środa, 23 stycznia 2019

Eurotrip part 2. Chorwacja




Jak już wspomniałam w pierwszym wpisie dotyczącym mojej miesięcznej podróży po Europie, niezbyt się z Chorwacją polubiliśmy. Tak naprawdę nie
wiedziałam, czego się po niej spodziewać, bo nigdy się tym krajem specjalnie nie interesowałam. Podróżuję od niedawna, więc niewiele wiem o świecie. A o Chorwacji wiedziałam jedynie tyle, że „jest piękna” i że moja stara matka, która niewiele w swoim życiu podróżowała, widziała ją przede mną. Wydaje mi się również, że Chorwacja stosunkowo niedawno otworzyła swoje podwoje dla turystów, choć na pewno dużo wcześniej niż, określana jako biedna, Albania, oraz, powstała z popiołów Jugosławii, jej sąsiadka Czarnogóra. Nie były to dla mnie zbyt zachęcające wieści, zbyt kojarzące się z blokiem wschodnim, Rosją i całą tą czarną historią, która pozostawiła ogromne piętno na moim pięknym kraju. A skoro my przez 30 lat nie zdążyliśmy się tak do końca podnieść z kolan po stanie wojennym, to jakże musiała wyglądać Chorwacja po latach władzy komunistów, skoro jeszcze 12 lat temu Jugosławia wydawała ostatnie tchnienie?



Z racji tych mało nęcących informacji patrzyłam na Chorwację z dużą dozą dystansu. Jednak ciekawość i przeświadczenie, że jako daleka sąsiadka Grecji, leżąca na półwyspie Bałkańskim, będzie mentalnie i widokowo do niej podobna, skusiłam się na to, aby włączyć ją do swoich planów wyjazdowych.

Niestety, chociaż miejsca, które odwiedziłam w tym roku, znałam
wcześniej z filmów na Youtube, to rzeczywistość okazała się nie do końca tak piękna, jak ją przedstawia Internet. Jadąc od strony Słowenii, przez Zagrzeb, nie mogłam odnaleźć piękna, na które tak mocno liczyłam. Zbyt mocno budownictwo kojarzyło mi się z blokiem wschodnim i jego ubóstwem. Wjeżdżając w głąb kraju bardzo powoli się to zaczęło zmieniać, jednak widoki przy głównej trasie nadal pozostały mało zachęcające. Wyjeżdżałam z Polski, bo miałam dość szarych blokowisk i nijakości większości naszych miast, jednak to co mijałam po drodze do celu, którym był Splitt, kojarzyło mi się z PRLowską Polską, gdzie szczytem marzeń było zdobycie Levisów z Pewexu (nadal tak jest, tylko dzisiaj zaopatrujemy się w




lumpeksach). Przez cały pobyt w Chorwacji miałam wrażenie, że Jugosławia wciąż żyje w zakamarkach ulic i w sercach jej mieszkańców. Może stąd swoista, lekko wyczuwalna niechęć do obcych i ogromny dystans do przybyłych ze strony mieszkańców.

Jestem pewna, że Chorwaci wiedzą, iż ich największą obecnie siłą jest
położenie i krajobraz, a turystyka drogą do lepszego życia, jednak mimo tej świadomości, cały czas czułam, że nie do końca jestem tam mile widziana. Może moje pieniądze tak, ale moja osoba już niekoniecznie. Nie czułam żadnej zażyłości z tymi ludźmi, oni również o nią nie zabiegali. Żadne z nas nie starało się zaprzyjaźnić, bo ja czułam tę nieufność w nich, a oni przyjmowali z chęcią moje



zrozumienie tematu i nie starali się przełamać barier, które sami stworzyli. Być może z czasem się to zmieni, ale póki w sercach Chorwatów wciąż żyją ich dawni przywódcy, a w pamięci pieczołowicie chowane są wspomnienia gorszych czasów, tym Chorwacja nie otworzy się na modę na wielokulturowość i zaufanie do obcych.

