niedziela, 18 stycznia 2015

Nawałnica mieczy. Cz. 1 Stal i śnieg./ Gra o tron T. 3, George R.R. Martin



Zachorowałam we właściwym czasie. Choroba odsunęła na bok wszystkie mało znaczące, nudne obowiązki, pracę i wszystko to, co odciąga nas od rzeczy ważnych. Wszystkie te szare rzeczy odłożyłam na bok, bo dostałam od losu tydzień wolnego. Zwolnienie mówi- chora musi leżeć. A cóż bardziej pasuje do choroby jak nie zapalone świeczki, światełka z uschniętej i rozebranej dziś choinki oraz książka, którą pragniemy przeczytać, a czas nas wiecznie od niej odsuwa? Jeśli taka ma być cena za spokój i czas, to jestem w stanie oddać z radością kawałek swojego zdrowia.
Jeśli tak piszę, może to oznaczać tylko jedno. Tęsknotę. Tęsknotę za czasami beztroski, kiedy wystarczyło odsiedzieć swoje w szkole, odrobić zadanie domowe i resztę czasu można było poświęcić na ulubione zajęcia. A na studiach nawet chodzenie do szkoły nie było obowiązkowe, jeśli tylko znalazło się solidną osobę, która pożyczała swoje notatki bez boleści serca. U mnie ten skradziony czas zawsze poświęcony był na książki. Nieważne, czy było to czytanie, czy pisanie. Najbardziej liczył się świat fantazji. Koleżanki, ptaki i słońce za oknem, ciekawy film w telewizji, kolacja- to wszystko przestawało się liczyć, kiedy otwierałam książkę. Nie widziałam lepszego sposobu na spędzenie wolnego czasu. Godziny i dni uciekały, a książki towarzyszyły mi cały czas, zaraz po otwarciu oczu, gdy budzik wyrywał mnie ze snu, przy śniadaniu, przed samym wyjściem do szkoły, bo zostało jeszcze pięć minut do wyjścia.
 Z czasem jednak zauważyłam, że jestem coraz gorszym złodziejem, a czas nie dawał się już tak łatwo złapać. Uciekał tak strasznie szybko, a ja byłam coraz wolniejsza, przygnieciona ciężarem obowiązków i pilnych spraw nie cierpiących zwłoki. Książki zaczęły znikać z mojego życia jak ulatniające się płatki śniegu, które nadają kolorów nawet najbardziej bezbarwnemu dniowi. Z czasem, zauważyłam, jak trudno, niemalże niemożliwe jest dogonić to, co było i co nas tak bardzo cieszyło. Gdy więc za odzyskanie tego, co było tak cenne dla mnie, choć na to mgnienie oka, jakim jest tydzień, trzeba zapłacić chorobą, która minie, jestem w stanie się poświęcić.
Zyskałam calusieńki tydzień na moje ukochane książki. Nareszcie mogłam wczytać się w sagę Georga R.R. Martina bez najmniejszych przeszkód. Odłożyłam na bok wszystko, co mało ważne, obowiązki domowe ograniczając do minimum- do brudzenia jak najmniejszej ilości naczyń, które potem zawsze trzeba umyć, do odkładania ubrań na miejsce, żeby nie zyskały ochoty na gromadzenie się w ogromny stos, który potem będzie próbował przyciągnąć mój wzrok, gdy będę koło niego przechodzić i do zjadania resztek z lodówki, kiedy już naprawdę nie można powstrzymać głodu. Resztę czasu poświęciłam na „Nawałnicę mieczy- cz. 1 Stal i śnieg”, czyli trzecią część sagi „Gra o tron”. I nie wiem, czy to właśnie dlatego, że wreszcie miałam czas, żeby się wczytać, czy też taka już jest natura tej książki, w każdym razie muszę stwierdzić, że z każdą częścią robi się ona ciekawsza. Dzieje się coraz więcej, coraz więcej też jest nagłych zwrotów akcji, co jeszcze bardziej mnie przyciąga do sagi.
