poniedziałek, 30 grudnia 2013

Szczęśliwego Nowego Roku!

   Nie mogę uwierzyć, że już po świętach. Tak wyczekiwany czas przeminął, nie pozostawiając szczególnych wspomnień, jak to bywało w dzieciństwie. Mam niedosyt. Dorosłość to okropny czas. Nic nie cieszy tak bardzo jak kiedyś. Dobrze, że mam swoje książki, które zabierają mnie z tej otaczającej szarości do świata marzeń, który tak często odwiedzałam w dzieciństwie.

   Kilka wspomnień ze świąt:
Niemal wiosenna pogoda. Pąki roślin aż pękają z ochoty, aby rozkwitnąć w pełnej krasie. Zimo, przyjdź, powstrzymaj je póki jeszcze nie jest za późno!!
Na szczęście Last Christmas przypominało mi, że idą święta i wlewało w moją duszę nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone, że jeszcze poczuję magię tych świąt.

Zabawa w dekorowanie domu, tworzenie kolorowych świeczników ze słoików, ubieranie choinki prastarymi ozdobami, papierowym żłobkiem, pamiętającym czasy mojego dzieciństwa i końcówkę PRL-u, przynosiła prawdziwą radość.


 Te szklane bombki są starsze ode mnie i są cały czas w dobrej kondycji, dzięki troskliwej opiece mamy. To moja wyprawka ślubna. Najpiękniejsza, jaką może dostać panna młoda, bo przechowująca wszystkie piękne wspomnienia z beztroskich czasów.
 Miałam dwa miesiące, kiedy mama kupiła te bombki :)

I jak tu nie kochać świąt?

Świątecznych ozdób nigdy za wiele. One budują klimat nie tylko w mieszkaniu, ale i w naszej duszy, zwłaszcza, jeśli w wykreowanie ich włożymy nieco wysiłku :)
Na końcu sposób na brak stojaka na choinkę. Rozwiązanie jest proste. Wystarczy posiadać kreatywnego męża, parę desek i wiertarkę. Po czym można usiąść wygodnie na kanapie i podziwiać zręczność naszego mężczyzny :) Tylko trzeba pamiętać, aby wybierać drzewko, które wytrzyma ciężkie warunki i na długo obędzie się bez wody. W naszym przypadku była to jodła kaukaska. Minął prawie tydzień od jej zakupu, a nie posypało się więcej niż 10 igieł. Choinka ideał :)


Pozostaje mi teraz życzyć Wam spełnienia marzeń i stawiania przed sobą nowych wyzwań, abyście stawali się coraz lepsi i mieli poczucie spełnienia w życiu. Ja mam kilka takich wyzwań, czas pokaże, czy podołam. Chcę wreszcie przestać żreć słodycze, nauczyć się włoskiego (samodzielnie- ups, nie będzie łatwo) i znaleźć nową pracę, w której będę miała poczucie spełniania jakiejś misji, a nie tylko pobieranie żołdu ;)

Do zobaczenia w przyszłym roku ;)

czwartek, 19 grudnia 2013

Pamiętniki wampirów, księga 3 Dusze cieni/ L.J. Smith


                      W kolejnej części po raz kolejny spotykamy się z Eleną, Damonem, Meredith i Bonnie, którzy tym razem muszą się zmierzyć z Mrocznym Wymiarem i jego tajemnicami, aby uwolnić Stefano z więzienia Shi no Shi. Ich głównym sojusznikiem w walce o wolność Stefano jest Damon. Ale czy można mu ufać? Czy pod nieobecność Stefano nie będzie chciał zmienić Eleny w swoją księżniczkę ciemności i odebrać ją bratu? Gdy trójka przyjaciół i bracia Salvatore opuszczają miasto w poszukiwaniu tajemniczego więzienia Shi no Shi, w Fell’s Church zaczynają się dziać dziwne rzeczy, które można określić mianem opętania. Czy Matt i pani Flowers poradzą sobie z czarami okrutnych lisołaków, Misao i Shinichiego? I jak długo Stefano jest w stanie wytrzymać bez krwi w swoim samotnym więzieniu? Czy Elena zdąży na czas? I czy nadal będzie taka sama, jak wtedy, gdy Stefano widział ją po raz ostatni? Czy jej serce nadal będzie należało do niego..?

