czwartek, 23 maja 2013

Lolita




      Nigdy bym nie przypuszczała, że ktoś napisze taką książkę. O obsesyjnej i grzesznej miłości do dziecka, o namiętności rozpalającej do czerwoności i dążącej do spełnienia, przekraczając wszelkie bariery, fizyczne i moralne  o poruszaniu tematu tabu, jakim jest uprawianie miłości przez starszego mężczyznę z dzieckiem i o zdeprawowanej dwunastoletniej dziewczynce, która już w tym wieku wiedziała, co to seks. 
      Właściwie nigdy nie zastanawiałam się, co znaczy określenie „Lolita” w odniesieniu do płci żeńskiej. Niejasno pamiętam, że wg. mojej wiedzy miało to oznaczać kobietę „wyzwoloną”, namiętną, lekkich obyczajów, lubiącą męskie towarzystwo- ot taka ladacznica. Teraz już wiem, że określenie to wzięło się właśnie z książki Vladimira Nabokova. I że wcale nie chodziło o kobietę, a o dziecko, które swoim zachowaniem i całym jestestwem potrafi rozpalić zmysły w dużo starszych od siebie mężczyznach.


      Po przeczytaniu tej książki zrozumiałam, że w filmie „Leon Zawodowiec” mała Natalie Portman udawała właśnie taką małą lolitkę, gdy meldowała się z Leonem w jednym z moteli. Dała wtedy wyraźnie do zrozumienia portierowi, że ze starszym mężczyzną łączą ją grzeszne stosunki i od razu zostali z motelu wywaleni. Portman zagrała rolę lolity po mistrzowsku, pokazując w ten sposób jak wielki talent w niej drzemie.


     No ale nie o tym chciałam „porozmawiać”, tylko o dziewczynce imieniem Dolores, małej Lo, która już w wieku 12 lat potrafiła wzbudzić namiętność w dużo starszym od siebie mężczyźnie; która w wieku 10 lat stała się po raz pierwszy obiektem seksualnego zainteresowania innego mężczyzny; która w wieku 12 lat zdobywała swoje pierwsze doświadczenia seksualne, zupełnie pozbawione uczucia, a mające wyłącznie charakter jakiegoś eksperymentu, czy dziecinnej próby udowodnienia swojej dorosłości starszemu o rok koledze. Chcę porozmawiać o Lolicie, która udała się w długą podróż ze swoim ojczymem, porzucając bez jednej tęsknej myśli środowisko, w którym dorastała, aby zastąpić je dziwnym i chorym układem, w którym przeplatał się seks, chora namiętność, zazdrość, wzajemna zależność i dziwne relacje, u podłoża których leżały brak miłości i czułości rodzicielskiej, niestabilność emocjonalna i egoizm.


     Ciężko mi pisać o tej książce, jako, że dotyka tematu pedofilii oraz tego, że trudno mi zrozumieć Lolitę. Nie potrafię przejrzeć jej myśli i tak naprawdę nigdy nie zrozumiałam, dlaczego zgodziła się na ten chory seksualny związek ze swoim ojczymem, by potem przenieść swoje zainteresowanie na innego mężczyznę w podobnym wieku. Do teraz, mimo iż wiele razy myślałam nad tym, co przeczytałam, nie wiem, czy ten potajemny „związek”, w którym wyraźnie wyczuwało się brak jakiegokolwiek czystszego, niewinnego uczucia, tak ze strony Dolores, jak i ze strony jej ojczyma Humberta, był tylko i wyłącznie "winą" obsesji Humberta Humberta. Czytając po raz wtóry niektóre fragmenty, zaczynam wierzyć, że gdyby nie pewne poczynania małej Lo, u której dostrzegam pierwsze fascynacje mężczyzną, słabnące z upływem czasu, ostrożny i skrywający swą namiętność do małych dziewczynek, Humbert, nigdy by nie odważył się wprowadzić w rzeczywistość swoich potajemnych pragnień. A skoro Lo nie kochała Humberta i często narzekała na swoje „obowiązki”, jak nazywał je starszy mężczyzna, tym bardziej nie potrafię pojąć, dlaczego trwała w tym poplątanym i potępiającym związku przez dwa lata. Bo gdy fascynacja nieznanym, dorosłym światem minęła, a obowiązki wobec mężczyzny zaczęły nużyć i ciążyć, jestem pewna, że wystarczyłoby powiedzieć "dość", żeby Humbert zmusił się do samokontroli, w obawie przed prawem.
      Lo kilka razy powtórzyła, że ojczym ją zgwałcił, raz nawet rzekła, że powinna zawiadomić policję, jednak nigdy tego nie zrobiła. Czy strach przed zamieszkaniem w domu dziecka, po śmierci matki, u której i tak nigdy nie znajdywała wsparcia dla swoich nastoletnich problemów, wystarczyłby, aby utrzymać ją w ryzach? Bo przede wszystkim takim argumentem posługiwał się Humbert, aby utrzymać tajemnicę swojego związku z pasierbicą i aby ją samą utrzymać w jako takim posłuszeństwie. Płacenie za "usługi" przyszło później, w pierwszych miesiącach głównym argumentem ojczyma dziewczynki było wzbudzanie w Lolicie strachu przed posłuszeństwem i sztywnym życiem w izbie dziecka, lub w domu poprawczym, mającym bardzo ograniczyć Dolores przyjemności życia. Ciężko mi uwierzyć, że to właśnie strach przed znienawidzonym życiem pod pręgierzem tak bardzo Lolitę paraliżował, że godziła się na seks z ojczymem, tym bardziej, że po dwóch latach grzesznego i występnego życia, zagubione dziecko postanowiło opuścić jednego starszego mężczyznę na rzecz innego starego zbereźnika, by ostatecznie w wieku 15 lat, a więc wciąż wymagając opieki kogoś starszego, żyć samodzielnie, tułając się po barach, i pracując jako pomywaczka, by wreszcie w wieku lat 17 znaleźć połowiczne szczęście, a raczej jako taki spokój, u boku młodego męża i zajść z nim w ciążę. 
     Jeśli więc potrafiła opuścić Humberta, kiedy tylko miała na to ochotę, bo zakochała się w innym mężczyźnie, to rozumiem, że jednak zaklęcia i straszenia domem dziecka przez Humberta nie były jednak na tyle wiążące, aby ją zmusić do uprawiania miłości w wieku lat 12. Dlatego muszę się jednak skłonić do tezy, że Lolita z wyrachowania musiała przystać na te warunki, aby zyskać tym samym względną wolność i możliwość robienia tego, czego chciała.  
    Nieposłuszna, krnąbrna dziewczynka, zawsze ze wstrętem podchodziła do nauki i skupiała się jedynie na tych zajęciach, które jej sprawiały przyjemność. Zmuszana do posłuszeństwa, była najbardziej nieszczęśliwym dzieckiem na świecie. Kiedy jednego roku matka wysłała ją na wakacje pod opiekę starej panny Phalen w Appalachach, gdzie musiała się podporządkowywać zasadom i regułom panującym w zatęchłym domu, dziecko przeżywało prawdziwe katusze, wspominane później z odrazą. Kiedy więc nadarzyła się okazja życia w wolności, bez książek, nauki, słuchania się starszych, mała Lo potrafiła się poświęcić i dzielnie spełniać swoje seksualne obowiązki, byle tylko zaznać rozkoszy nic nie robienia. I choć Humbert straszył ją najpierw powrotem do panny Phalen, a potem domem poprawczym, ciężko mi uwierzyć, iż to wystarczyło, by zmusić ją do milczenia i posłuszeństwa w sprawach seksu.
     Wydaje mi się, że ważnym czynnikiem była tutaj ta swoboda i wolność od innych obowiązków, mimo iż Humbert rzadko jej pozwalał na samotne korzystanie z tych wszystkich przyjemności i uciech, których pragnie dziecko w jej wieku. Zawsze chciał być przy niej, by pilnować swojego skarbu przed innymi mężczyznami i chłopcami, ponieważ Lo zwracała męską uwagę także wśród młodzieńców, a także ze strachu, że Lolita może komuś wypaplać charakter zażyłości z "ojcem". Wiele też razy ojczym cofał daną wcześniej dziecku obietnicę, jeśli ta nie chciała mu się oddać, wywołując tym samym uczucie bezradności u dziewczynki. Jednak mimo tych kilku niedogodności, wciąż była to wolność, o którą warto było powalczyć. Humbert w pewnym momencie zauważył, że Lo po śmierci matki nie miała dokąd pójść. Gdy Lolita uciekła od Humberta, by żyć z innym mężczyzną, podobno powiedziała, że chce, aby tamten zabrał ją do lepszego miejsca. Być może było więc dużo racji w tym, że życie zmusiło małą Dolores, aby związać się z ojczymem i mieć gdzie mieszkać. A kiedy Kuku ją wyrzucił, bo nie chciała grać w filmie pornograficznym i gdy okazało się, że jest zdana sama na siebie, dopiero wtedy zobaczyła, że jednak potrafi sama żyć i się utrzymać.


