poniedziałek, 18 maja 2020

Marokańska przygoda na własną rękę. Dziewczyny w podróży



Jako że chwilowo nie można podróżować (wszyscy mamy nadzieję, że obecna sytuacja jest tylko chwilowa) postanowiłam wrócić pamięcią do najbardziej egzotycznej podróży, w jaką się udałam, wbrew radom wszystkich moich znajomych, w październiku zeszłego roku. Nie leciałam do żadnego
niebezpiecznego kraju, nie wylądowałam w samym środku dżungli ani w centrum narkotykowego biznesu czy w miejscu, gdzie wciąż kwitnie handel ludźmi, a prostytucja jest na porządku dziennym. Mimo to przestróg, jakie na mnie spadły, ciężko było zliczyć. Komukolwiek bym nie powiedziała o planowanej podróży (ok, były to głównie kobiety, za wyjątkiem jednej, która skwitowała krótko: „ależ Ci zazdroszczę”), każdy reagował tymi
samymi słowami: głupia, oszalałaś, nie wierzę że to robisz. A jedynym powodem tej reakcji był fakt, że leciałam do kraju muzułmańskiego. No, może dwa fakty, miałam się tam udać sama. I kupiłam tylko bilet w jedną stronę. Możliwe, że brak połączenia internetowego również wpłynął na postrzeganie przez nich moich władz umysłowych, ponieważ cała sprawa miała się dziać w Afryce (dlaczego jeszcze nikt nie wymyślił darmowego roamingu między innymi kontynentami, tego nie potrafię zrozumieć). Cóż, brzmi nieco szaleńczo, ale jak pozbieramy wszystkie fakty razem, nie jest już tak melodramatycznie.
A fakty są proste. Leciałam sama, ale na miejscu miała mnie odebrać koleżanka, która spędziła tam ponad pół roku pracując dla jednej z firm turystycznych. Była
to osoba odpowiedzialna (do stopnia akceptowalnego przeze mnie, chociaż nieraz nasza percepcja i odbieranie informacji z różnych zdarzeń znacznie się różniła), obrotna i inteligentna. Skoro ona tam przetrwała, a ja miałam się oddać pod jej opiekę, nic mi nie groziło. Nie pierwszy raz podróżowałam sama po Polsce, więc dotarcie na lotnisko w Warszawie nie stanowiło problemu (zwłaszcza z mapami Google), a poruszanie się po lotnisku miałam już opanowane do perfekcji. Kraj do którego zmierzałam, Maroko, mimo że był całkowicie muzułmański (a ja jakby nie patrzeć jestem kobietą i miałam podróżować przez cały kraj z drugą kobietą) i zasłynął rok wcześniej z  zamordowania w górach atlas dwóch turystek ze Skandynawii (morderstwo nosiło znamiona ataku terrorystycznego), to jest to obecnie kraj turystyczny, a na ulicach widać patrolującą chodniki policję, nawet w małych miasteczkach oraz co rusz napotykałyśmy policję kontrolującą ruch drogowy.
W ciągu całego miesiąca podróży byliśmy zatrzymywani trzy razy, w tym raz w trakcie zorganizowanej wycieczki turystycznej. A także wbrew wszystkiemu co
można było myśleć o zeszłorocznej tragedii, zapewniła ona nam jeszcze większe bezpieczeństwo niż można się było spodziewać. Dzięki niej pewnego wieczoru zostałyśmy przetransportowane samochodem policyjnym prawie że pod drzwi mieszkania, kiedy przegapiłyśmy swój przystanek autobusowy i wylądowałyśmy w środku niczego. A wszystko to dzięki interwencji przypadkowego Marokańczyka, który
mijał nas swoim prywatnym samochodem i uznał, że nie może nas zostawić na pastwę losu. Zatem powiadomił patrol policji o tym niecodziennym zjawisku, jakim były dwie europejskie turystki idące o 22 ciemną ulicą w terenie niezabudowanym. I chociaż nic nam nie groziło (nawet ja, bojący dudek, nie miałam w sobie żadnego uczucia niebezpieczeństwa) i już dałyśmy znać koledze gdzie jesteśmy i że należy nas odebrać samochodem, to i tak była to przygoda, której nie znajdziecie w broszurach firm turystycznych. Akcja trwała zaledwie 5 minut, tak szybko reagowała marokańska policja, ale od tego czasu uspokoiłam się zupełnie, bo wiedziałam, że nawet zwykli mieszkańcy dbali o to, żeby turystom nic się nie działo i żeby wracali co roku, napędzając niemal wszystkie biznesy w kraju.