                    Na początek muszę się powtórzyć. Książka jest po prostu magiczna. Pomimo wszystkich jej minusów, które dostrzegłam, nie potrafiłam się od niej oderwać. Co więcej kilkakrotnie przyszła mi do głowy myśl, aby przeczytać inną serię L.J. Smith. Jeszcze kilka dni temu byłam przekonana, że nie sięgnę po jej kolejną książkę o zjawiskach nadnaturalnych. Nie chciałam sobie zacierać obrazu Damona, Stefano i Eleny poprzez obcowanie z nowymi bohaterami. Bałam się także, że inne jej książki nie zdołają mnie tak wciągnąć jak seria o dwóch braciach wampirach. Teraz jednak nie jestem już co do tego taka pewna. Zżera mnie ciekawość, której nie potrafię się oprzeć. W dodatku moim kolejnym wyborem może być seria „Wizje w mroku”, bazująca prawdopodobnie na tym samym pomyśle, co seria „Pamiętniki wampirów”- czyli na uczuciu rozdarcia dziewczyny pomiędzy dwoma tajemniczymi chłopakami. Tylko czy to na pewno jest najlepszy wybór? Czy sięganie po książkę podobną do „Pamiętników”, gdzie w moim sercu znalazło się już poczesne miejsce dla jej trojga bohaterów, znajdzie się też jakiś kącik dla zupełnie nowych postaci? I przede wszystkim, czy na tle „Pamiętników”, kolejni bohaterowie, z nową historią, będą w stanie dotrzymać kroku ciekawie przedstawionej historii Eleny, Stefano i Damona? Nie jestem pewna, czy Smith zdoła powtórzyć to, co osiągnęła „Pamiętnikami”- wyczarować przepiękną historię, która pochwyciła moje serce i moją duszę w nierozerwalne kajdany i na zawsze połączyła z jej bohaterami. Ale myślę, że pomimo tych obaw, będę chciała się przekonać, czy Smith faktycznie jest pisarką-czarodziejką.
                         Wracając do „Pamiętników”, co do trzech pierwszych części, tytułowanych przeze mnie trylogią, miałam mało zastrzeżeń. Głównie dotyczyły one tego, że w niektórych momentach opowieści po cichutku zakradała się nuda, ale szybko była wymiatana przez autorkę jakimś ciekawym zdarzeniem czy zagęszczeniem akcji. Jak choćby zmiana Eleny w wampira, następnie uśmiercenie jej w geście poświęcenie dla życia Stefano i Damona. Był to bardzo dobry, trafiony pomysł, który oceniłam bardzo wysoko. Historia przedstawiona w trzech częściach była harmonijna, wzruszająca, intrygująca, ciekawa, potrafiąca wzbudzić napięcie i oczekiwanie, co przyniesie kolejna strona. Na zawsze zapisała się w mojej pamięci dzięki jej trojgu bohaterom. To właśnie oni podnieśli dość przeciętną książkę do rangi pozycji, którą chętnie będę polecać i o której na zawsze będę pamiętać. To także trylogia sprawiła, że mam teraz ochotę przeczytać kolejną serię L.J Smith. A nie jest obecnie łatwo przekonać mnie do przeczytania innych pozycji autorów, których książki przeczytałam. Jest to więc kolejny powód, dla którego utwierdzam się w przekonaniu, że warto tę książkę polecać. Przeczytałam kilka negatywnych opinii na temat tej pozycji, jednak pomimo tego jestem przekonana, że nie jest to książka, wobec której powinno się przechodzić obojętnie. Jej bohaterów można szybko polubić, a niektórych nie da się po prostu nie kochać.
                      Jednak z każdą kolejną częścią „Pamiętników wampirów” miałam coraz więcej zastrzeżeń, o których nie omieszkałam napisać. Mimo to nie potrafię oprzeć się tej serii i każdą z tych dopisanych części czytam niemal jednym tchem. Mogę się też przy nich zapomnieć. Podobnie było z „Duszami cieni”. Potrafiłam przymknąć oczy na niedoskonałości pióra Smith i czytałam książkę z wielką przyjemnością. Chociaż muszę przyznać, że na końcu poczułam nutę rozczarowania, a jednocześnie ogromnego zainteresowania. Rozczarowania tym, że im bliżej końca, tym częściej potykałam się o skojarzenia z „Opowieściami z Narnii”, a to przez świat fantazji, w jaki wkroczyła Smith, gdy kazała przekroczyć swoim bohaterom bramę do innego wymiaru, Mrocznego Wymiaru, w poszukiwaniu uwięzionego Stefano. Zauważyłam przy tym kilka prostych rozwiązań, których imała się autorka, by wyjść z jakiejś podbramkowej sytuacji, do której zagoniła swoich bohaterów. Najpierw poświęcała sporo czasu, aby zaplątać intrygę, a potem jednym machnięciem pióra, jednym krótkim zdarzeniem pozwalała sobie ją