sobota, 31 października 2015

Porównanie podręczników do samodzielnej nauki języka angielskiego



Jesień to dobry czas, aby się uczyć. Długie wieczory, pochmurne dni, ciężko wyjść z domu. Bardzo łatwo wtedy o marnowanie czasu. Poświęcamy go bezużytecznym czynnościom jak przesiadywanie przed telewizorem lub po prostu drzemki. A te godziny spędzone w domu aż się proszą o dobre spożytkowanie. Prawdziwą przygodę możemy przeżyć nawet nie wychodząc z domu. Przygodę z językiem obcym. Z poznawaniem. Z radością związaną z przełamywaniem swoich barier, burzeniem murów, które sobie kiedyś postawiliśmy i do tej pory nie umieliśmy ich przeskoczyć. Listopad to idealny czas na walkę ze swoimi słabościami. Uwierzcie mi, nic nie daje takiego kopa jak świadomość, że dosięgliście jakiegoś celu, który do tej pory odwlekaliście, lub który wydawał się nie do osiągnięcia. A jeśli mimo ciężkiej pracy nie uda Wam się, nie będzie o co łamać głowy. Zawsze będziecie sobie mogli powiedzieć, że przynajmniej próbowaliście, że nie zmarnowaliście tego czasu na klepanie się po brzuchu po zjedzeniu kolejnej paczki chipsów przed ogłupiającymi programami w telewizji.
         Niesamowite, że minęły już 4 lata, odkąd podjęłam decyzję, aby zapisać się do szkoły językowej. Była to jedyna dobra decyzja, jaką mogłam podjąć po wielu latach marzeń, aby wreszcie nauczyć się tego przeklętego i niezrozumiałego języka. Wiele zmarnowanych lat z powodu kulejącego systemu nauczania w Polsce i wiele lat braku wiary w siebie złamał jeden rok w International House. Wreszcie po czterech latach nauki z native speakerem i kilku zagranicznych wyjazdach nie boję się mówić. Mogę w kilka sekund przeskoczyć z polskiego na angielski i w obu przypadkach czuję się na tyle pewnie, że nie odczuwam żadnego stresu. To już jest dawno za mną. I choć nieraz nie potrafię znaleźć odpowiedniego słowa, popełniam błędy gramatyczne i nie potrafię właściwie wymówić słów, to nie boję się próbować. Strach zostawiłam za sobą, bo wreszcie znalazłam nauczycieli, którzy potrafią wydobyć ze mnie to, co najlepsze.
Biedniejsza o osiem tysięcy złotych i cztery lata później stwierdzam, że nauka angielskiego to obecnie mój konik. Z każdym rokiem widzę postęp i coraz większe zaangażowanie z mojej strony, a także coraz mocniejszą ekscytację i radość. Jeśli coś robimy i widzimy tego owoce, zawsze będziemy się czuli dobrze i nasze zainteresowanie tą rzeczą będzie wzrastać. Moja motywacja do nauki potrafi pokonać brak czasu, zmęczenie i lenistwo. Jestem szczęśliwa, gdy się uczę, a nawet gdy o tym rozmawiam. I wcale nie uważam, że jestem smutna i nudna. Wiele osób nie potrafi znaleźć rzeczy, która by ich prawdziwie interesowała, więc czuję, że jestem dzięki temu wyjątkowa. A z kolei to czucie powoduje, że potrafię przeciwstawić się każdej trudności. Bo nawet w najgorszych chwilach zwątpienia mam coś, co kocham robić, co daje mi satysfakcję i w czym jestem dobra. Dzięki temu nikt nie może mnie przekonać, że jestem beznadziejna i do niczego się nie nadaję. Jak wiemy, każdy spotyka na swojej drodze takich ludzi. Warto więc mieć wówczas swoją bezpieczną przystań, gdzie znajdziemy siły na powrót na pole bitwy i walkę o swoją samoświadomość. Taką rzecz, po którą można się zwrócić, by czerpać z niej energię i wiarę w siebie. Nawet jeśli jest to coś tak zwykłego jak nauka.
         Pamiętajcie, bez motywacji, którą czerpiecie prosto z serca, bez wewnętrznej potrzeby, bez radości ze zdobywania wiedzy, nie osiągniecie dobrych rezultatów. Zawsze znajdą się wymówki i prędzej czy później porzucicie to, co zaczęliście. Tyczy się to zwłaszcza nauki języków. Coś, co wydaje się nudne i monotonne, możecie zamienić w styl życia, ratunek, gdy czujecie się bez życia, zainteresowanie, które będzie dawało Wam poczucie dobrze spędzonego czasu. Stanie się tą energią do pokonywania trudności, powodem, by wstać w sobotę rano, tematem, który będzie można przywołać przy każdej sposobności, by pokazać, że próbujecie przeżyć życie wykorzystując je maksymalnie. Ta myśl doda Wam pewności siebie w pracy, w towarzystwie, a także poszerzy Wasze horyzonty. Tak było ze mną. Obecnie nie boję się wyzwań, nie boję się wyjechać za granicę, aby zwiedzać lub pracować. Kiedyś byłam przeciwna wszystkiemu, teraz jestem otwarta na więcej. Jestem odważniejsza i pewniejsza siebie. Z powodu głupiego języka. Pamiętajcie- uczcie się dla siebie. Wówczas pokochacie to tak samo jak ja i nigdy nie poczujecie znużenia. A kto wie, co życie Wam przyniesie w przyszłości…
         Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkich stać na szkołę językową. Również przez to przechodziłam. Początkowo postanowiłam uczyć się sama, bez ponoszenia kosztów. Wyszukałam tysiące polskich stron, gdzie mogłam nauczyć się wszystkiego o języku angielskim. Wyciągnęłam z szafy starą książkę z czasów technikum. Czytałam angielskie blogi modowe. Wydrukowałam parędziesiąt stron do nauki. Wszystko na nic. Wydrukowane kartki leżały, stron internetowych nie odwiedziłam już drugi raz, repetytorium ze szkoły średniej obrastało kurzem, a ja ciągle gubiłam czas i nie mogłam poświęcić ani minuty na naukę. A jak już znalazłam ten czas, to nie potrafiłam zapamiętać tego, czego się nauczyłam czy przeczytałam. Myślę, że przyczyna leżała w tym, że były to polskie książki, polskie strony, powielające ten system nauczania, który tak bardzo mnie zawiódł w przeszłości. Przez to żadna wiedza nie potrafiła się zagnieździć na dłużej. Były to wyrwane z kontekstu suche fakty i pojedyncze zdania, na których się ćwiczyło. Bez odpowiednich książek, bez odpowiedniego nauczyciela, bez odpowiedniej praktyki nie da się osiągnąć celu w tym temacie. Wiem to z własnego doświadczenia.
Gdy zapisałam się do International House, trafiłam do odpowiedniego miejsca. Dostałam odpowiednie książki. Przebywałam z odpowiednimi nauczycielami. Miałam swoją mini Anglię na wyciągnięcie ręki. W klasie język polski nie był w ogóle używany. Gdy ktoś czegoś nie rozumiał, było mu to tłumaczone w inny sposób. Wszystko po angielsku. Stawiam więc funta, że to jest klucz do sukcesu w nauce języka angielskiego i każdego innego języka. Musicie zapomnieć na jakiś czas o rodowitym języku i dać się wciągnąć w przygodę z językiem obcym. Słuchać go, czytać i pisać w tym języku. Nawet jeśli z błędami. Nawet jeśli nie ma Wam kto pomóc i jesteście skazani na własną pracę. Odpowiednie książki Wam to ułatwią. Wierzcie mi. Dzięki właściwym książkom przerobicie cały rok samodzielnie, a wiedza, którą zdobyliście zostanie z Wami na zawsze i ani się obejrzycie, a zaczniecie myśleć po angielsku, bez potrzeby tłumaczenia polskiego na angielski, jak nas zawsze uczono w polskiej szkole.
Nie jestem typem zazdrośnika, który strzeże wiedzy, którą sam zdobył, aby nikt inny jej nie wykorzystał. Dlatego chcę się z Wami podzielić moim doświadczeniem przy wyborze książek do samodzielnej nauki. Te podręczniki pomogą Wam otworzyć się na angielski i zrozumieć ten w gruncie rzeczy łatwy język. Jeśli nie macie pieniędzy na szkołę językową, na opłacanie prywatnych nauczycieli (jeśli zdecydujecie się na korepetycje, niech to będą osoby zagraniczne) lub wyjazdu do Anglii, kupcie sobie chociaż dobrą książkę.
Moje propozycje to podręczniki, na których sama pracowałam i które z całą pewnością ułatwią Wam samodzielną naukę. Jedne są prostsze, inne trudniejsze, ale wszystkie spełniają swoją rolę. Pamiętajcie, książka musi być po angielsku, bo musicie zacząć myśleć w tym języku, zanim zaczniecie nim biegle mówić.
Książki, które za chwilę przedstawię towarzyszyły mi nie tylko podczas lekcji, ale i podczas samodzielnej nauki latem, kiedy nikt nade mną nie stał i nie pomagał. Wszystko musiałam rozgryźć sama i udało mi się, dzięki temu, że książki te są bardzo dobrze opracowane i przyjazne dla studentów.



