niedziela, 22 marca 2015

Uczta dla wron, Cz. 2, Sieć spisków / Gra o tron, T. 6., George R.R. Martin


 

Ach, nareszcie coś się zaczęło dziać! Tak jak w poprzednim tomie, „Cieniach śmierci”, widziałam zastój, tak w „Sieci spisków” George R.R. Martin ruszył z kopyta. Zupełnie, jakby przeczytał moją wcześniejszą recenzję i bał się, że mnie straci jako czytelnika. Ale bez obaw, „Sieć spisków” przywróciła mi wiarę w Martina i jego twórczy potencjał. W „Sieci” dzieje się wszystko, czego brakowało mi w poprzednim tomie sagi. Martin znowu skradł moją jaźń, moje ciało i duszę, dając mi wszystko, czego potrzebowałam i usuwając mi z oczu mało interesujących bohaterów.
Największym plusem „Sieci spisków” jest brak Daenerys Targaryen, a i Arya pojawia się tylko na chwilę, krzyżując swe drogi z Samwellem Tarly. Odkąd Arya wylądowała w Braavos i znalazła schronienie w Domu Czerni i Bieli, zaczęła się dla niej baśń, która tak mocno przypominała otoczkę, w której ukazywane jest życie Dany, ostatniej z rodu Targaryenów. Aż strach było o tym czytać. Nic się nie działo, a to, co przeżywała w Braavos Arya nie miało żadnego wpływu na wydarzenia i losy innych bohaterów. Można by było śmiało przymknąć oko i udawać, że tych rozdziałów wcale nie było. I myślę, że tak byłoby najlepiej dla całej historii. Nie ma sensu odciągać uwagi czytelnika mało znaczącymi powiastkami, bo można go zrazić do książki. Nie jest to nic nowego, że autor traci rozpęd, pisząc kolejne tomy i wchodzi na mieliznę wyobraźni, gdy nie potrafi rozstać się z historią, która przyniosła mu sławę. Tak było chociażby z Pamiętnikami wampirów. Łatwo stracić kontakt z czytelnikiem, a trudno go odzyskać. Martin podjął spore ryzyko, uspokajając swoją historię, przeznaczając cały tom na nic nie wnoszące historyjki i koncentrując się na pionach, zamiast ruszać królowymi na szachownicy Gry o tron. Nie wiem, jaki cel przyświecał temu posunięciu, ale jestem pewna, że znalazło się kilka osób, które zwątpiło w talent Martina i zaczęło się doszukiwać u niego twórczego przemęczenia. Jedną z tych osób byłam ja.
Jednak swoim kolejnym tomem pisarz udowodnił, że jest tak samo płodny, jak wtedy, gdy ślęczał nad pierwszym tomem „Gry o tron”. Z tego, czego dowiedziałam się z Internetu, oba tomy „Uczty dla wron” ukazały się w tym samym roku, co może dać podejrzenie, że pisano je równolegle. Może to było powodem tak dostrzegalnej różnicy pomiędzy nimi? Pierwszy tom autor poświęcił dla dobra następnego? Jeśli tak, było to dość ryzykowne. Przecież wystarczyło napisać tylko jeden z nich, nie siląc się na dwa i w tym jednym dać z siebie wszystko. Dużo trudniej jest zatrzymać czytelnika na dłużej, niż rozpalić jego ciekawość pierwszym tomem.