Kolejnym uspokajającym czynnikiem był fakt, że na miejscu miałyśmy
marokańskiego kolegę, którego posiadanie zagwarantowało nam parę znaczących plusów- mógł nam wyjaśniać zawiły system codziennego życia w Maroku, mógł być naszym tłumaczem, mógł wozić nasze tyłki samochodem, który był w jego posiadaniu, mogłyśmy go wysłać absolutnie po wszystko, gdy była taka potrzeba, nigdy nie odmawiał, bo był człowiekiem dobrym, odpowiedzialnym i pomocnym. I martwił się o wszystko dwa razy bardziej niż my, ale taka jest już marokańska natura- gdy całe życie
żyłeś wyłącznie w swoim środowisku i nigdy nie podejmowałeś żadnego ryzyka, znajdujesz problemy tam gdzie ich nie ma i jeszcze je powiększasz. Czasem zaś strach kolegi był tak absurdalny, że aż śmieszny. Jednak był tak pomocny we wszystkim, że w zamian nauczyłyśmy go myślenia trochę innego niż to, które znał i mamy nadzieję, że to otworzy jego spojrzenie na świat i pozwoli mu w końcu zobaczyć więcej, niż do tej pory widział. Ale najpierw muszą otworzyć granice.
Kolejna sprawa to fakt posiadania biletu w jedną stronę. Przekonała mnie do tego koleżanka, mówiąc że w ten sposób będziemy mogły podróżować wolne,
bez żadnych ograniczających nas ram czasowych, dzięki czemu będziemy mogły robić to, co sobie z dnia na dzień zaplanujemy i nie stresować się tym, że trzeba wrócić na czas. Jedynym ograniczeniem były pieniądze. Miałyśmy zostać tak długo jak się nam spodoba i na ile starczą nasze finanse. Zaś sytuacja gospodarcza naszych krajów jest na tyle podobna (zabawne, prawda? Ponoć Polska odnotowuje od lat wzrost gospodarczy, a tymczasem nasza waluta jest warta tyle samo co Marokańska), że ceny wszystkiego były do przełknięcia, a czasem nawet okazywały się bardzo niskie. Podróżując po Europie nigdy nie byłoby mnie stać, aby przy tak niewielkim wkładzie finansowym (jak na moje zarobki bliskie płacy minimalnej) pozostać w rozjazdach zagranicznych równy miesiąc, jeżdżąc gdzie chcę i kupując co chcę ( oczywiście wszystko z głową).
I dlatego nie kupowałam biletu powrotnego, bo nie wiedziałam jak bardzo mi się tam spodoba, co jeszcze będę chciała zobaczyć i nie chciałam się niczym ograniczać. Loty do Maroko zaś były na tyle przystępne cenowo, że spokojnie mogłam przesunąć kupno biletu na tydzień przed powrotem. Było to wspaniałe posunięcie, ponieważ dało nam to wolność, jakiej chciałyśmy i tym samym mogłyśmy przesuwać szczątkowe plany, które wstępnie stworzyłyśmy, praktycznie dowolnie, zgodnie z tym, czego akurat w danej chwili chciałyśmy. W ten sposób spędziłyśmy dodatkowe dwa dni nad morzem, gdzie mogłyśmy się zrelaksować po trudach podróży przez pół Maroka, tuż przed powrotem do szalonego Marakeszu. 
Z biletem powrotnym nie stresowałam się w ogóle także dlatego, że widziałam, iż mój mąż, siedząc bezpiecznie w Europie, mógł nam go kupić w każdej chwili, ponieważ odprawa na lotniskach marokańskich w Marakeszu i Agadirze jest bez opłat, więc nie trzeba się stresować takimi drobiazgami jak drukowanie biletu czy odprawianie się wcześniej.
Co do braku Internetu w naszych telefonach, również nie było to wielkim problemem, ponieważ koleżanka już wcześniej orientowała się jak kupować Internet na miejscu, a i ja się trochę dopytałam u wujka Google. To sprawiło, że gdy przyjechałam na miejsce, marokańska karta SIM była już kupiona oraz kredyty na Internet i rozmowy z zagranicą (jest to usługa łączona- kupujesz gigabajty, jednocześnie dostając minuty).