     Drugą tezą, ku której jestem zmuszona się skłonić, jest to, iż Dolores lubiła czuć władzę nad mężczyznami i że pociągał ją ten nieznany świat dorosły. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że związała się z dwoma dorosłymi mężczyznami, jednego kochała, a drugiego znosiła, i że sama podjudzała seksualne zainteresowanie, które wyczuwała w Humbercie? I choć Humbert był człowiekiem chorym, pałając namiętnością do młodziutkich dziewczątek, których określał nimfetkami, to zdaje się, że w przypadku Lolity jego myślenie okazało się trafne. Humbert był zdania, że wśród wszystkich młodych dziewczątek, jakie żyją na świecie, część z nich wywodzi się od nimf, które lubią wodzić mężczyzn na pokuszenie, pławiąc się w ich pożądaniu. Nazywa je „nimfetkami”, demonicznymi , tajemniczymi i wulgarnymi istotami, pokazującymi swoją prawdziwą naturę starszym mężczyznom i uważa, że tylko szaleniec i  artysta, potrafi wśród wielkiej liczby dziewczątek, wyłowić tą jedną, jedyną w swoim rodzaju, niby niewinną, a jednak o diabolicznym, kuszącym spojrzeniu, która wprawia męskie członki w szał namiętności. 
     Humbert tylko przy nimfetkach czuł prawdziwe podniecenie, a kobiety dojrzałe budziły w nim wstręt i obrzydzenie. Nie potrafił też zaznać z nimi prawdziwej rozkoszy. Jednak nie mogąc jawnie zaspokoić swoich chuci z młodym dziewczątkiem, z powodu braku akceptacji takich zachowań ze strony społeczeństwa, zdarzało się, że zadawał się ze starszymi kobietami, tylko po to, aby jakoś rozładować seksualne napięcie. Jednak wśród dojrzałych kobiet wybierał takie, które przypominały mu nimfetki, bo mógł sobie wtedy wyobrażać, że jednak spółkuje z młodą dziewczyną, a nie z odrażającą, przekwitniętą kobietą. 
      Humberta podniecały młode, prężne, pokwitające dopiero dziewczęce ciałka i tylko w nich upatrywał spełnienia swoich żądz. Nie mogąc jednak robić tego jawnie, zadowalał się na początku obserwowaniem bawiących się nimfetek i wyobrażaniem sobie, co mógłby z nimi robić, gdyby społeczeństwo mu na to pozwoliło. Nawet tłumaczył sobie wielokrotnie, że w dawnych czasach spółkowanie dorosłego mężczyzny z dzieckiem nie było czymś złym, a i w czasach obecnych zdarzają się wciąż takie kraje, gdzie podobne relacje nie są niczym złym. A kiedy na jego drodze stanęła 12-letnia Dolores, zrozumiał, że to na nią czekał całe życie (co nie przeszkodziło mu napawać się widokiem innych nimfetek). Mając ją tak blisko, mieszkając w jej domu i codziennie się na nią natykając, nie potrafił panować nad swoimi chuciami i kilkakrotnie doprowadzał do podejrzanych spotkań i zachowań. 

      Mogłyby one wprawdzie umknąć dziecku, nieświadomemu jeszcze czym jest seks i nie potrafiącemu zauważyć zbereźnego dotyku, jednak później okazało się, że Dolores widziała te wszystkie rozpaczliwie próby zbliżenia się do niej, pragnienia, żeby ją choć dotykać i wyobrażać sobie seks z nią. Podczas jednego ze złych humorów dziewczynki,  już w trakcie związku z ojczymem, Lo wykrzyknęła, że jeszcze w Ramsdale, gdzie mieszkała z matką, trzy razy zauważyła, że Humbert próbował ją zgwałcić. Czyli jednak, mimo swoich dwunastu lat, była świadoma prób zbliżenia przez mężczyznę, tak bardzo przez niego skrywanych, i nie starała się im przeciwdziałać, a wręcz kręciła się często koło Humberta, skłaniając go do śmielszych poczynań. A jej pierwsza fascynacja mężczyzną została wyraźnie podkreślona została w kilku momentach książki: kiedy po wyrwaniu się z Kolonii Q zwierzyła się Humbertowi, iż go na obozie zdradzała, kiedy żaliła mu się, że temu już na niej nie zależy, czy kiedy obraziła się na Humberta, ponieważ matka powiedziała jej, iż mężczyzna popiera jej plany wysłania dziewczyny na wakacje do Kolonii Q  na obóz.
      Wniosek mój jest więc taki, że widząc zainteresowanie starszego od siebie mężczyzny, Lolita świadomie je podjudzała. Być może ze zwykłej chęci sprawdzenia swoich mocy w pobudzaniu mężczyzn, a może zwyczajnie na złość matce, u której widziała zainteresowanie Humbertem. Analizując zachowanie dziewczynki w obecności mężczyzny, wiedząc, że widziała jego zainteresowanie, będąc w posiadaniu wiedzy, iż już wcześniej, jako 10-letnia dziewczynka, przeżywała swoją pierwszą przygodę, choć tylko platoniczną, z dużo starszym od siebie mężczyzną, znając również ciąg dalszy tej historii, mianowicie wiedząc, że Lo porzuci Humberta, by żyć i kochać innego mężczyznę w kwiecie wieku, a pamiętając o jej pierwszych doświadczeniach seksualnych na obozie, w wieku 11 lat, śmiem twierdzić, że Dolores była prawdziwą nimfetką, diaboliczną panienką, lubiącą ściągać na siebie męskie spojrzenia. A może była po prostu zagubioną dziewczyną, przedwcześnie dojrzałą, która nie umiała poradzić sobie ze zbyt wczesnym dojrzewaniem? Nie mając wsparcia u matki, która nie wiedziała, jak wychowywać krnąbrną dziewczynkę, już w wieku 10 lat spotkawszy się z męskim pożądaniem, nie mogąc o tym z nikim porozmawiać, a także dostawszy się pod zły wpływ rówieśniczek, poczuła władzę nad mężczyznami i chciała ją sprawdzić? 
      Nie potrafię tego wytłumaczyć, jednak faktem pozostaje, że przed wyjazdem na obóz rzuciła się w ramiona Humberta i go pocałowała,  a gdy ten przyjechał ją zabrać z obozu, to ona pierwsza go pocałowała, podczas gdy on jeszcze się hamował, pamiętając o tym, że dziewczynka jest w rzeczywistości dzieckiem, i chcąc oszczędzić jej domniemaną niewinność, której ta pozbyła się na obozie z Charliem, uprawiając z nim bezuczuciowy seks. A gdy ojczym przyjechał po nią do Kolonii Q, udając, że zabiera ją do szpitala, do matki (podczas gdy ta już spoczywała w grobie), to Lo powiedziała, że są kochankami, mimo iż wówczas nie łączyło ich nic, prócz żałosnych prób zaspokojenia żądz przez Humberta. To Dolores, będąc jeszcze w Ramsdale, przyszła do pokoju Humberta i usiadła mu na kolanie, dając mu do zrozumienia, że nie miałaby nic przeciwko pocałunkowi. A kiedy jechała z matką i Humbertem do miasta po sprawunki, to ona wsunęła swoją rączkę w dłoń mężczyzny i pozwalała się po niej głaskać przez całą drogę do miasta. To także ona powiedziała ojczymowi, że nie całuje on tak, jak trzeba i to ona, przebudziwszy się ze snu, obok Humberta, pierwsza zaczęła grę miłosną, jakby chcąc mu pokazać, czego nauczyła się wśród swoich rówieśników na obozie. Nie miała większych oporów przed tym niemal kazirodczym związkiem, choć później zaczął on jej ciążyć, bo nie wiedziała, że między chłopcami, a mężczyznami jest spora różnica jeśli chodzi o pragnienia seksualne. Często więc później okazywała swoją niechęć przed seksem, jednak nie tylko nie zakończyła tego związku od razu, ale i z gładkością wskoczyła w następny, bezlitośnie porzucając zakochanego Humberta.


