wtorek, 23 października 2012

Mix zdjęć

Przygotowania do makijażu ślubnego pod kierunkiem loveandgreatshoes.blogspot.com



Moje trzy rowerki :)


Butki zrobione specjalnie dla mnie a stylizowane ukochanym filmem Dirty Dancing

Dywan z liści





Ledwo wyszłam na rower i zaczął lać deszcz. Nie pozostało nic innego jak schować się pod drzewem i strzelić fotkę :)

Moje buty podczas przygotowań do przeprowadzki (chyba mam ich trochę za dużo)... ;)

Klimat jak z horroru


niedziela, 21 października 2012

I żyli długo i ... czyli co po ślubie

     Jest godzina 22, jestem zmęczona i śpiąca, jutro trzeba wstać z kurami a ja piszę, bo myśli nie przestają krążyć po głowie i jest to moja jedyna chwila aby zająć się tylko sobą. Gdy mam taki nastrój jak dzisiaj, kiedy czuję wewnętrznie, że chcę coś napisać, to nie walczę z tym, tylko rzucam wszystko i siadam do bloga, bo nigdy nie wiem kiedy przyjdzie kolejna taka chwila kiedy niepowstrzymana fala słów będzie cisnąć się by znaleźć ujście tu, na blogu. Nie wspominając o tym, że nie wiem kiedy znowu znajdę czas na zajrzenie do mojego małego prywatnego światka.

    Minęły właśnie dwa tygodnie odkąd na moim serdecznym palcu zagościł na stałe złoty krążek, a ja czuję się nieco oszukana. Bo gdzie się podział ten romantyzm o którym czyta się w książkach i ogląda w filmach? Z tego co kojarzę powinniśmy z moim mężem codziennie chodzić na długie spacery po lesie, podziwiać złotą jesień przytulając się co chwila i narażając na zgorszone spojrzenia przechodniów, powinniśmy codziennie chodzić na pikniki, jeździć roześmiani rowerami, oglądać zachody słońca otuleni w koce i radośnie uprawiać seks w każdym kącie mieszkania, najlepiej po kilka razy dziennie. Powiedzcie mi dlaczego zawsze rzeczywistość okazuje się tak inna od tego, co się nam wciska w telewizji, kinie, gazetach? Media powinny zostać natychmiastowo pozwane za przekazywanie nieprawdy i naginanie rzeczywistości. Człowiek karmiony tyle lat owymi romantycznymi obrazkami spodziewa się tego samego po swoim ślubie a zamiast tego dostaje obuchem w głowę. Okazuje się, że małżeństwo/ zamieszkanie ze sobą zabiera 90 % czasu, który przed tym faktem poświęcało się na budowę więzi w związku. Przez te dwa tygodnie mojego szczęśliwego małżeństwa wykluła się nawet w mojej głowie teoria. Jeśli jest prawdziwa, to już wiem dlaczego tyle małżeństw przeżywa kryzysy. To samo tyczy się partnerów, którzy zdecydowali się zamieszkać razem. Jest to po prostu brak czasu. Kiedy mieszkało się osobno, człowiek w wolnym czasie, kiedy nie widział się z ukochanym, załatwiał swoje sprawy, tak aby podczas spotkania całkowicie poświęcić tej drugiej osobie całą uwagę. Czasem się poszło razem do sklepu,żeby ugotować romantyczny obiad, czy załatwić jakąś sprawę, której nie dało się załatwić w innym terminie. Resztę czasu spędzało się na rozmowach, przytulaniu, oglądaniu filmów w kinie czy w domu. Był po prostu czas na pięlęgnowanie tego delikatnego uczucia jakim jest miłość.