Jestem dość surowa wobec Martina, ale to wszystko jest jego winą. Po tym, jak nie pozwolił mi na znużenie (pomijając oczywiście rozdziały traktujące o Daenerys) w ponad tysiącstronicowym „Starciu królów”, byłam zdziwiona, że nagle dostałam nudniejszy kawałek do przeczytania. Zaczęłam obawiać się o jego talent i o losy sagi. Lecz teraz widzę, że martwiłam się niepotrzebnie. Dawny Martin powrócił w „Sieci spisków”. Wróciło też upodobanie do wysyłania na tamten świat ważniejszych bohaterów. Z powodu głupoty Aryi nie żyje Ogar. Uratował ją przed pewną śmiercią, a ona zostawiła go krwawiącego na śmierć. Nie poznała w nim udręczonej duszy, która potrzebowała kogoś, kto by ją uleczył. Sansa nigdy już nie będzie miała możliwości stania się tą, która była jedyną osobą, mogącą przynieść ukojenie głęboko zranionemu człowiekowi, jakim był Sandor Clegane. To jego brat Gregor powinien tak umrzeć, nie Sandor. Ale i Gregora spotkała kara na jaką zasłużył, to jedyne moje pocieszenie. Uroniłam łezkę nad losem Sandora i jego smutnym życiem. Żałuję, że jego rana, zadana mu przez brata, nie zdążyła się zagoić, bo chociaż wszyscy znali Ogara jako człowieka brutalnego, on miał w sobie ukryte dobro i to nieznane oblicze ukazał tylko Sansie. Żal mi go i uważam, że to wielka szkoda, iż jego udręczone życie skończyło się tak marnie. Mam nadzieję, że Arya dobrze wykorzysta to życie, które podarował jej Ogar i nie będzie już robić kolejnych głupstw. Chociaż nadzieje są niewielkie. Wątpię, żeby bawienie się w swojego ojca, Neda Starka, było tym, czego Arya potrzebowała w tej chwili. Zabijanie w obronie własnej to jedno, a wymierzanie sprawiedliwości dezerterowi z Nocnej Straży to drugie, zwłaszcza, gdy robi się to z zaskoczenia, jak zwykły rabuś. Kiedyś lubiłam Aryę, a nie mogłam ścierpieć Sansy za to, jaką naiwną gąską była. Teraz moja sympatia przesunęła się zdecydowanie na Sansę Stark. Myślę, że Arya jeszcze wiele się musi w życiu nauczyć, lecz obawiam się, że jej głowa jest zbyt twarda, by jakakolwiek nauka mogła się przebić przez ten zakuty łeb.
Moje serce zawojował ten tom szczególnie z powodu Jaimego Lannistera i Brienne. Można by śmiało pokusić się o stwierdzenie, że ta cześć została im poświęcona. Dostałam więc to, czego tak bardzo pragnęłam. Jaime wreszcie dowiedział się o prawdziwej naturze swej słodkiej siostry Cersei i mam nadzieję, że znajdzie siły, aby się od niej uwolnić. Natomiast bardzo martwię się o Brienne. Jej spotkanie z kobietą Kamienne Serce nie przebiegło tak, jak sobie to wyobrażałam. A jako że Martin nieraz pokazywał, jak łatwo mu rozstać się z głównymi bohaterami, obawiam się, że Dziewica z Tarthu może skończyć tak, jak wszyscy ci, których zdążyłam pokochać i którym napisałam w głowie własną historię, zanim Martin zmiótł światło ich życia jednym machnięciem pióra. Nie wiem jak zniosę jej stratę. Czy i Jaimego pisarz zamierza mi odebrać? A może również Jona Snow i jego wilkora Ducha? Boję się, ze niedługo zostanę sama, otoczona przez szkaradne postacie, których nienawidzę i nie zostanie mi już nic do kochania. Nawet Lorasa Tyrella, porywczego młodzieńca i brata Margaery Tyrell, zdążyłam polubić chwilę przed tym jak padł ofiarą knowań Cersei, królowej o twardym sercu. Rycerz Kwiatów miał szansę zostać tym, kim kiedyś chciał być Jaime. Następcą Miecza Poranka a nawet Smoczego Rycerza. Niestety tak łatwo wpadł w pułapkę Cersei, jakby był muchą, która wpada na lep. Szkoda mi go, bo naprawdę zaczęłam go lubić, mimo jego zbyt wielkiej pewności siebie i lekkiego zadufania w sobie. Ale Jaime był taki sam a nie przeszkodziło mi to w ulokowaniu w nim uczuć. Teraz boję się kierować sympatię na kogokolwiek, bo nie chcę, aby autor sagi odebrał mi tę osobę bez żadnych skrupułów, tak jak to robił do tej pory.
Jak sam pisarz zauważył, „Sieć spisków” skupia się na kilku wybranych bohaterach, pozostawiając w tajemnicy losy innych. Przez cały tom nie dowiadujemy się niczego o Jonie Snow, jego braciach, Tyrionie czy Daenerys. Jest to powieść o spiskach Cersei Lannister, o walce Brienne o wypełnienie przysięgi i o Jaimem Lannisterze, któremu Tyrion otworzył oczy na naturę ich siostry. Dzięki temu zabiegowi, „Sieć spisków” stała się esencją historii o najciekawszych bohaterach. Chyba dlatego tak bardzo mi się spodobała.