Do rzeczy:
1. Najlepszą książką, z którą pracowałam, jest Speak Out wydaną przez Pearson Education Limited. Idealna do samodzielnej nauki, ponieważ napisana jest prostym językiem i świetnie wprowadza do każdego tematu. Zawsze zaczyna się jakąś opowieścią, tematem do przedyskutowania, takim właśnie swoistym wprowadzeniem. Skupiając się na tym co jest na początku każdego rozdziału, na odpowiadaniu na zadawane pytania, nawet nie zauważacie, jak serwuje się Wam gramatykę. Jesteście skupieni na tematyce, wszystko rozumiecie i staracie się jak najlepiej odpowiedzieć na wszystkie pytania  i nagle dochodzicie do momentu, gdzie opisuje się reguły gramatyczne. Wówczas dziwicie się i myślicie: „Co? Przecież ja czytałem tylko pewną historyjkę! Tam naprawdę był czas Simple Past?” I tak się właśnie w tej książce dzieje. Uczycie się gramatyki nawet nie wiedząc o tym, chłoniecie ją podświadomie i dopiero po czasie natraficie na reguły i możecie je sobie przemyśleć. Książka ta uczy, jak posługiwać się strukturami gramatycznymi na przykładzie codziennych czynności i to jej powiązanie z prawdziwym życiem skutkuje tym, że szybko się uczycie nowych reguł, ale też zostają Wam one w głowie. A to jest bardzo cenne.



Do książki dodana jest płyta DVD, dzięki której możecie osłuchać się z językiem mówionym. Często są to prawdziwe sytuacje, a nie teksty czytane z kartki, dzięki czemu możecie się też sprawdzić w rozumieniu szybko wypowiadanych zdań, naturalnych sytuacji, które możemy napotkać w życiu. Jest to duży plus tej książki, ponieważ ważne jest to, aby wiedzieć nie tylko, jak dane słowo zapisać, ale i jak je wymówić. Gdy człowiek uczy się samemu, łatwo jest popełnić błędy.
Każdy następny tom Speak Out jest o krok trudniejszy. Postęp ten nie jest zbyt duży, aby nie demotywować, dać ochłonąć studentowi i pomóc w osadzeniu głębiej wiedzy, którą się zdobyło przy poprzednim tomie. Dzięki temu nie odczuwa się szoku przy poznawaniu nowych struktur gramatycznych. W każdym następnym tomie napotykamy wiele powtórek, pomagających uporządkować zdobytą wcześniej wiedzę. Jest ona ugruntowywane na odmiennych przykładach, aby nie znudzić studenta i dać mu możliwość nauki na bardzo różnych codziennych sytuacjach. Często do znanej już struktury gramatycznej dodaje się kilka nowych reguł, zanim student dostanie szansę poznania zupełnie nowego czasu gramatycznego. Autorzy książki postanowili uwalniać wiedzę stopniowo, żeby ugruntować tę z poprzednich książek i nie dać za dużo naraz. Bo najważniejsze w tej książce jest to, aby student rozumiał i potrafił korzystać z wiedzy, aby pamiętał o tym, czego się nauczył, zamiast chwytać za dużo srok za ogon na raz. Wszyscy bowiem wiemy, jak łatwo mogą się one ponownie wyrwać na wolność. Ten podręcznik nie hołduje zasadzie trzech „Z” (zakuć, zdać, zapomnieć). Nauka wydaje się przy tej książce iść powoli, ale to jest jej klucz do sukcesu. To, czego się nauczycie, zostanie w Waszej pamięci na zawsze. Zwłaszcza że przy następnym tomie znowu spotkacie poznane już czasy, tylko w innych historiach i w rozszerzeniu o kilka drobnych lecz ważnych i przydatnych informacji.
Na końcu książki znajdziemy podsumowanie wszystkich struktur gramatycznych (Language bank), które przewinęły się w danej książce oraz ćwiczenia do tego podsumowania. Jeszcze dalej znajdziemy posegregowane tematami nowe słówka, których nie będziemy już musieli szukać po całej książce (Photo bank). Są też zadania do samodzielnej, dodatkowej pracy dla tych, którzy lubią praktykę i nie boją się wyzwań (Communication bank).
Dodatkowo Speak Out prezentuje książkę do ćwiczeń do sprawdzania stopnia zrozumienia danego tematu. Niestety ucząc cię samodzielnie nie będziemy mieli możliwości, by sprawdzić, czy dobrze wykonaliśmy ćwiczenia, ponieważ brakuje w nich tzw. answer key, czyli klucza z odpowiedziami. Pojawia się dopiero od któregoś tomu, jak już jesteśmy bardziej zaawansowani i pojawiają się trudniejsze struktury gramatyczne (Upper Intermediate).

