sobota, 17 maja 2014

Gra o Ferrin - Katarzyna Michalak


Karolina, młoda pani anestezjolog, ma już dość życia w świecie szarej codzienności, osamotnienia i egzystencji zgodnie z tym samym scenariuszem dzień za dniem. Gdy pewnego dnia jedzie na zgłoszenie do samobójczyni, odkrywa, że dziewczyna, która skacząc z piątego piętra tak skutecznie usiłowała się zabić, jest podobna do niej niczym siostra bliźniaczka. Po tym zdarzeniu, gdy nie udaje jej się uratować dziewczyny sama czuje, że traci chęć do życia w świecie Szarej Śmierci, jak nazywa ten świat, w którym przyszło jej żyć.
W jednej chwili decyduje się odejść do innego wymiaru, do świata ze swoich marzeń. Jej decyzję przyspiesza Łukasz, najlepszy przyjaciel, który łamiąc dane jej słowo, wyjawia, że chce pojąć ją za żonę, niepomny niechęci Karoliny do mężczyzn z powodu przeszłych wydarzeń. Gdy wyrzuca go z domu, Karolina opłakuje całe swoje smutne i monotonne życie, po czym przygotowuje się do teleportacji, której magiczne słowa wyczytała w księdze czarów swojej ciotki Maryli, zwanej również Amarillą dell’Soll, przyniesionej przez Łukasza, zanim pokazano mu drzwi.
W jednej chwili Karolina jest w swoim maleńkim pokoiku, otoczona rysunkami jednorożców, szepcząc zaklęcie, by w następnej obudzić się w wyśnionej krainie Ferrinu, w samym środku toczonej tam wojny o władzę. Z pokonanej przez życie Karoliny zmienia się w Anaelę dell’Idarei, o której stara przepowiednia mówi jako o tej, która uratuje Ferrin przed zgubą. Jednak Anaela nie wie, że zatajono przed nią najważniejszą cześć proroctwa. Według Smoczej Przepowiedni bowiem dziewczyna będzie musiała dokonać najtrudniejszego w swoim życiu wyboru i złożyć w ofierze to, czego nie jest zdolna poświęcić.
Utkany z marzeń świat. Marzeń, które stały się moimi. Tak mogłabym określić tę książkę. Nie znam się kompletnie na fantastyce, nie jestem jej superfanką. Za to kocham to, co wyzwala we mnie chęć do ucieczki z tego świata i zagłębienia się w zupełnie inną rzeczywistość. Uwielbiam książki, które potrafią obudzić we mnie pragnienia zrzucenia zwykłej, ziemskiej powłoki i przeobrażenia się w inną osobę. Kocham zatracać się w czyjejś wyobraźni i zapominać się zupełnie podczas czytania. „Gra o Ferrin” spełniła moje oczekiwania. Otrzymałam to, czego zawsze szukałam w książce typu fantasy. Zatraciłam się, zapomniałam na chwilę o tym, że jestem tylko zwykłą dziewczyną, czytającą książkę. Bo póki czytałam „Grę o Ferrin”, byłam kimś zupełnie innym. Przeniosłam się do zupełnie innego świata, w którym wszystko jest możliwe, gdzie potęga miłości jest silniejsza niż całe zło świata, a na pozór zwykła osoba włada mocami, o których istnieniu nie miała pojęcia.
Myślę, że to drzemiące we mnie dziecko, otwierające szeroko buzię na dźwięk słowa magia, sprawia, że nie mogę się oprzeć pokusie sięgnięcia po fantastykę. To dziecko z wypiekami na twarzy i błyszczącymi z zachwytu oczami zagłębia się w wyimaginowane światy i uśmiecha się z zadowoleniem za każdym razem, gdy namówi mnie na sięgnięcie po tego typu literaturę. A ja lubię w sobie to dziecko i lubię mu sprawiać radość. Cieszę się, gdy znowu czuję je w sobie, bo wiem, że niedługo opuszczę ziemski padół, gdzie wszystko wydaje się takie nudne i zwyczajne i przeniosę się w miejsca niezwykłe, gdzie szarość dnia nie ma dostępu. Dla mnie książki wspomagające wyobraźnię są lepsze niż narkotyk. Wspaniale jest zanurzyć się w taki wyimaginowany świat i zapomnieć o smutkach dnia codziennego. I to bez skutków ubocznych.
