sobota, 8 lutego 2014

13. Poprzeczna - Małgorzata Gutowska-Adamczyk



Jednym zdaniem: Książka o problemach współczesnych nastolatków na przykładzie trzech osamotnionych i jakże odmiennych dziewczyn: Agaty, Zosi i Klaudii, których życia połączył wszystkowiedzący los i na zawsze zmienił ich światopogląd.



                    W literaturze i filmie unikam polskości jak ognia. Nie wiem skąd mi się to wzięło. Możliwe, iż natura moich uprzedzeń ma swoje korzenie w tym, że mało spotkałam na swojej drodze przedstawicieli tego gatunku, którzy mieliby moc odmienienia mojego podejścia do tego tematu.  Co do literatury, polityka przymusu, prowadzona w szkołach, zapewne zaważyła na moich poglądach. Bo któż lubi być zmuszanym do czegokolwiek? Wydaje mi się więc, że narzucanie mi tytułów w szkole, gdy byłam jeszcze młodym, chłonnym i ciekawym przygód umysłem, nie nastawiło mnie pozytywnie do literatury ambitnej. Zatem obecnie nie sięgam ani po książki polskie, ani ambitne. A to dlatego, że ani jedne, ani drugie nie pobudzają we mnie wyobraźni. A właśnie to cenię w książkach najbardziej.
                     Tym razem jednak, oddając książkę L.J. Smith do filii, do której dopiero co się zapisałam, nieopatrznie wdałam się w rozmowę z przemiłą panią bibliotekarką, która uparła się, aby pomóc mi w wyborze nowej pozycji. A ja tylko zapytałam, czy ma ona jeszcze inne książki L.J. Smith, prócz „Pamiętników wampirów”. Pani bibliotekarka zrozumiała moje pytanie jako wołanie o pomoc w doborze literatury. A ja naprawdę nie potrzebuje takiej pomocy, bo co skończę jedną książkę, na horyzoncie pojawia się znienacka następna, którą muszę przeczytać. I tak jeden tytuł goni drugi, a czasu na czytanie coraz mniej. Niestety zbyt nieudolnie opędzałam się od rad bibliotekarskich i ostatecznie wyszłam z książką „13. Poprzeczna” Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk. Tak! Dałam sobie wcisnąć polską książkę, mimo iż wspominałam nieśmiało, że nie lubię polskości między kartami ksiąg. Być może pani bibliotekarka poczuła wtedy misję, aby naprawić ten młody jeszcze, a już spaczony zagranicą umysł? Nie udało mi się obronić szańca przed takim żarliwym atakiem. Wzięłam tę książkę, bo po prostu nie umiałam powiedzieć jej prosto w te pałające ogniem zaangażowania oczy, że nie mam ochoty na żadne porady i że szukałam wyłącznie szybkiej, konkretnej odpowiedzi na proste pytanie.
                     W domu z trudem przełamałam się do tej książki. Po kilku dniach (no dobrze, upłynął cały miesiąc) łypania na nią nieprzychylnym okiem, nadludzkim wysiłkiem wzięłam ją do ręki i przeczytałam od deski do deski. I mimo, iż pozycję tę miło mi się czytało, pomimo odznaczenia Książki Roku 2008, jaką otrzymała autorka za ten tytuł, nie zmieniła ona na jotę mojego poglądu o polskiej, a zwłaszcza współczesnej literaturze.
                    Dla mnie była to po prostu taka nowoczesna bajka. Kilka odniesień do problemów współczesnego świata, jak sprzedawanie swojego ciała i godności za kilka ciuchów z H&M-u, kradzieże, wpływ kolegów, samotność w tłumie, niezrozumienie, nieświadomość seksualna, seks bez miłości, z przekonaniem, iż tylko tak można znaleźć chłopaka, umieszczanie w Internecie niewybrednych filmów, problemy z rówieśnikami i niemożność odnalezienia się w szkole (tak, nawet pojawiła się problematyka tworzenia blogów na każdy temat, która myślę, że za jakiś czas będzie tylko wstydliwym wspomnieniem, tak jak przyznanie się, że w młodości prowadziło się pamiętnik) a także moralizowanie na temat źródła powstawania buntu wśród nastolatków, nie zmieniło mojego zdania, że jest to tylko bajka. Bajka z przesłaniem, z morałem na siłę podkreślanym na każdym kroku, w której prowadzi się bohatera na samo dno, aby potem, za sprawą kilku nowych zdarzeń i przemyśleń zmienić cały światopogląd bohatera i odmienić go nie do poznania. Taki miły happy end, który niewiele wnosi. Autorka opowiada o problemach współczesnej młodzieży, które są szeroko znane i omawiane. Co więcej, nawet przyczyny tych problemów są powszechnie znane, więc nie ma w tej książce nic nowatorskiego, odkrywczego. Zabrakło tylko jednego. Środka do rozwiązanie tych problemów.
                    Bo skoro pisze się o przyczynach i skutkach problemów, skoro bawi się w moralizatorskie przesłanki, to trzeba dać temu czytelnikowi rozwiązanie, żeby wszystko miało sens. Inaczej jest to tylko pusta opowiastka, pomieszanie gatunków. Kiedy przypomnę sobie „Małe kobietki”, widzę ogromną przepaść między tymi dwiema książkami. Jedna uczy i to bardzo umiejętnie, druga tylko pokazuje problem i na tym problemie stara się zbudować ciekawą opowieść, która ma być kolejnym krokiem do popularności.