      Co do samego Humberta, potępiam go jeszcze bardziej, niż potępiam Dolores. Bo dziewczynka, zagubiona, nieszczęśliwa, bez wsparcia bliskich, miłości zazdrosnej i egoistycznej matki, bez dobrych wzorców, otoczona zdeprawowanymi rówieśnikami, mogła po prostu nie wiedzieć, jak się zachować, gdy jej hormony zaczęły w niej buzować. Nawet jeśli jej działania na rzecz wzbudzenia w Humbercie zainteresowania były wyrachowane, to wciąż muszę pamiętać, iż była ona tylko dzieckiem, bez zdrowych podstaw do rozwoju, natomiast Humbert był mężczyzną dorosłym, z doświadczeniem życiowym, wciąż na przemian przypominającym sobie to, że Lo jest tylko dzieckiem, by za chwilę przekonywać siebie, że istnieją kraje, gdzie seks z nieletnimi jest dozwolony. 
      Nawet jeśli Lolita zachęcała go do czegokolwiek, nie miał prawa dawać ujścia swoim żądzom. Nie miał prawa zabierać Lo z jej rodzinnego miasta, by ukrywawszy się po hotelach, oddawać się swoim wyuzdanym potrzebom seksualnym. Nie powinien jej prosić o seks, zastraszać domem poprawczym, by tylko dawała mu to, czego chciał. Nie powinien był nigdy zabierać jej do swojego zbrukanego świata, twierdząc, że jako dobry ojciec (przybrany) chce tylko naprawić w niej to, co zepsuł Charlie Holmes swoim mechanicznym, pozbawionym uczuć seksem. Z obrzydzeniem czytałam wywód Humberta, próbującego przekonać Lolitę do swoich racji: „Nie jestem przestępcą seksualnym, psychopatą, który nieprzyzwoicie pozwala sobie z dzieckiem. Naprawiam w tobie to, co znieprawił Charlie Holmes, a różnice między tymi dwiema rolami są kwestią subtelnych niuansów. Jestem twoim tatulkiem, Lo (przypominam, że Humbert tylko dlatego ożenił się z matką Dolores, aby móc zawsze i kiedy tylko chciał, bez żadnych podejrzeń, być blisko Lolity i może nawet w przyszłości doprowadzić do zbliżenia). Patrz, mam tu uczoną księgę o młodych dziewczętach. Patrz, kochanie, co w niej napisano. Cytuję: normalna dziewczynka- normalna, zauważ- zazwyczaj bardzo pragnie dogodzić ojcu. (…) Mądra matka (a twoja biedna matka byłaby mądra, gdyby żyła) będzie popierać przyjaźń ojca z córką, zdając sobie sprawę (…) że wyobrażenia dziewczynki o miłości i mężczyznach kształtują się dzięki więzi z ojcem. A jaką to więź z ojcem myśli –i zaleca autor tej pogodnej książki?”


     To okropne jak Humbert próbuje wbić swojej podopiecznej chore tezy, popierając się uczonymi książkami i tak zmieniając ich sens, aby pasowały do jego myśli? Nawet jeśli Lo nie wierzyła w te urojone morały, to jednak sam fakt, że Humbert ich używał, świadczą o jego demoralizacji. A także to, jak traktował swoją pierwszą żonę, Walerię, którą wybrał tylko dlatego, że miała w sobie wiele dziewczęcości. Przez to małżeństwo miał nadzieję wyzbyć się swoich upadlających i niebezpiecznych pragnień. Trzeba przyznać Humbertowi chociaż tyle, że zdawał sobie sprawę, iż jego pragnienie seksu z nimfetką było brudne i niegodne człowieka i że początkowo chciał z tym walczyć. Jednak to, że bił Walerię, by wyrobić w niej posłuszność, świadczyło o jego chorej duszy, której nic nie mogło uleczyć. O jego charakterze świadczyć może również fakt, że potępia tamtego drugiego mężczyznę, który mu odebrał Lolitę, a sam nie widzi, że jest dokładnie takim samym starym zbereźnikiem, jak tamten, zasłaniając się swoją obsesyjną miłością do Lo.


       Druga żona sama się napatoczyła i była to matka Dolores, Charlotta Haze. Humbert od samego początku, jak tylko pod wpływem zbiegów okoliczności znalazł się w ich domu, czuł obrzydzenie do Charlotty, jako że wyczuwał w niej kobiece zainteresowanie do swojej osoby, a seks z dorosłą kobietą nigdy go nie pociągał. Do tego brak inteligencji odrzucały mężczyznę i zdecydował się już, że nie stanie się lokatorem Pani Haze, gdy nagle w ogródku ujrzał Dolores. Natychmiast zgodził się na zamieszkanie w domu wdowy Haze, widząc dla siebie widoki przebywanie obok nimfetki Lo, bez wzbudzania podejrzeń. A kiedy Charlotta oświadczyła się Humbertowi w liście, ten wstrzymał w sobie odruch niechęci do kobiety i chęci ucieczki i zgodził się na ślub, zamierzając w przyszłości dobrać się do Lolity. 
      A kiedy okazało się, że Charlotta, która nigdy nie okazywała córce żadnego uczucia, prócz zniecierpliwienia, zdradziła Humbertowi swój niecny plan pozbycia się krnąbrnej córki z ich szczęśliwego, małżeńskiego życia, wysyłając ją na obóz, a później planując oddać ją do szkoły  internatem, Humbert zapragnął pozbyć się żony. Obmyślał nawet zabójstwo, jednak w swym szaleństwie nie był w stanie zabić biednej, niczego nie świadomej Charlotty. Problem na szczęście sam się rozwiązał, a to za sprawą wyjścia na jaw zauroczenia mężczyzny Lolitą. Gdy kobieta wypadła wzburzona z mieszkania, wpadła pod samochód, litościwie rozwiązując problem swojej kłopotliwej obecności w życiu Humberta.