     Natomiast po ślubie nagle okazuje się, że ten czas kurczy się tak jak flanela w praniu, gdy zbyt podniesiemy temperaturę wody w pralce. Jest tyle spraw do załatwienia, które absolutnie muszą być załatwione właśnie w pierwsze dni po ślubie (według mnie najważniejsze dla związku), a ten chroniczny brak czasu wpływa negatywnie nie tylko na relacje, ale i na cierpliwość małżonków. No bo czasu coraz mniej, obowiązków coraz więcej i nagle przyłapujemy się na tym, że niepotrzebnie na siebie krzyczymy, bez żadnego powodu, tylko dlatego, że jesteśmy zirytowani tym, że nie mamy dla siebie czasu, żeby usiąść razem i przytuleni spędzić spokojny wieczór przy świecach. Chcemy nasze sprawy załatwić jak najszybciej, naiwnie wierząc, że jak załatwimy to, co mamy spisane na liście to nareszcie będziemy mogli pójść do tego kina czy na tą upragnioną kolację. W związku z tym poganiamy siebie nawzajem, wywołując tym samym irytację partnera, a kiedy przekreślimy już wszystkie pozycje na naszej liście tych najważniejszych rzeczy nie cierpiących zwłoki, nagle okazuje się, że jakiś święty Mikołaj dopisał nam kolejnych kilkanaście pozycji na liście, gdy tylko na chwilę odwróciliśmy wzrok. A więc znowu odkładamy naszą kolację/wyjście na tańce/ kino- wszystko po to, żeby po załatwieniu wszystkich spraw znów rzucić się na siebie jak w czasie trwania narzeczeństwa. A gdy znowu wszystko skreślimy, załatwimy, poświęcając czas, który powinniśmy przeznaczyć na nasz związek, zgadnijcie co się dzieje? Zajączek wielkanocny podbiera nam długopis i wydłuża naszą listę do kolejnych dwóch tygodni. A ileż to w międzyczasie nazbiera się drobnych i niepotrzebnych kłótni to tylko my będziemy wiedzieć. Kiedy więc już skończą się te przeklęte obowiązki to już nawet nie ma pewności czy wciąż będziemy się lubić.