rozwiązać, niezbyt przejmując się wiarygodnością tego rozwiązania. Miałam wrażenie, że wówczas zmieniała się w pisarkę powieści dla dzieci, przywołując skojarzenia ze stylem pisarskim choćby autora „Opowieści z Narnii”. A ja niestety na „Opowieści z Narnii” jestem już trochę za stara. Natomiast zainteresowanie wzbudziła niespodzianka na końcu książki, jaka czekała Damona za zbytnią ciekawość. To rozwiązanie nie tylko rozbudziło moją wyobraźnię, ale i rozpaliło ciekawość niemal do czerwoności i teraz nie potrafię już myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, jak sobie poradzi Damon z nową, dawno zapomnianą rzeczywistością oraz jakie skutki przyniesie ta sytuacja w kwestii uczuć Eleny do dwóch braci.
                        Wróćmy na chwilę do skojarzeń z Narnią. Nieco narnijskie jest opisywanie sukienek i klejnotów, jakie dziewczyny wkładały na bal, a opisy te nie wnosiły niczego specjalnego do akcji. Także nieco śmieszny i zbyt baśniowy był zwrot akcji, kiedy niewolnica uratowana przez Elenę odnalazła w ruinach swego domu ukryte klejnoty o tak wielkiej wartości, że zrobiły z niej osobę niezwykle bogatą i całkowicie odmieniły jej życie. Nie do takiego baśniowego świata przywykłam, gdzie problemy same się rozwiązywały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie taki świat pokochałam, nie do takiego mnie Smith przygotowała. Świat z trylogii był bardziej ludzki, ze swoimi ludzkimi słabościami i ułomnościami, w którym trzeba było walczyć ostatkiem sił, aby zwyciężyć i gdzie problemy bohaterów nie znikały za jednym ruchem pióra pisarskiego.
                        Zdecydowanie wolę świat, jaki autorka wykreowała w trylogii. A jest on nieco inny niż świat, który prezentuje nam w swoich późniejszych „Pamiętnikach wampirów”. W trylogii Elena była zwykłą śmiertelniczką, słabą jak każdy człowiek. Dlatego pojawienie się w jej życiu dwóch nieśmiertelnych wampirów, z ich nadludzką mocą, mrokiem duszy i mroczną przeszłością, było takie ekscytujące. Elena nie posiadała żadnych nadprzyrodzonych mocy, a jej jedyną bronią przeciwko złu była siła woli i siła miłości. Za to miała swoje słabości, jak każdy człowiek i to mi się w niej podobało. Piękna i nieskazitelna na zewnątrz, a jednak nie tak idealna, bo z rysami na charakterze i duszy. Elena, którą poznałam w trylogii, była bardziej ludzka, zwyczajna, ze wszystkimi ludzkimi słabościami. Ze swoim manipulowaniem chłopakami, pławieniem się w ich uwielbieniu. Z komenderowaniem przyjaciółmi, których ustawiała tak, jak chciała, którym wydawała polecenia nie znoszące sprzeciwu. Których czasami wykorzystywała do osiągnięcia zamierzonego celu.
                       Tamta Elena była jak królowa, władająca swoimi poddanymi, ale i potrafiąca się dla nich poświęcić. Była wierna i lojalna, jednak na pierwszym miejscu stawiała swoje potrzeby. Dopiero miłość do Stefano odmieniła ją. By chronić swoje miasto i swoich przyjaciół, by bronić braci przed zżerającą ich nienawiścią do siebie nawzajem, by wreszcie uratować ich życie, potrafiła poświęcić wszystko, co było dla niej najcenniejsze- miłość do człowieka, którego pokochała całym sercem i swoje własne życie. Tamta Elena walczyła o innych poprzez swoje poświęcenie. Potrafiła wyjść z bezpiecznego schronienia i oddać się we władanie Damona, gdy ten zagroził jej małej siostrzyczce. Wolała sama walczyć z zakusami Damona, nie prosząc o pomoc Stefano i nic mu nie mówiąc o spotkaniach z Damonem, bo nie chciała być zarzewiem konfliktu między braćmi. Konfliktu, który mógł przybrać na sile, gdyby Stefano dowiedział się, że Damon zmusza Elenę do wymiany krwi. A wszystko po to, aby chronić braci przed uczuciem nienawiści do siebie. Poświęcając się dla nich, stała się pomostem między Stefano a Damonem. Takim, który łączy to, co dawno zostało rozdzielone.