       Nie potrafię żywić żadnych uczuć sympatii do bohatera książki. Był nie tylko chorym człowiekiem, ale również skorym do morderstwa i emocjonalnego szantażu, żeby tylko postawić na swoim. Zainteresowanie Lolitą nie przeszkadzało mu rozglądać się i napawać widokiem innych nimfetek. Ze świeżym umysłem rozważał, co ma zrobić z Lolitą, gdy ta osiągnie już wiek,  w którym nie będzie go już podniecać i nawet planował zrobić sobie dziecko z dziewczyną, by później poczynać sobie swawolnie z własnym dzieckiem, by na starość z kolei uczyć wnuczkę poglądów na miłość i mężczyzn, poprzez lubieżny związek z dziadkiem Humciem.


      W późniejszym okresie, kiedy Lo zbliżała się do piętnastego roku życia i jej urok na Humberta powinien dawno osłabnąć, mężczyzna twierdził, że bardzo kocha Lolitę. Ale wydaje mi się, że to nie była miłość, tylko chorobliwa zazdrość, którą ten odczytywał jako miłość. A ta zazdrość przemieniła się w obsesję, kiedy dziewczyna nagle zniknęła, ulatniając się z jego życia na trzy lata. Jaka to mogła być miłość, skoro nie odwracała wzroku Humberta od innych młodych dziewczątek w wieku pokwitania?


     Mimo poruszania tematu tabu, który wydaje mi się, nie każdy jest w stanie znieść, książka jest bardzo interesująca i wręcz hipnotyzująca. Czytanie o tym, jak Humbert widzi małe dziewczynki, wywołuje odrazę, pomieszaną z zainteresowaniem związanym z możliwością analizy chorego umysłu. Do tego próba wniknięcia w umysł Lolity, jakże interesująca i przykuwająca wzrok możliwośc, powoduje, że ciężko się od tej książki oderwać. Do tego bardzo bogate słownictwo, które potrafi uwikłać umysł czytelnika i wciągnąć w akcję lepiej, niż najlepsza sieć pajęcza. Nie znałam wcześniej tego tytułu, raz mi tylko mignął przed oczami i nie zainteresował, bo nie znając żadnych szczegółów na temat akcji, nie mogłam dać się złapać w pułapkę zaklęcia Nabokova. Jak się to więc stało, że wreszcie książka trafiła na moją półkę? Oczywiście przez przypadek. A wszystko to przez teledysk Leah LaBelle – Lolita i jeden z komentarzy, jaki przeczytałam pod teledyskiem na stronie youtube. Teledysk przedstawia dojrzałą kobietę, która mami swoimi wdziękami chłopców z sąsiedztwa. Nie pamiętam dokładnie słów, ale ktoś napisał, że to nie jest „prawdziwa” Lolita, że jest bardzo, bardzo daleko od Lolity, którą Nabokov wymyślił w swojej książce. 
      Po tym komentarzu zapragnęłam przeczytać książkę i teraz wiem, co autor komentarza miał na myśli. Prawdziwa Lolita nigdy tak ostentacyjnie nie eksponowała swoich wdzięków, jak Lolita z teledysku, nie do końca wiedząc, co powinna począć ze swoimi hormonami i pragnieniami, poddając się męskim chuciom, jednocześnie potrafiąc odnaleźć się w trudnej sytuacji i tak manipulować mężczyzną, aby wyciągnąć dla siebie jakieś korzyści. Do końca nie wiem, czy dobrze tę mała Lo odebrałam, mimo to pochylam głowę nad jej smutnym losem dziecka, które zostało brutalnie potraktowane przez życie. Żal mi się w pewnym momencie zrobiło, gdy Humbert opowiadał, jak okropnie żałośnie wyglądała Lo, gdy zdała sobie sprawę, że nie ma niczego, co mają inne, żyjące w normalnych warunkach dzieci, a więc normalnie funkcjonującej rodziny i kiedy uświadomiła sobie, że nawet jej życie z matką, nie okazującą jej uczuć, było lepsze, niż to, co otrzymała od Humberta.

    Gdy zaś przebywając w Beardsley, rozpoczęła tajemny romans z innym mężczyzną, zakochana po brzegi swojego małego, zagubionego, dziecięcego serduszka, miała nadzieję znaleźć szczęście. Zamiast tego życie znów potraktowało ją haniebnie i pokazało jej swoje twarde oblicze. Jej trudne życie kończy zgon, jakby przeznaczenie nie chciał pozwolić wyrwać jej się z zaklętego kręgu złych wyborów życiowym i przypisanego jej z góry losu.
    W Lolicie zdają się drzemać dwie osoby: zbyt szybko dojrzała młoda kobieta, która chce zakosztować dorosłego życia, a przejawem widocznym jej dojrzałości jest malowanie ust szminką. Natomiast siedząca w niej mała Lo każe jej nieumiejętnie posługiwać się podkradaną matce szminką, pstrząc przednie zęby na czerwono. O jej wewnętrznej dziecinności świadczy również to, że nie do końca wie, co to miłość, uważając całowanie "obślinianiem", a przytulanie niepotrzebną słabością. Seks uprawiała machinalnie, jakby ciało było oddzielone barierą od umysłu. Raz nawet pozwalała, aby Humbert robił z nią, co chciał, podczas gdy sama, dłubiąc w nosie, czytała jakieś gazety dla młodzieży. Nie miał kto uświadomić Lolitę w niuansach miłości i seksu, a doświadczenie zdobywała w plugawych i niezdrowych "związkach", które ostatecznie zniszczyły jej dziecinność.

    Książka zapada w pamięć i jest bardzo oryginalna. Myślę, że kiedyś jeszcze do niej wrócę, aby po raz kolejny poddać analizie umysł małej, demonicznej nimfetki, skazanej na nędzny, pozbawiony miłości żywot.

wtorek, 14 maja 2013

Rzucamy uzależnienie odcinek 16854

           Moja walka z uzależnieniem jest jak „Moda na sukces” – trwa w nieskończoność i nikt nawet nie pamięta, kiedy i jak to się zaczęło. Jest jak Brooke Logan- tak jak ona zawsze musi mieć jakiegoś faceta, tak ja jestem nierozłączna ze swym nałogiem. I mimo, iż wielokrotnie starałam się ze wszystkich sił pozbyć się go, moje starania kończą się na niczym i muszę nagrywać kolejny odcinek telenoweli pt. „Walczę ze swoim uzależnieniem”.

         Tym razem (srata tata) biorę się za to na serio i zamierzam stoczyć ciężki i krwawy bój o własną duszę i figurę. Oczywiście nikt już nie wierzy w moje zapewnienia, że wreszcie przestanę żyć dla czekolady i słodyczy, ale ja wciąż im powtarzam, że „jeszcze wam wszystkim pokaże!” Na co w odpowiedzi oni wybuchają śmiechem lub potakują z niedowierzaniem głową. Ale ja im pokażę!

