niedziela, 29 listopada 2015

Other People's Lives - Sheila Norton


Beth Marston i jej partner David są doskonałą parą, świetnie się rozumiejącą i dzielącą te same marzenia o sławie. Oboje chcą być pisarzami i wierzą w doskonałą przyszłość, którą przygotował im świat. Niestety życie nigdy nie jest takie, jakie sobie zaplanujemy. Beth zachodzi w ciążę, spełniając swoje drugie marzenie, tak dla niej ważne. Dla niej i dla Davida. Tak przynajmniej myślała, dopóki jej córeczka Ella nie przyszła na świat. Wówczas jej wymarzony mężczyzna wybiera najłatwiejszą drogę- porzucenie swojej rodziny dla wyższych celów i lepszej kobiety. Beth zostaje sama, bez pieniędzy, bez pracy i z dwu i pół letnią małą osóbką, o którą musi zadbać. Pozostaje jej porzucić marzenia, zrezygnować z własnych ambicji i walczyć przeciwko życiu, które tak bardzo ją zawiodło.
Beth poświęca wszystko dla wychowania Elli i decyduje się na pracę tymczasową, polegającą na sprzątaniu domów. Cały czas tłumaczy sobie, że nie ma w tym nic poniżającego, ale mimo wszystko nie potrafi zdobyć się na szczerość przed poznanym w barze Martinem i udaje przed nim kogoś innego. Może to wpływ rodzeństwa, które każde rodzinne spotkanie wykorzystuje na zamęczanie jej pytaniami o pracę? Dziewczyna zmuszona jest odłożyć własne ambicje na później, na moment, gdy Ella pójdzie do szkoły. Walcząc o przetrwanie i utrzymanie się nad powierzchnią wody wciąż odkłada decyzję o szukaniu „prawdziwej” pracy, jak to określa jej matka, bo zawsze można to zrobić później, bo nie będzie pieniędzy na opiekunkę dla Elli, bo nie będzie z kim zostawić dziecka podczas przerwy wakacyjnej, bo wychowanie dziecka jest najważniejsze, a mała już przechodzi przez traumę życia bez ojca. Wytłumaczeń zawsze znajdzie się pełno, a pieniędzy nigdy nie ma tyle, ile jest potrzebne. Przeciwko sobie Beth ma cały świat, a jedyną jej pociechą jest przyjaciółka ze studiów Fay, która dla odmiany ma wszystko- męża, pieniądze i dzieci wychowujące się pod troskliwą opieką Simona, mężczyzny, na którym można polegać w każdej sytuacji. Tylko dlaczego Fay ostatnio zachowuje się tak dziwnie i mówi tak, jakby nie była szczęśliwa? Jak można być nieszczęśliwym, gdy ma się wszystko, czego kobieta może pragnąć od życia? A to, że Simon nie jest wulkanem energii, jeszcze nie znaczy, że trzeba zacząć chodzić po barach i rozmawiać z przypadkowo poznanymi mężczyznami. Ale czy na pewno przypadkowo?
Jakby tego było mało, Beth musi radzić sobie z seksualnym nagabywaniem jednego ze swoich klientów, a także poczuciem winy, które ogarnia ją za każdym razem, gdy bierze pieniądze za sprzątanie mieszkania tajemniczego Alexa Chapmana, podczas gdy apartament wygląda na niezamieszkany. Tak samo, jak nieużywany wydaje się komputer w mieszkaniu mężczyzny. Stoi niewłączany, marnując się u kogoś, kto go nie potrzebuje, podczas gdy Beth nie ma nawet możliwości spełnić swoich marzeń o pisarstwie, nie posiadając maszyny do pisania, ani komputera. A nawet gdyby miała i tak nie jest w stanie znaleźć czasu, ani tym bardziej siły, gdy po całym dniu walki z życiem w końcu zostaje sama w swoim malutkim mieszkaniu po tym jak kładzie córkę spać. Tymczasem w mieszkaniu Alexa Chapmana nie tylko komputer się marnuje, ale także jej czas. Co można robić przez cztery godziny, za które ci płacą za nic, bo tak naprawdę w mieszkaniu, które masz sprzątać nie ma nic do sprzątania? Może wreszcie czas zająć się pogonią za własnymi marzeniami? Zająć się wreszcie swoim własnym życiem? Poczucie winy zawsze można odłożyć na bok, a gdy Beth stanie się już sławna, zdobędzie się na gest i zapłaci Alexowi za użyty prąd. Jeśli tylko kiedykolwiek go spotka.