                    Ale być może źle oceniam tę książkę. Być może wcale nie chodziło autorce o naprawianie młodych umysłów. Może to faktycznie jest tylko zwykła opowieść, nie niosąca żadnych morałów? Ale trudno mi zgodzić się z tą myślą, bo ta książka wręcz poprzeplatana jest morałami. Nawet bajka, którą bohaterki czytają chorej Magdzie, niesie przesłanie moralizatorskie, które miało naprowadzić bohaterki na właściwą drogę i przeciwdziałać pułapce autodestrukcji, w którą przypadkowo wpadły. Oczywiście, jak to w bajkach, wszystkie pozytywne zdarzenia przynoszą spodziewany skutek i dziewczyny wreszcie zaczynają widzieć swoje błędy i rozpoczynają w umysłach proces naprawczy. Szkoda tylko, że w prawdziwym życiu nigdy nie jest tak łatwo. Może to naiwne spojrzenie na rozwiązywanie problemów młodzieży autorka wyniosła ze swojej pracy w szkole? Program studiów dla nauczycieli pełen jest takiego idealizmu i złotych środków, mówiących o tym, jak łatwo można uratować błądzącą młodzież. Tylko dlaczego w rzeczywistości te programy nie działają? To wszystko działa tylko na papierze i tak samo, jak w tych programach, tak samo idealnie jest w książce Adamczyk-Gutowskiej. Niestety gdyby przenieść tę historię do rzeczywistości, wszystkie tam przedstawione pomysły trafiłyby w pustkę. Bo życie nigdy nie jest łatwe i nigdy nie będzie czarno-białe.
                      Nie doszukujcie się w tym, co piszę, próby zniechęcenia do sięgnięcia po tę pozycję. Nie jestem krytykiem literackim, nie wgłębiam się w to, czy książka powinna dostać nagrodę, czy nie. Takie są po prostu moje odczucia względem tekstu, który przeczytałam. Jest to książka wciągająca, ale bez szczególnego przesłania. A przynajmniej ja tego przesłania nie potrafiłam odnaleźć.
                     Oczywiście mówi ona o ogromnym problemie, jakim jest brak czasu rodziców dla swoich dzieci, brak zainteresowania ich życiem i problemami i skupienie się, czy to na karierze, czy nowym mężu, czy na własnych aspiracjach, w które na siłę wciska się dziecko. To wszystko jest niezmiernie ważne i na pewno ma bardzo duży wpływ na psychikę dzieci, ale samo mówienie o tym nie jest rozwiązaniem. I tak na końcu dziecko zostaje sam na sam ze swoimi problemami, bo książka nie przynosi żadnych rozwiązań. No bo jak rozwiązać problem tego, że rodzic musi pracować na dwie zmiany, aby związać koniec z końcem? Jak zmusić kogoś, by skupił się na dziecku z pierwszego małżeństwa, zamiast cieszyć się nową rodziną? I czy sama uwaga by wystarczyła? Czy wystarczy dać wolność decyzji swojej nastoletniej córce i doceniać jej wysiłki, okazując jej to na każdym kroku, by miała ona poczucie, że rodzice ją kochają i nie jest osamotniona na tym wielkim świecie? Czy to wystarczy, aby ochronić ją przed wpływem koleżanek i kolegów? Czy to da gwarancję, że nasze dzieci zawsze będą wybierały właściwą drogę?
                     Są problemy, jest przyczyna, ale nie ma łatwego środka na ich rozwiązanie. Na szczęście autorka takie rozwiązanie znalazła i jest to odpowiednia koleżanka. Taka, która nie podłoży ci nogi przy najbliższej okazji, na którą możesz liczyć nawet w najcięższych chwilach i która zawsze ci uświadomi Twoje błędy. Przy okazji Ty także jej pomożesz, a wespół z inną koleżanką, kolejną zranioną duszą i outsiderem, pomożecie osobie, która ma problemy większe niż Ty i Twoje dwie koleżanki razem wzięte. Dzięki niej uświadomicie sobie, kim jesteście, kim chcecie być i że świat jest piękny, mimo iż trzeba chodzić do szkoły i rodzice nadal żyją obok Was, zamiast z Wami. I przede wszystkim w mig uporacie się ze swoimi problemami. Nawet jeśli tym problemem będzie koleżanka tyranka i jej świta, której działania jeszcze przed chwilą potrafiły zniszczyć Twoje życie. Trochę to naiwne, ale takie już są bajki.
                    Oczywiście nie zniechęcam do lektury, a wręcz zachęcam. Czasem bajka na dobranoc również może cieszyć, a nawet przynieść kilka wartościowych morałów, które na pewno dotrą do naszych pociech. Być może dowiecie się z niej, że wystarczy, gdy jedna koleżanka nam powie, że warto dochować cnoty dla tego jednego, wyjątkowego mężczyzny, który będzie wiedział, jak się z nami obchodzić, a raptem przestanie mieć na nas wpływ nacisk większej grupy, jaką są pozostali uczniowie. Tak, może w bajce to by wystarczyło, ale w życiu…
                    Gdybyśmy jednak odłożyli zupełnie na bok tę moralizatorską stronę, przymknęli na nią oko, udając, że wszystkie ukazane problemy są tylko tłem dla opowieści, zostaje nam całkiem ciekawa historia, którą fajnie i szybko się czyta. A nawet łezkę można uronić, jeśli jest się wrażliwą duszą. Mnie jednak autorka nie przekonała do siebie na tyle, abym sięgnęła po inną jej powieść. I następnym razem odważniej powiem pani bibliotekarce, że chętnie sama poszukam książki, którą chciałabym przeczytać.