Z jednej strony jest to mało sprzyjające dla rozwoju turystyki tamtego regionu, z drugiej zaś łatwo to zrozumieć, gdy dzieliło się podobną historię i mając w kraju podobne zachowania. I być może właśnie historia sprawia, że
jednak- przynajmniej takie odniosłam wrażenie- Polacy są mniejszym dla nich złem niż inne nacje. Wiem, że to może zbyt daleko idące wnioski, bo wypływają z jednej godzinnej rozmowy w samochodzie, jednak gdy rozmawiałam z pewnym Chorwatem o historii jego kraju i opowiedziałam parę faktów z naszej historii, poczułam, że nawiązała się między nami nić porozumienia, u której podstaw leży zrozumienie. Pokazałam temu człowiekowi, że my też swoje przeżyliśmy, że również nie jest u nas różowo i naprawdę widziałam, że zostało to docenione. Gdy zaś powiedział mi, że Chorwatom chodzi tylko o to, żeby zostawić ich w spokoju i pozwolić żyć po swojemu, powiedziałam mu, że nam
chodzi dokładnie o to samo, bo tak samo jak w przypadku Chorwacji,

wielu mieliśmy w swojej historii planistów, którzy uważali, że wiedzą lepiej, co jest dla Polski najlepsze. Więc póki zostawiamy Chorwatów w spokoju i zostawiamy u nich swoje pieniądze, to może kiedyś doczekamy się takiej bezpośredniości i serdeczności, jaką wielokrotnie przeżyłam w Grecji. I wówczas będzie mi się tam milej wracało, bo póki co nie jest to kierunek numer jeden na mojej liście podróżniczej.


Wielu Polaków kocha Chorwację, to widać po ilości polskich turystów kręcących się po całym kraju. Nie wiem czy to wynika z tego, że są
przeświadczeni o walorach tego kraju, czy też może nie mają porównania. Może wpływa na to stosunkowo niewielka odległość od Polski, którą można pokonać własnym samochodem lub wycieczkowym autobusem oraz w miarę przystępne ceny podróży i noclegów w Chorwacji. Ciężko mi to stwierdzić, bo nie mam o tym z kim porozmawiać, wiem tylko tyle, że moja szefowa jest Chorwacją zachwycona, a koleżanka z pracy mówi, że ma
jej serdecznie dość po trzech wypadach w tamte rejony. Ja osobiście nie czuję z tym regionem żadnej więzi emocjonalnej, nie czuję wzruszenia jak wspominam tegoroczną wycieczkę i ogólnie mam raczej stosunek obojętny do tego kraju. Rozważam powrót ze względu na umiarkowane koszty, ale czuję, że dwa razy będzie wystarczające i nie będę musiała już tam więcej wracać. Dla porównania do Grecji mogę pojechać nawet dzisiaj. Leciałabym tam z szerokim uśmiechem na ustach, który nie zgasłby przez cały okres pobytu.

Skąd taka miłość do Grecji? Pisałam o Grecji wielokrotnie i mogę o tym zanudzać przez wiele godzin, ale tutaj wybiorę tylko najważniejsze fakty. Mianowicie Grecja, a raczej greckie wyspy, mają wszystko, co mnie przyciąga
podczas podróżowania- serdecznych ludzi, którzy są dla mnie wspaniali bez względu na stan mojego konta, którzy chcą się zaprzyjaźnić i pytają z ciekawością o mój kraj i moje zwyczaje; cudowny klimat, z unoszącym się wszędzie niepowtarzalnym zapachem greckiej roślinności; wspaniała przyroda i zapierające dech krajobrazy; interesujący system upraw; ciekawą kulturę; wspaniałe podejście do ludzi i do życia; własne wyroby, którymi można zapełnić 20-to kilową walizkę; sposób życia przejawiający się w ich budownictwie i rolnictwie; koniki polne grywające prawdziwe koncerty po zapadnięciu zmierzchu, przeczystą wodę i różnorodne plaże; nadające wyspom szczególnego charakteru gaje oliwne, gdzie można uciec od zgiełku turystycznego i zniknąć w nich na wiele godzin, nie będąc zaczepianym przez nikogo poza kozami; interesującą linię brzegową, często poszarpaną i kryjącą ciekawe zakamarki idealne do nurkowania oraz, wreszcie, fascynujące życie podmorskie, które zupełnie nie może się równać z afrykańskimi koralowcami, ale jednak jest dużo bardziej pasjonujące niż to, co kryje chorwackie morze.