     Moja rada jest więc taka- nie dajcie sobie zamydlić oczu, czas nie będzie dla Was łaskawy, nie czekajcie aż nadejdzie ta chwila odpoczynku na którą tak długo czekaliście, bo ta chwila może długo nie nadejść, a małżeństwo na początku wymaga bardzo wielu starań i czasu na pielęgnowanie uczucia. Obowiązki też są ważne, ale nie czarujcie się nawzajem, że one się kiedyś skończą i będziecie mogli wyskoczyć na weekend za miasto. Z|róbcie sobie grafik, przeznaczcie ileś dni w tygodniu na obowiązki, nieważne co by to było- szykowanie/ remont gniazdka. odwiedzanie teściów, załatwianie dokumentów które wymusiło małżeństwo, sprzątanie, przeprowadzka, i kilka dni w tygodniu przeznaczcie na siebie, tylko i wyłącznie na siebie. Zapomnijcie o bałaganie, nawet jeśli Was otacza, wyłączcie komórki, żeby oddalić od siebie wizję zaproszenia na kolejny obiadek do rodziców czy teściów i zajmijcie się sobą, nawet gdyby miał to być całodniowy seks bez wychodzenia z domu czy nawet odsłaniania żaluzji. Róbcie to na co macie ochotę, to co Wam dawało radość przed małżeństwem/zamieszkaniem razem (bo zamieszkanie razem jest jak małżeństwo- jest to jakiś pakt, tylko źe nie pisany) i zapomnijcie o wszystkim dookoła. Obowiązki i tak Was znajdą, ale spróbujcie przed nimi uciec choć na ten jeden dzień w tygodniu. Jesienią, kiedy dni stają się coraz krótsze i z powodu braku słońca stajemy się bardziej zmęczeni i zirytowani, nerwowi i śpiący, najbardziej można zauważyć ile naszego cennego życia zabiera nam praca. Zatem zalecam separację z pracą na jakiś tydzień, a jeśli się da to najlepiej i dwa tygodnie, aby był czas na załatwienie pierwszej tury najważniejszych obowiązków oraz czas na cieszenie się tym nowym stanem rzeczy. Nawet jeśli tylko przeprowadziłyście się do swojego faceta, to weźcie oboje urlop i gloryfikujcie tę piękną i ulotną chwilę, aby potem w chwilach zwątpienia przypominać sobie ten piękny pierwszy tydzień. Ja zrobiłam ten błąd i nie wzięłam sobie urlopu od razu po ślubie i od razu wpadłam w gorączkę obowiązków. Tak więc niemal nie widzę swojego faceta, bo on kończy pracę, ja ją zaczynam, jak się widzimy to jeździmy na zakupy mieszkaniowe czy żywnościowe, nie mamy nawet chwili dla siebie. Nie wspominając już o naszych zainteresowaniach. Ja nie mam czasu czytać książek, on jeździć na rowerze i tylko krążymy myślami o tym co jeszcze trzeba zrobić. A jednak mimo tego, że ciągle coś załatwiamy to nasze mieszkanie wciąż jest jednym wielkim pobojowiskiem. Nie ma czasu na doprowadzenie tego wszystkiego do ładu. Cały czas zwalam winę na brak czasu i ciągłe znoszenie nowych rzeczy do mieszkania, ale powoli zakwita we mnie myśl, że wyszłam za bałaganiarza. A więc nie zdążyłam się nawet nacieszyć byciem żoną zanim zaczęłam zauważać wady mojego męża. A to jest naprawdę straszne. Mam jednak nadzieję, że ta wada urodziła się tylko w moim mózgu i jak już wszystko ogarniemy to mój mąż okaże się bardziej dbający o porządek niż ja. Chociaż gdy przypomnę sobie wygląd pokoju, w którym mieszkał przez ostatnie lata to zaczynam drżeć. Chociaż jego tłumaczenia że spowodowane to było niewielką przestrzenią pokoju wydawały się wyjaśniać wszystko zgodnie z prawdą, tym bardziej, że niejednokrotnie słyszałam narzekania mojego ukochanego na bałaganiarstwo młodych ludzi od których wynajmował swój niewielki pokoik. No ale czas pokaże. Tymczasem nieco zboczyłam z tematu.

     Zatem czas się kurczy, bałagan powiększa, lista wydłuża a ja nie mam nawet czasu ugotować obiadu, ani możliwości aby się ładnie ubrać dla męża, bo przez ten bałagan nie mogę odnaleźć własnych ubrań. Nie ma też sensu zakładać ślicznych koszul nocnych gdy się śpi samemu w łóżku. Zatem wspomnienia z pierwszego, najważniejszego okresu małżeństwa mam zapewnione wystrzałowe, tym bardziej że usłyszałam już dwa razy coś na kształt narzekania. Mianowicie usłyszałam, że jesteśmy razem rzadziej niż przed ślubem ( z czym się zgadzam, bo nawet jeśli mój mąż wraca z pracy po 22 to ja już prawie śpię na siedząco i nie mam siły na rozmowy i przytulanie- no i zaraz bym zasnęła w jego ramionach), oraz coś na kształt słów, że nic w domu nie robię ( z czym się kompletnie nie zgadzam, bo ostatnio nic innego nie robię tylko bawię się w dom- nawet posty tworzę w pracy; ten jest wyjątkiem, ponieważ jutro w pracy będzie nawał roboty; właściwie to jak tylko skończę pisać to zacznę przygotowywać własnoręcznie zebrane grzyby na zimę). I oto do czego dochodzi, kiedy zbyt dacie się wciągnąć Świętemu Mikołajowi i Zajączkowi Wielkanocnemu w grę "Niekończąca się lista obowiązków"- zaczynacie się zachowywać jak małżeństwo z dwudziestoletnim stażem. Także dajcie sobie na luz, obowiązki nie uciekną, a Wasza młodość na pewno. Zapomnijcie więc chociaż przez tydzień, że macie dom na utrzymaniu i odetnijcie się od wszystkiego, a po tym magicznym tygodniu znajdźcie w tym całym szaleństwie choć jeden dzień w tygodniu, który będziecie mogli całkowicie poświęcić Waszemu partnerstwu. Ja i mój mąż nasz tydzień prosto z bajki zaczynamy już w środę także moi drodzy na ten czas założę czapkę niewidkę i zniknę dla wszystkich prócz mojego umiłowanego męża :)