„Gra o Ferrin” była dla mnie niespodzianką. Napisała ją polska autorka, znana najbardziej ze swoich ciepłych opowiadań obyczajowych, a dla mnie jest to mieszanka zabójcza. Polska ksiązka i do tego obyczajówka? Nuuuuda. Tym razem jednak dałam szansę Katarzynie Michalak, bo bardzo byłam ciekawa jak jej pójdzie pisanie książki fantasy. W końcu jej „erotyk”, który wcześniej czytałam, wcale nie był taki polski, bo przypominał raczej zagraniczne romanse. Zaryzykowałam więc i cóż, nie zawiodłam się. Zostałam zabrana w wycieczkę po cudownej krainie i wcale nie czułam, że przyłożyła do tego rękę Polka. Czytało mi się tak dobrze, że nie potrafiłam się od Ferrinu oderwać, i ciężko było mi potem wrócić do codziennej szarości. Głowę miałam wypełnioną wspomnieniami z książki i cieszyłam się, że dałam szansę Michalak, aby poprawiła swój wizerunek w moich oczach, bo po tym, jak przeczytałam „Mistrza”, miałam mieszane uczucia. Jej spojrzenie na fantastykę spodobało mi się i jakoś nie potrafię sobie wyobrazić innych jej, bardziej znanych książek. Szczerze mówiąc nie wydaje mi się, abym miała sięgnąć po jej opowiadania obyczajowe, bo po Ferrinie nie zniosłabym zwykłego opowiadania o zwykłych losach zwykłej dziewczyny. Zdaję sobie sprawę, że Michalak daleko do innych pisarzy fantastyki, jak choćby Tolkiena i że „Gra o Ferrin” nie jest idealna, jednak książka na tyle mi się spodobała, że doskonale się bawiłam, rozgrywając razem z bohaterami książki grę o Ferrin. Pomimo wszystkich niedoskonałości tej książki musiałam przyznać przed samą sobą, że była to świetna przygoda dla mojego spragnionego magii umysłu.
Postanowiłam jednak ostrzec innych czytelników przed minusami tej książki, tak, aby każdy mógł sobie sam odpowiedzieć na pytanie, czy warto sięgnąć po tę książkę, czy nie. Ja osobiście znalazłam w niej to, czego szukałam, czyli wrota do innego świata i to jest dla mnie najważniejsze. Minusy tej książki są dla mnie sprawą drugorzędną, ponieważ nie zaważyły znacząco na odbiorze historii, którą chciała opowiedzieć Michalak. Czas, abyście i wy mogli podjąć decyzję, czy chcecie zanurzyć się w świat fantazji autorki. Zatem zaczynamy.
Książka od pierwszych stron pełna jest akcji. Autorka gotowa jest od razu wciągnąć czytelnika w swój wyimaginowany świat i nie zanudza go przydługimi wstępami. Ma to jednak ujemny wpływ na pierwszy rozdział,  gdyż wydaje się on bardzo chaotyczny (zresztą nie będzie to jedyny moment chaosu w książce). Miał on za zadanie być pewnego rodzaju pomostem pomiędzy rzeczywistością Karoliny a magicznym światem Ferrinu. Wyszło z tego coś dziwnego. Ten pierwszy rozdział miał wytłumaczyć, dlaczego Karolina zdecydowała się uciec w świat fantazji, a zamiast tego czytelnik otrzymuje chaotyczną próbę tłumaczenia, która tylko wszystko jeszcze bardziej komplikuje sens wszystkiego. Zamiast wytłumaczyć, stawia przed czytelnikiem kolejne pytania, nie udzielając na nie odpowiedzi. Muszę przyznać, że nigdy nie otrzymałam odpowiedzi na zadane wówczas przez mój umysł pytania (np. czy dziewczyna, która popełniła samobójstwo faktycznie była siostrą bliźniaczką Karoliny?) i nieco mnie to zdziwiło, bo spodziewałam się owego wyjaśnienia, gdyż inaczej ten pierwszy rozdział nie miał dla mnie żadnego sensu. Mogłam też czegoś nie zrozumieć, w końcu nie jestem ekspertem od literatury fantasy, jednak mam nieodparte wrażenie, że autorka zapomniała o tym drobnym fakcie, iż każde zdarzenie należy jakoś wytłumaczyć.
Nie do końca też zrozumiałam, czy przeplatanie świata magii ze światem codzienności miało jakiś ukryty sens, ani co oznaczały te urywki. Czy Karolina faktycznie przeniosła się do innego świata? Czy też były to majaki chorego umysłu, zamkniętego w szpitalu psychiatrycznym.? A może były to tylko zwierzenia pisarki, która wyjaśniała, w jaki sposób wymyślała swoich bohaterów, bazując na jakimś scenariuszu filmowym opowiadającym o ludziach chorych umysłowo? Tu moja wyobraźnia okazała się mieć granice, bo nie starczyło mi konceptu, aby rozwiązać zagadkę.