Wreszcie natknęłam się na współczesną książkę, która spełniła moje oczekiwania i zgadzała się z recenzjami, które zebrała od liczących się gazet. Nie wiem, czy spotkaliście się z czymś takim przy okazji książek wydanych po polsku, ale w przypadku wydawnictw angielskich zawsze spotykam się z tym samym. Na jaskrawej lub kolorowej okładce i na jej odwrocie umieszcza się wycinki recenzji, oczywiście tych pozytywnych, które mają zachęcić czytelnika do kupna egzemplarza. Przyznam, że ten chwyt marketingowy zawsze na mnie działa. Czytam nie tylko streszczenie książki, ale i te mini recenzje i na ich podstawie podejmuje decyzję, którą książkę zabrać do domu. Często się zdarza, że jestem zawiedziona. Tak troszkę, bo wiem, że ciężko obecnie o naprawdę dobrą książkę.
Ale tym razem sytuacja była inna. Oczywiście ciężko nazwać powieść Sheily Norton klasykiem, książką pokoleń czy tytułem, do którego wraca się po latach i nagrywa tysiące filmowych wersji, ale muszę stwierdzić, że „Other people’s lives” spełniła moje oczekiwania. Była taka, jaka być powinna i jak podpowiadały recenzje. Nawet pomimo małego zgrzytu na końcu.
A zgrzyt ten wynikał z tego, że książka jest napisana jako komedia romantyczna. A wszyscy wiemy, jaki powinien być mężczyzna w takiej komedii. Powinien być bogaty lub choćby dobrze usytuowany. Nieziemsko przystojny, albo przynajmniej przystojny dla tej jednej kobiety, naszej bohaterki. Władczy, a przynajmniej powinien wiedzieć czego chce. A tymczasem nasz książę spełnił tylko dwa pierwsze warunki księcia z bajki. Bo ze zdecydowaniem to zdecydowanie nasz bohater kuleje. Dla mnie, wychowanej na „Dumie i uprzedzeniu”, „Przeminęło z wiatrem” i „Pretty woman” był to zgrzyt nie do zniesienia. Jakby ktoś postanowił przejechać widelcem po pięknej zastawie stołowej, wybierając do swojego eksperymentu najdelikatniejszy, najcudniej ozdobiony talerz z porcelany. Co więcej, moja dusza sprzeciwia się każdej zdradzie, nawet pięknie wytłumaczonej nieukładającym się małżeństwem czy brakiem uczucia miedzy partnerami.
To nie jest wystarczające wytłumaczenie do romansu. Komedie romantyczne czy po prostu książki romantyczne nie powinny hołdować takiemu rozpasaniu. Mamy mieć miłe uczucie, że dwoje bohaterów jest dla siebie przeznaczonych bez konieczności grzebania po drodze trupów we wspólnym dole. Nie tak powinna wyglądać miłość doskonała. Wiem, że życie jest zupełnie inne i pozbawia złudzeń, ale książki tego typu są po to, żeby te złudzenia utrzymywać w dobrej formie, odkurzać je zawsze wtedy, gdy życie próbuje je zasypać nową, grubą warstwą kurzu i schować przed nami na zawsze. Jakże więc może mnie szczerze cieszyć uczucie między bohaterami, którzy zyskali moją sympatię, gdy uwikłani są w inne związki, które idą w tym momencie do niszczarki? Cóż, nie tego oczekuję od książek, a nawet od życia. Gdy nasz związek nie idzie po naszej myśli, powinniśmy go zakończyć jak dorośli ludzie, potrafiący wziąć na siebie odpowiedzialność za własne życie i decyzje. Nie jesteśmy już dziećmi, nie powinniśmy chować się pod poduszkę, gdy w ciemności coś zachrobocze, mając nadzieję, że skoro my nie widzimy potwora to i on nas nie zobaczy. Niestety potwór zawsze nas znajdzie, nieważne jak dobrze się schowamy i zrani nas, tak jak my zranimy ego naszego niechcianego partnera, gdy zostawimy go dla kogoś innego, lepszego. Uważam, że najpierw trzeba zachować się jak człowiek dorosły i posprzątać w swoim życiu, gdy coś nam w nim nie pasuje, zanim rzucimy się w nowy bałagan. Bo ja nowy związek zbudowany na cierpieniu innych nie potrafię nazwać niczym innym.
Reszta historii Sheily Norton w najwyższym stopniu spełniła moje oczekiwania. Udało jej się nawet to, co wydaje się niemal niemożliwe. Udało się jej nie znudzić mnie bohaterami drugoplanowymi, a przede wszystkim życiem głównej bohaterki, zaangażowanej w wychowanie swojej małej córeczki. Muszę przyznać, że zazwyczaj dzieci w książkach to dla mnie najbardziej nużąca część, której nie mogę znieść. I to nie dlatego, że nie czuję typowego dla kobiet pociągu do posiadania własnych dzieci, ale dlatego, że gdy w historii pojawia się dziecko, zaczyna wiać straszną nudą. Ale Sheila nie tylko nie pozwoliła na nudę w swojej książce, lecz nawet potrafiła mnie zainteresować i rozbawić także tymi momentami, które dotyczyły Elli oraz jej wybuchów złości i wybrzydzania, a także przemyśleń Beth na temat wychowywania dzieci. Była to nierozerwalna część książki i została opisana w tak zabawny i ciepły sposób, że nie tylko spowodowała, że nie czułam zmęczenia lub znudzenia tematem, ale i wyzwoliła we mnie oczekiwanie na te momenty. Oczywiście nie przesadzajmy, nie zmieniłam nagle swojego poglądu na życie, na dzieci w książkach i w moim życiu, ani nie marzyłam o tym, aby „Other people’s lives” nagle zmieniła się z komedii romantycznej w wesołą historię matki. O nie, nie! Nadal uważam, że książka o miłości jest tym, co mnie najbardziej bawi i czego najbardziej potrzebuję w życiu ;) Ale sposób w jaki Beth patrzyła na swoją trudną sytuację życiową i jej obawy, jaki wpływ na rozwój dziecka mają jej problemy wywoływał uśmiech na mojej twarzy.
Książka Sheily Norton, mimo iż była komedią romantyczną, miała w sobie coś więcej. Więcej w niej było normalnego życia i życiowych problemów, z jakimi każdy musi się zmierzyć, a mniej romantycznych uniesień rodem z Harlequinów, gdzie nic nie było prawdziwe, a uczucia przerysowane. Książka Sheili Norton pokazuje, że miłość wcale nie jest taka prosta i nawet najpiękniejszy romans może skończyć się łzami. W jej książce mężczyźni posiadają wady i nawet nasz książę z bajki może być uwikłany w problemy, przez które jego nieskazitelna sylwetka traci nieco na polorze. Książka jest napisana okiem kobiety. Kobiety pracującej, matki, której życie nie kończy się tylko dlatego, że rozstała się z mężczyzną swoich snów i która mimo zawodu miłosnego nadal potrafi kochać.
Szczerze mówiąc mogę polecić tę książkę nawet mężczyznom. Będą oni mieli sposobność popatrzeć na życie przez pryzmat problemów, z którymi nigdy nie będą musieli się zmagać, a przy okazji poznać kobiety bardziej i zrozumieć je. Być może w przyszłości niejednego faceta uchroni to przed błędami w związku. Przy okazji miło spędzi czas, bo książka naprawdę bawi i czyta się ją prawie że jednym tchem. Sheila Norton zapewni każdemu dobrą zabawę. Chętnie sięgnę po inne jej książki, bo naprawdę warto!