           Wczoraj dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Oczywiście od koleżanek z pracy, z plotek korytarzowych. Tego już za wiele! Czas zacząć dbać o siebie i swoje wyimaginowane dziecko J Walka będzie trudna, dlatego stwierdziłam, że powalczę jawnie na blogu i kiedy zobaczę jak mój głupi mózg pracuje, to może w końcu zrozumiem, dlaczego wciąż przegrywam.

           Gdzieś czytała, że najtrudniejsze są pierwsze trzy dni walki z nałogiem, od kolegi dowiedziałam się, że pierwszy tydzień jest najkrwawszy, ze swojego zaś doświadczenia wiem, że każdy dzień bez słodyczy jest tym najtrudniejszym dniem. Dlatego być może to ja powinnam wybuchnąć pustym śmiechem na swoje własne zapewnienia, że mi się uda… Ale zamierzam powalczyć, a jakże. Po raz 16854.
            Zatem zacznę od dnia wczorajszego, który nazwę:


Dzień 1: POSTANOWIENIE.


            Najważniejszy krok to przyznać się do uzależnienia. PRZYZNAJĘ SIĘ! JESTEM WINNA!

             A teraz czas przestać żreć.


             Godz. 6:10

             Otwieram lodówkę, szafki, rzut oka czy nie ma czegoś słodkiego na półkach, mocne postanowienie, że nic słodkiego ze sobą nie zabiorę do pracy, nawet jeśli coś dobrego znajdę w szafie (dzięki Ci Panie, nic nie znalazłam ), zapakowanie zdrowego śniadanka z jogurtem Muller w roli głównej – małe oszukaństwo, bo są tu słodkie kuleczki oblane czekoladą, ale przecież trzeba jakoś przetrwać pierwszy i najważniejszy dzień odwyku!


           Godz. 12:00

          Pierwszy atak psychicznego głodu, który zabijam bananem. Jest słodki, więc na jakiś czas zmyli synapsy mózgowe. Głód psychiczny jest najgorszy. Męczy mnie różnymi wizjami przesłodkich pyszności, kołuje nad pepsi i coca-colą i wraca ze zdwojoną siłą, domagając się nasycenia jakimś wafelkiem czy kostką czekolady. Albo najlepiej całą tabliczką. I mimo, iż wiem, że tak naprawdę wcale nie jestem głodna, bo jadłam niedawno kanapkę, to zabijająca powoli rutyna w pracy domaga się ekstra wrażeń, żeby przetrwać dzień. Ta rutyna to mój najgorszy wróg. Potrafię ją stłumić jedynie słodyczami i jestem pewna, że to właśnie ona przyczyniła się do moich problemów. Bo póki studiowałam, uczyłam się i coś się działo dookoła mnie, to moja miłość do słodyczy trzymana była w ryzach i nie niosła za sobą opłakanych skutków. A tak, nawet jeśli mam dużo pracy, to jest to wciąż ta sama praca, którą wykonuję codziennie po 8 godzin. Kto by nie zwariował? Pracy jednak porzucić nie mogę, mimo iż daje mi ona tylko złudne poczucie posiadania gotówki. Jedyną możliwością jest zmiana trybu życia.

                Banan odniósł spodziewany skutek- mały głód umilkł…


                Po to, aby odezwać się o godzinie 13:30

                Najgorszy moment. Wiem, że do końca pracy zostało tylko półtorej godziny, a jednak czas się dłuży niemiłosiernie. Głód psychiczny już nie kołacze do drzwi, ale wali pięściami, domagając się uwagi. Próba zabicia go jogurtem ze słodkimi kuleczkami daje efekt tylko do godziny 14:00


                Godz. 14:00

                Teraz mam pewność, że po pracy pójdę prosto do Tesco. Tylko nie chcę jeszcze myśleć, co kupię, choć w podświadomości mam już długą listę zakupów : wafelki, może jakiś batonik, lody, hmm, czekoladka też by była dobrze widziana. Oficjalnie jednak oszukuję się, że idę tam po mydło, bo jest tańsze i po gorzką czekoladę dla mojego męża. Kto w to uwierzył? Tak myślałam.


                Godz. 14:30

                Pół godziny do końca pracy. Już wiem, że ta czekolada jednak będzie dla mnie. Kupię ją sobie i zostawię w pracy. Zastanawiam się, czy nie skoczyć jeszcze na szybko do bufetu pracowniczego po małego, nieszkodliwego, bo nie oblanego czekoladą, wafelka horalky, ale rozsądek zwycięża nad żądzą natychmiastowego zaspokojenie głodu. Oczywiście psychicznego. Przecież za jedyne pół godziny będę w Tesco i kupię czekoladę w cenie wafelka w bufecie. Muszę jeszcze tylko wytrzymać pół godzinki. Pół godzinki do końca męki psychicznej.


                Godz. 15.05

                Jestem już w sklepie i idę prosto do stoiska ze słodyczami. Przestałam się oszukiwać, że mydło jest najważniejsze. Mydło poczeka, czekolada nie. Po drodze mijam pyszne cukierki czekoladowe Solidarność w przepysznej cenie 20 zł za kilogram i choć solennie przyrzekałam sobie jeszcze 5 minut temu, że moja obecność w tym dziale skończy się wyłącznie na gorzkiej czekoladzie, sięgam po woreczek i wrzucam pokaźną garść cukierków. Na odchodnym wrzucam jeszcze jednego, tofiie- muszę zobaczyć przecież jak smakuje.

                Za chwilę jestem w czekoladach i szukam najtańszej gorzkiej, bo pieniędzy już prawie nie mam. Moje oko zatrzymuje się na wspaniałej promocji- czekolada z chrupkami 220 g za jedyne 4,99! Toż to jak za darmo! Przez chwilę walczę ze sobą, po czym wyszukuję niepołamanej tabliczki, choć i tak nie wiem po co zadaję sobie tyle trudu, skoro domyślam się, że jeszcze tego samego dnia ją otworzę. Ale ja jestem mistrzem w oszukiwaniu samej siebie- przekonałam siebie, że wezmę niepołamaną tabliczkę czekolady, bo może się komuś ją da w prezencie.

                Na końcu wybrałam byle jaką czekoladę gorzką i z tym małym zestawem czekoladoholika udałam się w kierunku kas. Po drodze jednak stał się cud! Pomyślałam, że jest upał i czekolada roztopi się zanim dojadę do domu. Popatrzyłam na nią smętnie, ona na mnie- taka promocja nie zdarza się codziennie- po czym wymieniłyśmy porozumiewawcze uśmiechy i odniosłam ją na półkę. Już mi było lżej na sercu, bo obiecałam jej, że wrócę po nią jak tylko zrobi się chłodniej. Zupełnie zapomniałam, że jestem na odwyku. Wizyta u terapeuty mile widziana.

                Ale o mydle nie zapomniałam.


                Godz. 15:15

                Pierwszy cukierek zjedzony.


                Godz. 15: 17

                Drugi cukierek stracił życie.


                Godz. 17:00, dom

                Już nie ma o czym mówić. Cukierki rozpłynęły się w powietrzu.


                Godzina 20:20

                Idę do sklepu po dużą (promocyjną oczywiście) Pepsi, żeby mój mężczyzna mógł się obudzić. Oczywiście zgłaszam się na ochotnika, bo jak nie pójdę do sklepu, to nie napiję się wraz z nim Pepsi.

                Do pepsi przykleiły mi się wafelki (bo kolega przychodzi i trzeba będzie go czymś poczęstować, choć w głębi duszy wiem po co mi te wafelki…), jeden Grzesiek (ale bez czekolady- sukces!) i ciasteczka petitt-beurre. Wiadomo, to do pracy, żeby przetrwać pierwsze dni terapii i zagłuszyć psychiczny głód.