Wszystko to są rzeczy, które pokochałam w Grecji, a których brakowało mi
w Chorwacji. W tej ostatniej, aby poczuć jakikolwiek klimat, musiałam go szukać
w najbardziej znanych, a co za tym idzie, najbardziej turystycznych miejscach, jak Trogir czy Split. Jedynie tam, w samym sercu tych miasteczek, odnaleźć można południowoeuropejski klimat słonecznych plaż. Poza nimi rozciąga się pustka, wiatr i nieciekawe budynki. Zwykłość tego kraju nie nadrabia flora ni fauna, ani nawet kultura, która zdaje się być mieszaniną kultur wszystkich „najeźdźców” i pozostałością po narzuconym przez obcych sposobie bycia i myślenia.

Przeszkadzał mi też język, zbyt przypominający rosyjski, pomieszany z
polskim i ukraińskim, kolejny zlepek historii, w którą nawet nie mam siły się
zagłębiać. Ludzie zdystansowani, wyroby oszukane, słynny miód lawendowy z miodem nie ma dużo wspólnego, a kuchni nawet nie próbowałam posmakować, bo przestałam się łudzić, że w Chorwacji jest cokolwiek oryginalnego. Nawet nie potrafiłam znaleźć sobie dobrej czekolady, bo wszystko smakowało źle i podobnie. Jedyne, co mogę pochwalić, to polecony mi przez Chorwata, z którym dzieliłam się naszą historią, napój Cocta, który nosił znamiona niepowtarzalności i unikatowości. Jeśli jeszcze go nie znacie, a lubicie smak coli z domieszką ziół, spróbujcie. Jest słodki, odświeżający i bardzo swoisty. Coś, co ciężko znaleźć w Chorwacji.


Może ten post brzmi jak jedna wielka antyreklama, ale nie mogę się powstrzymać, aby nie podkreślić słabości kraju, który odwiedziłam za namową
innych. Być może niewiele takich opinii znajdziecie, a macie w sobie ducha podróżnika i chcielibyście znać całą prawdę o Chorwacji, zanim tam pojedziecie. Pomimo pewnych mocnych stron tego kraju, nie sądzę, abyście się tam poczuli jak łowcy przygód i chciałabym Wam to uświadomić. Jest to kraj dobry na krótki wypad, na pochlupanie się w wodzie i złapanie opalenizny, ale nie wywieziecie stamtąd szczególnych wspomnień, które moglibyście pielęgnować przez lata. Jest słońce, które może Wam zaserwować udar, jest czysta, choć całkiem orzeźwiająco zimna woda, jest parę fajnych miejsc godnych odwiedzenia i przebłyski interesującej architektury, ale poza najbardziej znanymi miejscówkami znajdziecie hulający wiatr, pozostałości komunizmu, liźnięcie ubóstwa i braku pomysłów na swój kraj.

Mimo ogromnych słabości tego kraju (w tym wyciąganie od turystów pieniędzy w postaci płatnych parkingów na każdym kroku), jest też parę fajnych miejsc, gdzie można się poczuć naprawdę fajnie. Poniżej przedstawiam je w kolejności przypadkowej (wszystkie są w Dalmacji, najbardziej historycznym rejonie Chorwacji).

Split


Jedno z najbardziej znanych miast Chorwacji, chętnie odwiedzane przez tłumy turystów ze wszystkich krajów świata. Nie ma się co dziwić, gdyż jest to miejsce pełne ciekawej historii zastygłej w niejednostajnej architekturze starego miasta, spokojnych uliczek, gdzie tuż obok zgiełku turystycznego toczy się zwykłe codzienne życie oraz fascynujących budowli i ciekawych ulic dalszych osiedli.

Jest to miasto, w którym mogłabym mieszkać na stałe, gdybym musiała przeprowadzić się do tego kraju. Również tutaj mogłabym spędzić cały urlop, gdybym z jakiegoś powodu nie mogła się przemieszczać. Bo oprócz kawałka historii upchniętego w uliczkach starego miasta, są tu wszystkie warunki do ciekawego życia i do spędzenia czasu bez poczucia nudy. Miasto jest żywe, ale bez ogromnych, spieszących się, anonimowych tłumów. Jest tu dobry klimat życia energicznego, ale nie spiesznego.