Polecam tę książkę każdemu. Temu, który ma już jakieś podstawy, jak i temu, kto dopiero zaczyna swoje spotkanie z angielskim. Nawet jeśli będzie zmuszony szukać po słownikach znaczenia co trzeciego słowa, jest to dla niego idealna książka. Jest na tyle prosta, że nie zrazi początkującego ucznia i na tyle interesująca i skuteczna, że zmotywuje ucznia bardziej zaawansowanego, a także ugruntuje i dopełni jego wiedzę.

2. Podobną książką jest Total English wydana przez to samo wydawnictwo. Ten podręcznik oceniam na podobnym poziomie. Również idealna do samodzielnej nauki zarówno dla początkujących jak i zaawansowanych. Przyjaźnie napisana i pomagająca w skutecznej nauce. Wszystko, czego się nauczymy ląduje w naszej pamięci długoterminowej. Ćwiczenia zawierają answer key, ale nie wiem czy od pierwszego tomu, gdyż dane mi było pracować z nią (całkowicie samodzielnie) na etapie Pre-Intermediate. Również posiada płytę DVD. 

Language bank, czyli podsumowania najważniejszych struktur gramatycznych, zmienia swoje miejsce z końca książki (taki sposób uważam za najbardziej użyteczny i przejrzysty) i przechodzi do środka, stając się nieco trudniejszy w obsłudze. Pojawiając się po każdej grupie 4 tematów, sprawiają iż korzystanie z nich jest utrudnione, gdyż trzeba zadać sobie trud, aby odnaleźć właściwy temat, a przecież wiadomo, że gdy nagle chcemy sobie coś przypomnieć, czas jest kwestią bardzo ważną, a w tym przypadku tracimy go zbyt wiele. Nie zmienia to jednak faktu, że podręcznik jest bardzo dobry. Zawiera Communication Activity, który podobny jest do Communication bank ze Speak Out i pełni podobną rolę, Film Bank do samodzielnej pracy, a także Writing bank, czyli dodatkowe zadania do tematów opisanych w książce.

3. English File third edition wydana przez Oxford University Press. Jest to książka trudniejsza, z bardziej rozbudowanymi tematami oraz trudniejszym słownictwem. Osoby na niższym poziomie wiedzy mogą mieć większy problem ucząc się samodzielnie z tą książką, bo jest ona bardziej wymagająca. Teksty są dłuższe, zawierające wiele trudnych słów, których znaczenie trzeba sprawdzać w słowniku. Tu trzeba się bardziej przyłożyć, ponieważ podręcznik ten wymaga od ucznia więcej samodzielnej pracy. Każe mu poszukiwać samemu, myśleć i znajdywać rozwiązania. Jest tu mniej zabawy niż w poprzednich książkach, ale na mnie działało to motywująco.
Do książki dodana jest płyta DVD. Ćwiczenia zawierają answer key, co jest bardzo przydatne, gdy chcemy mieć pewność, że zrozumieliśmy lekcję, której się właśnie nauczyliśmy. Nawet jeśli zadania zrobimy źle to przynajmniej mamy pewność, że czegoś nie zrozumieliśmy i że musimy wrócić do książki i jeszcze raz przestudiować temat. Bo w nauce języków obcych najważniejsze jest zrozumienie. Nie da się angielskiego wykuć, bo życie szybko zweryfikuje naszą „wiedzę”.

Jak już wspomniałam, książka jest bardziej wymagająca i daje nam więcej możliwości sprawdzenia się. Na końcu książki oprócz sekcji Communication (dodatkowe zadania do tematów) , Grammar Bank (podsumowanie wszystkich struktur gramatycznych, jakie znalazły się w tomie oraz ćwiczenia) i Vocabulary bank (bank nowych słówek posegregowanych tematami) mamy też sekcję Writing. Tutaj znajdziemy ekstra zadania o różnej tematyce, bardziej rozbudowane niż w Communication, dodatkowo uzupełnione o tematy do esejów. Nareszcie więc możemy napisać coś więcej niż dwa zdania w odpowiedzi na zadane pytania. Kto tego nie lubi, może udać, że tego nie widzi i zrobić tylko przykładowe zadania w sekcji Writing. Kto zaś lubi wyzwania, ma pole do popisu. Nawet jeśli nikt nie przeczyta stworzonych przez studenta esejów, znajdzie tu wreszcie okazję, aby sprawdzić, jak silny czuje się w angielskim pisemnym.
Atutem tej książki jest fonetyka. Przy nowych słowach znajdziemy w nawiasie podpowiedzi, jak się te słowa czyta. Dzięki temu nie musimy już tego sprawdzać w słowniku internetowym. Jest to oszczędność czasu i duża pomoc w oswajaniu się z językiem mówionym. Ogromnym minusem jest brak answer key do książki. Z tego powodu tak naprawdę nie możemy się absolutnie sprawdzić, czy zrobiliśmy ćwiczenia w niej zawarte dobrze czy źle. Uważam, że to duży błąd i wydawnictwo powinno go jak najszybciej naprawić.