Owszem, plotki że w Maroku trzeba uważać na wszystko sprawdziły się w stu
procentach. Nawet podczas zakupu karty SIM i ładowania Internetu, koleżanka została naciągnięta na parę dirhamów. Cóż, widać Marokańczycy nie mogą się powstrzymać, aby nie skorzystać z okazji i nie wystrychnąć Europejczyków na dudka. Ale dla pocieszenia powiem, że są i miejsca, gdzie spokojnie możecie kupić Internet (jeśli macie już kartę SIM) z jasnymi zasadami i nie musicie starać się dogadać, o co Wam chodzi (co czasem bywa bardzo trudne).
My spotkałyśmy takie stoisko dopiero na samym końcu wyprawy, w Chefchouen i wtedy wreszcie zrozumiałyśmy ten wcale nie skomplikowany system
doładowań, mimo że Marokańczycy i ich sposób myślenia potrafią wszystko przekształcić w najbardziej skomplikowany biznes. Wynika to albo z kiepskiej edukacji, albo z bardzo przemyślanych powodów- im mniej turysta rozumie, tym łatwiej go naciągnąć. Jednak w Chefchouen dziewczyna obsługująca stoisko nie mówiła po angielsku w ogóle, ale zapobiegliwie miała przygotowany zeszyt, w którym wszystko było jasno zapisane w trzech europejskich językach. I ja się z Wami podzielę tą informacją na końcu tego postu. Wtedy też okazało się, że koleżka od którego znajoma kupowała SIM lekko naciągnął prawdę o kosztach, aby zarobić sobie pokątnie na wieczorną kawkę po pracy (coś co marokańscy chłopcy uwielbiają).
Kolejny problem, którym podzieliłam się z koleżankami z pracy, na który to
zareagowały w bliźniaczy sposób, był fakt, że nie zarezerwowałyśmy sobie hotelu. Ale i to się da łatwo wyjaśnić. Koleżanka miała na miejscu spotkać się ze swoim znajomym Ayoubem (dwa dni przed tym, jak miałam do niej dołączyć, skończyła pracę dla agencji turystycznej w Agadirze i udawała się do Marakeszu, skąd miała mnie odebrać. Padło na Marakesz z powodu lepszych godzin lotów samolotów i lepszego połączenia centrum miasta z lotniskiem- taksówki, autobusy miejskie- podczas gdy w Agadirze odbierali turystów tylko taksówkarze, którzy słono sobie każą płacić za swoje usługi; znacznie bardziej słono niż w Marakeszu) i tam miała nadzieję, że razem znajdą jakieś prywatne mieszkanie dla naszej trójki. Mieszkać legalnie w hotelu (riadzie) razem nie mogliśmy, bo zabraniał tego islam.
Nadzieje się spełniły i gdy przyjechałam na miejsce, pojechaliśmy taksówkami [kolejny plus dla Ayouba, który po drobnych perturbacjach (jedno musicie wiedzieć o Marokańczykach- mimo że znają swój kraj od urodzenia, potrafią się zamotać dosłownie przy wszystkim, a także nie wiedzą wszystkiego, bo jeśli coś im odpowiada, nie dowiadują się czy są inne sposoby na osiągnięcie celu; w ten sposób zawsze kierował nas do ekskluzywnych autobusów CTM, twierdząc że
tylko nimi możemy się dostać do wybranych przez nas miejsc, podczas gdy wystarczyło udać się na pobliski dworzec autobusowy i dojechać bez problemu i bez żadnych wcześniejszych rezerwacji biletów wszędzie, gdzie sobie wymyślimy, tyle że w gorszych warunkach, ale za to za mniejsze pieniądze)] znalazł dla nas łączone taksówki z lotniska do centrum i z centrum na obrzeża miasta gdzie mieszkaliśmy- tu również okazał się bardzo pomocny w wyjaśnieniu systemu taksówkowego w Marakeszu: małe taksówki jeżdżą po obrzeżach miasta i nie mają prawa wjechać do centrum, duże, które dzielicie z innymi pasażerami, jeżdżą do medyny, czyli do serca miasta- do naszych apartamentów, gdzie za przyzwoitą cenę mieliśmy dla siebie trzy sypialnie, trzy łazienki, kuchnię i salon. Wprawdzie nie wszystko działało jak należy i mieszkały z nami karaluchy (ale znacznie przyjemniejsze niż nasze polskie), to należy doliczyć fakt całkowitej swobody i posiadania basenu pod blokiem (z którego nie skorzystałyśmy bo nie chciałyśmy wzbudzać sensacji wśród mieszkańców budynku).
