poniedziałek, 30 października 2017

Kreta okiem podróżnika. Cz. 1. Kreta część wschodnia i zachodnia. Miasta

Balos


             Laguna Balos, w rejonie Kissamos, w północno-zachodniej części Krety, jest jedną z jej największych atrakcji. Zapewne z powodu turkusowej wody, płytkich i ciepłych odcinków w których mogą się pluskać dzieci oraz otaczających lagunę majestatycznych gór, powodujących, że krajobraz zapiera dech w piersi, gdy pierwszy raz schodzimy po stromych schodach i widzimy na własne oczy piękno roztaczające się przed nami. Dla mnie największą atrakcją było to, że trzeba było tę lagunę zdobyć na własnych nogach. Na nic nam samochód, tę drogę musimy przebyć sami.

             Schodzi się szybko, natomiast z powrotem przygoda nabiera barw, gdy w upale, najczęściej już bez wody w butelce (połowa z nas zapomina, że trzeba zostawić zapasy na drogę powrotną), z sercem w płucach i potem na czole. wspinamy się na górę po złudnie prostej drodze, którą przecież tak szybko pokonaliśmy schodząc w dół. Dla najbardziej leniwych i nie czujących klimatu wspinaczki czeka taksówka ośla (jednak i taksówka ma swoje godziny pracy; gdy laguna pustoszeje, pozostają nam nasze własne nogi), a na dole, psujący trochę poczucie przygody, sklepik z najbardziej potrzebnymi artykułami. 

             Do godzin porannych mamy do dyspozycji parking, po pewnej godzinie pozostaje zostawić samochód na drodze prowadzącej do laguny, za sznurem aut, którym również nie chciało się wstawać przed śniadaniem. Droga jest szeroka i bezpieczna, choć dla niektórych może się wydawać urwista ze względu na zbocze górskie, które towarzyszy nam aż do Balos. Bez problemu poradzi sobie z tą drogą każdy samochód osobowy, choć jeep na pewno pokona ten odcinek dużo sprawniej. Wymagane zamknięte szyby, chyba że ktoś lubi oddychać kłębami kurzu, wzniecanego przez samochody.

            Wstęp 1 euro od osoby. Gratis atrakcje w postaci bardzo przyjaźnie nastawionych kóz. Czasem aż za bardzo. przyjaźnie. Jeśli lakier Waszego samochodu jest Wam miły, nie wchodźcie z kozami w głębsze pogaduchy, zwłaszcza podczas jedzenia. Gdy kozy zwęszą żarcie, nie pomogą błagania i płacze, a jedynym ratunkiem będzie odjechanie z piskiem opon.

             Do godziny 12 mamy relaks i spokój zapewniony, pomijając parudziesięciu turystów strzelających sobie selfie na każdym kroku. W końcu jest to bardzo znane miejsce, trzeba być tolerancyjnym i nie mieć złudzeń- każdy wie o tym miejscu i każdy tak samo chce je zobaczyć. Po godzinie 12 przybijają do brzegu statki wycieczkowe, wypluwające ze swoich czeluści ogromy turystów. Warto wtedy być na Balos i widzieć to zjawisko, przypominające wędrówki ludów w dawnych wiekach. Niekończący się sznur ludzi z tobołami, imigracja na wielką skalę, ciągnącą się dobre pół godziny. Atrakcja za którą nie trzeba dopłacać ani centa. Po około 3 godzinach, znowu bez dopłaty, możemy być świadkami emigracji owych tłumów na stały ląd. Potem, podczas mozolnej wspinaczki powrotnej, przypominamy sobie ten obraz i nie potrafimy oprzeć się pokusie, aby nie pomyśleć przynajmniej kilka razy, podczas potykania się o kamienie czy nie byłoby lepiej być jednym z tych imigrantów, zamiast bawić się w trekkingowca. Zwłaszcza gdy w jednej trzeciej drogi wypijemy ostatni łyk wody. Zalecam poczekać jednak do wieczora, popatrzeć na zmierzch na Balos i dopiero wtedy zacząć się wspinać. Będziemy wówczas właścicielami niepowtarzalnych zdjęć i ominie nas największy upał.