Ciekawe budownictwo oraz dobre rozmieszczenie ulic z interesującymi budynkami na każdym kroku oraz wszystkie niezbędne środki do wygodnego
życia stawiają to miasto ponad innymi, tutaj wymienionymi. Znajdziemy tu życiodajną aktywność ukrytą w rytmie życia widocznym gołym okiem, ale i spokój pomiędzy dzikością tłumów, jakie odwiedzają antyczne stare miasto. Są tu majestatyczne historyczne budowle jak i piękne, budowane z wiejskim smakiem, domki z kamienia. Jest bliskość morza, gór; jest i plaża dla kochających kąpiele, port (niestety zapach wody pozostawia wiele do życzenia) oraz poukrywane wszędzie kolonialne piękno budynków, koło którego nie można przejść obojętnie.


Prawda jest taka, że jadąc do Split nie można się ograniczyć wyłącznie do ścisłego centrum i starego miasta, bo jego ulice mają dużo więcej do zaoferowania. Jeśli nigdzie indziej nie znaleźliście dowodu na to, że Chorwacja ma swój niepowtarzalny klimat, to właśnie tam macie na to szansę. Ja nie zobaczyłam całego Split, spędziłam tam tylko dwa niepełne dni i trochę tego żałuję, bo to miasto odpowiadało mi najbardziej. Jeśli kiedykolwiek wrócę w tamte rejony, myślę, że moje następne mieszkanie wynajmę w centrum Splitu, choćby tylko na kolejne dwa dni.

Chciałabym pooddychać tamtym klimatem i wchłonąć wszystkie aspekty miasta. Bo czuję, że znajdę tam jeszcze więcej, wystarczy tylko że szerzej otworzę oczy. I powiem Wam, że gdy tylko o tym myślę, krew szybciej zaczyna krążyć w żyłach, serce bije silniej i zaczynam czuć te emocje, które zawsze mi towarzyszą, gdy przede mną jest coś ekscytującego. A to chyba wystarczająca rekomendacja!

Wprawdzie Chorwacja nigdy nie stanie mi się tak miła jak Grecja, to
jednak inność Splitu jest istotnie pociągająca. Nie jest tak leniwa jak reszta opisanych przeze mnie miasteczek chorwackich ale też nie jest nachalna. Jest po prostu żywa i frapująca, niepokojąco pociągająca i lekko niecierpliwa. Naprawdę lubię to miasto i chcę tam wrócić. A to oznacza, że nasze drugie spotkanie może być jeszcze bardziej emocjonujące. Nie mogę się już go doczekać. Może nawet to miasto przekona mnie do Chorwacji? To byłoby naprawdę coś!

Trogir


Następne miejsce, do którego czuję szczególny sentyment i którego nie zwiedziłam porządnie, wzdłuż i wszerz. Jest to również kolejne miasto, w
którego budynkach na terenie starego miasta również się zakochałam. Jest mocno inne niż Split i dlatego również ciekawe. Nie znajdziemy tu typowego kolonialnego stylu Splitu i starożytnych śladów, za to odnajdziemy piękno szarego kamienia, którym wybrukowane są ulice i leniwie przechadzają się koty. Są tu przepiękne budynki i wąskie uliczki, których nie da się przestać fotografować. A gdy obejrzymy zdjęcia po powrocie do domu i porównamy klimat tych dwóch miast, zobaczymy jak bardzo się od siebie różnią, a jednocześnie jak bardzo są charakterystyczne dla siebie. Gdy raz odwiedzimy te dwa miasta, nie będziemy w stanie ich pomylić i zawsze odgadniemy ich nazwy na zdjęciach przyjaciół.

Bardzo żałuję, że nie miałam czasu, aby zwiedzić całe miasto, ponieważ
wylądowałam w jego starej części chwilę przed zmierzchem z pierwszymi objawami udaru słonecznego, ale nawet te chwile przed nasileniem się objawów, uniemożliwiających dalsze zwiedzanie, pozwoliły mi zobaczyć, jak urokliwe jest to miasto i jak wiele w sobie kryje. I uważam, że najpiękniej wygląda właśnie o zmierzchu, gdy dzień bije się z nocą o panowanie. Wówczas ulice nabierają niezwykłego odcienia, wszystko dookoła staje się jakieś spokojniejsze, piękniejsze, mniej turystyczne. Ma wrażenie, że właśnie o tej porze wyłania się prawdziwe piękno Trogiru, którego możemy nie ujrzeć w dzikich promieniach chorwackiego słońca. Natomiast gdy na ulice zostaje zarzucony całun zamierającego światła dnia, wszystko dookoła nabiera łagodnego kształtu, kolory miasta delikatnieją, a powoli opadający mrok nadaje wyjątkowego charakteru Trogirowi.