Tylko co do jednego nie mogę się przekonać. Czy ktoś, kto bez skrupułów wyrzuca przez okno ośmioletniego chłopca, może mieć tak naprawdę inne oblicze, niż to, które zna świat? W trzeciej części okrywamy, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda, a wcześniejszy wróg może okazać się jedynym przyjacielem, który ma w ręku moc, mogącą pokonać dużo silniejszego wroga. Możliwe też, że to tylko zwykła manipulacja.  Martin pokazuje, że w jego książce nic nie jest do końca pewne, a przetasowanie kart, w wyniku którego zwycięzca zostaje zwyciężonym, może nastąpić w każdej chwili. Ci, którzy wydawali się zepsuci do szpiku kości, mogą nagle okazać się zupełnie innymi ludźmi, a przypisana im rola zmienić o 180 stopni, co przywołuje na myśl przypuszczenie, że książka jest istotą żywą, a pomysły na poszczególne postacie pojawiały się w głowie autora w trakcie pisania książki. A może od początku Martin wiedział, kto okaże się dobry, a kto zły, a tylko postanowił zamydlić oczy swoim czytelnikom, bawiąc się ich wyobraźnią, odsłaniając prawdę dopiero w kolejnych częściach, kawałek po kawałku?
Jestem bardzo ciekawa, co stanie się dalej i czy choć część moich przypuszczeń okaże się trafiona. Dzięki temu, że zyskałam mnóstwo czasu na czytanie, dużo lepiej kojarzę teraz fakty i  ludzi, choć moje lekkomyślne podejście do tej książki na początku mojej przygody z sagą wciąż kładzie się cieniem na mojej pamięci. Nie zawsze skojarzę fakty, zwłaszcza te, które przewinęły się przez książkę dawno temu. Czasem, gdy natrafię na taki moment, gdzie wspomina się czasy wojen Aerysa Obłąkanego Targaryena, mam ochotę cofnąć się do właściwego momentu, przeczytać informacje jeszcze raz i od nowa ułożyć sobie wszystko w głowie. Jednak jest to ciężkie do wykonania, gdy nie ma się słowa drukowanego przed sobą. Czytniki e-booków mają wiele plusów, zwłaszcza ich pamięć i możliwość przechowywania wielu książek jednocześnie jest wspaniałym rozwiązaniem dla kogoś, kto z powodu chorego kręgosłupa nie może nosić opasłych tomów wszędzie tam, gdzie ma ochotę. Jednak ciężko jest „kartkować” elektroniczną książkę, gdy nie wie się dokładnie, czego się szuka i na której to było stronie. Można spędzić tak nawet pół godziny, przewijając tekst do tyłu i do przodu i wreszcie się całkiem pogubić, nie wiedząc nawet, na czym się skończyło. Gdybym miała drukowane tomy, mogłabym sobie niektóre fakty łatwiej ułożyć w głowie, zwłaszcza ich chronologię i nazwiska osób, które miały wpływ na krwawe wydarzenia z przeszłości. Niestety pozostaje mi liczyć na to, że z czasem wszystkie zapomniane wydarzenia ułożą mi się w całość. Teraz mam na to duże szanse, bo zostało mi jeszcze parę dni, które mogę poświęcić na czytanie - mojej największej miłości, która mnie jeszcze nigdy nie zawiodła i która zawsze dawało mi dużo radości.
Obecnie tę radość daje mi saga „Gra o Tron” i jej bohaterowie. Jedynie przygody Ostatniej z Targaryenów, Daenerys, trochę mnie nudzą i nie mogę dla niej odnaleźć nawet nici sympatii, którą bez problemu utkałam dla wszystkich dzieci Catelyn i Eddarda Starka i ich przyjaciół. Nic mnie jakoś w tej dziewczynie nie ciekawi, może nawet mnie ona denerwuje, a jej przygody wydają mi się jakieś takie niezwiązane z książką i nudne, mimo że ciągle się coś dzieje w życiu małej Dany. Ciężko mi stwierdzić dlaczego tak się dzieje. Dość, że z niecierpliwością czekam, aż rozdział o Daenerys się skończy i będę mogła przejść do czegoś ciekawszego.  Męczą mnie też opisy potraw, jakie są spożywane przez bohaterów i z taką błogością są wymieniane w książce. Według mnie nic one nie wnoszą do opowieści, a tylko zabierają czas, który można by poświęcić na coś ciekawszego. Choć są w moim otoczeniu osoby o innym nastawieniu, które uważają, że opisy potraw nadają książce właściwy klimat i kupiły sobie nawet książkę z przepisami potraw z „Gry o tron”, ja nadal trwam w przekonaniu, że bez tych szczegółowych opisów śniadań, obiadów i innych uczt książka na niczym by nie straciła i by była tak samo ciekawa i klimatyczna, a ja nie traciłabym w ten sposób czasu na czytanie o tak mało znaczących i nieciekawych rzeczach jak posiłki spożywane w krainie Westeros.