                Grzesiek zniknął w połowie drogi do domu.

                Pepsi zniknęła w domu.

                Kompletna klapa.


                Godz. 21:30

                Poszłam „pobiegać”, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia. Moje bieganie, które reaktywowałam po 15 latach nic nie robienia i zajadania się słodyczami, w gruncie rzeczy polega na minutowym bieganiu i pięciominutowym marszu i tak na zmianę przez pół godziny. Na więcej nie mam siły.

                Ważne, że wydaje mi się, iż spaliłam to, co zeżarłam w ciągu dnia.


Dzień 2: MOŻE TYM RAZEM SIĘ UDA.


                Godz. 6:05

                Łyk resztek Pepsi z wczoraj na pobudzenie.


                Godz. 6:10

                Przeglądam szafki i lodówkę i decyduję się na banana, jabłko, petittki kupione wczoraj i gorzką czekoladę, aby mieć czym zatrzymać atak wroga. Wolę ją mieć w zanadrzu i tak ugasić pragnienie, zamiast lecieć po pracy do Tesco po moja promocyjną czekoladę, którą wczoraj zostawiłam w sklepie. Toć dziś też upał. Musi poczekać. Kto wie, może już wtedy nie będzie mi potrzebna?

                Czy ja słyszę czyjś pusty śmiech?


                Godz. 11:17

                Pierwszy poważny atak. Zagłuszyłam go rogalikiem z twarożkiem, choć ręka wyciągała mi się po ciasteczka. Wytrwałam. Dziś wychodzę godzinę wcześniej, żeby pozałatwiać sprawy, ominę więc najgorszą godzinę. No i zajmę czymś umysł.


                Godz. 12:07

                Drugi poważny atak. Myślę o tym, aby otworzyć puszkę Pepsi, którą zachomikowałam w pracowniczej lodówce kilka dni temu. Wydaje mi się, że lepiej jest wlać płynny cukier, niż przemycony w czekoladzie. Bo to w końcu z uzależnieniem od czekolady walczę. Choć i z Pepsi należałoby coś zrobić. Jeszcze przemyślę sprawę, czy otworzyć puszkę… pandory.


                Godz. 12:17

                Chyba nie uda mi się wygrać.


                Godz. 12:19

                Ten dźwięk otwieranej puszki i syk uchodzącego dwutlenku węgla… Mniam.


                Godz. 12:20

               Zjem jabłko. To odwróci moją uwagę od puszki z zimnym napojem w lodówce. Myślałam, że podczas upałów nie mam aż takiej ochoty na słodycze. No ale to w końcu maj, ciepłe dni przyszły tak nagle, że mój organizm jeszcze się nie przestawił na letnie trawienie.

              Godz. 13:29
             Natrętne myśli o Pepsi i oszronionej od zimna puszce dały mi się tak we znaki, że pobiegłam do lodówki. I nie wróciłam z pustymi rękami.

              Godz. 13:41
              Wpatrywanie się na zmianę to w puszkę, to w zegar dało taki rezultat, że odniosłam Pepsi. Zaraz wychodzę do domu. Nie chcę pić na szybko, tylko delektować się każdym łykiem.
              Jutro też jest dzień...


                   Godz. 14:00



                   Wychodzę do domu z wielkim uśmiechem na ustach. Udało mi się nie zjeść niczego, czego musiałabym się wstydzić. Pełen sukces. Choć powinnam się zbesztać za te myśli o Pepsi. Ale kiedy jest się w takim stanie uzależnienia jak ja, każdy mały sukces cieszy.


                  Godz. 17:00

                  Nieopanowana chęć na coś słodkiego. Z pomocą spieszy budyń. Oczywiście czekoladowy. Po zjedzeniu dużego budyniu czuję się tak syta, że spokojnie mogę sobie powiedzieć, że już nic więcej dzisiaj nie będę potrzebować.

                 Godz. 18:05

                 Wypad do pobliskiego osiedlowego sklepiku po… już nie pamiętam po co, ale na pewno było to coś ważnego. Przy okazji zaopatrzyłam się w czekoladowy serek Bakuś na jutro do pracy.

                  Godz. 20:09

                 Mała niesnaska z mężczyzną wzmaga nieśmiało szepczącą mi do ucha ochotę na słodycze. Biegnę do sklepu, gdzie zaopatrzam się w Grześka bez czekolady, którego zjadam w trzy sekundy. Okruchy na bluzce każdemu przechodniowi uzmysławiają, że właśnie minął żarłacza czekoladowego. Ale przynajmniej humor mi się poprawił.

                  A może wykorzystałam tę niesnaskę jako wytłumaczenie tego, że miałam ochotę na tego Grześka już od kilkudziesięciu minut? Nieważne. Ważne, że coś dobrego z tego wyszło. To znaczy smacznego :)

                 Godz. 20:30

                 Pół godziny „biegania” dla spokoju sumienia. W domu zjadam płatki z mlekiem, aby nie myśleć o pasku gorzkiej czekolady schowanej w szafie.


Dzień 3: DZIEŃ PRÓBY.

                 Godz.  7:30

                 Napad głodu. Myślę, czy nie zacząć dnia od czekoladowego serka, ale to by znaczyło, że na popołudniowy napad głodu psychicznego nie będę miała żadnej tarczy obronnej. Zaczynam więc dzień od wczorajszej puszki Pepsi.

                Sączę ją kilka godzin, ciesząc tym duszę i ciało.

                Godz. 11:00

                Pierwszy psychiczny głód odepchnięty kanapkami i kilkoma łykami odgazowanej, ale wciąż pysznej Pepsi. Czekoladowy serek spoziera na mnie spod uchylonych drzwi szafki.

                Godz. 12:15

                Od rana pobolewają mnie plecy od wczorajszego biegu. Mój kręgosłup nie rozumie, że robię to dla jego dobra i buntuje się dość nieprzyjemnie. Chyba chce mi powiedzieć, że zamiast jeść i biegać, wystarczy żebym przestała jeść i nie będę musiała biegać. Łatwo ci powiedzieć Kręgosłupie, Ty nie masz mózgu, który nakazuje Ci jeść słodycze dla zabicia nudy.

                 Na szczęście zbliża się weekend. Będzie mi łatwiej trzymać się z dala od słodkiego.

                 Najgorzej będzie rano, bo w domu są wafelki. Czekoladowe. I nawet wiem dokładnie, w którym miejscu szafki leżą. Muszę je wyrzucić z pamięci. To już trzeci dzień mojej walki z uzależnieniem, a wydaje się, jakby to był pierwszy.

                 Chwileczkę… to jest dzień pierwszy, bo poprzednie się nie liczą! Przecież jadłam słodycze!

                  Ale próbowanie też się liczy, prawda?

                  Godz. 13:51
                 
                  Czekoladowy serek Bakuś na przywitanie zbliżającego się weekendu.

                  Godz. 14:39
                  Kostka czekolady, bo już mi ślinka napływa do ust na samą myśl.

                  Godz. 14:41
                  Druga kostka, bo to przecież weekend, więc należy świętować.

                  Godz. 14:43
                   Ale mi się chce pić. Najlepiej bym sobie wypiła Pepsi...

                  Godz. 14:58
                  Zjadłam cały pasek. To powinno uciszyć głodka na kilka godzin.