Dostałam też piękny prezent od autora. Wreszcie plany Cersei zostały pokrzyżowane i otrzymała od losu niespodziankę, jakiej się na pewno nie spodziewała. Niestety, wiem z pewnych źródeł, że suka z piekła rodem, zwana Cersei Lannister, zostanie z nami aż do końca, przynajmniej do końca „Tańca ze smokami”, czyli ostatnich tomów sagi, które ukazały się w Polsce do tej pory. Nie byłam w stanie dłużej powstrzymywać ciekawości i zapytałam o Cersei koleżankę, która mnie zaraziła miłością do Gry o tron i ona potwierdziła moje podejrzenia. Cersei jest w stanie przeżyć wszystko. Ona jest jak karaluch, który według niektórych jest w stanie przetrwać nawet wybuch bomby atomowej. Jednak wierzę, że mimo wszystko sprawiedliwość w książkach istnieje i przepowiednia starej Maggy Żaby wreszcie dosięgnie Cersei. Jestem tylko ciekawa kto będzie tą księżniczką, która ją obali- Sansa czy Daenerys. Ciekawi mnie też to, czy ktoś poczuł choć odrobinę żalu nad młodą Cersei, która marzyła o małżeństwie z księciem Rhaegarem, jak jej obiecał ojciec, a w zamian dostała Roberta Baratheona? Mnie w ogólne nie wzruszyła jej historia i jestem pewna, że jej podła natura drzemała w niej od początku jej istnienia i po prostu otrzymała to, na co zasłużyła. Niech piekło pochłonie Ceresi Lannister! Byle nie pociągnęła za sobą Jaimego…
George R.R. Martn pozostawił mnie w lekkiej gorączce. Gdybym mogła, rzuciłabym wszystko i chwyciła kolejny tom. Niestety obowiązki tym razem wygrały batalię. Przynajmniej do czasu, aż nie otworzę kolejnej strony i nie zanurzę się w tańcu ze smokami. Muszę się dowiedzieć, co się stało z Brienne i czy Jaime ocali Tommena przed losem, jaki przepowiedziała jej matce Maegi. Obawiam się jednak, że ten tom, którego tak wyczekuję, będzie poświęcony zupełnie innym bohaterom, odsuniętym tymczasowo  w cień. A to oznacza Daenerys i widmo nudy. Ale jestem w stanie to znieść, jeśli tylko dostanę Jaimego i Brienne. To już oficjalne- zakochałam się w Jaimem… A kiedyś go tak bardzo nienawidziłam i pogardzałam nim. Wiele osób niesłusznie zraniło go swoją pogardą i to ona zmieniła go w Królobójcę bez honoru. Nie rozumiem tylko dlaczego Jaime jednej Brienne wyznał, jak było naprawdę. Czy warto było unosić się honorem i przemilczeć swoją rolę w uratowaniu królestwa z powodu jednego spojrzenia Neda Starka? I pozwolić, aby te wydarzenia przyniosły jeszcze więcej pogardy, która tak bardzo go zmieniła? Współczuję Jaimemu. I jednocześnie go kocham i podziwiam. Jakaż to zaprawdę dziwna książka. Taka mieszanina uczuć, taka zmienność. Autor sagi kieruję mną tak łatwo jakbym była marionetką. Jestem ciekawa jakie jeszcze niespodzianki dla mnie szykuje. W którą stronę każe mi zwrócić swoje serce. Czuję, że jeszcze nieraz mnie zaskoczy. Tymczasem zostały mi jeszcze dwa tomy i koniec. Ach, kiedy ukażą się następne? Jak ja wytrzymam bez Gry o tron?
Przy okazji szepnę jeszcze słówko, że stało się coś nieoczekiwanego. Przez tego całego Jaimego mam ochotę obejrzeć serial! Sama nie mogę w to uwierzyć! To mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Czasem po przeczytaniu książki ciągnęło mnie do filmu i odwrotnie, ale żeby serial? Niemożliwe! Ta książka ma w sobie niesamowitą moc. Proszę, proszę, niech „Winds of Winter” ukażą się jeszcze w tym roku! A tymczasem lecę oddać „Sieć spisków” do biblioteki, bo niecierpliwi fani sagi stoją już w kolejce za tym tomem. Jest magia w tej książce, oj jest!