                       Obecna Elena, powróciwszy z zaświatów, jest po prostu przesłodzona. Jest dobra jak anioł. Rozsiewa wokół siebie aurę dobroci i jakichś anielskich mocy. Potrafi przywołać anielskie skrzydła, aby chronić tych, na których jej zależy. Są one jej bronią, po którą sięga w potrzebie. Nie jest już tylko zwykłym człowiekiem, który swoją miłością kruszy bariery i dociera do najgłębszych zakamarków duszy. Teraz to jej moce pochodzące z zaświatów pomagają jej dotrzeć do zranionej duszy Damona i walczyć ze złem, atakującym Fell’s Church. Do takiej Eleny, anielskiej Eleny, z całą jej nadludzką dobrocią, nie mogę się przyzwyczaić. Wolę tamtą Elenę z trylogii, z odrobiną mroku w duszy i ludzkimi słabostkami.
                      Także dusza Damona w trylogii pokazana była bardzo niejednoznacznie, co dodawało całej historii dużo uroku. Jego postać była trudna do rozgryzienia, a wskazówki dawane przez autorkę były bardzo subtelnie wplecione w obraz złego brata, jaki nam na początku przedstawiła, tak że czasem zastanawiałam się, czy na pewno zauważyłam w Damonie przebłyski dobra i troski o brata, które zdawało mi się, że widzę. W trylogii Damon okazywał bratu pogardę, chciał mu odebrać dziewczynę, chciał ją nawet siłą uczynić swoją królową ciemności. Ani jednym gestem nie zdradził się, że zależy mu na Stefano, a mimo to nie pozwolił Elenie go zabić, gdy ta przemieniła się w wampira i zapomniała o tym, kogo naprawdę kocha. Zaryzykował też dla niego życie, gdy na scenę wkroczyła Katherine, ich dawna ukochana szukająca zemsty. A jego ostatni gest, gdy nie pozwolił Stefano na samobójstwo w promieniach słonecznych, gdy Elena umarła po raz drugi, w bardzo subtelny sposób pokazał, ile tak naprawdę znaczył dla niego Stefano i że w jego zbłąkanej duszy kryje się promyk dawno zapomnianej i wypchniętej z umysłu dobroci.
                     W „Duszach cieni” postać Damona była chaotycznie przedstawiona. Nie było już tych drobnych, niemal niezauważalnie wplecionych niuansów, które powodowały, że zastanawiałam się, skąd się wzięło całe to zło w Damonie i czy naprawdę jest on tak zły do szpiku kości, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. W „Duszach cieni” autorka nie bawi się już w te niuanse i zagadki, tylko od razu podaje nam na tacy metaforę duszy Damona przedstawionej jako wynędzniałe dziecko, przykute łańcuchami do skały, czekające na uwolnienie. Zdecydowanie zmuszanie czytelnika do zastanawiania się, analizowania i szukania w duszy Damona czegoś lepszego, niż on sam chce pokazać światu, było znacznie ciekawsze.
                    Zauważyłam również coś niepokojącego. Mianowicie zwróciłam uwagę, że, poczynając od „Mroku”, autorka coraz większą uwagę zaczęła skupiać na Damonie. Być może miało to związek z tym, że Damon zdobył sobie więcej fanów, niż Stefano i Smith uznała, że poczytniejsze będzie pisanie o nim, niż o Stefano. W związku z tym postanowiła umieścić Stefano w zakazanym wiezieniu, w Mrocznym Wymiarze, do którego nie mają wstępu ludzie, by pozbyć się go na jakiś czas ze sceny. Tym samym zepchnęła go na boczny tor, przeznaczając mu jakąś poboczną rolę, dając tym samym Damonowi pierwszeństwo, skupiając na nim całą swoją uwagę. Jakkolwiek uwielbiam Damona, uwielbiam o nim czytać i uważam, że jego postać jest bardziej interesująca, to odczułam to przetasowanie ról jako małą zdradę. Tym bardziej, że Damon skwapliwie skorzystał ze swojej szansy i zaczął zawracać w głowie Eleny tak bardzo, że ta sama zaczęła się już gubić w swoich uczuciach. A ja jestem osobą, która preferuje stałość w uczuciach i nie lubi być świadkiem zdrady, nawet, lub zwłaszcza gdy chodzi o bohaterów literackich lub filmowych. A także dlatego, że moja czytelnicza dusza pokochała Stefano na swój sposób i nie wyobraża sobie, aby Elena mogłaby być z kimkolwiek innym, nawet z kimś tak pociągającym jak Damon.
Zresztą to wina autorki, że Stefano popadł niejako w zapomnienie. To Smith zwróciła większą uwagę czytelników na Damona, usuwając z jego drogi Stefano i wkładając w usta tego drugiego wyłącznie słowa miłości. A ja wolę widzieć miłość w czynach, a nie w nudnych słowach. A kiedy zabrakło na scenie Stefano, Damon na każdym kroku mógł okazywać Elenie, jak bardzo mu na niej zależy. To on był w centrum akcji, cała uwaga skierowana była na niego, tak jak całe zło, któremu musiał się przeciwstawiać. To więc Damon, zamiast Stefano, walczył u boku Eleny i poświęcał się dla niej, ryzykując dla niej życie i przejmując na swoje barki jej cierpienie.