sobota, 14 listopada 2015

Hotel Lymberia, Rodos- opinia


I always like to read people’s opinions about places we plan to go to to avoid disappointment. That’s why I want to share with you my opinion about the Lymberia hotel in Faliraki where we stayed on Rhodes island. Below are some facts about the hotel:

1.   It was a three star hotel. (A real three star hotel, not a fake one.) It’s very common in Greece that standards are lower than in Poland. On Corfu island we stayed in a three star hotel, but it looked like a polish summer house and a poor one, if you know what I mean. This time, on Rhodes Island our hotel was clean and nice. Our housekeeper cleaned our room every day, changed the towels every two days, sometimes more often, and even though our room wasn’t cleaned  on Sundays, at least they cleaned out the litter bins in toilets. It would be very uncomfortable having those bins full during two days because, as you all know, you aren’t allowed to put toilet paper into lavatory in Greece..
2.   Each room have its own bathroom, although it was very tiny, with an even smaller shower cubicle so it was very difficult to wash your body or hair in general, but especially when you didn’t want to touch shower curtain. When you wanted to get out of the shower to dry your body (it was impossible inside), you had to do it carefully because the basin was there, waiting to hurt you. We were given two small soaps and two small bottles of shampoo, but we didn’t use them so I don’t know how often they were replaced. But toilet paper was supplied so often that it was impossible to finish the roll. 
3.   The rooms were quite comfortable and big enough to hide your luggage and enjoy your holidays with clean space around you. The fridge though was very small so we had to fill it carefully with small bottles of water or just one or two 1,5 litre bottles. Air conditioning in October was charged extra.
4.   When it comes to the bed, there were two beds close enough to each other to used as a double. But it was difficult to sleep together because we had two separate mattresses and they were moving during the night. Also we had to ask for a new mattress for my husband’s bed because it was crumpled and uncomfortable. In response they gave us two additional mattresses and it was ok then.
5.   We stayed in the main building where the reception was, so it was more convenient to go downstairs to the restaurant and have your meal, but still I’m not sure if it was the right choice (as if we had any). Because the building was noisier, especially at nights, when we heard music and loud singing from the bar. And doors were so thin (? Don’t know if it’s the right word) that we heard every step, every conversation being made in the hallway. Even at night, when we wanted to sleep. Also if you wanted to close the doors, you had to slam them, unfortunately, they were very loud.
6.   From the main building (The hotel has two buildings, one is across the street) we had a “beautiful” view to a small garden and a path for staff. It was a little awkward when you stood on the balcony wrapped only in a towel when gardener passed by and other workers too. In addition we could see a table for kitchen staff, where they could rest during their breaks and eat their meals. Consequently one evening we could see and hear a waitress vomiting. Nice, right?
7.   The hotel was situated quite far from the beach, therefore there was no chance to have a sea view. Also you had to march for ten minutes to get to the beach. Quite inconvenient if you have children and you need to drag their toys all the way along.
8.   The meals were tasty and you could try both European and continental food. There were desserts for lunch and supper, although they weren’t tasty, except for ice cream (surprisingly nice) and fruit (but mostly grapes, which were really sweet). Breakfast was the same every day and it was really boring. But still, you had to eat something and all continental breakfasts look the same anyway. Oh, the bread rolls were ok.
9.   All inclusive included midday snacks (frozen pizza and sandwiches plus tea, coffee, ice cream and biscuits in the afternoon) and drinks. Don’t drink them, they have lack of taste: too sweet for fizzy drinks and just tasteless for alcohol. Sometimes drinks were served with the help of the kitchen staff  and you might be given ouzo without water. It’s impossible to drink it.
10.    Don’t rent cars from the hotel reception. I don’t understand why but we were told at the reception the very first day that cars were available from Friday when we landed on Tuesday. Eventually we chose Rodos Car Rentals (they won’t charge you for bringing your car over wherever your hotel is and for leaving the car at the airport). Oh, I almost forgot! All the cars from hotel's rental office (at reception) stood untouched for two weeks. Why were they unavailable then?
11.    The hotel is situated in the neighborhood of the centre of Faliraki so you were able to walk there every day for fun or for shopping. At the same time it was so peaceful there, in the nearest area. You could walk at nights, look at the sky, watch stars and listen to the grasshoppers singing. Very romantic.
12.    Faliraki is the perfect place to start your journey to see main attractions on Rhodes (Anthony Quinn beach is very close, also the airport and Rhodes city-you could get there in twenty minutes by car; most well-known attractions are not far away).
13.    There was a swimming pool in the area of the main building, but we didn’t use it. We preferred going to the beach. The pool isn’t big and many people left their clothes during whole holiday to occupy sun beds. Quite ill-mannered. But the pool was right next to the bar and tennis table, so you could lie there all your time sipping your not so fizzy coca cola drink. And there were only two cats asking for food in the meal time. Also there was a small shop next to the reception desk, where you could buy chocolate bars or water and then go back to your sun bed. Very convenient.
14.    A tennis court was included in the price.
To sum up, it was a nice hotel with good food, clean rooms, and nice atmosphere. For people who appreciate peace (but not at nights) and for the ones who like to have fun in the evening (Faliraki centre or pool bar with projections and free drinks till 22:30). Small inconveniences can be ignored in compensation for cleanliness and food served all day long (even if it’s only a sandwich with flavourless cheese and a biscuit). Enjoy your holiday!

