Gdy spojrzymy na Drużynę z punktu widzenia dorosłego człowieka, to można pomyśleć z lekceważeniem o dziewczynach. Ciągle tylko żarty im w głowie i strojenie się dla chłopaków. Ale gdy spojrzymy w głąb tego środowiska, odnajdziemy garstkę niezwykłych dziewczyn, które na swój specyficzny sposób starają się przetrwać w świecie dorosłych, a jednocześnie jedna na drugiej może polegać, mimo różnych niesnasek w grupie. Mówię tu głównie i Gee i Jas, choć i dla Ellen Georgia czasem traciła cierpliwość. Ale trudno jej się dziwić, że nie ma wolnej godziny na jej zmarnotrawienie podczas czekania, aż Ellen wreszcie ułoży porządne i zrozumiałe zdanie.
               Ale to głównie przepychanki Gee z Jas bawiły mnie najbardziej. Dziewczyny mają zupełnie inny pogląd na świat, mimo to są najlepszymi przyjaciółkami. A przynajmniej są nimi wtedy, gdy nie są na siebie obrażone. Georgia jest charyzmatyczna i pełna pomysłów, które często kończą się kozą w szkole lub jakąś draką. Jas jest zrównoważona i pełna obaw co do skutków pomysłów Gee. Jej obawy najczęściej się sprawdzają, mimo to wciąż daje się namówić dziewczynom do wspólnej zabawy, a po fiasku przedsięwzięcia pełna jest rad, których nikomu nie chce się słuchać. Mimo to czasem Georgia musi wysłuchać swojej porcji rad od Jas lub nudnych opowiadań, co robiła z Tomem (np. budowa akwarium), bo Jas szybko się denerwuje i obraża, a akurat Gee ma jakieś ważne pytanie do niej, np. którego z chłopaków Jas by wybrała: Masimo czy Dave’a. Często więc Georgia musi uważać przy Jas na to co mówi, żeby nie obrazić jej delikatnych uczuć, lub nie narazić się na morały Jas. To, że dziewczyny tak bardzo się różnią, bardzo mi się podoba, bo wywołuje różne zabawne sytuacje i nie pozwala się znudzić wiecznymi przepychankami. Mimo to zastanawiam się czasem, dlaczego one się lubią. Jedyną odpowiedzią, jaka przychodzi mi do głowy, jest właśnie ta różnica charakterów. Jas widocznie potrzebuje kogoś, kto by ją nieco rozruszał Gee czasem potrzebuje kuksańca od kogoś życzliwego.
                Bardzo też polubiłam samą Gee. Mimo, że trochę samolubna, to jednak nie jestem w stanie tego krytykować. Uśmiecham się tylko na myśl o tych wszystkich alarmowych spotkaniach Drużyny Asów, które Georgia zwoływała za każdym razem, gdy miała potrzebę opowiedzenia komuś o swoich problemach. O tym jak wydzwaniała do Jas, żeby opowiedzieć jej o swojej kolejnej trosce i wysłuchać rady i jak bardzo ją denerwowało, gdy rada Jas była nie taka, jakiej się spodziewała lub gdy Jas zamiast słuchać, opowiadała jej o swoich problemach. Bawiło mnie, gdy dziewczyny z Drużyny Asów tłoczyły się dookoła Georgii, by ta mogła umalować się w tajemnicy przed nauczycielami, lub chodzić po terenie szkoły bez beretu, bo za chwilę miała spotkać się ze swoim chłopakiem. Bawiła mnie ta jej cecha charakteru, która zawsze domagała się, aby być w centrum uwagi. Śmiać mi się chciało, jak narzekała, że dziewczyny ciągle tylko myślą o chłopakach, podczas gdy sama zawsze miała pod ręką przybory do makijażu, na wypadek spotkania z jakimś chłopakiem. A gdy miała się niespodziewanie spotkać z Masimo, zawsze biegła najpierw na 5 minut do łazienki, by poprawić włosy lub makijaż.