Wówczas chodzi się po uliczkach najprzyjemniej, z odgłosami cichnącego miasta nad głowami, z zamierającym ruchem, z milknącym śmiechem i cichnącymi rozmowami turystów oraz wznoszącym się coraz silniej graniem koników polnych. Jest to jak najprawdziwsza magia i warto przeżyć to samemu.

Jak w przypadku Splitu, zwiedziłam tylko kawałek miasta oraz dziką plażę





pod miastem, gdzie odnalazłam spokój i szum delikatnych fal oraz zaznałam cudownie orzeźwiającej kąpieli w świetle różowego zachodu słońca, który zalał plażę i horyzont miękkimi odcieniami różu i błękitu. Pierwszy raz widziałam tak piękny zmierzch. Gdybym miała okazję wrócić w te rejony Chorwacji, na pewno poświęciłabym Trogirowi więcej czasu, bo jest tego wart.


Omiš


   Kolejne znane turystyczne miasteczko tuż przy morzu, gdzie można się
przechadzać molem, podziwiając wystające, niesamowitego koloru łyse skały, charakterystyczne dla tego miasta. Nie da się ich pomylić z żadnymi innymi. Jest to miejsce bardzo turystyczne i niewielkie jednocześnie, więc można się tu spodziewać turystów wszelkiej maści.

W środku starego miasta znajdziemy serce turystyki i centrum życia
społecznego. Poza nim raczej niewiele się dzieje, pomijając z oczywistych względów plażę. Za to stare miasto jest naprawdę urocze, ze swoją basztą, z której można podziwiać widoki na czerwone dachy miasteczka oraz miłe dla oka, zbudowane z jasnego kamienia, przylegające do siebie domki mieszkalne. Gdy nieco oddalimy się od zgiełku sklepików stworzonych specjalnie dla turystów, odnajdziemy sielankę i relaksujące lenistwo codziennego życia pod gorącym południowym słońcem.

Jest to jedno ze spokojniejszych turystycznych miasteczek, jakie odwiedziliśmy. Mimo to warto poświęcić na nie parę godzin, poszwędać się po mieście, pochodzić po sklepach i popróbować naturalnych kosmetyków czy innych regionalnych wyrobów, których próbki wprawdzie sprzedawcy nie będą Wam wciskać z prawdziwą szczerością, jak to się dzieje w Grecji, ale na pewno naleją parę kropel wina, gdy zobaczą Waszą niezdecydowaną minę.

Jest to małe, acz urokliwe miasto, które z pewnością powinno się znaleźć
na naszej liście do zwiedzania. Choćby tylko na parę godzin, aby poczuć, czym jest prawdziwa turystyka. Polecam też wspiąć się na najwyższy punkt widokowy i zobaczyć sobie miasteczko z góry oraz zobaczyć, jak żyją ludzie poza nim. Ja nie mogłam się napatrzeć na te śliczne małe domki z ogródkami, zwyczajne, a jednak jakieś takie przyciągające wzrok. Niby nic, a jednak coś. Zresztą zobaczycie sami.









                     Szybenik


Bardzo interesujące miasto. Nie spodziewałam się, że tak mnie zaciekawi, a jednak mam stamtąd najfajniejsze wspomnienia i najwięcej spostrzeżeń dotyczących codziennego życia w miastach Chorwacji. Spędziłam w nim niewiele czasu, a jednak czułam się tam najlepiej. Najbardziej wyluzowana, zaciekawiona i wypoczęta. Byłam pod wrażeniem tego, jak dobrze się w nim czuję.