niedziela, 1 marca 2015

Uczta dla wron, Cz. 1, Cienie śmierci / Gra o tron, T.5, George R.R. Martin


 

Mam wrażenie, że Martin stworzył ten tom niejako na przeczekanie. Nie pozwala swym głównym bohaterom na zbyt odważne działania, skupia się na mniej ważnych osobnikach, wprowadza nowe postacie, których żywot trwa zbyt krótko, aby zwrócić na nich większą uwagę i oddala tym wszystkim bardziej wartką akcję. Nie znajduje w sobie odwagi, by zmienić losy bohaterów w jakiś znaczący sposób, uspokaja atmosferę w książce, uśmiercając pomniejsze, mało ważne dla książki postacie. Pozwala na pewien zastój w swojej wielkiej historii.
Zastanawiam się, dlaczego to robi. Może chce dać odetchnąć swoim czytelnikom po śmierci Robba Starka i lady Catelyn, jego matki? To aż dwie szokujące śmierci w jednym tomie. Tak ważni bohaterowie. Przecież Robb Stark, postać bez skazy, wojownik mający wygrać wojnę o tron (czy tylko ja to czułam? Czy też moje własne wyobrażenia zaniosły mnie na manowce?), nagle zostaje brutalnie zepchnięty z planszy, a pozostaje po nim tylko pamięć i łzy. A także Catelyn, ta dobra kobieta, której jedyną wadą było to, że nie mogła pokochać bękarta swojego męża i wysłała Jona Snow na wieczną służbę na Murze? Nie zasłużyła na potępienie, każdej kobiecie ciężko by było przebaczyć zdradę, zwłaszcza gdy jej dowód codziennie kole w oczy. Czy zasłużyła na karę? Okrutna to kara stracić męża i patrzeć na śmierć syna. Ale cała „Gra o tron” jest okrutna. Mimo to autor chyba po ostatnich wydarzeniach postanowił trochę spasować, pozwolić czytelnikom wyjść z szoku i żałoby po śmierci dwójki bohaterów. Reszta dzieci Starków pozostała bez rodziców, bez domu i nadziei. Rozrzuceni po całym kraju, bez żadnych wieści o rodzeństwie, tułający się wśród obcych, lękający się o swoje życie. Trzeba dać im wszystkim odpocząć.
Moje myślenie wydaje się całkiem prawdopodobne. Zginął też Tywin Lannister, kolejny rozdający karty i ważny dla losów Książęcej Przystani człowiek, którego podstępne działania doprowadziły do zguby dziedzica Winterfell, króla północy, Robba Starka i jego matki. Karty zostały mocno przetasowane i chociaż zwycięstwo chyli się znacząco na stronę Lannisterów, których sojusze zdają się dawać im jeszcze silniejszą pozycję niż mieli do tej pory, to  mimo wszystko czuje się w powietrzu klimat odmiany. Jakiegoś mocnego skrętu w jedną lub w drugą stronę. Mam wrażenie, że autor nie chce odsłaniać na razie wszystkich swoich kart, woli trzymać czytelników w napięciu. Tylko czy odkładanie akcji przez prawie 300 stron to na pewno taki dobry pomysł? Przyznaję, że czasem czułam lekkie znużenie. Po śmierci Joffrey’a i Tywina, Cersei rozpaczliwie poszukuje nowych przyjaciół, wszędzie węszy zdradę i spiski, jednak nie podejmuje żadnych większych działań. Północ została strącona z planszy i na razie o niej ucichło, a Żelaźni Ludzie szukają nowego króla po śmierci Balona Greyjoya. Stannis stacjonuje na Murze i na razie zniknął z pola widzenia. Niewiele się dzieje, bohaterowie poprzedniej części zostali odsunięci na bok i zastąpieni pomniejszymi pionkami. Niewiadomo co się stało z Sandorem Clegane, gdy Arya zostawiła go wykrwawiającego się na śmierć. Słychać tylko jakieś pogłoski, świadczące, że żyje. Chyba że jest to życie takie, jakie zostało podarowane Berricowi Dondarionowi. Czy pomiędzy życiem a śmiercią można jeszcze coś odczuwać? Czy on i Sansa jeszcze kiedykolwiek się zobaczą? Nadal nie mogę wybaczyć głupiutkiej Aryi, że go zostawiła na pewną śmierć po tym, jak uratował jej życie. Polubiłam go pomimo jego szorstkości, gwałtowności i służeniu Joffrey’owi, a nie lubię, jak się tak źle traktuje moich ulubieńców. Nie słychać też nic o zmartwychwstałej mocą boga R’llhora lady Catelyn. Dowiadujemy się też, że cebulowy rycerz, jeden z nielicznych honorowych rycerzy w całym Westeros, zginął, zdradzony pod sztandarem rozmów pokojowych i nie wiem czy w to wierzyć, czy nie. Na razie sztormy ustały, liczone są szkody i to by było tyle akcji w „Cieniach śmierci”.