Jeśli chodzi zaś o nasze plany i przebycie Maroka wzdłuż i wszerz, polegałam na koleżance i jej zmyśle przetrwania, odwadze i dobrej orientacji w terenie. Gdyby nie ona, myślę, że miałabym problemy, aby trafić do swojego riadu wiele razy, a zwłaszcza w ciasnych uliczkach Fezu. Wprawdzie to ona wpakowała nas w kabałę z policją przez swoje lekkie podejście do życia, ale ostatecznie okazało się to przygodą do opowiadania wnukom na starość.
Mimo, że  rozwiałam wszystkie strachy i wątpliwości, jakie można było mieć po tym jak przedstawiałam znajomym swoje plany, była to wciąż moja najbardziej szalona podróż, nad mądrością której sama się zastanawiałam. Ale że jechałam do kogoś godnego zaufania i naprawdę przemawiał do mnie fakt tej całej spontaniczności i działania bez planu, za każdym razem jak o tym myślałam, czułam prawdziwą ekscytację. Oraz
strach. Nie oszukujmy się, osoba która nigdy nie wyściubiła nosa poza Europę, zawsze podróżowała z kimś od początku do końca i na tym kimś mogła złożyć całą odpowiedzialność za wszystko, której podróże ograniczały się do krajów chrześcijańskich, nigdy nie pozbędzie się całkowicie swoich uprzedzeń i obaw, u których podstaw leżą informacje z telewizji, nawet pomimo całej ekscytacji, chęci poznawania i otwartości umysłu, jaka w niej drzemie.
W noc poprzedzającą lot nie mogłam spać, wydrukowałam listę od ministerstwa
z zagrożeniami z jakimi mogłam się spotkać na miejscu (zawdzięczam to koleżankom i ich nieposkromionym obawom o moje życie i zdrowie; do tego każdy przepowiadał mi, że wrócę z brzuchem, co było naprawdę bardzo miłe z ich strony…), przed spaniem upewniłam się że koleżanka żyje, że wciąż ma telefon podpięty do Internetu i że naprawdę mnie odbierze z lotniska (byłabym w czarnej dupie gdyby się nie pojawiła), miałam pewne obawy o portfel i telefon, ale większość pieniędzy miałam ukryte, do tego wzięłam kartę kredytową w razie czego.
Następnego dnia rano nie targały mną już takie obawy, odprężyłam się na
lotnisku, cieszyłam się lotem i zadziwiona widokami za oknem kręciłam miliony
ujęć i choć na miejscu dopadł mnie lekki stres, to gdy zobaczyłam tych dwoje czekających na mnie na lotnisku, wszystko pierzchło, a została ekscytacja wszystkim nowym, które na mnie czekało i to już po wyjściu przez drzwi hali przylotów. Bo wszystko okazało się tak odmienne, że nie miałam już czasu na dalsze obawy. Wiem, że miałam szczęście, bo nie musiałam od razu płacić za
wszystko w euro, bo moi przyjaciele mieli dostęp do tamtejszej waluty i nie musiałam stresować się niczym, bo oni zajęli się tymi drobnymi sprawami, jakimi człowiek stresuje się gdy sam planuje swoją podróż i nie zrzuca całej pracy na biuro turystyczne- pieniędzmi, zakwaterowaniem, Internetem,
dojazdem. Ale jeśli nie boicie się własnego cienia, nic nie stoi na przeszkodzie, aby zorganizować sobie taki wypad samemu. Maroko to piękny kraj, trochę dziki, bardzo odmienny, ale warty odwiedzenia i poznania innej kultury, a także przeżycia w cenie przelotu małego survivalu jakim jest życie poza Europą.
Słuchajcie, prawdą jest wiele rzeczy, które się o Marokańczykach mówi. Są natrętni, wołają za dziewczynami, otrąbiają się mijając samochodami, starają się oszukać turystów na wiele sposobów, czasem bywają agresywni, nie lubią być filmowani, pchają się wszędzie i nie zwracają na Ciebie uwagi, więc aby się do czegoś dopchać, musisz stać się takim jak oni. Ale bywają też uprzejmi, rozmowni, pomocni i otwarci. Jest to kraj w którym da się żyć, tylko trzeba dać sobie czas na dostosowanie się do tamtejszych warunków, bo jest to kraj zupełnie inny, biedny, surowy i z własnymi prawami.