                      Tak więc zabiegi autorki, by skoncentrować moją uwagę na Damonie, przyniosły pożądany skutek. Moje zainteresowanie Damonem zaczęło rosnąć już przy pierwszym starciu z Sinichim, kiedy Damon dał się opętać lisołakowi i zaczął krzywdzić przyjaciół Eleny, a także ją samą. Oglądanie wewnętrznej walki Damona z mrokiem jego własnej duszy, patrzenie, jak próbuje wyzwolić się spod uroku Shinichiego, dla Eleny, aby już jej więcej nie krzywdzić, było fascynujące. Z każdą chwilą czułam, że oddaję mu coraz większą cząstkę swojego serca. Z kolei Stefano znikał z niego, tak jak zniknął ze sceny, gdy uprowadzono go do więzienia Shi no Shi. Być może osłabienie mojego przywiązania do starszego z braci miało również związek z tym, że Damon pozostawał sobą, mrocznym wampirem, który lubił swoje moce i uczucie wyższości nad słabymi ludźmi, podczas gdy marzeniem Stefano było znów być człowiekiem. Gdy zaś rezygnował z tego, co dawało mu bycie wampirem, stawał się coraz bardziej ludzki i, niestety, zwyczajny. I myślę, że to w głównej mierze sprawiło, że moja uwaga skierowała się na seksownego Damona.
                      I choć źle mi było z tym, że Elena coraz częściej myśli o Damonie i zdaje się gubić w swoich uczuciach do braci, to jednak nie powstrzymało mnie to przed uczuciem coraz większej fascynacji mrocznym i silnym Damonem. Nowym Damonem, skorym do poświęceń, myślącym przede wszystkim o Elenie, jej bezpieczeństwie, a nie o swojej wygodzie. Nowy Damon już nie brał bez pytania tego, co chciał. Stał się bardziej uważający i delikatny dla Eleny i przede wszystkim złożył w jej ręce decyzję, którego z braci wybierze, nie wywierając na nią wpływu swojej wampirzej obezwładniającej mocy i postanawiając nie prosić jej o oddanie mu się. Czekał, aż Elena zezwoli mu na skosztowanie swojej krwi i zdobywał jej serce bardziej jak chłopak, walczący o serce wybranki męskim urokiem, niż jak wampir, świadom swoich mocy przekonywania i wykorzystujący je bez żadnych skrupułów.
                     Ten nowy Damon stał się jeszcze bardziej pociągający. Jednak to, że Elena mu coraz bardziej ulegała, było trochę smutne. Zbytnio odczuwałam to jako zdradę, naruszenie właściwego porządku, pokazanego w trylogii, Autorka czasem starała się mnie przekonać, że Elena robi to tylko po to, aby wyciągnąć Damona ze skorupy, w której ten się zamknął, ale nakazywała jej przy tym okazywać zbyt wielkie zainteresowanie wampirem, abym mogła o tym na spokojnie czytać. Jednak muszę sama przed sobą przyznać, że sceny miłości z osłabionym i niemal ludzkim Stefano w tych rzadkich chwilach, gdy duch Eleny odwiedzał go w Shi no Shi, nie były tak interesujące jak sceny walki Eleny z własnym pożądaniem i pożądaniem Damona. No cóż, łatwo jest zrozumieć, dlaczego autorka właśnie tak, a nie inaczej zdecydowała się poprowadzić akcję, skoro ja sama tak łatwo oddałam serce Damonowi, zwłaszcza, gdy ten cierpiał za Elenę. Widocznie jestem łatwym do manipulacji czytelnikiem.
            Jedno jest pewne. Akcja zagęszcza się i jestem coraz bardziej ciekawa, co się stanie z Eleną, Stefano i Damonem. Trawi mnie też ciekawość, czy uda się autorce wskrzesić na nowo dawnego, mrocznego i jednocześnie zagubionego Stefano, którego poznałam podczas przygody z trylogią i którego bardzo polubiłam. I czy moje zainteresowanie drugim bratem osiągnie takie rozmiary, jak na początku, podczas czytania trylogii. Być może czeka mnie ponowne przetasowanie ról, ponieważ autorka wpadła na genialny pomysł pod koniec książki. Myślę, że przyniesie to kilka nowych zaskakujących faktów. Jestem też strasznie ciekawa, jak Smith poradzi sobie ze swoim nowym pomysłem. Zwłaszcza, że dotyczy on Damona. Jestem naprawdę ciekawa, jakie będzie moje dalsze postrzeganie mrocznego wampira, gdy odbierze mu się to, co uważał za najcenniejsze. Ja zacieram już ręce i naprawdę nie mogę się doczekać tego, co przyniesie kolejna część. Tym bardziej, że to już ostatnia z części o dwóch braciach wampirach, pięknej śmiertelniczce i ich zagmatwanych relacjach. Mam nadzieję, że nie przyniesie ona rozczarowania.
           