Translation:
Jako, że każdy lubi wiedzieć, dokąd się wybiera, poniżej przedstawiam kilka faktów na temat hotelu Lymberia, mieszczącego się w Faliraki, na wyspie Rodos, w którym spędziliśmy dwa tygodnie w pierwszej połowie października.
1.   Jest to hotel trzygwiazdkowy. I mam na myśli takie prawdziwe, silne gwiazdki, ponieważ standardy w Grecji, jeśli chodzi o hotele, mam wrażenie że są dużo niższe niż te, stawiane obiektom noclegowym w Polsce. Nieraz się już nam zdarzyło, że trzy gwiazdki dla hotelu, w  którym stacjonowaliśmy, to za dużo. Mówię tu o wpadkach typu: sprzątanie pokoi co drugi dzień, w tym zabieranie śmieci z pojemników na zużyty papier toaletowy w ubikacji, czy wymóg zakupu papieru toaletowego na własną rękę. Raz nawet mieliśmy okazję mieszkać w hotelu, gdzie standard pokoju przypominał bardziej polską działkę po babci czy dziadku, niżeli pokój w trzygwiazdkowym hotelu (wylewająca kanalizacja podczas brania prysznica, brak zasłony prysznicowej, wyposażenie kuchni jak za czasów PRL-u, wspomniany wcześniej brak papieru toaletowego i sprzątanie co drugi, a w weekend co trzeci dzień, brak przymocowania na słuchawkę prysznicową, brak basenu czy opcji z wyżywieniem). Na Rodos mieliśmy szczęście- wszystko było ;)
2.   Każdy pokój posiadał własną łazienkę, aczkolwiek była malutka, z jeszcze mniejszą kabiną prysznicową, dlatego trzeba było bardzo uważać, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Niemożliwością było wykąpać się bez dotykania ciałem mokrej zasłony prysznicowej, uciekające mydło należało potraktować jako zaginione i poszukać go dopiero po wyjściu z kabiny. Wcześniejsze wyjście z kabiny, aby owinąć włosy ręcznikiem było koniecznością. Chyba, że ktoś lubi taniec. Wówczas sporo się natańczy i nawygina, zanim uda mu się zarzucić ręcznik na głowę. Oczywiście cały czas mając zasłonę prysznicową przyklejoną do ciała. Podczas wychodzenia z kabiny również należy mieć się na baczności, aby nie zderzyć się z umieszczonym tuz przy prysznicu zlewem. Do wyposażenia pokoju dorzucono suszarkę, nieco ciężką w obsłudze, gdyż aby wysuszyć włosy, należało cały czas przytrzymywać przycisk „on”. Ciężko sobie nawet wyobrazić jak to zrobić, wyginając jednocześnie rękę, aby wysuszyć całą głowę. Dodatkowo otrzymaliśmy na start dwa małe mydełka i dwie buteleczki szamponu. Nie wiem, czy uzupełniano te rzeczy, gdyż nie były przez nas używane. Za to papier toaletowy był tak często wymieniany, że nie zdążyliśmy nawet zużyć całej rolki, a już wisiała następna, podmieniona przez ekipę sprzątającą, a druga rolka czekała w gotowości na świeżym ręczniku.

3.   Pokoje były wystarczająco wielkie, aby wieść w nich spokojny żywot przez dwa tygodnie i nie przewracać się o własne bagaże. Jedynie lodówka była trochę za mała, więc mogliśmy ją wypełnić jedynie sześciopakiem półlitrowych butelek wody lub wcisnąć na siłę dwie butelki półtoralitrowe plus opakowanie ciastek czekoladowych czy kiść winogron. Nie było więc sensu kupować jedzenia do pokoju, bo i tak nie było gdzie tego trzymać. Poza tym ilość jedzenia serwowanego w restauracji była wystarczające i nie było potrzeby uzupełniać zapasów. Klimatyzacja w październiku była płatna.
4.   Jeśli chodzi o łóżka, mieliśmy dwa pojedyncze zsunięte razem, tworzące tzw. „łóżko małżeńskie”. W hotelach trzygwiazdkowych i niżej jest to już standard. Niestety łóżko nie spełniało swojej „małżeńskiej” roli, ponieważ podczas snu materace rozsuwały się. Koniec końców spaliśmy osobno, zadowalając się przytulasem przed snem. Dodatkowo musieliśmy prosić obsługę o wymianę jednego z materaców, gdyż był brzydko wgnieciony i nie dało się na nim komfortowo spać. W rezultacie oboje dostaliśmy dodatkowy materac, miększy od poprzedniego i od tej pory spało się nam dobrze. Pamiętajcie, nie bójcie się prosić o zmianę materaca, gdyż wgniecione materace nie powinny się w ogóle na łóżkach pojawić. Hotel nie powinien Was za to obciążać żadnymi dodatkowymi opłatami. Moją osobistą poradą jest zabranie na wakacje własnej poduszki, ponieważ te w hotelach z reguły są mocno wypchane i nie da się ich wygodnie ugnieść pod głową.
5.   Umieszczono nas w głównym budynku, z recepcją, restauracją i basenem, więc było to bardzo wygodne. Wystarczyło zejść rano na dół i już byliśmy na śniadaniu. Niestety nie był to dobry wybór (nie żebyśmy mieli jakiś). Główny budynek był głośniejszy i bardziej zaludniony, ciężko więc było zasnąć przy głośnej muzyce i zabawach karaoke, odbywających się do północy przy basenie. Nie pomagało nawet to, że okna pokoju zwrócone były w przeciwną stronę. Do tego drzwi były tak cienkie, że słyszeliśmy każdy krok, każde klapnięcie laczka i każdą rozmowę przeprowadzoną w holu przez mijających nasze drzwi współmieszkańców. I żadne z nich nie pomyślało nawet, aby ściszyć głos, mimo iż każdy miał takie same drzwi. Gdy zaś wychodziło się lub wchodziło do pokoju, trzeba było drzwiami trzasnąć dosyć mocno, aby się zamknęły, ponieważ klamki działały na zatrzask.