Da się tam przetrwać jeśli włączy się spryt, myślenie i lekką dawkę nieufności
oraz agresywności (do poziomu szacunku do drugiej osoby i uprzejmości, nie należy tego przekraczać). Wtedy zobaczą Cię innymi oczami, zobaczą, że jesteś taki jak oni i zaczną Cię szanować. Jeśli zaś nazwą Cię Berberem, to będzie to najlepszy komplement jaki może Cię spotkać, wyrażający szacunek do Twojej siły i nieugiętości umysłu. I mimo że będą się wkurzać, że nie mogą Cię oszukać, to uznają że pertraktacje z Tobą były dla nich zaszczytem a przegrana dowodem Twojej siły.
Moją koleżankę traktowano inaczej, widziałam to. Ona była dla nich Berberem, ja tylko ładną blond dziewczyną z Europy. I to właśnie mnie zapraszano do domów na obiad z rodziną, czasem także spotykałam się z niemoralną propozycją tu i tam i za każdym razem było to dla mnie obraźliwe, bo wiedziałam, że znaczę dla nich tyle co biały wielbłąd (najdroższy w tej kulturze), rzecz, którą można się było pochwalić przed społecznością. No cóż, wiem, że nigdy nie będę Berberem, ale przynajmniej wiem również, chociaż częściowo, jak to jest być księżniczką oddaną w jasyr.
W Maroku można naprawdę podbudować swoje ego, bo jest tam tylu mężczyzn,
którzy chcą Cię zaciągnąć do lóżka, że naprawdę leczy to wszystkie kompleksy. Zapewne ma to związek z tym, że na ulicach więcej jest płci męskiej, gdyż kobiety wolą przesiadywać w domu, zatem nie ma kto pilnować tej całej męskiej chuci krążącej po ulicach. Ale przynajmniej wiem, że w tym kraju nigdy nie będą mieć niżu demograficznego.
Jeśli chodzi o sprawy bezpieczeństwa, zwłaszcza w kwestii samotnych kobiet, to uważam, że jest bezpiecznie. Tak, to prawda, że będą Was zaczepiać na każdym
kroku, wołać za Wami, ciągle będzie się za Wami rozlegało „bonjour”, a jeśli tylko odpowiecie na powitanie, macie zagwarantowane sto procent uwagi mężczyzny, który od razu wyobraża sobie, że jest to Twoje przyzwolenie na rozmowę i dalsze wspólne przygody. Będą na Was trąbić, machać z okien samochodu, zdarzy się też nieraz szybki komentarz mijającego was chłopaka, mający na celu uświadomienie wam, że doceniają Wasze kobiece kształty. Będą chcieli z Wami zrobić sobie zdjęcie, by potem pochwalić się na facebooku kolegom, zupełnie jakbyście były jedną z atrakcji turystycznych na placu Jemaa El Fna w Marakeszu (tu jednak należy pamiętać, że my robimy im dokładnie to samo, chcemy mieć zdjęcia Marokańczyków i latami za nimi jak oparzeni z aparatami, wywołując u nich nieraz agresję). Będą Was zagadywać na plaży, na mieście, na ulicy, często nie panując nad swoją natrętnością i nieraz wyzwalając w Was chęć odgonienia ich jak uprzykrzone muchy sprzed nosa.
Ale pomimo to Maroko jest bezpieczne. Większość ludzi nie ma wobec Was złych zamiarów. Jesteście dla nich czymś nowym, ekscytującym. Wyglądacie inaczej, zachowujecie się inaczej, macie lepszą pozycję finansową. To wszystko sprawia, że jesteście dla nich taką samą egzotyczną atrakcją, jaką oni są dla Was. Chcą Was tylko obejrzeć, czasem wykorzystać finansowo. Sama Wasza obecność nieraz sprowokuje otwarte propozycje seksualne, ale podryw zdarzy się Wam w każdym kraju, wyjątkiem tutaj jest tylko to, że oni nie ukrywają swoich zamiarów.
Wystarczy powiedzieć stanowcze nie (czasem trzeba się powtórzyć parę razy), nie wdawać się w dalszą dyskusję i odpędzicie każdego natręta. Jeśli zaś bawi Was takie zachowanie, poczujecie się w Maroku jak ryba w wodzie.