A teraz wracam do czwartej już części, czyli tomu drugiego „Nawałnicy mieczy”, zatytułowanego „Krew i złoto.” Bardzo mnie ciekawi, czy Arya Stark, co wieczór przed spaniem wymawiająca w swej modlitwie zemsty imię Ogara, zmieni swoje nastawienie do niego, jako że wygląda na to, że będą zmuszeni spędzić trochę czasu razem. Nie mogę się też doczekać, aby sprawdzić, czy brzydka Brienne ma w sobie siłę, by skraść serce człowieka, który dawno temu zapomniał, że każdy człowiek ma w swej piersi taki organ, bez względu na to, jak bardzo się starał, by otoczyć je wysokim murem, wyższym niż ten, który otacza Siedem Królestw i broni dostępu przed  wrogami królestwa.
Zatem znikam i do zobaczenia za kilka dni. Mniemam, że po trzech dniach będę już miała materiał na następny post, ponieważ ostatnie 300 stron poprzedniego tomu przeczytałam w jednym mgnieniu oka, które okazało się jednym wieczorem. A kiedy bateria mojego czytnika zgasła niespodziewanie na 20 stron przed końcem książki, spędziłam jakieś 15 minut w niewygodnej pozycji, kucając koło komputera i jednocześnie ładując czytnik. Ale czego się nie robi z miłości do książek? Przecież nie mogłam czekać ani minuty, aby czytnik zdążył się naładować na tyle, aby pozwolić mi skończyć książkę w jakiejś przyzwoitej pozycji. Kolejna wyższość słowa drukowanego nad elektronicznym. W książce drukowanej bateria na pewno by nie zrobiła mi takiego psikusa i nie skończyła się w najciekawszym momencie. Bo wiecie co? W książce drukowanej baterii nie ma i można ją czytać nawet w świetle świec lub latarni ulicznej, gdy w domu zabraknie prądu. Sprawdziłam : ) No to do usłyszenia : )

piątek, 2 stycznia 2015

Starcie królów - George R.R. Martin / Gra o tron, T.2



Nareszcie to poczułam. Tę miłość do książki, nieodpartą pokusę, aby rzucić wszystko inne w kąt i zanurzyć się w lekturze. Uwielbiam to uczucie kompletnego zapomnienia, przynależności do wymyślonego świata, utożsamienia się z nim, jakby był prawdziwym, otaczającym mnie światem. Uwielbiam oddawać się temu uczuciu, zagłębiać się w nie i w świat, który stworzył dla mnie autor. Kiedy zrozumiałam, że książki Martina potrzebują całej mojej uwagi i kiedy mogłam im ją dać, nasze relacje natychmiast się poprawiły. Już w połowie „Gry o tron” ciężko mi było oderwać się od grubego tomiszcza, które tak długo prosiło się o moją uwagę. Gdy przyszedł czas na drugą część sagi, właściwie wystarczyło, że po dłuższej przerwie przeczytam jeden rozdział, a już nie mogłam się oderwać od kolejnych. Mało znaczące stawało się to, że już zaczynało świtać, że woda w wannie prawie całkiem już wystygła, że zaraz odjedzie ostatni autobus i spóźnię się na spotkanie. Ważne było tylko to, że mogłam przebywać ze wszystkimi ulubionymi bohaterami w krainie magii George’a R.R. Martina.