Położone na wzgórzu miasto ma bardzo ciekawe ułożenie. Stare miasto to sieć schodków, zbudowanych z jasnego kamienia ulic i domów, interesujących
zakątków, w których można się zagubić, podążając tym labiryntem, ciągle prąc naprzód, zastanawiając się, co też kryje się za następnym rogiem. Znajdziemy tu place z bardzo zdobionymi kościołami, restauracje z których strony dobiegają żarliwe rozmowy turystów, jak i zupełnie puste uliczki, w których można się poczuć jak w innym świecie. Gdy zaś wespniemy się na najwyższy poziom, możemy obejrzeć sobie miasto z góry oraz spokojne morze u jego podnóża.  




Chodzenie po jego uliczkach to czysta przyjemność dla oka i zmysłów.
Wszędzie gdzie nie spojrzeć spotkamy przepięknie zdobione futryny drzwi. Również same odrzwia zachęcają do ich podziwiania. Zbudowane z drewna, pomalowane na kolorowo, z dwoma skrzydłami, przyozdobione kołatkami. Naprawdę przyjemnie chodzi się ulicami tego miasta, zwłaszcza po zmierzchu, ale i w dzień, bo można schować się przed upałem w wąskich uliczkach. Ich sieć zaprowadzi Was w różne światy ukryte w jednym mieście, a bogata architektura uprzyjemni spacer. Niesamowity charakter tworzą nie tylko kolory, bogata architektura, ładne domki otoczone murami, układające się w jedną wielką ścianę, ale i wąskie schodki prowadzące między budynkami oraz klimatyzacja na tyłach budynków kojarząca się z mini miastem w mieście, jak z jakiejś bajki. Choć może tylko ja mam takie skojarzenia z powodu bujnej wyobraźni. Ale będąc w Szybeniku, przyjrzyjcie się uważnie miastu, może zobaczycie go moimi oczami.

Koniecznie zabawcie się w Indianę Jonesa i zwróćcie baczną uwagę na ciekawą architekturę i zostańcie w mieście aż do wieczora, bo gdy się ściemni, ulice nabierają ciekawego charakteru i wszystko robi się jakieś takie magiczne, oderwane od rzeczywistości i staje się jeszcze ciekawsze niż za dnia. Może nawet dane Wam będzie zobaczyć urywek prawdziwego życia toczącego się pomiędzy wąskimi uliczkami.

Może usłyszycie próbę chóru wydobywającą się z otwartych okien przypadkowo mijanego budynku, przez szparę w zasłonach ujrzycie rozgrzewające się do treningu młode tancerki, zobaczycie jak dzieciaki spędzają wieczory, biegając po uliczkach i grupując się po kątach, śmiejąc się i wymieniając szkolne plotki. Może minie Was niespiesznie staruszka z laską, wyłaniająca się nagle zza rogu, gdy myślicie, że wszyscy poszli już spać, bo od
pół godziny nikogo nie spotkaliście na swojej drodze, albo przejdzie obok Was niewzruszenie kot, nawet na Was nie spojrzawszy. Może dolecą do Was z daleka odgłosy kameralnego koncertu odbywającego się niedaleko, albo będziecie mogli zajrzeć ukradkiem w mijane, jarzące się żółtym światłem, okna prywatnego domu. Może zrobicie sobie zdjęcie w mrocznej choć tonącej w ciepłej poświacie latarni uliczkę, na końcu której stoją interesująco wyglądające drzwi, pół z horroru, pół z baśni. Może zdziwi Was to, że w jednej chwili jesteście na placu pełnym milknących odgłosów i krążących bez celu resztkach turystów, by po chwili znaleźć się w cichej uliczce, z praniem wiszącym za oknem na sznurach, po to, by za kolejne paręnaście minut znaleźć się w porcie, gdzie życie cały czas toczy się żwawym rytmem bez względu na późną porę.
Ja jestem naprawdę pod wrażeniem tego miasta. Jest jakieś takie inne z tymi swoimi piętrami i wąskimi uliczkami. Mniej tam jakby turystyki, a więcej normalnego życia. Wędrowanie po jego uliczkach to moje najmilsze wspomnienie z Chorwacji. Coś w tym w takim razie musi być, prawda?