6.   Mieszkając w głównym budynku (drugi budynek mieścił się po drugiej stronie ulicy) dysponowaliśmy widokiem (dość ubogim) na ogród i inne hotele, wznoszące się na wzgórzu (stamtąd też dolatywały dźwięki głośnej muzyki) oraz na wewnętrzną ścieżkę dla pracowników. Było to trochę żenujące, ponieważ siedząc na balkonie byliśmy wystawieni na widok publiczny. Czy czulibyście się swobodnie, owinięci tylko w ręcznik, wiedząc, że patrzy na Was przechodzący właśnie ogrodnik? Niedaleko, na tyłach kuchni, stał stolik dla obsługi restauracji. Przy tym stoliku paliło się papierosy podczas przerwy i spożywało posiłki, więc nie było mowy o swobodzie. Dodatkowo jeden z wieczorów umiliła nam wymiotująca kelnerka, którą mogliśmy nie tylko usłyszeć, ale i zobaczyć w całej okazałości. Miło, prawda?

7.   Hotel położony był w głębi lądu, nie było więc żadnych szans na widok na ocean. Aby dostać się na plażę, należało się po prostu przejść. 10-15 minut drogi wydaje się niewielką odległością, ale jeśli masz dzieci i musisz targać ze sobą materac, koc, ręczniki i zabawki w dwudziestoparostopniowym upale, robi się nieciekawie. 