               Na koniec mała uwaga. Ostatnie dwie książki z serii „Pamiętniki wampirów” znacznie się rozrosły. „Dusze cieni” mają 495 stron, czyli mniej więcej tyle, ile trzy poprzednie części zebrane w jednym tomie. Dla części „Dusze cieni” i „Północ” zarezerwowane zostały osobne tomy. Tak więc akcji jest więcej niż zwykle. Ale oceniam to wyłącznie na plus. I myślę, że kiedy skończę czytać serię „Pamiętników wampirów”, będę tęsknić za Eleną, Stefano i Damonem, jakby byli prawdziwymi ludźmi (i wampirami :)), a nie tylko postaciami z książki.

wtorek, 10 grudnia 2013

Pamiętniki wampirów, księga 2- Powrót o zmierzchu, Uwięzieni


                             Niestety, kilkanaście lat, jakie dzieliły wydanie pierwszych czterech „Pamiętników wampirów” od kolejnych części, nie przyniosły niczego dobrego. Ani poprawy stylu pisarskiego autorki, ani świeżych i ciekawych pomysłów. Podczas czytania poczułam się tak, jakbym wróciła do krainy baśni, do Narnii, gdzie wszystko było możliwe, ale i czuło się każdym zmysłem dorosłości, że nie było prawdziwe. I nawet nie można było udawać, że cokolwiek z tego mogłoby się wydarzyć. Przedtem widziałam w stylu pisarskim L.J. Smith dojrzałość wystarczającą dla wyobraźni nastolatków. W kolejnych częściach jej styl przypomina raczej taki, jakim pisze się do dzieci.
                 Poczułam się nieco rozczarowana, ale właściwie byłam na to przygotowana. Już „Mrok” stanowił pewne wyzwanie dla mojej wyobraźni. „Powrót o zmierzchu” i „Uwięzieni” podniósł to wyzwanie do rangi przeświadczenia, że autorka niepotrzebnie wpadła na pomysł, że ciekawie byłoby kontynuować dobry koncept zrodzony w 1991 roku. Ja nie jestem przekonana co do tej, według mnie nietrafionej decyzji. Autorka coraz bardziej wchodzi w gąszcz baśniowego świata, który nijak nie pasuje do świata, który wykreowała w swojej pierwotnej trylogii. Książka nie była już nawet w połowie tak ciekawa, jak trylogia i w małej tylko cząstce mogę ją porównać do „Mroku”, o którym z przykrością musiałam stwierdzić, że zatracił świeżość i pomysłowość pierwszych trzech części. Czasem nawet musiałam przyznać przed samą sobą, że kolejne dwie części bywały czasami śmieszne i mało wciągające, a sceny miłości pomiędzy Eleną a Stefano wydawały się zanadto rozwleczone, nudne i nie wnoszące niczego nowego. W końcu Elena i Stefano tyle razy udowodnili wcześniej, jak wielka jest ich miłość, gotowi poświęcić jeden dla drugiego nawet własne życie, że nie widzę specjalnej potrzeby opisywania ich relacji niejako od początku, lecz samymi słowami, nie czynami.
                 Niektóre momenty przywodziły mnie nawet do pustego śmiechu nad pomysłami Smith. Elena wraca z zaświatów jako pół człowiek, pół duch i lata po pokoju jak balon albo jest ciągnięta za samochodem na sznurze do prania, bo nie potrafi się przystosować do grawitacji ziemskiej? Która najpierw potrafi mówić, a potem nagle zapomina wszystko, czego się nauczyła podczas całego swojego ziemskiego życia i musi się tego uczyć od początku? Która całuje wszystkich na przywitanie jak jakiś piesek preriowy, aby ich zapamiętać, bo nie potrafi ich poznać? Która raz jest człowiekiem, a potem, w potrzebie, znowu staje się duchem? To pomieszanie baśni z nowoczesną fantastyką jest zbyt chaotyczne i tym samym zakłóca odbiór opowieści. Niektóre zaś teksty są tak naiwne, jakby stworzyła je osoba, która pisze swoją pierwszą książkę w życiu.
                  Nie podobają mi się również wyrwane z kontekstu zdarzenia, czy akcja, która dzieje się nagle, bez żadnego wprowadzenia. Mówię o takich momentach jak nagły, nie wyjaśniony niczym powrót Damona do Fell’s Church. „Mrok” zakończył się jego wyjazdem w niewiadomym kierunku. „Powrót” zastaje go znowu w mieście, z niewiadomych przyczyn obserwującego Caroline. Gdy rozstawał się ze Stefano, bracia wydawali się pogodzeni po tym, jak Damon udowodnił kilkakrotnie, że troszczy się o brata, mimo iż wciąż pragnął Eleny dla siebie. W „Powrocie” znowu był starym Damonem, którego łączy z bratem jedynie wspólne zainteresowanie tą samą kobietą. Wrócił ton lekceważenia wobec Stefano, nienawiść do brata i złe nawyki. Podobnie było z Caroline. W poprzedniej części pogodziła się z Eleną, a w następnej już pragnęła zemsty za upokorzenia, jakich niegdyś doznała od Eleny. Cała opowieść wydawała mi się zbyt chaotyczna i jakby poskładana z różnych, nie do końca obmyślanych, pomysłów. Jakby starano się na siłę wrócić do czegoś, co było dobre. Tylko czasami takie powroty kończą się wejściem na manowce. Czasami po prostu trzeba sobie odpuścić.