Odwiedziliśmy również Rijekę, jednak nie zabawiliśmy tam długo. Była byt
monotonna, szarobura, z niewielką ilością ciekawych budynków w centrum, całymi osiedlami socjalistycznych blokowisk poza nim, nieco brudnawa i zbyt przemysłowa. Myślę, że jest pewną atrakcją ze względu na to, że jest to miasto portowe, a więc i zapewniająca spacery nad wodą, jednak większość portu jest zamknięta dla zwiedzających tak czy inaczej. Również silne wiatry mogą spowodować, że port będzie całkowicie odizolowany i zamknięty dla wszystkich dla bezpieczeństwa, więc może być tak, że zostanie jedynie miasto i jego zwykłe, niczego nie kryjące uliczki.

Drugą atrakcją może być możliwość wspięcia się na wyższe partie miasta i
podziwianie jego położenia pod względem bliskości morza i gór. Myślę również, że wiele jego zakamarków mogło nam umknąć ze względu na brak czasu na zwiedzanie, jak i nasza negatywna postawa wobec tego ruchliwego miasta, więc może bardziej uważny obserwator znajdzie w tym mieście wiele plusów, na które ja byłam ślepa. Nie przeczę, że „stare miasto”, jak i budynki wokół portu noszą znamiona jakiejś świetności, jednak mimo wszystko Rijeka nie może się równać do Krakowa, czy wielu innych polskich miast. Także jeśli chcecie poczuć klimat odmienny od tego, który znajdziecie w opisanych wyżej miastach i chcecie poczuć szybsze bicie Chorwacji, Rijeka może faktycznie Wam to dać.


Oprócz miast polecam również wybrać się na wyspę Krk, w rejon miasteczka Baška. Na wyspę Krk dojeżdża się przez płatny most, z którego roztaczają się piękne widoki na góry. Warto wracać tamtędy o zmroku, gdy rozpoczyna się na niebie gra światła, wówczas widok na most prezentuje się najlepiej, a światła przemysłowego miasta położonego tuż przed wyjazdem z wyspy tworzą nieziemski i urokliwy klimat.


Na tej wyspie wkraczamy w zupełnie inny świat, bez niepotrzebnego ruchu, bez natłoku turystyki, z polami winorośli rosnącymi wzdłuż drogi i sennych wiosek, gdzie można kupić miód faktycznie smakujący jak miód. A i same domki stojące w ciszy tego stojącego odłogiem świata mają swój unikatowy klimat, tonąc w słońcu i spokoju tego rejonu. Jeśli będziecie mieli szczęście, pozwolą Wam skosztować słodkich winogron produkowanych na wino, czy pokręcić się samemu wśród nasłonecznionych drzewek, chłonąc atmosferę spokojnej głuszy, gdzie od czasu do czasu przejeżdża jakieś zagubione auto.


Dopiero na tej wyspie znajdziecie ciekawe zakątki ukryte przed okiem gawiedzi, gdzie będziecie mogli się opalać na gorących głazach przy rozbijających się spokojnie falach morskich, czy też dzieląc swój ukryty zakątek z cieszącą się życiem parą zakochanych, wystawiających na słońce swoje nagie ciała bez cienia wstydu. Gdy wolicie spędzać czas wśród innych, wystarczy udać się na główną plażę, jednak za tę przyjemność zapłacicie nerwami
towarzyszącymi szukaniem darmowego parkingu (niedoczekanie) lub miejsca do zaparkowania, których tam jak na lekarstwo. Uważam, że na tę wyspę można spokojnie poświęcić całe popołudnie lub nawet cały dzień, aby zdążyć zbadać wszystkie ciekawe zakątki, zatrzymać się w wioskach przy głównej szosie, popróbować winogron, fig, tamtejszych przetworów i nalewek, czy zakupić całkiem smaczny miód. No i oczywiście spędzić trochę czasu na plaży lub udać się na szlak widokowy, zaczynający się zaraz za główną plażą. Można tam zażyć południowego spokoju, nacieszyć oczy widokami roztaczającymi się ze wzgórz czy też posłuchać głośnego koncertu w wykonaniu koników polnych w ogólnej ciszy, jaką tam spotkamy.

Wyspa Krk jest jednym z ciekawszych miejsc, jakie przyszło mi zobaczyć podczas mojego pierwszego eurotripu. Jeśli macie taką możliwość, udajcie się tam. Na pewno wyczuwalna różnica tego rejonu miło Was zaskoczy i spędzicie interesująco czas.