Niekiedy napotkacie nieprzychylne spojrzenie starszej kobiety, może rzuci do Was parę słów, ale nie zrażajcie się tym, pamiętając, że starsi nigdy nie byli przychylni zmianom swojego myślenia i panującego porządku. Jest to tylko reakcja na niewiadomą i obcość jaka płynie z Waszej kultury, demonstrowanej ubiorem i zachowaniem. Większość ludzi jednak będzie do Was przychylnie nastawiona, z różnych powodów i nikt nie będzie czatował na Wasze życie i zdrowie.
Jedyne czego możecie się obawiać, to próby naciągania Was na wszystko. Tylko o tym trzeba pamiętać. W każdym mieście jest inaczej, jednak zawsze miejcie na uwadze, że za każdą przysługę może się do Was wyciągnąć ręka, prosząca o zapłatę. Zawsze bądźcie przygotowani na to, że za niewinną rzecz będą Was chcieli zmusić do zapłaty. Do Was należy decyzja, czy zapłata się należy i jaka będzie kwota. Od zachowania zimnej krwi i rozsądku będzie zależało, jakie wyniesiecie wspomnienia. Ja miałam ze sobą Berbera z krwi i kości, dlatego
wiedziałam, że moje pieniądze są bezpieczne z moim portfelu. Mój Berber wiedział również, że zawsze należy pytać o cenę, gdy zapraszali Was do zwiedzenia czegoś, nawet gdy napis na drzwiach brzmiał „free entrance”. Bo prawdopodobnie oznacza to tylko, że każdy może wejść, bez względu na to kim jest i co go sprowadza (tak było podczas oglądania robotników przy pracy nad obrabianiem skór; można ich było oglądać z balkonu pobliskiej restauracji, sklepu czy nawet prywatnego domu, a wszystko to za drobną opłatą).
Gdy chodzi o ubiór, macie prawo nosić co chcecie. Nikt Was nie może zmusić do zasłaniania się na wzór muzułmański. Jednak miejcie poprawkę na to, że może
się to wiązać z pewnymi komplikacjami, o których wspomniałam- większą szansą na złe spojrzenie czy większą szansą na podryw. Co do noszenia stroju kąpielowego na plaży, myślę, że dużo zależy od tego, gdzie ta plaża się znajduje. Jeśli będzie to Imi Ouaddar (mam nadzieję, że nie mylę miejsca) pod Agadirem, okupowanej przez surferów z całego świata, będziecie się czuli jak u siebie. Gdzieś w jakiejś zapomnianej miejscowości na odludziu, gdzie na plaży jesteście tylko Wy i mewy, również możecie pozwolić sobie na swobodę. Im więcej turystów na plaży, tym łatwiej poczuć się swojsko.
Jednak nie zalecałabym kąpać się w stroju w prywatnej rezydencji, dzielonej z Marokańczykami. Zawsze musicie się liczyć z tym, że wywołacie kontrowersje
albo zbyt wielką ciekawość, w której centrum nie chcielibyście się znaleźć.
Ja nie czułam się swobodnie w stroju tak naprawdę nigdzie, bo widząc dziewczyny kąpiące się w ubraniach czułam, że pokazuję im świat, którego częścią nigdy nie będą i nie chciałam żeby czuły się z tego powodu gorzej
(nie

mam pojęcia jakie jest ich podejście do zakrywania ciała, czy jest to świadomy
wybór czy jednak wybór częściowo podyktowany środowiskiem, w jakim żyją- jednak nie chciałam być atrakcją turystyczną dla nikogo). Druga sprawa to taka, że nie chciałam dodatkowo przyciągać męskiego wzroku bardziej niż do tej pory przyciągałam kolorem włosów i kobiecym ciałem (zwłaszcza w górnych partiach).

Jednak moja koleżanka nie miała żadnych oporów, więc tak naprawdę tylko od Was zależy, czy będziecie się czuli swobodnie czy nie  w tym kraju.
Jedno jest pewne, cokolwiek by się nie zdarzyło, nie dajcie sobie wejść na głowę. Marokańczycy są bardzo natrętni i jeśli czegoś chcą, będą chcieli to zdobyć. Od Was zależy czy im to dacie czy nie. Zatem będą chcieli Was oszukać na kursach taksówek, będą chcieli pieniądze za najdziwniejsze usługi, będą Was ciągle prosili o numer telefonu lub kontakt na facebooku (dotyczy to kobiet, myślę, że marokańskie kobiety nie są tak natarczywe pod tym względem; jednak z kolejki do autobusu, po bilet na pociąg czy do taksówki wypchną Was bez jednej zbędnej myśli, jeśli tylko im na to pozwolicie), będą proponowali pomoc za darmo, a na końcu wyciągną rękę po zapłatę.