4. McMillan Destination wydana przez wydawnictwo Macmillan Education. Jest to najbardziej wymagająca książka, z jakiej do tej pory się uczyłam. Osoby, które dopiero zaczynają swoją przygodę z językiem angielskim mogą mieć trudności w zrozumieniu wszystkiego, a na pewno każdy, kto przejdzie przez to morze wiedzy będzie miał trudności w zapamiętaniu choćby połowy. Jednocześnie jest to książka bardzo dobra na podsumowanie wiedzy i przydatna dla wszystkich, którzy nie boją się wyzwań. Sięgając po nią trzeba pamiętać, aby nie poddawać się w żadnym wypadku. Piszę to ze względu na to, iż myślę, że wiele osób będzie miało momenty kryzysowe i odpływy motywacji podczas pracy z tą książką.

Przede wszystkim jest to podręcznik, który wymaga od nas jakichś podstaw (pracowałam z nią od poziomu B1, który jeszcze daje nam trochę wytchnienia i czasu na oswojenie się z wiedzą, natomiast poziom B2 i wyżej to już narowisty ogier), motywacji, odporności i siły na walkę z trudnościami, pęd do wiedzy i gotowość poszukiwania jej na własną rękę. Wychodzenia poza ramy danego tematu oraz zdolności do szybkiego chłonięcia wiedzy. Ta książka nas nie oszczędzi. Autorzy chcieli podzielić się z nami jak największą ilością wiedzy i nawrzucali w nią tyle tematów, że nawet najzdolniejszy uczeń będzie musiał sięgnąć do najgłębszych otchłani swojej motywacji. Zatem polecam tę książkę wszystkim tym, którzy już pracowali z innymi podręcznikami, a chcą ugruntować i poszerzyć posiadaną wiedzę.
Destination podzielona jest na dwie części- Grammar, gdzie uczymy się daleko pojętej gramatyki oraz Vocabulary, dzięki któremu poznajemy nowe słówka w podziałach na tematy (niesamowicie pomocne, gdy na szybko szukamy słówka z danej tematyki). Nie są to jednak tylko słówka. Poznajemy tu też: Phrasal verbs, collocations (bardzo przydatne, ale niemożliwe do zapamiętania, tak wiele tego jest), Word patterns, Word formation, a na poziomie zaawansowanym A1 i A2 poznajemy także idiomy. Po każdych dwóch unitach, czyli lekcjach, jest podsumowanie sprawdzające ile się nauczyliśmy i zapamiętaliśmy. Natomiast po kilkunastu lekcjach mamy okazję stawić czoło tzw. Progress test. Jakby tego było mało, na samym końcu książki znajdziemy kilka testów podsumowujących całą wiedzę zawartą w danym tomie. Warto te testy zrobić sobie na samym końcu, bez zaglądania do książki i samemu się sprawdzić, ile wiedzy w nas zostało, a ile uciekło.
Nie ma się przy tym co załamywać, taki ogrom wiedzy nie może być zapamiętany od razu, za pierwszym razem. Gwarantuję Wam, że zapomnicie większą część słówek i dużą część gramatyki. To jest normalne dla książek skonstruowanych jak Macmillan. Dzieje się tak, bowiem książki te pomyślane są jako podsumowanie wiedzy, podręcznik dla osób, które przygotowują się do egzaminów. Są to książki oderwane od prawdziwego życia, bazujące na samych regułach i suchych przykładach, zdań wyrwanych z kontekstu i krótkich historyjek, które często sprawdzają ogólny stan wiedzy, a nie wyłącznie z danego unitu. Takie historyjki, pomimo iż składają się z kilkunastu zdań, wciąż są one oderwane od życia, dlatego tak dużo z tego, czego się nauczymy, ucieka nam z głowy czasem już następnego dnia. Sposób uczenia się z tej książki polega na nauczeniu się wielu rzeczy na pamięć i dopiero, gdy już wyjdziecie poza podręcznik, możecie zacząć ćwiczyć tę wiedzę choćby czytając książki po angielsku, bo czasem tylko tam możemy liczyć na to, że napotkamy poznane nowe struktury gramatyczne i tylko tam będziemy mogli zobaczyć, jak ich używać w prawdziwym życiu i sytuacjach. Czytając powieści angielskie, słuchając wiadomości, czy przeglądając gazety lub angielskie strony internetowe pomożemy naszej pamięci absorbować wiedzę na dłużej. Jeśli nie będziemy stymulować pamięci w ten sposób, cała wiedza, nie ćwiczona, szybko nam ucieknie i będziemy musieli zaczynać wszystko od początku.
Podręcznik Macmillan, pomimo wysokiego stopnia trudności, jest bardzo dobrą książką do samodzielnej nauki, ponieważ do każdego zadania mamy odpowiedź i możemy sprawdzić, czy zrozumieliśmy przekaz, czy tylko nam się wydawało. Oczywiście gdy stwierdzimy, że zrobiliśmy połowę zadań źle, sami musimy rozgryźć dlaczego. Warto wówczas przerobić lekcję jeszcze raz, zamiast się poddawać i iść do następnej. Czasem bywa tak, że lekcje gramatyczne są powiązane i jeśli nie zrozumiemy tego, co było wcześniej, możemy napotkać trudności ze zrozumieniem następnych.
Książka zbudowana jest w ten sposób, że w części gramatycznej podane są reguły, potem zaś daje się nam możliwość poćwiczenia każdego tematu. Ja nigdy nie lubiłam takiego rodzaju nauki, gdyż oderwanie od życia przeszkadza nie tylko w zapamiętaniu nowo nauczonych reguł, ale wręcz w ich zrozumieniu. A nawet jeśli je zrozumiemy, nie będziemy potrafili ich używać, w tekstach czy w mowie, ponieważ nikt nam nie pokazał jak. Taki sposób uczenia w szkole podstawowej i średniej sprawił, że przez wiele lat miałam problemy z nauczeniem się języka angielskiego. Jednak Macmillan ma tę przewagę nad tamtym stylem nauczania, który pamiętam z przeszłości, że lekcje w całości prowadzone są po angielsku. Dzięki stałemu przebywaniu w świecie języka angielskiego, szybciej go opanowujemy i łatwiej wprowadzamy nową wiedzę w życie. Uważam, że książki Destination należy traktować raczej jako dodatek do łatwiejszych podręczników, może nawet rozrywka (wtedy łatwiej będzie nam się uporać z trudnościami, nie tracić wiary w siebie i nie stresować się tym, czego nie rozumiemy). Oczywiście polecam tę książkę z całą mocą osobom, które przygotowują się do wszelkiego rodzaju egzaminów. Na pewno znajdą tam wiele rzeczy, które im się przydadzą. Szczerze mówiąc w jednej książce Macmillana jest więcej wiedzy, niż w dwóch innych książkach razem wziętych. Warto więc zwrócić uwagę na ten podręcznik, choćby dla poćwiczenia tego, co się umie. Bo może się okazać, że nasza dotychczasowa wiedza jest mocno ograniczona.
Wielką wadą tej książki jest przepaść między poszczególnymi tomami i może to być lekko demotywujące dla osób, które nie są wystarczająco przekonane o tym, że chcą się uczyć angielskiego. Dlatego od razu przestrzegam, traktujcie tę całą przygodę z Macmillanem jako rozrywka. Angielski wcale nie jest taki trudny i nie wszystkie podręczniki są tak wymagające jak ten. Nie opierajcie całej swojej wiary we własną umiejętność nauczenia się angielskiego na tym, jak Wam idzie nauka z podręcznikiem Macmillan.
Przepaść między tomem B1 i B2 jest ogromna. Nawet między tomami B2 a C1 i C2 jest mocno odczuwalna. Jeśli będziemy chcieli uczyć się z tych podręczników po kolei, zauważymy, że do poziomu B1 nauka nawet z tą książką jest zabawą. Poznajemy najważniejsze reguły i garść słówek i innych struktur, o których wspomniałam wyżej. Jednak gdy weźmiemy w rękę tom B2, już od pierwszych stron zauważymy, że zaczyna się robić poważnie. Nie poddawajmy się jednak. Wystarczy poświęcić jednemu Unitowi dwa lub trzy dni, aby nie odczuć paniki i zwątpienia. Dajmy sobie czas na wchłonięcie nowej wiedzy, bo przecież nawet chłonność gąbki jest ograniczona. Dajmy wiedzy wyschnąć, ugruntować się w naszym mózgu, zanim zaczniemy wyciągać ręce po więcej. W ten sposób nie tylko nie zagubicie się w ogromie wiedzy, ale wręcz jeszcze bardziej się zmotywujecie.
Jest jeszcze jeden drobny feler. Czasem znajdziecie w podręczniku Macmillana struktury gramatyczne, które nie zostały Wam wytłumaczone we wcześniejszych książkach, na niższych poziomach i których nikt nie zamierza Wam wyjaśniać teraz, ponieważ właśnie uczycie się czegoś zupełnie innego. Potraktujcie to wówczas jako wyzwanie. Absolutnie nie przechodźcie nad tym do porządku dziennego, tłumacząc sobie, że niektóre reguły możecie pominąć, bo są zbyt zaawansowane i nie przydadzą się Wam w życiu. Nie jesteśmy jasnowidzami, nigdy nie wiemy, co nam się w życiu przyda. Gdy spotkacie coś, czego nie znacie, a czego definitywnie Macmillan nie nauczył, odłóżcie podręcznik, który aktualnie przerabiacie i poszukajcie w Internecie odpowiedzi. Gdy już ją znajdziecie, napiszcie sobie na marginesie to, czego się właśnie dowiedzieliście, aby móc  sięgnąć do swoich zapisków zawsze, kiedy tego potrzebujecie, bez konieczności ponownego przeszukiwania Internetu.
Jest jeszcze kolejna drobna niedogodność związana z natłokiem wiedzy w podręcznikach Macmillana. Tyczy się to zwłaszcza części Vocabulary. Aby zrozumieć pewne sprawy dogłębnie, potrzebujemy zadania, przykładu, który nam pokażę jak używać konkretnej rzeczy. Niestety ilość stron w książce Macmillana jest ograniczona, a co za tym idzie, ilość przykładów. Jesteście więc częściowo pozostawieni sami sobie, bo nie wszystko możecie poćwiczyć i z reguły pomija się najtrudniejsze i najmniej spotykane struktury, a ćwiczy się po kilka razy te łatwiejsze. Jest to duży minus, bo po co uczyć czegoś, czego nie można przećwiczyć? Jeśli nie w podręczniku, który nas uczy tej nowej struktury, to gdzie? Ale znowu- nie poddawajcie się, traktujcie naukę z tej książki jak zabawę i nie denerwujecie się. Może spotkacie kiedyś tę strukturę przy okazji czytania powieści angielskiej i wówczas sobie o niej przypomnicie i poćwiczycie na żywym przykładzie?
W książce Macmillana znajdziemy słownik Prasal verbs (jest to zmora każdego studenta, ale każdą zmorę da się opanować, gdy damy sobie wystarczająco dużo czasu) oraz glossary, czyli zestaw słówek o podobnym znaczeniu, w celu rozróżnienia ich stosowania (nie są to słówka, które można by stosować zamiennie, dlatego Macmillan kładzie taki nacisk na ich wytłumaczenie- nie omijajcie tej części!). Jednak w przypadku Phrasal verbs ja osobiście polecam sprawdzanie ich znaczeń dodatkowo w Internecie, żeby uniknąć pomyłek związanych z niewłaściwym zrozumieniem definicji danej w podręczniku.
Ważne jest również to, aby sprawdzać wymowę nieznanych nam słówek w Internecie. Może to być na stronie forvo, a nawet na diki słownik. Wymowa jest bardzo ważna i często pomyłki w wymowie uniemożliwiają porozumienie się podczas rozmowy face to face.