środa, 17 października 2012

Nowość w moim świecie czyli nowy blog modowy na mojej liście top 7



      Dziś podjęłam decyzję. Może mało ważną w porównaniu z ogromem wszechświata i wielością ważnych decyzji podejmowanych codziennie na świecie  i mających wpływ na życie innych ludzi. Mimo to ja swoją decyzją chciałam podzielić się na blogu. Po miesiącach obserwacji, po umieszczeniu go na zaszczytnej liście najbardziej interesujących mnie blogów modowych, po wielokrotnym biciu się z myślami i lojalnym odkładaniu tej decyzji na później, po wielu ostatnich szansach, które dałam Asi- Lumpexoholiczce- postanowiłam "usunąć" ten blog z ulubionych. Innymi słowy "zniknie" on z posta Top 7 gdzie prezentowałam najlepsze wg mnie blogi, które obserwuję (a właściwie to zostanie przesunięty do archiwum, jeśli mogę nazwać tak umieszczenie go pod kreską ;)). Już wówczas znalazł się on na ostatnim miejscu, jako że moje zainteresowanie tym blogiem zaczęło słabnąć odkąd Asia przeniosła się do Warszawy. Od tego momentu zaczęłam zauważać pewien „upadek” w stylizacjach. Zaczęły mieć coraz miej wspólnego z nazwą bloga, były coraz mniej zaskakujące, coraz bardziej przewidywalne, coraz mniej mnie przekonywały, doszło nawet do tego, że zaczęło mi się wydawać, iż stroje, które prezentowała Asia nie pasowały do jej figury ni urody. Gdzieś zniknął pazur, który tak mnie przyciągnął do tej interesującej dziewczyny. Mimo to nie skreślałam jej ze względu na przeszłość. Cały czas czekałam aż dawna Lumpexoholiczka odnajdzie drogę do mojego serca. Niestety mimo sporej cierpliwości nie udało mi się doczekać tej chwili. Upłynęło pół roku a ja odczuwam tylko nudę i sentyment do dawnej Asi. Oczywiście każdy ma prawo się zmienić, a już tym bardziej zmienić styl ubierania się. Nie mam prawa powstrzymywać blogerki przed zmianami. Nadal będę jej czytelniczką, ponieważ ja tak łatwo nie odpuszczam, jednak blog Lumpexoholiczka od dzisiaj znika z mojej gorącej listy Top 7.

      Ale bez obaw moi drodzy, nie będę zmieniać tytułu tamtego pamiętnego posta z Top 7 na Top 6, ponieważ znalazłam godną zastępczynię Asi. I to w dodatku uplasuje ją od razu na miejscu pomiędzy ewibar a Cajmel (która swoją drogą też zaczęła mnie trochę nudzić). Myślę, że umieszczenie jej na końcu bardzo by tę dziewczynę skrzywdziło, ponieważ uważam, że zasługuje ona na znacznie wyższe miejsce w moim rankingu.