                  Godz. 15:35
                  Wycieczka do biblioteki po "Lolitę". W drodze powrotnej odwiedzam Polo market i zaopatruję się w kilogram bananów na ciężkie ataki głodku, kilka paczek budyniu czekoladowego i coś tam jeszcze, czego nie potrafię sobie przypomnieć. Czy to nie dziwne, że pamiętam tylko to, co kupuję na odwyk?
                  Jeden banan zniknął natychmiast. Mmm, bardzo słodki :)

                  Godz. 17:00
                  Lody algidy śmietankowe z bakaliami. Trochę za słodkie. Szkoda, że nie mam Lidla pod nosem, tam mają najlepsze lody czekoladowe za niską cenę. Mogłabym ich zjeść pół litra na raz!

                  Godz. 22:35
                  Podstępny głodek odezwał się pod koniec dnia. Szybka myśl o wafelkach ukrytych w szufladzie w kuchni zabita płatkami z mlekiem.

Dzień 4: JAK DŁUGO JESZCZE WYTRWAM?

                  Godz. 9:45
                  Budzę się z męczącą potrzebą zjedzenia czekolady. Gdy ją artykułuję, mój mężczyzna przypomina mi o wafelkach "dla gości". Przekonujemy siebie nawzajem, że jesteśmy swoimi gośćmi i wafelki mogą nam posłużyć za śniadanie. On też od razu wiedział, jak tylko przyniosłam je do domu i oznajmiłam, że są dla gości, że tak naprawdę kupiłam je dla nas.

                 Godz. 11:05
                 Rzucam się na płatki z mlekiem. Przygotowuję je sobie pospiesznie, a obok mnie leży otwarte przez mojego mężczyznę opakowanie czekoladowych wafelków. Odwracam od nich wzrok i skupiam się na mleku, aby nie rozlać go poza miskę z płatkami. Nie po to zwalczyłam rano potrzebę zjedzenia słodkiego, żeby się teraz poddać.
                Skończyło mi się mleko do płatków. Muszę się jak najszybciej zaopatrzyć w nowy kartonik, inaczej pozostanę bezbronna wobec głodka. Budyń też wymaga mleka...

                Godz. 11:51
                Banan na zachętę. Szybko przygotowuję potrzebne do wycieczki rzeczy (książka, koce i suchy chleb) i uciekam na rower, uciekając jak najdalej od paczki wafelków.


               Godz. 13:45

               Z powodu deszczu nie wybrałam się na piknik z książką, tylko pojechałam popatrzeć jak znajomi grają w tenisa. Poczęstowali mnie ciastem, więc wzięłam trzy kawałki. Ciasto jadam, bo to nie słodycze. Tak sobie przynajmniej tłumaczę.

               Dostałam zaproszenie na wieczornego drinka. Będą słodycze, ale nie odmówiłam swojego towarzystwa.



               Godz. 17:00

               Idziemy na zakupy z mężem, bo nie lubimy przychodzić z pustymi rękami. Decydujemy się na ptasie mleczko Wedla o smaku kokosowym. Oczywiście dlatego, że było w promocji i byliśmy ciekawi jego smaku. Mój mąż lubi kokos, a ja zawsze jestem ciekawa nowych smaków, jeśli chodzi o słodycze. Kiedyś nawet marzyłam, aby być testerem słodyczy. Ale teraz wiem, że byłoby to zgubne. Nie potrafię się przecież nawet „przejeść” słodyczami, więc moja praca nigdy by mi się nie znudziła. Ile bym ważyła po roku takiej pracy, skoro po 5 latach pracy siedzącej przytyłam 15 kilogramów?

              Ostatecznie kupiliśmy dwa opakowania ptasiego mleczka, bo podejrzewaliśmy, że znajomi mogą nie otworzyć pudełka, tylko zatrzymać je dla siebie, a koniecznie chcieliśmy spróbować nowego smaku. Poza tym słodycze w domu zawsze się przydadzą, nigdy nie wiadomo, kiedy może nas ktoś odwiedzić. Chociaż wiedzieliśmy oboje, że kiedy to się stanie, ptasiego mleczka już dawno nie będzie.

              Kupiliśmy też czekoladowe mleczko firmy Zott dla mnie do pracy. Uwielbiam je. A gdy byliśmy już przy kasach, przypomniało mi się, że nie mamy czekolady gorzkiej w domu, więc z aprobatą męża pobiegłam po tabliczkę.

             Myślę, że oboje jesteśmy uzależnieni. Towarzystwo drugiego czekoladoholika na pewno mi to nie pomaga.



             Godz. 18:30 u znajomych.

             Oczywiście inni też przynieśli słodycze, zatem miałam z czym walczyć. Były truskawkowe Paryskie a’la delicje z Biedronki (do teraz żałuję, że nie skosztowałam tej truskawki w galarecie, oblanej czekoladą), waniliowe wafelki, nasze ptasie mleczko i wreszcie ciasteczka z masą krówkową i płatkami migdałów. Walczyłam ze sobą zawzięcie i zjadłam tylko wafelka, bo mi podała koleżanka, a głupio byłoby odmówić, opanowałam się przy ptasim mleczku do jednej kostki, a ciastko z masą krówkową zjadłam tylko dlatego, że ktoś zadał sobie dużo trudu, aby je zrobić. Niegrzecznym by było nie skosztować tego ręcznie robionego specjału z puszki. Ponadto dzielnie towarzyszyła mi pepsi z cytryną i wódką, więc zasłodziłam się niemiłosiernie. Mimo wszystko jednak zaliczam ten wieczór jako mój mały sukces, bo jeszcze kilka dni temu słodka pepsi nie przeszkodziłaby mi w zjedzeniu kilogramów słodyczy.



             Godz. 22:15 w domu.

             Łyknęłam jeszcze szklaneczkę pepsi przed snem. Kupiliśmy litr Pepsi Twist z przeznaczeniem na stół znajomych, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że litr to za mało i nie będziemy się wygłupiać takim marnym podarkiem. No i mój mąż koniecznie chciał się jej napić do obiadu. A przecież nie można sobie wszystkiego odmawiać, prawda?



Dzień 5: DIABEŁ W SZUFLADZIE.



             Godz. 9:00

             Jadę do mamy na rodzinne spotkanie. Obudziłam się późno, nie mam więc czasu na zjedzenie śniadania. Poza tym i tak nigdy nie jestem głodna rano. Spakowałam do torebki banana na drogę, na wypadek nagłego ataku głodu. Wiedziałam, że w mieszkaniu u mamy wyląduję dopiero o 11, wolałam więc mieć coś ze sobą.



              Godz. 11:45

             Mama dzień wcześniej, późnym wieczorem zdążyła upiec ciasto, zachowałabym się więc bardzo niekulturalnie odmawiając skosztowania ciasta. Zresztą ciasto to nie słodycze. Czy ja się powtarzam?

             Udało mi się nawet przywieźć bratanicy czekoladę dla dzieci w stanie nienaruszonym. Przed rozpoczęciem terapii odwykowej czekolada byłaby w niezłych tarapatach, tym bardziej, że była to pierwsza rzecz, na jaka padał wzrok po otwarciu lodówki. Chyba jestem masochistką, że ją tam umieściłam.



             Godz. 19:14

             Cały dzień na jedynie dwóch kawałkach ciasta. Jest się z czego cieszyć. Tylko ta gorzka czekolada przy komputerze, przy którym zasiadł mój mąż, kole w oczy. Próbuję o niej zapomnieć wczytując się w hipnotyzującą „Lolitę”. Całkiem udany wybieg.



