piątek, 6 września 2019

Don't you want me?/ India Knight



Książka miała być fantastyczna, porywająca, zaskakująca  i zabawna do utraty tchu, a w mojej ocenie była typową przedstawicielką nowoczesnej anglojęzycznej literatury. Owszem, zabawną, ale nie ponadprzeciętnie. Zaskakującą zaś nie była wcale, bo jeśli wyjąć z niej seks, wokół którego się obraca, zostaje nam zwykła komedia romantyczna z przerysowanymi męskimi charakterami i równie przejaskrawionymi postaciami trzecioplanowymi, z typowym happy endem (ups, przepraszam za spoiler; ale dość wcześnie widzimy do czego wszystko zmierza, więc czuję, że mogę sobie pozwolić na tę małą niezręczność) i dziwnymi imionami, jakby współcześni pisarze uparli się, że jak nie ma oryginalnego imienia, książka w magiczny sposób przestanie być zabawna. Męczy mnie ten trend już od jakiegoś czasu i liczyłam na małą odmianę, tyle peanów pochwalnych naczytałam się z okładki książki. Tymczasem rzeczywistość nie odbiegała od tego, do czego przyzwyczaiły mnie obecne listy książkowych bestsellerów. Zresztą już po okładce i zapowiedzi z okładki mogłam wyczytać, z czym przyjdzie mi się zetknąć. Doświadczenie to kopalnia wiedzy, muszę to tu przyznać.
Ale od początku. Książka opowiada o kobiecie przed czterdziestką, z dwoma nieudanymi związkami z przeszłości, które zaowocowały córką, rozwodem i okazałym domem wraz z alimentami pozwalającymi na spokojne życie oraz gronem najbliższych przyjaciół, z których dwójka to byli partnerzy seksualni. Jak przystało na nowoczesną literaturę, która uczy nas tolerancji do wszystkiego co się rusza, mamy też ojca z zapędami homoseksualnymi i grupkę szalonych matek, z którymi bohaterka opowieści zgodziła się spotykać raz w tygodniu przez wzgląd na dobro dziecka. Te wtorki na placu zabaw pokazują nam kobiety od najgorszej, najgłupszej strony i było mi naprawdę ciężko przez to przebrnąć, jako że ja nigdy takich kobiet nie spotkałam i nie rozumiem, jak autorka, również kobieta, może tak nisko osądzić własny gatunek. Jeśli miało to posłużyć podniesieniu książki na wyższy poziom dowcipu, to niestety nie udało się w moim przypadku, ponieważ ja preferuję inteligentne dowcipy zamiast te, bazujące na najniższych cechach i pobudkach ludzkich.
Kolejną rzeczą, którą oceniam nisko jest przekaz. India Knight daje nam głównego bohatera, który oprócz opiekuńczości wobec swojej współlokatorki i jej dziecka, poczucia humoru, męskości i wizualnie dobrze skonstruowanego męskiego ciała, jest jednocześnie typowym samcem bez cienia empatii, nie stroniącego od alkoholu, narkotyków i kobiet na jedną noc. Jeśli to jest współczesny Rhett Butler, to współczuję dzisiejszym pokoleniom, jeśli takie wzory stawia się im przed oczami. Zaczynam mieć też wątpliwości, czy książki nadal są wartościowym źródłem informacji o życiu. Kiedyś człowiek wzorował się na postaciach, uczył się o nich, czerpał wszelaką wiedzę z przekazów zapisanych pomiędzy kartkami. Dzisiaj mam wrażenie, że pisarstwo zeszło na złe tory w pogoni za pieniądzem, produkując „dzieła” opierające swoje historie na najniższych ludzkich cechach i pobudkach, które są dla społeczeństwa najbardziej pociągające, aby w ten sposób czerpać zyski ze sprzedaży, nie dbając zupełnie o przekaz. Czy tak nisko upadliśmy w swoim rozumowaniu? Jak inteligentny homo sapiens może tak mało korzystać z tego, co dała mu ewolucja?
Jak przystało na nowoczesne standardy, India Knight uczy nas egzystencji w zgodzie z zen, feng shui i innymi regułami dobrego życia, typu zero waste czy reszty nowoczesnego badziewia, które pokazuje nam od nowa jak żyć, jakbyśmy sami tego nie wiedzieli. Zatem z jej książki dowiadujemy się między innymi w jaki sposób możemy stać się ludźmi cywilizowanymi i utrzymywać bliskie i zdrowe kontakty z naszymi byłymi. Wystarczy tylko przyjmować ich w swoim domu i pozwolić im zapraszać panny do tegoż domu czy nawet zezwolić im na seks z nowymi partnerami pod naszym dachem, gdzie wychowujemy nasze dziecko, które przecież jest w tym wieku, gdzie chłonie wiedzę jak gąbka. Do tego pozwalajmy naszym męskim przystojnym przyjaciołom również mieszkać pod naszym dachem i sprowadzać co noc inną kobietę, aby słuchać jak uprawiają dziki seks za ścianą, po czym prosić ich o seksualne porady i opowiadać im wszystko o swoim życiu intymnym. Dobrze jest też chodzić do łóżka z przygodnymi facetami, których się dopiero poznało, bo przecież po rozstaniu z ostatnim stałym partnerem minęło zbyt dużo czasu i człowiek ma prawo być wygłodniałym. Nie ważne, że następnego dnia stwierdzamy, iż gra niewarta była świeczki i najlepiej tegoż dnia żałować swoich wyborów tak bardzo, że aż wstyd jest o tym myśleć. Tak, zdecydowanie tego potrzebuję w dzisiejszych czasach, przekonania że po trzydziestce muszę brać co popadnie, bo przecież nic lepszego mi się nie należy. Chyba, że to będzie maniak seksualny z wieloma nałogami, bo przecież jest przystojny, więc parę rzeczy można mu darować. Nawet jeśli nas też w te nałogi wciąga i nasze dziecko patrzy w niego jak w obrazek, więc i w przyszłości będzie czerpać z niego wzorce zachowań. Tak, zdecydowanie książka Indii Knight jest cenną pozycją na liście każdego miłośnika książek. Niesie przecież ze sobą wspaniałe wzorce dla każdego. I do tego jest pełna humoru, przynajmniej w mniemaniu autorki i wydawcy książki.