W jej głowie zawsze gotów był zaświtać ciekawy pomysł jak spędzić czas na lekcjach, czy jak z nudnej lekcji zrobić dobrą zabawę. Przy niej nie sposób się nudzić. I mimo że posiada cechę, której nie lubię, mianowicie chęć zdobycia za wszelką cenę chłopaka, który akurat jej się podoba, jednak u niej to aż tak nie razi, jako że wszystko jest tak sympatycznie opowiedziane, że nie mogę się gniewać na Gee, zwłaszcza jak musi odbić kolejnego chłopaka Lindsay, której jakoś znieść nie mogę. Georgia przywołuje powiew świeżości i chyba dlatego tak bardzo ją lubię. Ja w jej wieku byłam bardziej jak Jas, skrępowana ciągłymi obawami, jednak zawsze potrafiłam docenić takie osoby jak Georgia, pełne życia i wolne od prawdziwych trosk. Ona zdawała się nie przejmować niczym (poza swoim wyglądem, co do którego miała spore obiekcje) i wszędzie widziała dobrą zabawę, a zwłaszcza w nudnej szkole. Ja za moich młodzieńczych czasów nie cierpiałam szkoły, właśnie dlatego, że było tak sztywno i oficjalnie. Georgia znalazła na to sposób- swój dowcip. Dowcipkowała sobie ze wszystkich nauczycieli, nawet z samej dyrektorki, ale były to niewinne żarty. W żadnym razie nie mogłabym jej nazwać łobuziarą. Po prostu był to jej sposób na przeżycie w szkole. Potrafię sobie wyobrazić jaką udręką może być siedzenie na lekcjach dla osoby tak pełnej życiowej werwy jak Georgia.
             Myślę, że uzależniłam się właśnie od tej werwy życiowej. Georgia jest tak inna ode mnie i dlatego tak hipnotyzująca. Chciałabym być taka jak ona, pomijając oczywiście ciągłe myślenie o chłopakach ;) Ale ta radość życia jest naprawdę urzekająca. I pociągająca. Wiem, że wszystko to jest zmyślone. Mimo to przywołało we mnie tęsknotę za taką beztroską, która charakteryzuje tylko nastolatków. Czasu nie mogę cofnąć, za dużo mam lat i trosk żeby wrócić dożycia nastolatki. Ale za to mogę sobie od czasu do czasu pozwolić na ucieczkę od szarej codzienności i znowu, choć przez chwilę, pławić się w świecie młodości i nastoletnich „problemów”. Zapewne i tęsknota za minionymi czasami i młodością tak mnie ciągnie do tych książek. „Zwierzenia” przepełnione są gloryfikacją życia i ta młodość i energia wessała mnie całkowicie. Mam wrażenie, że po przeczytaniu „Zwierzeń” żyję w jakiejś cudownej, delikatnej otoczce, która chroni mnie przed okrutnym światem. Czuję, że nic nie może mnie teraz dotknąć, zranić, bo mam swój świat, o którym już zaczynałam zapominać, który niknął pod troskami dorosłego życia. Georgia odnalazła moje zagubione marzenia, moje prawdziwe „ja”, które potrafi cieszyć się młodością i życiem, nawet jeśli ta młodość objawia się w grupce hałaśliwych dziewczyn w autobusie. Innym razem widzę tę radość życia w grupce dziewczyn i chłopaków, siedzących na zimnych murowanych schodach, obejmujących się i całujących, wpatrzonych w rzekę, skąpanych w pierwszych dających odrobinę ciepła, promieniach wiosennego słońca. Ogarniała mnie prawdziwa radość, gdy na nich patrzyłam. Dziewczyny przytulone do swoich chłopaków, raz po raz wszyscy wybuchali śmiechem, w pewnym momencie wszyscy się rozłożyli na schodach, pozdejmowali kurtki, łaknąc słońca na swoich ciałach, nie zważając na zimno sączące się ze zmarzniętej ziemi. Byli tacy radośni i beztroscy. Nie mogłam oderwać od nich oczu. Zdawało mi się, że widzę Drużynę Asów i że najgłośniejsza dziewczyna z grupy to właśnie Georgia. Ja siedziałam bezpiecznie wtulona w mój zimowy płaszcz, ściśle obwiązana szalem, na ławeczce, jak przystało na starszą panią. Patrzyłam tęsknym wzrokiem na to widowisko, na to umiłowanie życia i myślałam nad tym, jak zmieniłam się pod wpływem Georgii. Jeszcze niedawno patrzyłabym na to wszystko z ironią, raz po raz wymieniając sobie w głowie, co mi się nie podoba