              Godz. 21:15

              Zmęczona przygodami przysnęłam na pół godzinki. Obudziłam się rześka, wypoczęta i głodna. Nie myśląc wiele podeszłam do szuflady w kuchni i wyjęłam dziewicze opakowanie kokosowego ptasiego mleczka. Jego obraz przechowywałam pieszczotliwie w pamięci cały dzień. Powiedziałam sobie, że zatrzymam się na kostce lub dwóch.



              Godz. 21:30

              Biegnę po ciemnych chodnikach, ściskając butelkę wody i uciekając przed wyrzutami sumienia. Z mojej przyczyny zniknęło 6 kostek ptasiego mleczka. Nie wiem jakim cudem udało mi się zamknąć opakowanie i wyjść z domu.



Dzień 6: POWRÓT DO RUTYNY
 

              Godz. 6:05

              W pośpiechu pakuję wiktuały na poniedziałkową walkę z rutyną w pracy. Już wczoraj obiecałam sobie, że nie wezmę ze sobą ani jednej kosteczki ptasiego mleczka. Zostawiłam przecież w pracowniczej szufladzie nienaruszone opakowanie Pettit Beurre i tabliczkę gorzkiej czekolady bez jednego rządka. To powinno wystarczyć. W mojej torbie znalazło się więc jabłko, czekoladowe mleczko do picia Serduszko, banan i pomarańcza. Ostatecznie pomarańcza wyskakuje z torebki, bo inaczej nie zmieściłabym normalnego śniadania, czyli kiełbasek drobiowych i resztek z wczorajszego obiadu. Taka ilość jedzenia na przyspieszenie mijających powoli godzin w pracy powinna wystarczyć.



             Godz. 7:00

             Serduszko idzie na pierwszy ogień. Musiałam ugasić straszliwe pragnienie. Chyba był to kac moralny po wypiciu olbrzymich ilości Pepsi na sobotniej imprezie.



             Godz. 9:59

             Jak nie wypiję Pepsi, to zasnę!

             Godz. 12:30
             Kiełbaski drobiowe uratowały mnie przed zrobieniem jakiegoś głupstwa.

             Godz. 13:17
             Od zupełnej dewastacji mózgu wspomógł mnie słodziutki banan i dwa jabłka. Ich krojenie na małe kawałki zajeły mój mózg na kilka minut, pozwalając odpężyć się przed uciążliwą pracą przed komputerem.

             Godz. 14:29
             Zniknął rządek gorzkiej czekolady, ale boląca głowa nie ustała w swoich usiłowaniach, żeby zepsuć mi pierwszy dzień długiego tygodnia pracy. Pewnie chce mnie zmusić do większego szaleństwa niż marne trzy kostki niemal zdrowej gorzkiej czekolady. Ale moje uzależnienie nie ma już nade mną władzy.
            Muszę to sobie powtarzać, aby w to uwierzyć. W końcu w domu czeka pudełko ptasiego mleczka... Niebezpieczna sytuacja. Dobrze, że wieczorem idę na angielski, a po powrocie to już tylko spać.
            Muszę jak najrzadziej pozostawać w towarzystwie słodyczy i możliwości ich zakupienia.

            Godz. 15:45
            Tępy ból głowy zmusza mnie do ucieczki w krainę snu. Sięgam po kostkę anielskiego ptasiego mleczka na dobry sen.

            Godz. 22:00
            Na lekcji języka angielskiego koleżanka zapytała, czy jestem w ciąży. Dość tego agrrrr!
            Wypijam cały sok z puszki ananasów, tak bardzo mi się chce pić po udzielaniu się na lekcji. Nawet nie myślę o spoczywających w szufladzie anielskich kostkach. Idę spać. Idę śnić, że znowu jestem szczupła...

Dzień 7: CO PRZYNIESIE NOWY DZIEŃ

            Godz. 9:05
            Kostka gorzkiej czekolady, ale tylko po to, aby zabić posmak jajek na twardo zjedzonych na śniadanie. 

           Godz. 9:07
           Nie wiedzieć jak i kiedy, przypałętała się druga kostka.

           Godz. 11:55
           Jem ananasy z puszki. Słodkie i jednocześnie zdrowe. Pomijając cukier, który dodano do syropu.

           Godz. 12:05
           Schodzę do archiwum. Fizyczna praca w takt muzyki z mp3 utrzyma mnie z dala od wszelkich pokus.

           Godz. 15:35
           Dzięki pracy w archiwum udało mi się nie myśleć o słodyczach przez resztę dnia w pracy. W drodze powrotnej do domu lekko drgnęło mi serce, gdy zobaczyłam starszą kobietę, z lubością pożerającą wafelka w czekoladzie.

           Godz. 16:00
           W domu zjadłam trzy kostki ptasiego mleczka. Resztą zajął się mój mąż. Razem tego dnia zniknęło całe pięterko. I tym razem to nie ja byłam tym największym żarłokiem. Mój mały sukces!

         Godz. 16:21
         Idę do sklepu, gdzie skupiam się tylko na najpotrzebniejszych rzeczach. Makarony, mleko, cukier, płatki śniadaniowe, czekolada gorzka.
         Czekolada? Jak ona dostała się do mojego koszyka??

         Ale to dla męża...

         Godz. 18:30
         Wybieram się na szybką przejażdżkę rowerową. Słońce świeci zachęcająco, ale mam mało czasu do jego zachodu, więc nie biorę prowiantu, ani koca i książki. Zamierzam jechać co tchu, by zgubić jak najwięcej ze spożytego dziś cukru, a i chcę nacieszyć się jak najdłużej słońcem, zanim zajdzie.

         Godz. 20:30
         Ręce trzęsą mi się z głodu. Przejeżdżam koło Polo marketu. Kilka metrów wcześniej widzę reklamę- kasztanki i tiki taki w promocyjnej cenie 19.99 zł. Mam w kieszeni 5 zł, starczyłoby na 250 g. 
         Podjeżdżam pod sklep, ale stado wyrostków odstrasza mnie mimo ogromnego głodu, który najszybciej potrafię zaspokoić właśnie słodyczami. Ale nie chcę zapłacić za to utratą roweru. Mimowolnie wyrostki ratują mnie przed popełnieniem błędu. Jadę dalej, mając nadzieję znaleźć gdzie indziej coś godnego konsumpcji.

        Godz. 20:40
        Zapiekanka XXL kupiona w przydrożnym barze znika w zastraszającym tempie. Z reguły nie jadam takich specjałów, ale nie mam wyjścia. Albo ona, albo śmierć głodowa. Pęd do domu uspokoił wyrzuty sumienia.

        Godz. 22:58 Dom.
        Słodki pomarańcz na uzupełnienie straconych witamin. 

        Godz. 23:15
        Kończę swój pierwszy i najtrudniejszy tydzień odwyku. Są postępy, choć nadal czuję szybsze bicie serca na widok opakowania po czekoladzie. Ale nie budzę się już z uczuciem nieposkromionej ochoty na słodycze. Nie kupiłam też promocyjnej czekolady z Tesco, mimo iż obiecałam jej, że po nią wrócę. Teraz czuję się wystarczająco silna, aby złamać tę obietnicę. Przede mną kolejny długi tydzień i miliony pokus. Mimo, że pierwsze 7 dni terapii odwykowej pozostawiają wiele do życzenia, kładę się spać z poczuciem spełnionej misji i nadziei na przyszłość. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, co przyniesie nowy dzień. Jestem pełna optymizmu i sił, by walczyć o swoją duszę. Życzę sobie powodzenia i mówię wszystkim dobranoc :)