      A o kim mowa? O Wioli oczywiście. Prowadzi ona blog Rouquin Monde  i mieszka w przepięknej miejscowości Bestwina w województwie śląskim, która to często pojawia się na zdjęciach i sprawia, że świat Wioli staje się jeszcze bardziej kolorowy. A kolorów na blogu nie brakuje. Choćby za względu na burzę pięknych ognistych włosów. To właśnie one przyciągnęły moją uwagę w pierwszej kolejności. Znalazłam ten blog zupełnie przypadkiem (a to nowość! ;)), przeglądając portal szafa.pl. Tam Wiola wystawia swoje ubrania na sprzedaż. Tak więc któregoś pięknego dnia, znudzona szarością życia weszłam na szafę, aby poszukać ciekawych stylizacji i rozjaśnić sobie nudny dzień. A trzeba Wam wiedzieć, że kieruje się wtedy nie tyle samym strojem, co ciekawym ujęciem stroju i osoby na zdjęciu. Uwielbiam oglądać piękne zdjęcia i i to one są siłą przyciągającą mnie do blogów modowych. I tak właśnie odnalazłam Wiolę. A raczej to ona odnalazła mnie. Przyciągnęła mnie intensywnym kolorem swych cudownych włosów, świetnym strojem i interesującym ujęciem swojej osoby na fotografii. Przejrzałam kilka stylizacji i przełączyłam się szybko na bloga, którego adres szczęściem znalazłam pod zdjęciami. I powiem Wam, że historia naszej wspólnej drogi z Rouquin Monde miała cos wspólnego z moim ulubionym blogiem Maffashion. Po pierwszym spotkaniu ze światem Wioli, kiedy przejrzałam blog aż do początków jego istnienia i kilku późniejszych odwiedzinach, moje zainteresowanie w pewnym momencie osłabło. Nie wiedziałam dlaczego, ale poddałam się temu uczuciu i przestałam odwiedzać Bestwinę i jej piękną mieszkankę. Poszukuję wyjaśnienia mojego zwątpienia w talent Wioli w tym, że kiedy się „spotkałyśmy”, blog Wioli był jeszcze młody. Miał kilka zaledwie zakładek w archiwum, a posty pojawiały się dość rzadko jak na mój nienasycony, głodny wrażeń umysł. Zapewne Wiola dalej żyła w swoim niezwykłym świecie, kompletnie nieświadoma, że straciła jedną czytelniczkę.