P.S. Ostatnio zauważyłam, że coraz bardziej lubię uczyć się z Macmillana. Spodobało mi się to, że autorzy przechodzą od razu do sedna rzeczy. Czuję jednak, że nasza bliska przyjaźń nie byłaby możliwa jeszcze dwa czy  trzy lata temu. Trzeba czuć się z angielskim na tyle swobodnie, aby nie miękły nam nogi ilekroć obcokrajowiec podchodzi do nas na ulicy i pyta: "Do you speak english?", żeby docenić ten podręcznik i przede wszystkim nie bać się Macmillana. Gdy będziecie już bardziej świadomi swoich umiejętności, pokochacie tempo dyktowane przez ten podręcznik. A ja dzisiaj mogę powiedzieć, że w dużej mierze to właśnie tej książce zawdzięczam to, że udało mi się w tym roku przeskoczyć w mojej szkole do poziomu FCE. Oznacza to, że już w roku 2016 będę mogła podejść do certyfikatu. Jeśli oczywiście będę tego chciała i znajdę środki na sfinansowanie tego pomysłu. I to pewnie dzięki tej książce usłyszałam ostatnio od mojego nauczyciela, że właściwie to jestem już gotowa, aby podejść do egzaminu! No ale myślę, że nie będę aż tak szalona, żeby już teraz próbować tego kroku. Wszystko w swoim czasie. Bo czas w przypadku nauki języka obcego ma kluczowe znaczenie.