8.   Posiłki były smaczne, choć nie były to ogromne ilości, jak się to czasem spotyka w trzygwiazdkowych hotelach. Z reguły dwa dania mięsne, czasem trzy. Reszta to warzywa na ciepło i dodatki typu frytki, kasze i makarony. Bardzo smaczne spaghetti. Na zimno sałatki, czasem robione z tego, co zostało z obiadu i podawane na kolację, ale jest to rzecz, której nie potępiam. Ja też nie lubię, aby jedzenie się marnowało. Kuchnia zarówno europejska jak i kontynentalna sprawiała, że każdy znalazł coś dla siebie. Mnie jedynie denerwowało dodawanie do kalafiora soku z cytryny, co dla mnie równało się z bezczeszczeniem tego warzywa. Zarówno do obiadu jak i kolacji podawano desery i ustawiano je z boku, jednak nie oceniam ich zbyt wysoko. Większość smakowała jak cukier. Sięgałam więc jedynie po lody, które były całkiem w porządku i tylko żółte (waniliowe?) smakowały proszkiem. Do tego dorzucano owoce, z których najbardziej smakowały mi przesłodkie zielone winogrona (szybko zresztą znikające). Śniadania były tragicznie nudne i oczywiście niesmaczne. Jajecznica z proszku, tłuste kiełbaski bez smaku i jeszcze gorsze wędliny i sery, jajka ugotowane na bardzo twardo i podawane z ohydnym majonezem z tubki. Niestety, to samo spotkacie we wszystkich hotelach do trzech gwiazdek. Tak już wyglądają śniadania kontynentalne. Po tygodniu nie wiedzieliśmy już co jeść i skończyło się na bułkach z dżemem i czekoladą. Bułki broniły honoru greckiego, ponieważ były smakowite, inne niż bezsmakowe pieczywo greckie.
9.   Wersja All Inclusive obejmowała trzy posiłki i dwa międzyposiłki. Na to drugie składały się przekąski- mrożona pizza i kanapki oraz po południu kawa, herbata podawana z ciasteczkami i lodami (tymi samymi co na obiad i kolację). Od godziny 11:30 dochodziła nieskończona ilość napojów z tzw. „kija”. Nie polecam pić tych rzeczy, ponieważ są przesłodzone i tylko przypominają smak coli czy sprite. Czasem może im brakować gazu. Lepiej już wydać te parę euro i kupić sobie w recepcji butelkowane napoje gazowane. Napojów alkoholowych nie potrafię ocenić, gdyż ich nie spożywałam. Zdarza się, że za barem stoi obsługa restauracji i wówczas możemy dostać co innego, niż zamawialiśmy, bo kelner pomyli „kij” lub naleje nam nadmiar ouzo bez dodatku wody. Próbowaliście kiedyś wypić samo ouzo? Jeśli Wam smakowało, to znaczy, że macie problem alkoholowy ;)
10.   Nie polecam hotelowej wypożyczalni z powodu nieprofesjonalnego zachowania. Być może czegoś nie zrozumieliśmy, ale powiedziano nam w recepcji, że fiat Panda, którego mieliśmy ochotę wypożyczyć będzie dostępny dopiero za tydzień, podczas gdy trzy samochody tej marki stały przed hotelem. Poszukaliśmy więc inną firmę, gdzie dostaliśmy samochód „od ręki”, z dowozem do hotelu, znacznie taniej niż proponowano w hotelu (215 euro za 11 dni). Firma Rodos Cars nie pobierała opłat za dowiezienie auta, ani za odebranie go z lotniska. Po rozmowie telefonicznej z przedstawicielem zdecydowaliśmy się od razu, auto dostaliśmy dnia następnego rano, tak jak się umówiliśmy i zostawiliśmy je o godzinie 20 ostatniego pełnego dnia naszego pobytu, oddając klucze od auta w recepcji. Nawet nie musieliśmy czekać na przedstawiciela, który sprawdziłby poziom paliwa w baku (trzeba oddać tyle, ile się dostało). Tymczasem przez dwa tygodnie naszego pobytu trzy auta sprzed hotelu stały nietknięte ręką ludzką. Dlaczego więc były niedostępne przez pierwszy tydzień?