w zachowaniu tych dzieciaków. Kazałabym im w duchu pozakładać kurtki, wstać z ziemi, przestać się całować publicznie i obnosić tak jawnie ze swoją młodością. Obecnie walczyłam z chęcią, aby usiąść koło nich, powiedzieć im jak bardzo cieszę się z tego co mają i posłuchać ich beztroskich rozmów, w których na pewno nie przewijałyby się żadne dzieci, choroby, praca, pieniądze. Tak bardzo żałowałam, że nie mogłam tego zrobić i znowu poczuć pełną piersią, że żyję. Ale może to i lepiej, pewnie zostałabym uznana za wariatkę, gdybym sobie koło nich przycupnęła i powiedziała, jacy są fajni :)

                  Choć może jestem w błędzie… Może odnaleźlibyśmy wspólny język. W końcu też jeszcze nie tak dawno byłam nastolatką. A może tylko wydaje mi się, że to było niedawno. Może to Georgia sprawiła, że te 15 lat, dzielące mnie od mojej młodości, zdaje się skracać do lat zaledwie pięciu w mojej świadomości. A może naprawdę się zmieniłam? Zaczynam w to wierzyć, odkąd usłyszałam od jednego nastolatka, że nie spodziewał się, że jeszcze można z kimś normalnie porozmawiać w autobusie. Miał tu oczywiście na myśli mnie, osobę dorosłą. Zapewne uśmiałby się setnie, gdyby się dowiedział, że pomyślałam dokładnie to samo, tyle że w kontekście młodzieży. Nie spodziewałam się bowiem, że po dwóch hałaśliwych nastolatkach płci męskiej, ubranych w dresy i przeklinających od czasu do czasu, kryje się grzeczność i dobre wychowanie. Przypadkowe zderzenie stóp w zatłoczonym autobusie było katalizatorem krótkiej i zabawnej rozmowy z przedstawicielami kolejnego pokolenia, z której wyszłam zwycięsko, z komplementem i grzecznym „do widzenia” oraz z uśmiechem igrającym na moich wargach. Chyba już nigdy z moich ust nikt nie usłyszy zdania wypowiedzianego z westchnieniem: „Ach ta dzisiejsza młodzież…”, chyba że będzie to westchnienie tęsknoty za tym co przeminęło.
                  Ale wróćmy do Georgii. Znowu stanęła przed trudnym momentem życiowym. W ostatniej części przez swoje karygodne zachowanie i ciągłe przypadkowe spotkania z Davem sprawiły, że Masimo prawie pobił się ze swoim rywalem, po czym odszedł bez słowa. Czy to oznacza, że zerwał z Georgią? Gee prosi Dave'a, żeby pomógł jej rozwiązać tę patową sytuację, na co chłopak zgadza się pójść do Masimo, by przekonać go, iż są z Georgią tylko dobrymi kumplami. Jednak, gdy to mówi, wydaje się, jakby nie do końca było to prawdą... Gdy przychodzi list od Masimo, w którym chłopak zawiera swoje wątpliwości, czy aby Gee jest wystarczająco dorosła na to, aby być z nim, dziewczyna postanawia udowodnić mu, że tak. Układa "dojrzały" plan, w którym najważniejszymi punktami było: przez jakiś czas nie widywać się z Davem, nie tańczyć szalonego tańca, nie nosić rogów i sztucznej brody. Jednak jak tego dokonać, gdy dookoła dzieje się tyle zabawnych rzeczy? Jak utrzymać nogi na miejscu, gdy Drużyna Asów tańczy szaloną congę, gdy Sven i Rosie mają założone identyczne kostiumy z lateksu, a w głowie wciąż dźwięczy prześmiewczy głos Dave’a sugerujący, że Masimo jest dziewczyną? I jak odpędzić natrętne myśli o Dave’ie? Powstaje też pytanie jak często spotykać się z Masimo i co robić z chłopakiem dzień w dzień, gdy się ma tak małe doświadczenie w tej kwestii? W końcu ze swoimi chłopakami Georgia spotykała się rzadko i głównie jej czas wypełniało wtedy całowanie. Najważniejszym jednak pytaniem jest czy Georgia jest gotowa na poważny związek, wyjazd z chłopakiem i może nawet na pracę za granicą? W końcu w wieku 15 lat nie myśli się nawet o małżeństwie. W tej części Georgia staje przed wieloma wyborami. Jak sobie poradzi? Tego dowiecie się z części pt. „Are these my basoomas I see before me?”. Jednego możecie być pewni- w przypadku Georgii każda opcja jest możliwa :)