Update...
5. A skoro już jesteśmy przy egzaminie FCE, mam dla Was świetną książkę przygotowującą do tego egzaminu. Jest to Objective First wydane za pośrednictwem Cambridge English Language Assessment i Cambridge University Press. Fourth edition została stworzona na podstawie egzaminów z roku poprzedniego, czyli 2015. Następna edycja będzie opracowana na podstawie egzaminów z roku następnego, dlatego warto sobie zakupić najświeższe wydanie, choć wydania starsze też pozwolą nam na zapoznanie się z tym, co nas czeka na egzaminie i przygotowanie się do tego w bardzo solidny sposób.
Największą zaletą tej książki są szczegółowe odpowiedzi do KAŻDEGO, nawet najdrobniejszego pytania, co jest po prostu mistrzowskie. Dzięki temu możecie naprawdę samodzielnie przygotować się nie tylko do egzaminu, ale tak po prostu do poziomu B2. Ta książka zweryfikuje Waszą wiedzę i wzniesie ją na wyższy poziom.
Macie tu bardzo gruby tom z płytą CD zawierającą dodatkowe ćwiczenia. Jest tu 240 stron ćwiczeń i odpowiedzi a także przykładowe eseje na zadany temat, dzięki którym poznacie jak pisać w sposób konkretny, co pomoże Wam zdać tę część egzaminu bez większego wysiłku. Z tą książką nie będzie Wam w ogóle potrzebny nauczyciel. Ale pamiętajcie, żeby porządnie przygotować się do egzaminu korzystajcie z dołączonych płyt Pozwolą Wam osłuchać się z językiem i dadzą solidne podstawy do zdania tej części egzaminu kiedy musimy odpowiedzieć na pytania słuchając nagrań) i trzymajcie się ściśle podanych wskazówek, zwłaszcza podczas pisania esejów (mają być krótkie i na temat) i podczas przygotowywania się do konwersacji z partnerem (odpowiedzi mają być rzeczowe i krótkie, a także angażujące partnera, jeśli tego wymaga zadanie).
Książka jest podzielona na (o ile dobrze pamiętam) 4 części- gramatyka, pisanie, słuchanie, odpowiedzi na zadane pytania (czyli rozmowa z partnerem) . Czyli dokładnie tak jak skonstruowany jest egzamin. Dzięki temu podążaniu za egzaminem nie będzie on miał dla Was tajemnic i będziecie doskonale wiedzieli, co Was czeka za zamkniętymi drzwiami, a egzamin nie będzie miał już dla Was tajemnic. Poczujecie się bardziej swobodnie i zobaczycie, że nie taki diabeł straszny jak go malują.
Książka nauczy Was jak pisać eseje, jak czytać tekst szybko i efektywnie, aby potem z łatwością odpowiedzieć na zadane pytania oraz jak słuchać ze zrozumieniem. Do tego wrzucony jest porządny kawał gramatyki dla poziomu B2. Książka jest trochę wymagająca i wykończy Was w pozytywny sposób. Poczujecie ogromną satysfakcję, bo będziecie wiedzieli, że wykonaliście kawał dobrej roboty, mimo iż ze zmęczenia zamykają się Wam oczy. 
Dzięki skupieniu się na gramatyce i konkretnych odpowiedziach na pytania, bez niepotrzebnego lania wody, które może się nie sprawdzić podczas egzaminu lub zwykłej przyjacielskiej rozmowy, książka ta sprawdzi się także dla tych, którzy wcale nie mają ochoty podchodzić do egzaminów. A kto wie, może parę osób zmieni zdanie w tej kwestii, gdy zorientuje się, że taki egzamin to nic strasznego.


Do książki dołączone są bardzo krótkie ćwiczenia, które tak naprawdę nie są potrzebne, bo sama książka dobrze wyczerpuje temat i zawiera bardzo dużo ćwiczeń. Ale ja wychodzę z założenia, że nauki, jeśli chodzi o języki obce, a przede wszystkim praktyki, nigdy nie jest za wiele. Do ćwiczeń również dołączona jest płyta.
Jest to naprawdę świetna książka do samodzielnej nauki i mimo iż nie będziecie może mieli z kim przećwiczyć rozmowy lub gdzie sprawdzić swoje eseje, to jednak autorzy zadbali o to, aby nasza wiedza w kwestii jak odpowiadać pisemnie i ustnie na pytania, także została podniesiona na wyższy poziom, dzięki wspomnianym wcześniej odpowiedziom z tyłu książki i przykładowym esejom. Naprawdę dobra robota, książkę polecam ze szczerego serca. Będziecie się przy niej świetnie bawić. Ale zarezerwujcie sobie więcej czasu na każde ćwiczenie, bo dzięki temu będziecie się mogli bardziej na nich skupić, a wiedza trafi od razu do pamięci długotrwałej.

*

Jako podsumowanie porównania podręczników do samodzielnej nauki dodam, że jeśli chodzi o naukę języka obcego, tutaj – angielskiego, nikt tego za Was nie zrobi. Uczcie się dla siebie i poświęcajcie nauce tyle czasu, ile możecie, jednocześnie czerpiąc z tego radość. Nie myślcie o tym jak o obowiązku, nawet jeśli taka właśnie jest Wasza sytuacja życiowa. Aby pomóc Wam traktować naukę jako rozrywkę podpowiem, żeby korzystać z angielskiego gdzie się tylko da. Wchodźcie na angielskojęzyczne strony internetowe o tematyce, którą lubicie, zostawiajcie komentarze, nawet jeśli czujecie, że są niegramatyczne, oglądajcie filmy po angielsku lub z angielskimi napisami, jeśli macie problem ze zrozumieniem ze słuchu, wreszcie czytajcie książki po angielsku. Ważne jest, aby ten język stale Wam towarzyszył i żebyście ćwiczyli go w każdej sytuacji życiowej. Wreszcie na końcu zobaczycie, że coraz łatwiej Wam otwierać usta do obcokrajowca, czy pisać po angielsku. A każdy taki mały sukces umocni Waszą wiarę w siebie i motywację do dalszej pracy, która, nawet nie zauważycie kiedy z obowiązku zamieni się w hobby.

