wtorek, 29 sierpnia 2017

Wives and lovers/ Jane Elizabeth Varley




Ostatnio wpadła mi w ręce dość ciekawa książka (jak na literaturę współczesną). Jak zwykle ostatnimi czasy, w ramach nauki, sięgnęłam po jeden z tomów angielskojęzycznych zalegających w moim magicznym kartonie z książkami z sh i na chybił trafił wybrałam „Wives and lovers” napisaną przez nieznaną mi Jane Elizabeth Varley. Książka miała traktować o relacjach małżeńskich w nowoczesnym świecie rządzącym się swoimi prawami (czyt. love, sex, infidelity and drugs). Z opisu brzmiało jak coś w rodzaju dramatu; połowa książki zdawała się utrzymywać ten klimat, ale ostatecznie okazało się, że był to zręcznie zamaskowany, typowy romans, z happy endem i wewnętrznym spokojem, który osiągają wszyscy pozytywni bohaterowie, podczas gdy negatywni dostają to, na co zasłużyli, natomiast wszystkie zawikłane sprawy wreszcie układają się jak z płatka, jak to przecież w życiu bywa ;)
Pozwoliłam sobie na ten spoiler, ponieważ wszyscy wiemy, jak kończą się romanse. Najpierw życiowe tragedie, potem nowe miłości i błyskotliwe kariery, połączone z duchowym wzmocnieniem, bla bla bla. Widocznie przyciągam takie książki i nie potrafię wybrać nic ambitniejszego. I wiecie, mimo iż za dzieciństwa i nastoletniego okresu trafiały mi się same tytuły, które mnie czegoś uczyły i do tej pory tkwią w pamięci („przeleciała” wówczas chyba całą historię literaturyJ), tak obecnie wyciągam ręce po mniej lub więcej szmirowate książki i nawet nie wiem dlaczego tak się dzieje (pewnie dlatego, że już nikt nie ma ambicji, żeby napisać coś porządnego). Ale nawet wśród nich (uff) są lepsze i gorsze. „Wives and lovers” należy do tych lepszych.
I chociaż jestem pewna, że za 5 lat nie będę pamiętać, że kiedykolwiek przeczytałam coś autorstwa Jane Elizabeth Varley, tak mimo wszystko śmiało mogę stwierdzić, że ten tytuł spodoba się każdemu, bo też jest pisany pod każdego. Taka tam sobie historyjka trzech sióstr, z których każda przeżywa jakiś dramat związany z mężczyznami, z którymi się związały. Dobrze się to czyta, choć nie ma tu nic niezwykłego, nic przykuwającego uwagę tak, że nie możemy się oderwać od skaczących przed oczami literek, mimo że woda w wannie już dawno wystygła. Ale za to to, co zawiera książka, te trzy połączone ze sobą historie, są zgrabnie sklecone i nie kłócą się ze sobą. Są emocje, są łzy i złość. Jest miłość, zdrada i sex, czyli wszystko to, co składa się na życie. Są to więc tematy, które interesują wszystkich, więc i książka będzie przez wszystkich dobrze odebrana (choć jest to bardziej tytuł dla kobiet, wątpię, żeby któregokolwiek faceta interesowało to, co myśli płeć przeciwna ;)).
Wiadomo, że dobrze jest poczytać o tym, co trapi innych i cieszyć się tym, że to nas nie dotyczy. A jeśli dotyczy, fajnie jest przeczytać, że i dla nas jest nadzieja, tak jak to było w przypadku Clary, Victorii i Annie. Są więc te małe pociągające dramaciki i szpetne myśli, ale jest też szczęśliwe zakończenie, które przecież musi być w każdej szanującej się książce, bo przecież nie wolno smucić czytelnika, tylko trzeba dawać mu nadzieję. Zakończenie „Wives and lovers” nie jest typowym życiowym zakończeniem, jak by wskazywał dobór tematyki do stworzenia tych trzech przeplatających się, ale jest zakończeniem kopciuszkowym, mimo, że jedna z sióstr zostaje bez męża (ha, nie powiem która, dość tych spoilerów!), a druga gubi się w swoich uczuciach i tak naprawdę nawet na końcu książki nie wiemy, czy jej ostateczny wybór dał jej szczęście. Ale nawet mimo tej niepewności i może nie do końca określonego happy endu, najważniejsze jest to, że wszystkie trzy siostry odzyskały spokój wewnętrzny i dostały od życia nagrody za swoje przejścia. A to znaczy że dostajemy to, czego szukamy w książce- emocji i podpowiedzi, jak żyć oraz zapewnienia, że zawsze za rogiem czeka coś dobrego, na co warto poczekać. No po prostu sukces czytelniczy murowany.
Cóż więcej mogę napisać o tej książce. Właściwie tylko to, że mimo iż jest tam znienawidzony przeze mnie motyw wielu głównych bohaterów, podczas gdy ja toleruję tylko jednego, tak w tym przypadku jest to do przełknięcia, ponieważ wszystkie historie ładnie się zazębiają, każda jest inna i wszystkie są tak samo ciekawe, przez co czytanie tej książki staje się przyjemnością, nawet gdy traktuje o nieprzyjemnych sprawach. Czy nadaje się na prezent? Lepiej nie ryzykować. Kobiety zbyt lubią myśleć i jeszcze gotowe są głowić się, dlaczego dostały od męża właśnie taką książkę i czy przypadkiem przyjaciółka, która wręczyła ten prezent, nie chce czegoś w ten sposób powiedzieć. Ale jeśli same szukacie książki na wieczór, możecie śmiało po nią sięgnąć. Wprawdzie za miesiąc o niej zapomnicie, ale na pewno nie będziecie się nudzić. Nie z samolubnym Davidem i zadziwiająco pociągającym Calem Doylem. Nie z Victorią i jej dylematami, ani tym bardziej z Clarą i jej dzikim nieoczekiwanym romansem . Jak to mówią, dla każdego coś dobrego.
Może niektórzy zastanawiają się, dlaczego polecam tę książkę, mimo że nie skradła ona mojego serca. No cóż, to jest tak jak z tym przysłowiem- „Jak się nie ma co się lubi…” Już zresztą wielokrotnie pisałam, że dzisiejsza literatura jest prosta i nie wnosi zbyt wiele do naszego życia, ponieważ zaprojektowana jest, aby umilić nam czas i szepnąć, że przecież ostatecznie wszystko będzie dobrze, bo zawsze jest. I wielu to starcza, dlatego nie ma już zapotrzebowania na książki stulecia, bo wystarczy napisać jakiś dramacik lub jak to mówi po angielsku- „gripping story”, żeby wylądować na liście bestsellerów. Teraz pisze się dla pieniędzy, a nie po to, żeby zapisać się w kartach historii. Jest to też czas (jako tako) spokoju, bez wojen i innych dramatów ludzkości, więc nie ma o czym pisać. Dlatego pisze się o wszystkim i o niczym , na siłę wymyślając dramaty życia codziennego i efekt jest taki, że każdy pisze o tym samym, z tym że jedni bardziej wciągająco od innych.  Dlatego jeśli chcecie znaleźć naprawdę dobrą książkę, sięgajcie po tytuły z poprzednich stuleci lub książki z czasów wojny i nie łudźcie się, że w literaturze współczesnej znajdziecie prawdziwe perły. Musicie się zadowolić perełkami i innymi świecidełkami (tak jak ja). Musicie się zadowolić Jane Elizabeth Varley    : )