                  Mimo wszystkich jej minusów, których nie byłam w stanie nie dojrzeć, muszę przyznać, że książka jest chyba magiczna. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że jak już zaczęłam czytać, to nie mogłam się od niej oderwać? Nie dlatego, że była najbardziej interesującą książką, jaką przeczytałam w życiu. Ale coś mnie do niej ciągnęło. Byłam ciekawa jak się wszystko skończy. No i chyba trzyma mnie przy niej to, że wciąż podświadomie czekam na całkowitą przemianę Damona. Tylko zastanawiam się, czy wtedy będzie on taki pociągający, mroczny i seksowny? Czy też może całkowicie straci moje zainteresowanie? Tego się niestety jeszcze nie dowiedziałam, ponieważ koniec „Uwięzionych” przyniósł zapowiedź kolejnej części. I myślę, że teraz już nie odpuszczę i będę chciała przeczytać wszystkie części do końca. Przymknę oko na wszystkie minusy i niedociągnięcia książki i sprawdzę razem z Eleną, czy da się uratować duszę Damona przed nim samym.
                  A teraz czas na ostrzeżenie, czyli krótkie streszczenie. Jeśli nie lubicie powrotów zza światów, jeśli nie trawicie przeciągania historii na siłę, poprzestańcie na pierwszych czterech częściach „Pamiętników wampirów”. A najlepiej na trzech pierwszych, zwanych przeze mnie trylogią, ponieważ pierwotnym zamysłem autorki było napisanie wyłącznie trylogii, a nie całej serii. To w niej rozgrywa się wszystko, co najważniejsze i tylko te pierwsze trzy części przynoszą powiew świeżości. Potem, im dalej w głąb lasu, tym robi się coraz ciemniej, czyli mniej interesująco. Robi się coraz bardziej baśniowo, niewiarygodnie, chaotycznie, czasem nudno. Powiela się te same pomysły, ciągle strasząc nas śmiercią bohaterów, którzy w ostatniej chwili cudem ratują się od ostateczności. Zupełnie jakby autorka bazowała na swoim pierwszym, bardzo udanym pomyśle, aby uśmiercić główną bohaterkę i tym samym wstrząsnąć swoimi czytelnikami i zapisać się w ich pamięci.
                   Czasem jednak te cudowne ocalenia są trudne do przetrawienia i wprowadzają zamęt, bo dzieją się tak nagle, jakby w nieprzemyślany sposób zacierając granicę między tym, co jest dobre, a tym, co jest po prostu śmieszne i wymuszone. Podczas czytania „Powrotu” i „Uwięzionych” nie uroniłam ani jednej łzy, mimo iż pod koniec trylogii ryczałam jak bóbr, a i „Mrok” wycisnął ze mnie kilka łez. Więc albo ja stałam się bardziej odporna na słowo Smith, albo ona stała się zbyt przewidywalna.
                     Nie mogę też oprzeć się myśli, że w trylogii wszystko było bardziej wiarygodne. Nawet to rozdarcie Eleny między Stefano, którego kochała ponad wszystko, a Damonem, którego pożądała jej ciemniejsza strona, nie potrafiąca się oprzeć jego obezwładniającej i zniewalającej mocy. W kolejnych tomach Smith próbuje wskrzesić to uczucie rozdarcia dziewczyny pomiędzy braćmi, jednak po tym, jak Elena swoją śmiercią i wymuszoną na braciach obietnicą, iż będą się o siebie troszczyć, połączyła ich i zbliżyła do siebie, ta rywalizacja między Damonem a Stefano o Elenę była jakaś taka nie na miejscu, wymuszona, jakby wyrwana z kontekstu, dziejąca się niejako obok poprzednich części. W trylogii niemal namacalne było pożądanie Eleny, któremu nie mogła się oprzeć, gdy zbliżał się do niej Damon. Jej walka z tą ciemną stroną własnej duszy, której sobie wcześniej nie uświadamiała, siła przyciągania Damona, jego stanowczość w zdobywaniu duszy dziewczyny, kawałek po kawałku, wszystko