P.S. Wybaczcie mi ten przydługawy wstęp, ale chciałam Wam przekazać chociaż cząstkę mojej motywacji, bo to jest wszystko, czego tak naprawdę potrzebujecie. To i dobrej książki, która spełni rolę wyrozumiałego nauczyciela. Powodzenia!


środa, 21 października 2015

Olivia Goldsmith - Bad Boy/ Niegrzeczny chłopiec


Jonathan Delano i Tracie Higgins są przyjaciółmi od wielu lat. W niedzielne wieczory spotykają się na kolacji, aby obgadać najważniejsze wydarzenia całego tygodnia. Głównie polegają one na skargach Tracie na swoich chłopaków, którzy jeden po drugim okazują się nic nie wartymi draniami i na szefa, redaktora Seattle Times, który marnuje jej talent pisarski skracając każdy artykuł wychodzący spod jej pióra w literackiego potwora, niczym szalony doktor Henry Frankenstein, ze szczątków ludzkich tworzący żywą istotę. Z kolei kariera Jona jest godna pozazdroszczenia, podczas gdy jego życie towarzyskie kuleje. Jon boryka się z traumą związaną z rozwiązłym ojcem i swoją własną beznadziejnością jeśli chodzi o kobiety. Ich wspólne kolacje grają rolę spotkań terapeutycznych dla obojga, nawet jeśli Jonathan całą swoją uwagę skupia na Tracie, angażując się bardziej w jej życie, niż w swoje. I nawet jeśli Jon jest zawsze punktualnie, a Tracie spóźnia się co wieczór i przez myśl jej nie przejdzie, aby chociaż raz zapłacić rachunek za kolację, ich przyjaźń jest silna, trwała i ważna dla obojga.
Pewnego dnia role się odwracają i to Jon staje się centrum ich cotygodniowych rozmów. Po dwóch nieudanych randkach, z których jedna nie doszła do skutku, Jon stwierdza, że potrzebuje pomocy Tracie. Mężczyzna ma już dosyć słuchania z ust kobiet, jakim dobrym chłopcem jest, bo po usłyszeniu tych słów nigdy więcej już ich nie widzi. Chce stać się obiektem pożądania, a nie tylko dobrym synem, wspaniałym przyjacielem, genialnym pracownikiem i kolegą, którego koleżanki w pracy nie zauważają. Jon dostrzega swoją ostatnią szansę w Tracie. Chce wykorzystać jej bogate doświadczenie w związkach z tzw. niedobrymi chłopcami i zmienić się dobrowolnie z łabędzia w brzydkie kaczątko, ponieważ łabędzie wyszły z mody dawno temu. Jonathan prosi Tracie o to, aby pomogła mu zmienić się w niedobrego chłopca i uratować jego życie miłosne i seksualne. Początkowo niechętna, Tracie wreszcie godzi się, skrycie licząc na to, że jej kariera wreszcie ruszy z kopyta po opublikowaniu artykułu o Jonie i jego przemianie. Zapomina tylko wspomnieć o tym drobnym szczególe swojemu przyjacielowi.
Tracie uczy Jonathana jak być niedobrym chłopcem. Zmienia jego image, nadając mu nowe, lepiej brzmiące imię Johnny, kupując mu nowe ubrania (płacąc oczywiście jego kartą kredytową) i zabierając do swojego fryzjera, najlepszego w swoim fachu. I co najważniejsze – uczy go, jak ranić kobiety, aby zdobyć ich zainteresowanie. Ponieważ prawda okazuje się banalna- kobiety lubią drani, gdyż uziemienie takiego jawi się jako ogromne wyzwanie, a nagroda w postaci zazdrości koleżanek warta jest każdego cierpienia z tym związanego. Niestety Jon okazuje się kiepskim studentem. Podważa każdą regułę, dziwi się kobiecemu myśleniu i nie potrafi wprowadzić w życie najprostszych rad od Tracie. Nadal zachowuje się obciachowo, nie potrafiąc zdobyć kobiety pomimo wszystkich jej nauk. Nawet gdy sprawy zaczynają iść dobrze jeden moment paniki niweczy nie tylko dobry start ale i wiarę w siebie i motywację do dalszego działania. Wreszcie zaklęcie pęka, gdy Tracie umawia Jona ze swoją koleżanką z pracy, Beth, która walczy z obsesyjną miłością do własnego szefa po krótkim romansie, w jaki się uwikłała.
Jedna udana randka, która dla Beth miała być lekarstwem na obsesję, wobec egoistycznego szefa, staje się punktem wyjścia dla nowego życia dla Jona jako podbijacza niewieścich serc, a także nową obsesją dla Beth. Jednak Jon nie zamierza się wiązać z pierwszą kobietą, która obdarzyła go swoim zainteresowaniem, bo tak mówią nauki Tracie. Jonathan zdobywa kolejne kobiety na te same wypróbowane sposoby, zostawiając za sobą coraz więcej zawiedzionych kobiet i coraz bardziej przypominając własnego ojca. Tracie zaś zaczyna się zastanawiać, czy nie stworzyła potwora, raz na zawsze zabijając w Jonie to, co było w nim najlepsze, a czego do tej pory nie doceniała. Czuje się jakby zdradziła wszystkie kobiety świata, hodując na własnej piersi żmiję podobną do tych, które nieraz łamały jej serce. I dlaczego zaczęła się tak bardzo złościć na Jona za jego sukcesy w łóżku? Przecież to nie mogła być zazdrość, skoro jedyne na czym jej zależy to jej głupkowaty i zapatrzony w siebie basista Phil?