Ale dość tego narzekania jak stara ciotka klotka. Trzeba iść z duchem czasu i obniżyć oczekiwania. Zatem przełykam obrazę gatunku żeńskiego i nieperfekcyjnego księcia z bajki i przechodzę do mocnych stron tego tytułu.
Należy ona w istocie do książek z gatunku zabawnych i jeśli się nad tym głęboko zastanowić, to również bardzo współczesnych. Obecnie książę z bajki musi być zabawny, pomocny i dobry w łóżku, gdyż wszystko w dzisiejszych czasach kręci się wokół seksu. Więc jeśli facet daje nam mityczne podwójne orgazmy i potrafi nas przegrzmocić pięć razy dziennie, tak, żebyśmy nie potrafiły chodzić, a do tego magicznie potrafi gotować jak szef najlepszych kuchni świata ze wszystkimi gwiazdkami Michelin oraz zajmuje się naszym dzieckiem jak najcudowniejszy ojciec, to wszystkie jego grzeszki idą na bok. Zwłaszcza jak wszystkie te plusy stoją w zupełnej sprzeczności z pozostałymi partnerami, których życie stawia na naszej drodze, obowiązkowo nadając im najgorsze cechy męskie- świr, zboczeniec, żyjący w swoim własnym wirtualnym świecie czy podstarzały Don Juan po operacjach plastycznych. Wtedy każdy kto potrafi sklecić parę normalnych słów będzie się wydawał gwiazdką z nieba. Zabawne, że ja nigdy w swoim życiu nie spotkałam takich dziwolągów, jakie wymyśliła autorka, co daje mi prawo przypuszczać, że są one owocem wyłącznie wyobraźni silącej się na oryginalność. A wystarczyło postawić naprzeciw Franka Boga Seksu paru zwykłych nudziarzy, żyjących bliżej realnego świata i by to w zupełności wystarczyło, aby nasz główny bohater wyglądał przy nich jak wygrana w loterii. Ale pomijając te heroiczne prześmiewcze wysiłki autorki, książkę się dobrze czytało i nawet była w miarę zabawna. Erotyczna, trochę odważna, ale też bardzo nieprawdziwa. Z zanadto wymyślnymi historiami i bohaterami pobocznymi.
Drugą mocną stroną są główni bohaterzy, których da się lubić. Fakt, że byli partnerzy głównej bohaterki Stelli są przerysowani, a Frank jest pełen męskich wad, niepasujących do księcia z bajki, których się nam wciska za dzieciaka, to i tak zasłużyli oni na moją sympatię, bo wydawali się jedynymi normalnymi i inteligentnymi ludźmi w tej całej historii. On zbyt idealny, ona z dwoma niepasującymi do siebie obliczami- silnej kobiety, która daje sobie radę sama w szalonym świecie jaki ją otacza, a jednocześnie podlotka, który dziwi się wszystkim nowinkom seksualnym i która nigdy nie przeżyła porządnego orgazmu oraz boi się wyznać swoje prawdziwe uczucia, gdy wreszcie je odkrywa. Wiem, że brzmi to jak straszny spoiler, ale ta książka nie jest niczym innym jak zwykłą komedią romantyczną ubraną  w nieco ostrzejsze piórka. A wiadomo, jak wszystkie te filmy się kończą. Jeśli więc nie lubicie wiedzieć od samego początku, jak się potoczy akcja, sięgnijcie po coś innego, bo książka Indi Knight jest przewidywalna i taka trochę niedojrzała, mimo że Knight próbuje się tu bawić w dorosłą, która wie o życiu wszystko. Być może stąd się wzięło rozszczepienie jaźni Stelli i te wszystkie okropne charaktery, o których nie da się czytać i wymyślne przywary bohaterów oraz takowe ich imiona i przedziwne historie życiowe. Jednak główny motyw Franka i Stelli jest na tyle ciekawy, że można przetrwać wszystkie niedociągnięcia książki, aby poczytać historię Kopciuszka w nieco odkurzonym i odświeżonym wydaniu.
I to by było na tyle jeśli chodzi o „Don’t you want me?”. Książka ma swoje słabe i mocne strony i można ją przeczytać jak nie ma nic innego pod ręką. Jednak nie polecałabym jej nastolatkom ze względu na seksualną stronę tej powieści oraz nieprawdziwość bohaterów. Świat tak nie wygląda jak w tej książce i choć pewne rzeczy są niestety prawdziwe, nie wydaje mi się słuszne zakrzywianie im obrazu życia w tym trudnym wieku. Jednak kobieta po 30-tce może znaleźć w tym pewnego rodzaju pocieszenie i na pewno zrozumie niektóre sprawy lepiej i może nawet uśmiechnie się z nieudolnych żartów raz czy dwa oraz łacniej przymknie oko na niedoskonałość Franka, gdy w zamian za to dostaną nadzieję, że każdej z nas należy się kolejna szansa na lepsze życie. Bo wszystkie do tego dążymy i postać Franka wiarę w nową, czystą kartę podtrzymuje na tyle silnie, że książka nadaje się do przeczytania dla każdej z nas.