Jak już wspomniałam, pojawiają się nowe pionki w grze. Możliwe, że to do tej pory niedoceniany Żelazny ród będzie teraz największym wrogiem Cersei Lannister, nie Stannis i jego zausznica Mellisandre, jak do tej pory przypuszczałam. Euron Wronie Oko, brat Balona, jednego z pięciu królów, którzy walczyli o tron Westeros i zginęli, obecnie najsilniejszy pretendent do tronu Żelaznych Wysp, zdaje się znalazł broń, która może dać mu siłę, jaka może zaważyć na losach całej Westeros. Jako jedyny dał posłuch plotkom o pojawieniu się trzech ostatnich smoków i ujrzał w nich nadzieję nie tylko na tron po Balonie Greyjoyu, ale i widoki na władnie całymi Siedmioma Królestwami. Była to jedyna wzmianka godna uwagi i zapowiadająca wielkie zmiany w grze o tron. Martin postanowił nie ruszać swoich głównych pionków, pozwalając im się przyczaić na jakiś czas, a rozgrywa partię mniej ważnymi figurami. To sprawia, że akcja trochę wolno się toczy i można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że odrobinę zawiało nudą. Na pewno autor niejedno zaskoczenie dla nas szykuje, ale nie chce jeszcze wyciągać z rękawa wszystkich asów. Może boi się za szybko pokazać swoją strategię? A może planuje rozciągnąć swoją dobrze sprzedającą się historię na tyle tomów, ile się da? Mam nadzieję, że jest to tylko jednorazowe potknięcie, taki przypadek. Ulegnięcie pokusie. Jeden nudniejszy, 257 stronicowy tom zniosę, ale teraz żądam akcji! Czyżby książka zmieniła mnie w żądną krwi hienę? Nie, ja tylko chcę poruszeń na planszy i w sercu.
        Są jednak i jasne strony tego tomu. Jest Brienne, która szuka Sansy Stark i jeszcze nie zdaje sobie prawy, że obraz wielbionego, lecz martwego króla Renly’ego powoli zaciera się w jej głowie na rzecz Jaimego Lannistera. Jest też sam Królobójca, który wreszcie ma szansę być takim, jakim zawsze pragnął być- nieskazitelnym rycerzem Gwardii Królewskiej, tak jak wielbiony przez niego Arthur Dayne, Miecz Poranka. Jedynie Brienne i czytelnicy znają jego mroczne sekrety i wiedzą, w jaki sposób narodził się Królobójca. Tylko my wiemy, z jakim okrucieństwem spotkał się młody chłopak pełen ideałów i jak ono zmieniło go w człowieka, który gotów był zepchnąć dziecko w śmierć dla wielbionej kobiety. Lecz lochy i obietnica dana lady Catelyn, a także spotkanie z Brienne i Krwawymi Komediantami zmieniły Jaimego nie do poznania. Teraz, znając jego sekrety, tak długo skrywane przed wszystkimi i widząc, jak bardzo się zmienił, nie można już oprzeć się pokusie polubienia jedynego Lannistera, który nosi w sobie honor. Daleką drogę musiał przebyć, aby go odnaleźć, a gdy to się wreszcie stało, nawet jego własna spiskująca siostra nie potrafi go rozpoznać. Jestem z niego dumna, a jednocześnie zaczynam się bać o Jaimego. Boję się, że będzie musiał srogo zapłacić za to swoje nowe braterstwo z honorem. Obawiam się, że Cersei Lannister będzie chciała pozbyć się swojego brata, skoro nie może już wykorzystywać go do swoich brudnych rozgrywek. Trzymam kciuki za Jaime’go i za Brienne. Mam wrażenie, że jest to jedyna kobieta, która może przynieść szczęście Królobójcy. Jedyna osoba wierząca w niego i wiedząca, ile przeżył. Ona widziała jego upadek i poznała go lepiej, niż ktokolwiek inny. Tylko czy najbrzydsza kobieta, jaką spotkał Jaime, może zająć miejsce pięknej Cersei? Wygląda na to, że Jaime naprawdę bardzo się zmienił. Ale chyba pytanie powinno brzmieć- czy zdąży dożyć momentu, w którym dowie się, że czasem cenniejsze jest to, co ukryte głęboko wewnątrz niż to, czego wszyscy mogą dotknąć na zewnątrz. I czego na pewno wszyscy dotykali za pozwoleniem złotowłosej właścicielki?