Książka Olivii Goldsmith jest typową komedią romantyczną. I chociaż nie była tak zabawna i ciepła, jak to wszędzie się opisuje, to jednak stała się dobrym kompanem na samotne wieczory i podczas długich kąpieli. Dobrze się ją czytało i przez cały czas trwania mojej przygody z „Bad Boy” towarzyszyło mi zainteresowanie. Byłam ciekawa, co się za chwilę stanie i czy Jonowi uda się osiągnąć cel.
Jednak czasem odczuwałam lekkie znudzenie tą stroną charakterów pierwszoplanowych postaci, które miały sprawić, że ich postacie miały być głębsze. Niestety zabieg się nie udał, bo traumy z dzieciństwa Jona i Tracie nie miały większego wpływu na ich obecne życie, mimo iż autorka bardzo starała się wcisnąć mi ten kit. Jednak wybory Tracie co do facetów, z jakimi się wiązała nie miały nic wspólnego z tym, że musiała dorastać bez matki. Jej kłopoty z szefem nie wynikały z tego, że była wychowywana bez matki, tylko z jej braku asertywności i siły na walkę o to, co dla niej ważne. 
Z kolei traumy Jona związane z porzuceniem przez jego ojca swojej rodziny, gdy Jonathan był jeszcze młody, nie miały nic wspólnego z jego charakterem miłego gościa i tego, że chciał dawać, a nie brać. Wielu mężczyzn wychowywanych przez obojga rodziców wyrasta na dobrych ludzi i jakoś nie widziałam związku ani potrzeby wikłać Jona w takie nic nie znaczące dla akcji problemy. Robienie z Jona przeciwności własnego ojca- dobrego faceta i świetnego pracownika, nie miało wpływu na historię. Z kolei gdy Jon zaczął odnosić sukcesy na polu uwodzenia, myśl o tym, że upodabnia się niebezpiecznie do ojca, nie powstrzymała Jonathana przed umówieniem się z kolejną kobietą i wylądowaniem z nią w łóżku na niezobowiązujący seks. Myślę, że te jego cechy były potrzebne autorce, aby zmienić go diametralnie i stworzyć problem, który z kolei wykorzystała później, aby otworzyć Tracie oczy.
Nudziłam się więc niemiłosiernie, gdy Jon odwiedzał wszystkie swoje macochy w Dzień Matki, aby pokazać, jakim dobrym jest człowiekiem i gdy wspominał ojca, który skrzywdził rodzinę. Były to nudne wątki, niepotrzebne i przydługawe. Już wolałam czytać o problemach Tracie w pracy, mimo iż też były one nudnawe. Przyjazd przyjaciółki Tracie, Laury, również był zbędny i właściwie nie wiem czemu miał służyć. Była to trzecioplanowa postać, która była zbyt monotonna, aby poświęcać jej choćby jedną stronę w książce. Ku mojemu zaskoczeniu najciekawsze z tych pobocznych wątków były problemy Tracie z Philem, skupionym na sobie muzykiem bez sukcesów na polu zawodowym, a nie traumatyczne przeżycia z dzieciństwa czy problemy zawodowe Tracie, choć było to pobożne życzenie autorki. I pomimo tego, że na końcu egoista Phil zmienił się w posłusznego baranka, gotowego wreszcie dorosnąć, jego postać i charakter był rozbrajający i słodki, nawet jeśli wykorzystywał Tracie i jej pieniądze do wygodnego życia bez zobowiązań. Już dużo bardziej denerwujący był Jon, ze swoim brakiem stanowczości i nowym podejściem do życia, niż Phil, który troszkę pogubił się w życiu.
Trzeba tu przyznać, że bohaterzy byli trochę płascy, mimo starań autorki, aby stworzyć postacie, które mogłyby przejść do historii literatury niczym Rett Butler i Scarlett O’Hara. Ale w komediach romantycznych wystarcza lekka historia i powierzchowni bohaterzy, bo taka książka czy film ma bawić i wprawić w dobry humor. W przypadku książki „Bad Boy” ta prosta rola została osiągnięta.
Na końcu muszę stwierdzić przed samą sobą, że trochę zbyt często towarzyszyła mi irytacja. Irytowałam się na Tracie za to, że jest zbyt głupia aby wyciągnąć lekcję ze swojego życia i wciąż wikłała się w te same, beznadziejne związki. Na to, że Jon był mało męski, gdy chodziło o kobiety i jego wpadki pasowały mi bardziej do głupiutkiej Rebecki Bloomwood z książki „Wyznania zakupoholiczki”, niż do jakiegokolwiek mężczyzny, a już zwłaszcza takiego, który jest odpowiedzialny za wielki Projekt mający w założeniu całkowicie zmienić oblicze komunikacji. I pomimo tego, iż zawsze doceniałam w mężczyznach chęć dawania, niż tylko brania, a także wrodzone dobro, to jednak potrzebuję też, aby mężczyzna był mężczyzną, potrafił zagadać do kobiety bez głupich tekstów i radził sobie z kobietami bez pomocy swoich przyjaciółek. A jeszcze bardziej denerwowało mnie, że Jon nie potrafił rozpoznać, kiedy rady Tracie zadziałają, a kiedy należało spróbować własnych sposobów gdy sytuacja stawała się kryzysowa. A zmieniony Jonhnny’ego nie tylko mnie irytował, ale wręcz nie mogłam go znieść. A to dlatego, że za powierzchownymi zmianami dokonała się w Jonie również wewnętrzna przemiana. Stał się zwykłym nudnym macho, który ocenia kobiety na podstawie wyglądu i ciągle szuka tej ładniejszej, mimo iż sam wie, że nie są to kobiety, które by mogły umilić mu życie na starość, ponieważ przeważnie są dla niego za głupie. Wydawało mi się na początku, że Jon był na tyle inteligentny żeby rozpoznać, co się w życiu liczy, jednak jego późniejsze wybory i zachowanie po przemianie nieco mnie zawiodły.
Pomimo wszystkich drobnych niedogodności książka jest poczytna i godna polecenia jako zamiennik dla telewizji na długie jesienne deszczowe wieczory. Jest przewidywalna jak większość komedii romantycznych ale spełnia swoją rolę- zajmuje wolny czas i sprawdza się jako rozrywka. Bawi swoim lekkim podejściem do związków i co więcej, kończy się szczęśliwie, jak każda szanująca się komedia romantyczna. Jeśli ktoś nie spodziewa się zaskakujących zwrotów akcji i nadzwyczajnych wydarzeń i wystarcza mu miła historia, przy której zapomni o głupotach życia codziennego i obowiązkach dorosłego człowieka, książka Olivii Goldsmith „Bad Boy” będzie dobrą opcją na spędzenie wolnego czasu.