A tej magii jest w książce coraz więcej. Wraz z pojawieniem się smoków zaczęły budzić się do życia moce, o których opowiadały stare nianie albo bardowie, a w których istnienie ludzie niemal przestali wierzyć. Zaczęło się robić dzięki temu coraz bardziej interesująco. Ja kocham magię tak samo mocno  jak same książki. Wiem, że to tylko wymysł umysłów pełnych wyobraźni, ale tkwiące gdzieś głęboko we mnie dziecko nadal wierzy, że magia istnieje. Dlatego chyba tak bardzo miłuję książki fantasy. W nich wszystko może się zdarzyć i to jest w nich najpiękniejsze. I to, że są tak inne od zwykłego życia, gdzie marzenia się nie spełniają, a szczęście jest luksusem, na który niewielu może sobie pozwolić. Gdy jednak sięgam po książkę fantasy, zapominam o tym wszystkim i osiągam to szczęście, zarezerwowane w prawdziwym życiu tylko dla nielicznych. Oddałam więc swoje serce „Grze o tron” bez najmniejszych skrupułów, bo wiedziałam, że będzie ono bezpieczne z tak doskonałą książką. Jedyne czego się boję, to, że George R.R. Martin nie zdąży napisać kolejnej części zanim ja skończę te, które są obecnie dostępne na rynku wydawniczym. Albo co gorsza, pożegna się z tym światem, zanim ostatnia część ujrzy światło dzienne. A wtedy ze smutku to moje serce może pęknąć na kilka dni, zanim otrząśnie się z uczucia pustki i niezaspokojenia, które wówczas na pewno stanie się jego udziałem.
Póki co jednak cieszę się na myśl o tym, że przede mną jeszcze tyle tomów do przeczytania. Wrosłam całym sercem i umysłem w świat Siedmiu Królestw i nie jestem jeszcze gotowa się z nim żegnać. Ta książka rozjaśnia smutne zimowe, deszczowe wieczory, szare monotonne dni, ciągnące się w nieskończoność. Pomaga przetrwać nudne obowiązki, którym trzeba podołać w pracy, ogrzewa serce w samotne wieczory i dotrzymuje towarzystwa w opustoszałym pokoju. Czasem dochodzi nawet do tego, że cieszę się, iż męża nie ma w domu, bo mogę wtedy czytać. Brzmię jak jakaś niekochająca żona, wiem. Ale nic nie mogę na to poradzić. Kiedy już mnie opęta jakaś książka, to wszystko inne przestaje się liczyć. Nawet teraz nie mogę się już doczekać, aż wstawię ostatnią kropkę za ostatnim zdaniem i wrzucę post na blog, ponieważ jest już pierwsza w nocy, mąż śpi, za oknem deszcz i świszczący wiatr a przede mną weekend – najwspanialsze warunki do czytania takiej książki jak saga „Gra o tron”, gdzie niebezpieczeństwo, okrucieństwo i intrygi mieszają się z odwagą, honorem i nadzieją. Taki zimowy wieczór jest idealną oprawą dla książki pełnej przygód i właśnie to zamierzam za chwilę zrobić. Odpalić czytnik e-booków i zacząć kolejną część „Nawałnicę mieczy”, będącą pierwszą częścią tomu zatytułowanego „Stal i śnieg”.