Pamiętajcie że w Maroku, zwłaszcza w Marakeszu, wszystko kosztuje i rzadko się zdarzy, że ktoś zrobi coś dla Was z czystej uprzejmości. Jeśli Wam pomogą za darmo to dlatego, że Was polubili, albo im się spodobałyście. Jednak nie miejcie żadnych wyrzutów sumienia chcąc skorzystać z takiej pomocy. Dziś dostaniecie ją za darmo, jutro będziecie musieli za nią zapłacić. Najważniejsza rada, która przyda się Wam w każdej sytuacji, to zimna krew, uprzejmość połączona ze stanowczością i szacunek. Z takim pakunkiem powinniście przetrwać w Maroku i przywieźć z powrotem wiele fajnych, ciekawych i śmiesznych wspomnień.
Ja oczywiście byłam dla wszystkich łatwą zdobyczą, naiwna, ciągle uśmiechnięta, niska. Czasami mi to pomagało, bo mężczyźni niemal jedli mi z ręki, czasem przeszkadzało, bo o wszystko musiałam walczyć, gdyż znalazło się
wielu takich, którzy chcieli mi narzucić swoją wolę. Jednak z Berberem u boku w osobie mojej koleżanki, udało nam się przepchnąć przez każdą zaporę z bab, które nagle zakłębiły się przy wejściu do autobusu, gdzie chwilę wcześniej stałyście jako pierwsze, by za chwilę zobaczyć przed sobą paręnaście szerokich tyłków starych marokańskich wściekłych bab. Udało nam się nie przegrać nierównej walki o kolejkę do kasy biletowej. Udało nam się wreszcie, choć o jeden przystanek za późno, wydostać się z autobusu miejskiego, zatarasowanego przez młodą egoistkę, która umieściła się na środku przejścia i udawała, że nie słyszy jak się ją prosi o przesunięcie (w takim przypadku po prostu przepychamy tę osobą na bok).
Z Berberem walka o właściwą cenę w taksówce nie jest niczym trudnym, a targowanie się o wszystko jest jak bułka z masłem. Starcie zaś o wykupione wcześniej miejsce w pociągu wywołuje śmiech na wspomnienie, ile trzeba było się nawalczyć z głupotą czy upartością tego ludu.
Czy sama bym przetrwała w tym świecie? Myślę, że byłoby trudno. Z czasem nauczyłabym się wszystkiego, ale potrzebowałabym go znacznie więcej. I
zapewne miałabym jeszcze więcej adoratorów niż przypadkowo zdobyłam, bo mój Berber odpędzał każdego od razu, szczerząc zęby na każdego chętnego na podryw (czyli 40 procent mijanych młodych – i niestety starszych- mężczyzn). Gdyby nie ona i jej ciągłe łajanie mnie za odpowiadanie na pozdrowienia mijanych mężczyzn (które często faktycznie kończyły się wzmożonym zainteresowaniem), musiałabym większość mojego czasu opędzać się od wszelkich propozycji, mających ode mnie wymusić numer telefonu albo parę dirhamów. Jednak przeżyłam wszystko, mam wiele świetnych wspomnień, zaledwie kilka niemiłych, wróciłam cała i zdrowa po miesiącu wspaniałej przygody i wiem o Maroku i jego mieszkańcach znacznie więcej, niż gdybym przyjechała tu z zorganizowaną wycieczką.
Maroko to prawdziwy survival, ale nie z powodu czyhających zagrożeń o jakich myślimy, gdy nieświadomi prawdziwej sytuacji w tym kraju, karmimy się
wiadomościami z telewizji, tylko takich zwykłych, ludzkich, związanych z przeludnieniem i kiepską sytuacją ekonomiczną. Jednak wszystko jest do przetrwania, trzeba tylko mieć trochę oleju w głowie i dużo pewności siebie. Z takim niezbędnikiem Maroko Was nie zje, a Wy uświadomcie sobie, że ten kraj nie jest niebezpieczny, tylko biedny, a ludzie słabo wykształceni, stąd niekulturalne zachowania, kombinowanie i niejako głupota, której nieraz doświadczycie i z którą przyjdzie Wam walczyć na wielu płaszczyznach. Ale potem będziecie mieli naprawdę sporo do opowiadania.