W mojej głowie powstały też inne pytania, na które nie znalazłam odpowiedzi i zastanawiam się, czy faktycznie ich nie było, czy też tylko mnie one umknęły. Bo czasami miałam wrażenie, że brakowało w tej książce pewnych powiązań przyczynowo-skutkowych i kiedy autorka starała się wyjaśnić niektóre wydarzenia, ja wciąż nie potrafiłam w tych tłumaczeniach odnaleźć owych powiązań ani sensu. Innymi słowy to, co miało tłumaczyć, gmatwało sprawy jeszcze bardziej. Być może ja nie rozumiałam pewnych rzeczy, mimo kilkukrotnego czytania odpowiednich fragmentów. A być może to autorka troszeczkę się gubiła w swojej opowieści, skoncentrowana głównie na tym, aby akcja się toczyła wartko, bez względu na brak sensu niektórych wydarzeń.
Czasami miałam wrażenie, że cała historia z Ferrinem była tylko przykrywką dla historii miłosnej, która toczyła się na kartach książki. Oczywiście nie mam nic przeciwko pisaniu o miłości, bo ja uwielbiam romantyczne opowiadania, jednak wolałabym, aby nie było  aż tak bardzo widoczne, że wszystkie wydarzenia miały na celu sprowadzić dwoje bohaterów na ścieżkę uczucia.
Wydaje mi się również, że Michalak nie umie za bardzo tworzyć żeńskich bohaterów tak, aby można ich było polubić od pierwszego spotkania. Na bazie dwóch książek autorki muszę stwierdzić, że jej bohaterki na siłę chcą się wyróżnić na tle innych kobiet, a nawet bohaterów męskich, przez co bywają nie tylko słodkie, niewinne i naiwne, ale i trochę denerwujące. I tak Anaela czasem zachowuje się jak dzieciak, który buntuje się dla samego tylko buntu, przez co cierpią inni. Zachwyca się jak dziecko jednorożcami lub smokami, zamiast skupić się na zadaniu, jakie ma przed sobą. No i oczywiście rozkochuje w sobie każdego napotkanego mężczyznę, bo tak cudownej istocie jak ona żaden nie potrafi się oprzeć. A to dlatego, że jest tak wyjątkowa. A przynajmniej tak stara się ją pokazać autorka. Owszem, Anaela bywa dzielna i uparta w pozytywnym sensie (choć gdy mówi do siebie w sposób zdrobniały, to nawet mnie, osobie o otwartym umyśle, chce się płakać), ale nie bardzo widzę dlaczego każdy mężczyzna tracił dla niej od razu głowę. Ale być może daje o sobie znać typowa zazdrość kobieca, która przesłania mi mój obiektywizm J
Za to męskich bohaterów autorka umie obdarzyć takimi cechami, aby spodobali mi się od pierwszego wejrzenia (pomijając to, że każdy z nich musiał być przystojny, a niektórzy nawet nieludzko piękni). Amre, który broni Anaeli nawet za cenę własnego życia, Reikan, obdarzony honorem, gotów postawić się nawet własnemu ojcu, by sprawiedliwości stało się zadość i oczywiście okrutny Sellinaris Weddsa’rd, w którym drzemią tak skrajne cechy charakteru, że nie da się go nie lubić. W ogóle mam wrażenie, że ja cierpię na jakiś syndrom sztokholmski. Nie da się inaczej wytłumaczyć, dlaczego tak łatwo potrafię się zakochać w człowieku zabijającym bez mrugnięcia okiem swoich wrogów, tylko dlatego, że jednocześnie ma on słabość do głównej bohaterki. Cóż, widocznie jestem beznadziejnym przypadkiem, którym łatwo manipulować, gdy da mu się marchewkę na kiju, czyli nadzieję, że każdego mężczyznę można zmienić, dając mu miłość. Może powinnam zostać drugą Matką Teresą? J
Jak już wspomniałam, jest w książce sporo chaosu. Rzeczy, których nie wytłumaczono lub których próby tłumaczenia powodowały jeszcze większy chaos. Ktoś, kto powinien nie żyć, nagle wstaje, bez żadnego wytłumaczenia, z jedną tylko natrętną myślą, którą dyktuje skory do ukrywania błędów innych umysł: „przecież on jest magiem, na pewno dlatego ma wiele żyć”. Tylko czy na pewno ja sama powinnam na własną rękę szukać wytłumaczenia pewnych zdarzeń? Czy ciągłe zapytywanie siebie i bezskuteczne poszukiwanie odpowiedzi na zadawane pytania pomiędzy wierszami są wyznacznikiem dobrej powieści? A tych pytań było wiele. Zbyt wiele. Do tego nagłe pojawianie się postaci, bez wytłumaczenia, skąd się nagle wzięły w tym konkretnym miejscu, przyprawiały mnie o palpitację serca. No cóż, pod tym względem książka nieco kuleje.