            Według moich wygórowanych potrzeb Balos to atrakcja na jeden, góra dwa razy. Potem całodzienne leżenie plackiem, nawet w tak pięknej okolicy, zaczyna być męczące. Zwłaszcza jeśli macie duszę podróżnika. Atrakcja na większą ilość powtórzeń głównie dla rodziców z małymi dziećmi. Ale i to może ulec zmianie, gdy trzeba takiego mikroskopijnego ludzika nosić na plecach. Wówczas droga wydaje się być mordęgą, a waga dziecka wzrasta kilkakrotnie. W duszy zaś modlimy się, aby dzieci następnego dnia nie poprosiły o wycieczkę na Balos. Uwaga dla rodziców dzieci starszych- nie bierzcie chodzących dzieci na ręce, nawet na chwilę. To pułapka, z której nie będziecie się mogli wykaraskać. Gdy raz spróbujecie, aby ulżyć dziecku choć na chwilę, nauczycie się, że Wasze dzieci szybko tracą zdolność poruszania się o własnych nogach. I na pewno będą chciały ciągle wracać na Balos. Gdy raz zafundujecie im starą dobrą wspinaczkę o własnych siłach, będziecie mieli Balos z głowy.

             Kto nie lubi miejscówek typowo turystycznych polecam zatrzymać się chwilę za budką z opłatami (można wspomnieć, że jedzie się na plaże za rogiem i wówczas się nie płaci). Wspaniałe miejsce na snorkelling. Na samym Balos nie ma gdzie i nie ma co oglądać. Chyba, że nogi brodząych turystów i piękne choć jednostajne piaszczyste dno.

Chania

              Miasto wieczornej rozrywki i popołudniowego łażenia wokół old town. Idealne miejsce na kolację lub bezcelowy spacer po zachodzie słońca, gdy nie ma już co robić. Również miejscówka greckiej młodzieży każdego wieku między 11 a 19 lat. Również  i to zjawisko warto poznać z bliska, gdyż jest ono częścią greckiej kultury. Bez opłat i przewodnika będziemy mogli przyjrzeć się prawdziwemu greckiemu życiu, jego kulturze, a nawet panującej modzie. Będziemy świadkami esencji greckości, przedziwnej żywotności, której brakuje w wielu krajach położonych bardziej na wschód. Rozbrykana młodzież kręcąca się stadami jak bezdomne koty, obsiadająca wszelkie murki i parkingi, krzycząca na siebie, przesiadująca w barach i ogólnie żyjąca. Coś, co w Polsce raczej nie istnieje. Prawdopodobnie problem pogody. Zatem gdy będziecie już w Chani, dobrze się temu przyjrzyjcie, bo to niesłychane zjawisko. Jakby życie nie kończyło się na dobranocce, a dopiero zaczynało po napisach końcowych.
            Chania to dobre miejsce na wydawanie pieniędzy w restauracjach i małych sklepikach, pomiędzy którymi znajdują się prywatne klitki z otwartymi na oścież drzwiami i oknami. Dziwne zjawisko, które zawsze wywołuje u mnie zdziwienie, zwłaszcza gdy nagle kończy się witryna sklepowa i otwiera się przede mną okno czyjegoś domu, z którego niespodziewanie napotykam ciekawskie spojrzenie starszej pani, która patrzy na mnie z taką samą ciekawością jak ja na nią. Jak widać niewiele się różnimy między sobą, nieważne którą półkulę zamieszkujemy. Każdy jest ciekawy, czego może się dowiedzieć od tej drugiej półkuli. Ale są jednak między nami pewne subtelne różnice, które widać gołym okiem. Podczas gdy ja płochliwie uciekam spojrzeniem, pani powieka ani drgnie, obserwuje mijające je tłumy bez cienia wstydu. Ona i tak nie ma co robić, więc patrzenie na przepływające tłumy jest dla niej swego rodzaju rozrywką. W zamian daje siebie i swoją historię, ukrytą w tym małym mieszkaniu, a jednocześnie wystawioną na ludzki widok. Taka swoista wymiana. Mimo iż tyle razy byłam świadkiem takiej ludzkiej wystawy, nigdy nie przestanie mnie ona zaskakiwać. Ani fascynować.

Aghios Nicolaos

         
               Miasto rozrywki, restauracji, pubów i sklepików, gdzie można kupić wszystko. Miasto żwawe i ruchliwe. Miasto idealne do zakupów. Można tu kupić kosmetyki, jakich nie ma w innych miastach. Można poszwendać się po mieście, aby wreszcie dać się upolować zachęcającym do wejścia pracownikom restauracji,. Można też połazić po sklepach i spędzić w nich większą część czasu przeznaczoną na zwiedzanie miasta. Drugą zaś kończąc w restauracjach na nabrzeżu. Oprócz tego miasto nie ma nic specjalnego do zaoferowania. Nie ma starego miasta, nie ma ciekawych budynków. Za to jest tłok i ruch i wrażenie, że coś się dzieje. Dla ludzi lubiących miejskie rozrywki i spotkania towarzyskie idealne, zwłaszcza po zmroku. Dla szukających przygód raczej zbyt turystyczne. Można je wówczas rozważyć jako przystanek między szlakami lub miejsce na szybki wypad do pubu.