Poprzednią część, „Starcie królów”, tak mi się dobrze czytało, że nawet nie zauważyłam, kiedy zbliżyłam się do ostatnich stron (takie rzeczy się zdarzają, gdy czyta się e-booki) i nagle książka się skończyła. Ogarnęła mnie wówczas jakaś dziwna pustka, którą mogła wypełnić tylko kolejna część. Wiedziałam jednak, że będę musiała z tą pustką żyć jeszcze jakiś czas, bo musiałam najpierw wyrzucić z siebie wrażenia po przeczytanym właśnie „Starciu królów”, a i czas na zaczynanie nowego tomu był niesprzyjający. Trzeba było najpierw przygotować się do Sylwestra, zadbać o jadło i napitek, rozpocząć towarzyskie spotkania, których pełno zakreśliłam w grafiku. Wiedziałam, że „Nawałnica mieczy” musiała poczekać i pogodziłam się z tym. Mądrzejszą decyzją było odłożyć książkę na kilka dni, zamiast czytać po kilka stron w skradzionym ukradkiem czasie. Szkoda było na to nerwów, a nerwową atmosferę miałabym zapewnioną, gdybym przez książkę spóźniała się na autobus i zaplanowane spotkania. Już mój mąż by o to zadbał. A taką książkę jak saga Martina trzeba czytać w spokoju, najlepiej wieczorem, w atmosferze mroku otaczającego pokój i z wiedzą, że czas jest naszym przyjacielem, a nie wrogiem. Przypominam jeszcze raz- ta książka nie lubi się dzielić. Chce całej naszej uwagi, inaczej odpłaci się nam tym samym- nie pochłonie nas w ogóle. A naprawdę nie ma nic gorszego, jak stracić wspaniałą przygodę tylko dlatego, że nie znaleźliśmy czasu, aby ją przeżyć.
Gdy już wczytałam się w tę książkę, dużo łatwiej było mi zapamiętać, kto jest kim i jaką rolę odgrywa w sadze. A jest to niezmiernie ważne podczas czytania takiej książki jak ta, gdzie pojawia się coraz więcej nazwisk, ludzie giną jak muchy i są zastępowani przez kolejnych, a akcja jest nie tylko rozciągnięta w czasie, ale i przestrzeni. Ciągle przenosimy się do nowych miejscowości, których nazwy są niezmiernie ważne dla kolejności wydarzeń. Musimy je zapamiętać, aby się później kompletnie nie pogubić w chronologii wydarzeń i ich następstwach. Przeskakiwanie od jednego głównego bohatera do drugiego, gdy każdy znajduje się gdzie indziej i przeżywa własne przygody, nie ułatwia zadania. Mi jest wciąż ciężko połapać się w tym wszystkim, ale jest to tylko moja wina, bo czasem sięgam po książkę, chociaż wiem, że czas pozwala mi zapoznać tylko z jednym rozdziałem, czy dwoma, a to zdecydowanie za mało, by przypomnieć sobie wszystko, co do tej pory się działo. Jednak chęć dowiedzenia się, co będzie za chwilę, zwycięża z rozsądkiem i tak oto wpadam w pułapkę czasu i gąszczu nazwisk i nazw miejscowości. Zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa takiego rozwiązania, ale nie zawsze potrafię opanować ciekawość, zwłaszcza, gdy wyczuję, że kroi się coś ważnego, co może zadecydować o dalszych losach jednego z bohaterów.
Tak właśnie się dzieje z Ogarem i Sansą. Nawet nie wiem kiedy zmieniłam zdanie o tym dwojgu i zaczęłam wypatrywać oznak czegoś wartościowego, czego wcześniej tam nie znalazłam. Na początku Ogar był dla mnie tylko psem okrutnego Joffrey’a, gotowym wykonać każdy jego rozkaz, a Sansa głupiutką dziewczynką, ślepą na to, co się naprawdę wokół niej dzieje, żyjącą w swoim wyimaginowanym świecie, gdzie małe Księżniczki takie jak ona są pępkiem tego świata, który kręci się tylko dla nich. Dopiero zło, którego wcześniej nie zauważała przez złote klapki tkwiące na jej oczach, a którego zaczęła doświadczać, zmieniło ją tak, że wreszcie zajęła ważniejsze miejsce w moim sercu. W końcu stała się godna miana jednej z głównych bohaterek. Nawet teraz, kiedy piszę tego posta, zastanawiam się, co się u niej dzieje i co się z nią stanie, gdy zabrakło Ogara. I wiecie co? Nie jestem już w stanie powstrzymywać ciekawości. Zostawiam Was z książką, na mnie czeka już „Nawałnica mieczy”. Czas dowiedzieć się, co się stanie w następnym rozdziale. Widzimy się niedługo.
P.S. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Samych ciekawych książek i żadnych niewypałów i straty czasu, spędzonego na czytaniu nudnych książek! Szkoda na to czasu! :)