Kolejnym elementem, który niezmiennie przyciąga uwagę jest Cersei Lannister. Jej knowania i spiski jeszcze wielu ludzi przywiodą do zguby, a jej ambicja i pragnienie władzy zapewni jej moją dozgonną nienawiść i wrogów do końca trwania jej panowania. Wciąż liczę, że spotka ją kara za liczne grzechy, ale zaczynam godzić się z myślą, że jej postać pozostanie z nami już do końca. Dokoła niej mogą ginąć ludzie, ale Cersei nie ima się śmierć. Zapłaciła jednak ogromną karę za swoje przewinienia, ale nawet śmierć jej okrutnego syna Joffreya nie sprawiła, by jej żądza władzy osłabła. Cersei jest zaślepiona swoimi pragnieniami, nie widzi, że to jej czyny doprowadziły do śmierci chłopca i szuka winnych wokół siebie, ale nie widzi krwi swojego syna na własnych dłoniach. Dla Cersei Lannister nie ma już nadziei. Ona nie zmieni się nigdy. Nigdy nie zauważy swoich błędów w wychowaniu dzieci, nigdy też nie będzie miała współczucia dla tego, co brzydkie. Zabicie własnego brata tylko dlatego, że urodził się karłem, jest dla niej tak naturalne jak zamknięcie książki po jej przeczytaniu. Gdy Jaime stracił rękę, zaczyna traktować go inaczej niż przedtem, nazywając go głupcem i natychmiast zastępując go w łożu kimś, kto bardziej przydaje się jej knowaniom. O tak, na Cersei i jej nienawiść do wszystkiego, co się jej sprzeciwia, zawsze mogę liczyć. Dzięki niej wszystko się kręci, a jej spisków starczy na jeszcze kilka tomów.
Mimo iż autor wstrzymał akcję, dając nam na pocieszenie kilka pomniejszych wojenek, knowań i zatargów, usunął w cień ważniejsze postacie, nie dając znać co dzieje się z Brannem i Rickonem, zamknął Sansę w Orlim Gnieździe, a Aryę  w Domu Czerni i Bieli, gdzie nic się nie dzieje, zastępując jej przygodami postać nudnej Daenerys Targaryen (znowu mam nieodparte wrażenie, iż czytam Baśnie 1001 nocy).
Mimo iz ogólnie nic znaczącego się nie dzieje w tym tomie, wciąż jest to książka, która przykuwa. Przy której zapomina się o spacerze, mimo iż pierwsze oznaki wiosny jeszcze przed chwilą ciągnęły nas na świeże powietrze, gdzie dźwięk telefonu wywołuje tylko zniecierpliwienie. Podczas czytania której odkłada się na bok wszystkie ambitne plany, zapisane w pamięci dzień wcześniej. Jest to książka, którą ukradkiem czyta się w pracy, nosi się ją wszędzie ze sobą, bo przecież zawsze można przeczytać kilka stron czekając na autobus na przystanku. A po zamknięciu ostatniej strony z trudem zmusza się do pójścia do łóżka, bo przecież na półce leży już kolejna część. Saga „Gra o tron” jest  jedną z tych książek, które zabierają nas w niezwykłą podróż po wyimaginowanych światach, przez które człowiek nie potrafi sobie wyobrazić, jak ma potem żyć bez tego świata, gdy już zamknie ostatnią stronę ostatniego tomu. Gdy czytam tę książkę, żałuję, że nie mam znowu 15 lat, bo mogłabym wówczas przeczytać wszystkie 8 tomów w 8 dni, wliczając w to prawie 1000 stron „Starcia królów”. Ale dzisiaj wieczorem znowu poczuję się jak nastolatka bez obowiązków. Wolna chata, długa kąpiel i „Sieć spisków”- oto moje plany na wieczór.