Podsumowując, Maroko to ciekawy, warty zobaczenia kraj, z dwiema odmiennymi, przeplatającymi się kulturami, arabską i znacznie bardziej interesującą, berberyjską, w której islam miesza się z własną, osobną obyczajowością, pochodzącą z czasów wpływów chrześcijańskich i dalszych, rdzennych, pamiętających czasy sprzed ekspansji islamskiej. Lud ten jest dużo
przyjaźniej nastawiony do przybyszy zza morza i o wiele uprzejmiejszy. Żyją trochę z boku, bliżej im do Nomadów niż do miastowych. Mają własną flagę, język i obyczajowość. Są to ludzie dobrzy, ale stanowczy. Przyjmą każdego, dopóki okazywany jest im szacunek, lecz jeśli nadepniemy im na odcisk, odpowiedzą ze zdwojoną siłą. Są bardziej agresywni jeśli chodzi o ich interesy, jednak mają więcej szacunku do innych ludzi, a zwłaszcza do kobiet. Żyjąc nieco na uboczu wciąż parają się rękodziełem i wykorzystują dawno porzucone technologie, jak choćby obcęgi do wyrywania zębów bez udziału dentysty. Ale jak powiedział nam nasz berberyjski przewodnik towarzyszący nam w drodze na pustynię, gdy do przebycia są setki kilometrów, nikt nie zważa na takie drobiazgi jak gabinet dentystyczny. Podejrzewam, że to samo tyczy się rodzenia dzieci, obcinania włosów i wszelkich innych czynności, których my nie potrafimy już sami zrobić, tak bardzo uzależniliśmy się od usług zewnętrznych. Żałuję, że nie miałam możliwości poznać tej kultury bliżej, choć miałyśmy propozycję spędzenia dnia w nomadzkiej rodzinie, ale zbyt wielkie zainteresowanie moją osobą jednego z organizatorów wyprawy sprawiło, że porzuciłam tę myśl równie szybko jak się nią zainteresowałam. Ostatnie czego było mi trzeba na takiej
wyprawie to ciągła gadanina amanta. Cóż, może jeszcze kiedyś drogi moje i Maroka się zetkną i wtedy zobaczymy, co z tego wyniknie. Wam jak najbardziej rekomenduję Maroko, ze swoimi odmiennymi miastami, egzotyką, ciepłem i czerwoną ziemią. Jeśli zaś będziecie mieli okazję spotkać Berbera, myślę, że dość szybko zauważycie różnicę między nim a Marokańczykami. A wtedy cieszcie się takim spotkaniem, bo na pewno będzie ono ciekawe i niezapomniane. A także cieszcie się wszystkim, co Maroko ma do zaoferowania, bo będzie to na pewno zupełnie odmienne z tym, co do tej pory znaliście. Od Waszej percepcji będzie zależało jak to ocenicie i z jakimi wspomnieniami wrócicie.
Na końcu, tak jak obiecałam, podaję cennik Internetu w Maroko (cennik z listopada 2019)
10 dirhamów – 1 GB – ważny 3 dni
20 dh – 2 BG – 7 dni
30 dh – 3 GB – 10 dni
50 dh – 5 GB – 30 dni
100 dh – 10 GB – 1 miesiąc (różnica między tym a powyżej to tylko różnica gigabajtów)
200 dh – 20 GB – 2 miesiące.


Jak widać na rozpisce, należy zastanowić się na czym nam zależy, czy na długości wykorzystania Internetu czy na gigabajtach. Jeśli lecicie na cały miesiąc, nie ma sensu się rozdrabniać i kupić od razu 5 GB. Powinno starczyć bez problemu na korzystanie z mapy i Google. Zatem podchodząc do stoiska mówcie najlepiej ile chcecie GB. Jeśli spróbujecie na własną rękę od strony czasowej, może się okazać, że nigdy się nie dogadacie i zamiast Internetu na 2 tygodnie, dostaniecie 2 GB na tydzień, po czym po tygodniu znowu będziecie musieli wydać pieniądze na niepotrzebne Wam gigabajty.

Dodatkowo w tej same cenie dostaniecie od razu minuty. Rozpiszę Wam cennik pod względem minut, ale pamiętajcie, żeby sprawdzić po cenie, ile tym samym dostaniecie Internetu.
10 dirhamów – 40 minut- ważne 4 dni (Internet wygaśnie Wam dzień wcześniej)
20 dh – 2h – 7 dni
30 dh – 3h – 14 dni
50 dh – 4h50 min – 14 dni