Sitia


           Małe choć ruchliwe miasto, z niewielkim portem i wieloma restauracjami, gdzie możemy spotkać turystów, miejscowych i psy żebrające o jedzenie. Psy bardzo miłe i łagodne, ale też nieco nachalne, gdy ma się czym je poczęstować, a zwłaszcza wybredne, bo wolą wystawać pod restauracjami, zamiast korzystać ze specjalnie przygotowanego dla nich miejsca z pism jedzeniem i wodą, które znajduje się w bliskiej okolicy, nad samym portem. Możemy tu też spotkać, zwłaszcza wieczorami, śmietankę towarzyską poniżej 15 lat, nieco wrzaskliwą i lubiącą robić psikusy turystom. Najciekawsze restauracje ukrywają się trochę dalej od portu, delikatnie w głąb miasta. Jeśli ktoś lubi urokliwe klimaty i spokój, warto ich poszukać.

          
             Samo miasto nie ma wiele do zaoferowania, oprócz miliona kotów okupujących każdy śmietnik i pięknego widoku ze szczytu wzniesienia, na którym położone jest miasto. Wystarczy kierować się na port lotniczy, a będziemy mogli rozkoszować się widokiem na nocne miasto, które z góry wygląda na uśpione, podczas gdy naprawdę kładzie się spać bardzo późno. Widok godny postawienia tam samochodowego kina, a przynajmniej wjechania na szczyt wzniesienia z paczką popcornu i puszką coca-coli. Miejsce wietrzne ale ciche i zupełnie inne od tego życia, które toczy się na dole. Można posłuchać cykad i przysnąć na wygodnym siedzeniu samochodu, podziwiając widoki w dole.

          Na dole natomiast jest bardzo ruchliwie i wąsko. Trzeba uważać na pałętające się zwierzęta i śmigających kierowców skuterów, którzy przepisy drogowe, jak i swoje bezpieczeństwo, mają w głębokim poważaniu. Mimo to dobrze jest się temu przyjrzeć, gdyż jest to część kultury, z której Polska dawno zrezygnowała na rzecz bezpieczeństwa i dbania o swoje zdrowie. W samym środku miasta nie znajdziemy nic prócz mieszkań i pałętających się wszędzie kotów różnej maści i wieku. A oprócz tego rządzi tam pustka. Po zmierzchu ryzyko spotkania człowieka jest niewielkie. Takie jak wygrana w totka.

          Miasto dobre na spacery czy wieczorną kąpiel przy sprzyjającej pogodzie, a to za sprawą idealnej do brodzenia i pływania po nocach plaży, zaraz za miastem. Miasto w dzień bardzo ruchliwe, jakby każdy miał niesamowicie pilną sprawę do załatwienia, choć nie może to być prawdą, gdy przypominamy sobie, jak leniwie wysiaduje młodzież i męska część greckiej populacji w pubach i restauracjach o każdej porze dnia. Albo jak sobie przypomnimy, jak długo staliśmy w korku, bo ktoś chciał sobie porozmawiać przez okienko samochodu, lub przy kasie w Lidlu, gdzie odbywała się ciekawa pogawędka w greckim języku. Grecja to zadziwiające miejsce i to, że dostajemy w gratisie do wycieczki możliwość przyjrzenia się tej skrajnej kulturze to naprawdę cenna sprawa. Zatem otwórzmy oczy i wchłaniajmy atmosferę greckości w każdym miejscu, w którym się znajdziemy. Bo czasem mam wrażenie, że nie ma różnicy między zachowaniem się ludzi w miastach i na greckich wsiach.

         Wracając do miasta warto też wspomnieć o niedzielnym zakazie handlu i greckich rodzinnych wypadach do restauracji. Jeśli macie ochotę dobrze zjeść, celujcie do takich miejsc, gdzie połowa stolików jest zajęta przez greckie rodziny lub mężczyzn grających w karty. Jeśli nie wiecie gdzie, poczekajcie do niedzieli, znajdziecie wówczas wiele wskazówek.