    Na szczęście los nade mną czuwał. Po tym krótkim epizodzie i ja żyłam sobie nieświadoma jak bardzo w tym czasie Wiola rozwinęła skrzydła. Przeglądałam inne blogi, nie wiedząc, że los szykuje mnie i Wioli ponowne połączenie. Pewnego zwykłego dnia, kiedy nie spodziewałam się żadnych zmian w moim życiu, kiedy to życie miało dalej biec utartym, nudnym szlakiem, nagle wzeszło słońce- napotkałam wzmiankę o Rouquin Monde. Przypomniałam sobie czerwień jej włosów i coś mi podszepnęło, żeby odwiedzić bloga. Teraz wiem, że ten szept należał do jakiegoś dobrego duszka, który chciał ożywić  mój monotonny świat pięknymi zdjęciami, których znalazłam bez liku na blogu Wioli. Jakież było moje zdziwienie, gdy moim oczom ukazał się ponownie jej świat! Tyle barw! Tyle pięknych krajobrazów! Wspaniałe ubrania! I te piękne włosy! Miłość do życia widać było na każdym kroku, przezierała na każdym zdjęciu. Nie były to dla mnie tylko zdjęcia stylizacji. Ja odczytywałam na tych zdjęciach niezwykłą radość życia i wspaniały charakter prowadzącej bloga. Urzekła mnie ona podobnym do mojego widzeniem świata, którego najwspanialsze chwile zatrzymywała na swoich fotografiach i dzieliła się nimi ze swoimi obserwatorami. Język jakiego używała do opisywania swoich nastrojów, tego co się wokół niej działo i swoich wyborów ubraniowych, przemówił całkowicie do mojej wyobraźni. To nie była zwykła dziewczyna, która postanowiła wstawić kilka fotek swoich ubrań, goniąca za trendami i goniąca za poklaskiem anonimowej gawiedzi. Blog ten był jej ucieczką od szarego świata obowiązków i bylejakości. Tu dzieliła się swoimi pasjami (bo wydaje mi się, że jej pasją jest także fotografia), zamykała się w swoim własnym świecie karmionym wyobraźnią. To wszystko odczytałam pomiędzy wierszami i pomiędzy zdjęciami. Być może się mylę, ale myślę, że każdy kto wejdzie na ten blog, zauważy że jest on jakiś taki inny, ulotny, delikatny, że jest w nim coś niezwykłego. Czy to za sprawą pięknej, zmysłowej i subtelnej blogerki? Możliwe. Ale myślę, że na wyjątkowość tego bloga składa się cały szereg składników, do których możemy zaliczyć pasję, widoczną na każdym zdjęciu i możliwą do przeczytania pomiędzy wierszami, doskonałą stylistykę i wyczucie w wyrażaniu myśli a także wyczucie stylu odmienne od innych blogerek. Wiola ma swój własny styl, kobiecy, delikatny, niemal ulotny, subtelny niczym u nimfy, nieprzeładowany dodatkami, idealnie dopasowany do urody i podkreślający walory blogerki (ach te włosy…). Wiola nie pozostawia niczego przypadkowi, sama kreuje swój świat drobnymi przeróbkami krawieckimi, tak aby ubrania pasowały do jej własnej wizji. Jej styl może śmiało przejąć każda z nas, ponieważ stroje, które prezentuje Wiola są delikatne i pasują do każdego typu urody,  a jej przypadkowe porady krawieckie łatwo dostosować do swoich potrzeb.
     Kiedy przeglądam każdy nowy post to nie mogę się nadziwić nad talentem tej dziewczyny do chwytania i przedstawiania ulotnych chwil życia na zdjęciach, jej stroje przemawiają do mojej wyobraźni i odnajdują drogę do mojego serca, codziennie podziwiam jej subtelność i zastanawiam się nad tym skąd się wzięła ta „inność”, niepowtarzalność, w której zakochałam się od „drugiego” wejrzenia. Nadal nie potrafię sobie na to pytanie odpowiedzieć. Może Wy macie jakieś sugestie? Mimo że nie znam odpowiedzi na to nurtujące mnie pytanie to wiem, że tym razem nie odwrócę się tak szybko od Rouquin Monde, bo wiem, ze nie pozwoli mi na to mój zdrowy rozsądek. Bo przecież jak można porzucać cos, co daje nam tyle radości?

    Na pewno jest tu wiele osób, które znają ten blog i odwiedzają go często; może są tu też osoby takie jak ja, które zrezygnowały z odwiedzania tego wspaniałego świata; a na sto procent są tu miłośnicy blogów modowych, które nie skorzystały jeszcze z szansy zapoznania się z inną niż do tej pory rzeczywistością. Do tych wszystkich osób kieruje moje słowa- odwiedźcie Wiolę i jej miejsce, w którym zapomina o zwykłości świata. Może poczujecie to samo co ja- mianowicie uczucie, że odnaleźliście swoje miejsce w przestrzeni. Ja wiem, że bedę tu zaglądać zawsze, gdy smutek oblecze mój umysł i gdy na niebie zabraknie tęczy, która by mnie w taki dzień rozweseliła. Teraz już się nie martwię, że gdy pogrążę się w niewesołych rozmyślaniach to nie bedzie mnie miał kto uratować. A to dlatego, że wystarczy jedno kliknięcie i odnajdę spokój ducha u Rouquin Monde :)
 
    Piosenki, którymi się dzisiaj z Wami dziele dedykuję Wioli, ponieważ kiedy odwiedzam jej świat na zaproszenie nowego posta, tak właśnie się czuję- czuję spokój, pełen chillout ;)