to było takie wyraźne, oczywiste i na miejscu, jakby było częściami jednej układanki, która nie byłaby już tą samą, harmonijną całością, gdyby zabrakło którejś z jej cząstek. W kolejnych tomach to uczucie całości gdzieś się rozmyło, zanikło w chaosie, który sprawiał, że wszystko było mniej wiarygodne. To, że Damon dalej pragnie Eleny dla siebie, jego lekceważenie wobec brata, którego w poprzednich częściach chronił, nawet za cenę własnego życia, wyśmiewanie się z niego, nazywanie fajtłapą, było nie na miejscu, nie pasowało do układanki, którą postawiła przede mną Smith w poprzednich częściach, całkowicie mijało się z tym Damonem, którego pokazała nam Elena. Mam nadzieję, że następne części przyniosą bardziej przemyślaną historię, której cząstki ułożą się ponownie w harmonię układanki.
                     „Powrót” zaczyna się zaraz po tym, jak Elena wróciła z zaświatów. Wydaje się być człowiekiem, ale wciąż nosi w sobie znamiona ducha. Musi się najpierw przystosować do ziemskich warunków, przypomnieć sobie, jak to jest znowu być człowiekiem. Ma też w sobie duchową moc, którą przekazuje częściowo Stefano, gdy dzielą się krwią. W ten sposób Stefano staje się silniejszy niż Damon. Jednak jeszcze silniejsze od nowej mocy Stefano jest zawiedzione zaufanie i podstępna zdrada, która więzi go z dala od Eleny i szykuje się do zniszczenia miasta. Dziewczynie zaś w walce o Fell’s Church pozostaje pomoc przyjaciół i Damona, który wydaje się inny niż do tej pory. Bardziej mroczny i okrutny. Tak okrutny, że nie tylko patrzy bez emocji na cierpienia innych, ale też sam je zadaje.
                      Nic dziwnego, ponieważ opętała go tajemnicza, nieznana moc, która wzmacnia najmroczniejsze zakamarki duszy dawcy i obraca je przeciwko niemu samemu i wszystkim dokoła. Moc zaś jest sterowana przez kogoś jeszcze bardziej potężnego, silniejszego i bardziej okrutnego niż Damon kiedykolwiek był. Kogoś potrafiącego kontrolować umysły nie tylko ludzkie, ale i każdego stworzenia, które sobie obierze za cel. Jest to kitsune, lisołak, wyglądający jak człowiek, którego lisią naturę zdradzają jedynie spiczaste uszy i czarne jak smoła włosy, zakończone płomienistą czerwienią, który przybywa do Fell’s Church, by zniszczyć miasto, razem ze swoją okrutną siostrą, ponieważ bawią ich cierpienie i zniszczenie. Gdy Stefano znika, Elena musi sama bronić miasta przed zakusami lisich bliźniaków, Shinichiego i Misao. Do pomocy ma jedynie garstkę słabych, ludzkich przyjaciół i Damona. Ale czy może mu ufać, gdy ten zachowuje się tak, jakby w jego ciele siedział ktoś obcy, którego nie poznaje nawet Elena? Czy to możliwe, żeby Damon, który zawsze ją pragnął i chronił, naprawdę chciał jej zadać ból i cierpienie, którego zapowiedź widziała w jego oczach? Czy Elena naprawdę tak bardzo się co do niego myliła, czy też ten nowy Damon ma coś wspólnego z tym dziwnym czerwonym błyskiem w jego źrenicach, którego nigdy wcześniej u niego nie widziała? Wiadome jest tylko jedno, jeśli ktokolwiek może ocalić miasto i Damona, może to zrobić tylko Elena.
                    Mam teraz spory dylemat. Nie wiem, czy mam polecać ten kolejny tom, czy nie. Myślę, że pozostawię każdemu decyzję do samodzielnego przemyślenia. Ja nie potrafiłam się oprzeć pokusie i pomimo poczucia chaosu i nieskoordynowania, nie tylko potrafiłam przymknąć oko na te niedogodności, ale i bywało tak, że nie mogłam się oderwać od tej powieści. I na pewno sięgnę po następny tom, bo muszę się dowiedzieć, co się stanie z Damonem i Stefano. Czy ostatecznie bracia się pogodzą i Damon zrezygnuje z Eleny i czy będą mogli sobie wzajemnie zaufać, bez względu na to, co się będzie działo. Wierzę w Damona, w jego dobroć, którą tyle razy okazywał, gdy bronił Stefano lub ludzi, na których mu, według jego słów, nie zależało. Wierzę w to, że jakoś się to ułoży, a także w to, że Smith ponownie uda się mnie zaczarować i utrzymać w swoim świecie, który tak mnie wciągnął, gdy czytałam trylogię. Zobaczymy, czy się nie zawiodę.