Kreta

            Kreta to wyspa gajów oliwnych i pasących się na wzgórzach owiec. Jest to wyspa, gdzie żyje się przede wszystkim z rolnictwa. Oliwki rosną wszędzie i praktycznie wszędzie można tu spotkać pasące się stada owiec i kóz. W górach zaś jest ich tysiące. Wylegują się w cieniu, chodzą swobodnie po ulicy, nie boją się ludzi ani samochodów. Gdy ujrzą przejeżdżający pojazd zwlekają się leniwie z drogi, jakby się nigdzie nie spieszyły. Przemykają po poboczach, ich dzwonki słychać nawet o zmierzchu. Wysoko w górach zdarza się, że pustą przestrzeń dzielimy tylko z kozami i polującymi jastrzębiami. Natomiast zbiory z oliwek zmieniają się we wszelkiego rodzaju kosmetyki, oliwy i oliwki w zalewie. Myślę, że nawet bez nas, turystów, życie biegłoby na Krecie tym samym torem co dzisiaj, z tą tylko różnicą, że kierowałoby swoje usługi w stronę mieszkańców lądu i samej Krety.

           Jest to też wyspa kwitnącej w miastach turystyki, ale i ludzi żyjących dla samych siebie. W Rethymnonie mieści się siedziba Uniwersytetu Kreteńskiego, w Chani jest Technical University od Crete, a w Heraklionie Technological Educational Institute of Crete, a dzięki życiu studenckiemu sklepy po zakończeniu sezonu turystycznego nie zamykają się na cztery spusty (choć bywają i takie), ale żyją dalej w dobrej komitywie ze studentami, którzy na równi z zagranicznymi turystami kupują pamiątki do domu na święta. Restauracje i puby żyją dalej i tętnią życiem cały rok. 
Najbardziej na wschód wysunięta plaża, ostatnia do jakiej można dojechać autem osobowym
           Jest to wyspa dużych miast i małych, uśpionych miasteczek, gdzie wszyscy się znają. Jest to też wyspa kotów i bezdomnych lub wygłodniałych psów. Jest to wyspa ludzi twardych, którzy walczą od lat z twardą ziemią i nie mającym litości słońcem. Dlatego oni też nie mają litości dla słabych i tych, którzy nie potrafią sobie dać rady. Dopiero za swoim trzecim pobytem na tej wyspie to zauważyłam. Dopiero jak zbliżyłam się do ludzi. Nie jest to wyspa dla ludzi o miękkim sercu. Ludzie o miękkim sercu muszą tu zamykać oczy. Albo kupować kocie jedzenie w Lidlu. Te koty bowiem zjedzą wszystko, niemal bez gryzienia, czasem walcząc między sobą. Taka kultura. Taki poziom wiedzy. Zarówno o tym jak traktować zwierzęta, jak i samych siebie.

           Mimo to jest to wyspa ładna i przede wszystkim duża. Można tu wracać wielokrotnie. Brakuje tu jednak przygody. Niemal wszędzie można dojechać, plaże są podobne do siebie jak krople wody. Woda jest ciepła, jest gdzie ponurkować, jest też gdzie pobrodzić, a deszcz pada rzadziej niż na innych wyspach. Jednak może się tu dłużyć przy pobycie ponad tygodniowym. Wówczas konieczne jest wynajęcie auta. Wtedy czas płynie błogo, a nie wolno i jednostajnie. I możemy zobaczyć więcej, niż gdybyśmy mieli zwiedzać tylko najbliższe okolice. 
       Dlatego wybierzmy się na samochodową wycieczkę by samemu zobaczyć co Kreta ma nam do zaoferowania. Nie siedźcie w hotelu nad basenem w złudnym poczuciu relaksu. Eksplorujcie! Nie ma lepszego sposobu na oderwanie się od wszystkiego zwiedzając, poznając ludzi, nieznane nam wcześniej kultury i nowe, niezbadane zakątki! Nie ma ciekawszego sposobu poznawania miejsca, w którym przebywamy, rozmawiając z ludźmi, poznając ich historie, zbliżając się do mieszkańców, bo oni mogą lepiej niż kto inny poznać nas ze światem, który zamieszkują od pokoleń i którego kawałek my mamy okazję poznać. I gwarantuję Wam, że wówczas bardziej wypoczniecie niż siedząc w hotelu i będziecie dłużej wspominać ten wyjazd, bo będzie on wyjątkowy.