11.  Umiejscowienie hotelu było bardzo wygodne (nawet pomijając konieczność spaceru na plażę). Położony w bliskim sąsiedztwie centrum Faliraki umożliwiał piesze wędrówki na zakupy czy też dla poszukiwania wieczornych atrakcji. W okolicy pełno było sklepów z pamiątkami, a nawet jeden większy market spożywczy. Jednocześnie sam hotel stał w miejscu cichym i urokliwym (pomimo iż nic tam nie było, co można odebrać dwojako, zależnie od oczekiwań i charakteru człowieka), po którym można było wieczorami wędrować, patrzeć w gwiazdy i słuchać nieustającej muzyki koników polnych. Dla mnie było to bardzo romantyczne.
12.  Faliraki to idealne miejsce na start. Z tej miejscowości możesz dojechać do najważniejszych i najbardziej znanych atrakcji na wyspie Rodos (oprócz oczywiście Prasonisi, na drugim krańcu wyspy). Plaża Anthony Quinn, miasto Rodos, Dolina Motyli, lotnisko, wszystko w zasięgu ręki, zwłaszcza gdy dysponuje się samochodem. Nawet do Embonas i Attawyros dojedzie się bez męczarni długiej podróży.
13.    Jak już wspominałam przy głównym budynku mieścił się basen hotelowy, jednak my go nie używaliśmy, ponieważ woleliśmy jeździć na plaże. Basen nie był duży, do tego wielu urlopowiczów zostawiało na (darmowych oczywiście) leżakach swoją odzież lub cokolwiek, co by oznajmiało innym, że leżak jest zajęty. I tak oto ciuchy, balsamy do opalania, ręczniki czy kapelusze leżały w noc, dzień i czasem przez tydzień, nie ruszając się z miejsca, którego pilnowały. Troszkę nietaktowne zachowanie, ale na szczęście zbliżał się wielkimi krokami koniec sezonu i hotel nie był wypełniony po brzegi. Wówczas Trzecia Wojna Światowa gotowa. W bliskim sąsiedztwie basenu umiejscowiono największe atrakcje hotelu- stół do tenisa i bilarda, bar serwujący darmowe drinki i przekąski, ułatwiając tym samym całodzienne leżenie na leżaku i sączenie swoich nie tak znowu mocno gazowanych napojów o smaku coca-coli. Na kolejny plus można zaliczyć brak dużej ilości kręcących się wokół gości hotelowych kotów, proszących o jedzenie. Tylko dwa najodważniejsze, reszta zadowalała się krążeniem wokół śmietnika wieczorną porą. Zaraz przy recepcji, otwartej 24h umieszczono mały sklepik z podstawowymi artykułami, gdzie można było zaopatrzyć się w tabliczkę czekolady czy butelkę wody (na terenie basenu i baru nie wolno było spożywać artykułów zakupionych poza hotelem- co jest rzeczą oczywistą, a jednak wielu o tym zapominało, tak samo jak o zakazie wynoszenia kubków z napojami czy jedzenia ze śniadania do pokojów) i czym prędzej wrócić na swoje zajęte przez kapelusz lóżko. Bardzo wygodne rozwiązanie.
14.  Jeśli lubicie sport i nie wyobrażacie sobie wakacji bez rakiety tenisowej, nie martwcie się. Hotel zadbał i o to, dysponując dwoma kortami. Jeden przy głównym budynku, drugi niedaleko, na końcu ulicy, przy której się mieści, idąc w kierunku centrum rozrywkowego Faliraki. Niestety nie wiem, czy trzeba mieć własny sprzęt, aby skorzystać z kortu.
Podsumowując, jest to miły hotel z czystymi pokojami, serwujący smaczne jedzenie i gwarantujący miła atmosferę. Hotel przyjmuje gości o różnych narodowościach, zatem można ćwiczyć swój angielski lub cieszyć się towarzystwem rodaków. Lymberia zadowoli tych, którzy cenią sobie spokój (oprócz nocy – atrakcje gwarantowane) a także lubiących poimprezować. Dla tych przeznaczone są animacje i darmowe drinki do 22:30 oraz sąsiedztwo centrum rozrywkowego Faliraki (kluby, restauracje, sklepy, Fish Spa i studia tatuażu). Na małe niedogodności da się przymknąć oko, bo w zamian dostajemy czystość pokojów i jedzenie serwowane przez cały dzień (nawet jeśli jest to tylko mrożona pizza i kanapka z grecką, bezsmakową wędliną czy kruche ciastko znane ze śniadania). Zatem miłego urlopu!