***


Na koniec jeszcze trzy małe uwagi:

1.       Nie musicie przyjeżdżać do Chorwacji przygotowani finansowo. W każdym banku kupią od Was złotówki. Tylko najlepiej pochodzić po
kilku, bo ceny są różne. Są wyższe (czyli lepiej dla nas) niż w kantorach,
jednak można zaoszczędzić stówkę czy dwie idąc do mniej znanego banku, niż ufając, że bank międzynarodowy zrobi nam lepiej, bo to nieprawda. Raczej sobie zrobi lepiej. I druga uwaga a propo banków- nie mówcie, że chcecie wymienić gotówkę, tylko sprzedać gotówkę. Wiadomo, że sens jest taki sam, ale po co Wam wysłuchiwać, że „we don’t exchange money here” lub, łamaną polszczyzną, która okazuje się chorwackim, że po prostu nie rozmieniają pieniędzy. Jeden usłyszy tylko to i zdezorientowany pójdzie do kantoru; inny usłyszy więcej (dopowiedzenie „my tylko kupujemy pieniądze”) i zostanie obsłużony tak czy inaczej i wyjdzie z kunami, mimo tego, że bank nie wymienia walut.


222 .   Języki, a raczej ich brak. Jeśli obawiacie się, że sobie nie poradzicie, bo nie znacie angielskiego, nie przejmujcie się, Chorwaci też sobie nie poradzą (w większości miejsc) z tym językiem. Za to doskonale Was zrozumieją, gdy będziecie mówić po polsku.


3.       Park KRKa, reklamowany jako miejsce, które trzeba zobaczyć…. Jeśli kiedykolwiek byliście nad „zwykłym” morskim okiem w polskich Tatrach, nie docenicie „uroku” tego parku. A zwłaszcza cen wstępu.
Morskie Oko zobaczycie za darmo, park Krka, a raczej tylko jego część, udostępniona Wam zostanie za 100 kun od osoby. Pochodzicie kawałek
po zboczu górskim, kawałek po drewnianym mostku (czasem będzie to
uciążliwe, gdy zbierze się większa grupa turystów), a resztę będziecie mogli wykupić na miejscu, gdy będzie Was jeszcze stać na rejs statkiem. Czy było warto wydać na tę krótką podróż taką kwotę? Niech każdy rozsądzi to we własnym sumieniu. Ja poczułam się trochę oszukana, że nie powiedziano mi przy kasie, że wykupuję tylko częściowy dostęp do parku. Ale widząc nawet tę część już wiem, że dobrze zrobiłam idąc na skąpstwo. P.S. zabierzcie ze sobą ręcznik i strój kąpielowy, gdyż na końcu czeka na Was miła, choć mocno turystyczna i niespotykana jak na park krajobrazowy, atrakcja.


   Podsumowując- nie kupiłam miodu „lawendowego” (nie sądzę, aby ten aromat
był naturalny, za dużo się w życiu miodu skonsumowało, aby pójść na ten tani chwyt marketingowy) i bardzo się z tego cieszę. Nie zobaczyłam wysp i trochę żałuję i może jeszcze wrócę do Chorwacji, ale tylko wtedy gdy nie będę miała ciekawszych planów lub pieniędzy na szerzej zakrojoną podróż. A gdy mi ktoś powie w zachwycie, że Chorwacja jest piękna, zachwycająca, urokliwa i niepowtarzalna, pokiwam głową z uśmiechem zarezerwowanym dla małych dzieci, których nie chce się urazić prawdą i powiem- „tak, oczywiście” i nie będę kontynuować tematu, gdyż od razu będę wiedziała, że rozmawiam z osobą, z którą nie nadaję na tych samych falach i z którą nigdy się nie zrozumiem. Wy też mogliście mnie już trochę poznać po tym poście, więc do Was należy decyzja, co zrobicie ze wszystkimi dzisiejszymi informacjami. Jeśli poczuliście ze mną pewną więź, szukajcie dalej lub zostawcie sobie te plany wycieczkowe na później, gdy zechcecie zabrać gdzieś starszą część rodziny. Oni będą zachwyceni. Ja zaś wybiorę się do Czarnogóry, bo czuję, że im dalej na południe, tym wrażenia będą mocniejsze. A jak wrócę, na pewno o tym napiszę!