niedziela, 8 listopada 2015

Rhodes 28.09.-12.10.2015/ Rodos w pażdzierniku.

Rhodes island in October is a great idea. Sunny weather, over 25 degrees every day, no raining and still a lot of tourists when you like busy hotels and other people's company. The tourist season here lasts till fiftinth of
October so when you are tired of rainy days in your country, catch a flight and go to Rhodes. And buy yourself the best honey you've ever eaten. Its being sold in Embonas. Don't forget to go there! Oh! And enjoy your holiday!

You may even catch an almost empty plane like it happened to us!

LINDOS
Lindos beach



St Paul's Bay next to Lindos


KAVOS beach (Pefki)
A homeless dog. Or looking alike. Hard to figure out. You can meet many homeless dogs and cats on Rhodes. It's very sad.
Peaceful and warm water, sands and rocks.
Hardly ever wind blows here so water is calm, peaceful and very clear. Perfect place to swim in the evenings where there's no one here and the Sun is going down behind your back.
TRAGANOU beach


Jordan beach (next to Calithea)

It's a really nice place to dive. You have to use these steps to start your underwater journey safely. There's also a cat shelter so you need to be careful when you travel by car, cause cats are free to go whenever they want
 
 Oasis beach (or was it Tasos?)
RODOS city
The most known view in the city. There used to be a statue of Colossus, but it was destroyed in the earthquake in ancient times.



The city is very commercial, as the whole island.



Greeks drive these narrow streets! Of course only scooters are allowed.
 

 


Rhodes beach

Lallysos
 

           Lallysos is a small town next to Rhodes. It's always windy so you can jump on waves. On this side of the island wind blows almost every day.
When there's no wind in Lallysos (unlikely:))

Anthony Quinn beach



 Ladiko beach


and right next to it is our diving paradise...
All you have to do is to pass Ladiko beach



On the way back from Rhodes town to Faliraki...
One of very few breathtaking views on Rhodes
 Cape Fourni
When you go to the mountains there are only you and nature. And complete quietness.
On our way...
 
Finally... Cape Fourni
And next to is Fourni Beach
But how to get there? Definitely not from Cape Fourni!
Ataviros Mountains
You can see Glyfada bay between hills. But there is no sense going there because it is very difficult to swim there.

Pine trees. When I see them I'm thinking about pine honey from Embonas, the best honey I've ever eaten.
Kopria beach
 Along west coast (Mandriko-Aghios Minas)



Silence and wildness

One of the two best places to watch the sunset



 Atraviros mauntain
It's the second best place for sunsets











Pefki beach (don't remember which one, but not Kavos)



Prasonisi
Only for windsurfers. Too windy to lie on the beach
Our new friend
It might look peaceful but it isn't!

Paradisi beach

Going back is always traumatic
But memories will help us to get through this trauma :)