To by było na tyle. Jeśli chcecie poczytać bardziej krytyczną analizę ujawniającą wszystkie błędy autorki, zapraszam na blog Czarne owce literatury. (Gdy przejrzałam zamieszczoną tam analizę „Gry o Ferrin”, aż wstyd mi było, że książka tak mnie wciągnęła. No ale cóż, trzeba być uczciwym względem siebie i umieć przyznać, że coś się spodobało, nawet jeśli powinno z tego powodu pokraśnieć ze wstydu J). Pragnę zaznaczyć, że nie jestem krytykiem, nie znam się na gatunkach literackich. Nie potrafię rozpoznać, czy książka posiada wszystkie najważniejsze cechy swojego gatunku, czy jest dobrze napisana i czy nie zawiera błędów, które na zawsze powinny wykluczyć ją z konkretnego gatunku. Nie zajmuję się analizami, nie oceniam książek jak krytyk literacki, nie interpretuję dzieł literackich. Ja tylko piszę to, co czuję podczas czytania książek. Podczas czytania „Gry o Ferrin” czułam przede wszystkim radość i spełnienie. Chciałam zapomnieć o wszystkim i udać się do krainy magii, i to mi się udało. Chciałam znowu mieć naście lat i wierzyć w niemożliwe i dostałam to. Czy mogę wymagać od książki więcej? Oczywiście. Zawsze możemy wymagać więcej i więcej. Tylko, że mi wystarczyło to, co zaoferowała mi Katarzyna Michalak. Dostałam miłość, magię i wiarę w moc uczuć. To, że książka zawiera w sobie wiele wad z punktu widzenia gatunku, nie ma dla mnie tak wielkiego znaczenia. Najważniejsze, że zatraciłam się w tej książce i nie chciałam wracać do codzienności. I wiecie co? Pomimo jej wad chcę wrócić do Ferrinu. Chcę wrócić do świata wyobraźni pani Michalak, bo gdy czytam, jestem jak dziecko, które przyjmuje na wiarę to, co je otacza, nawet jeśli niektórych rzeczy nie da się wytłumaczyć lub których zapomniano wytłumaczyć. Zatem już niedługo powrócę do Ferrinu w ślad za Anaelą. Obie znikniemy na chwilę, aby pogrążyć się w magii i tym co nieosiągalne w tym szarym świecie istniejącym poza wyobraźnią.
Wydawnictwo Albatros, Wyd. I, 2010, s. 422, Warszawa 28 września 2004

piątek, 9 maja 2014

Mistrz - Katarzyna Michalak




On był niebezpieczny i władał życiem innych, ona, delikatna i niewinna, znalazła się w niewłaściwym miejscu i czasie i wpadła w sam środek wydarzeń, o których bałaby się nawet pomyśleć. Jest świadkiem gangsterskich porachunków i choć już dawno powinna gryźć ziemię, z jakiegoś powodu Raul de Luca, czarnooki i nieprzystępny mężczyzna zabiera ją ze sobą do swojej willi. W przepięknym więzieniu Sonia czeka na śmierć, bo wie, że z mafią nie ma żartów. Jednak zamiast samotnej śmierci odnajduje uczucia i pragnienia, których nigdy by się w takim miejscu nie spodziewała. Czy miłość do gangstera naprawdę jest tym, czego właśnie teraz potrzebuje, gdy ważą się jej losy? Czy jest w stanie dotrzeć do serca niedostępnego mężczyzny, zanim zrobi to Andżelika Herman, marzenie każdego mężczyzny? I co zrobi z nią bezwzględny Raul, gdy przestanie być mu potrzebna? Czy tylko jej się wydaje, czy zabójczo piękny mężczyzna ma drugie oblicze, które starannie skrywa przed światem?

Ciężko było przestawić mi się na tę książkę zaraz po „Trzy metry nad niebem”. Tamta była inna, głęboka, klimatyczna. „Mistrz” opisywany był jako erotyk, ale według mnie to bardziej romans przemieszany z jako tako wplecioną sensacją. Jakikolwiek by nie był to gatunek, jest to zupełnie inna para kaloszy niż opowieść Federico Mocci. Język „Mistrza” jest o wiele prostszy, intryga dość słabo zawiązana, bohaterowie jacyś tacy nie do końca przemyślani. Zupełnie inny świat.
Tak jak wspomniałam, początkowo nie mogłam się przestawić na ten inny świat. Ciągłe porównania do pięknego stylu pisania Mocci nie dodawało „Mistrzowi” Katarzyny Michalak uroku. Po kilkunastu stronach zastanawiałam się, czy jest to książka warta mojej uwagi. Wyobrażałam sobie, że mogłabym sama w ten sposób napisać, używając potocznego języka, w ślad za Michalak. Nie byłam zachwycona, biłam się z myślami, odkładałam książkę, zastanawiając się, czy nie lepiej zrobię, nie czytając już ani słowa więcej.
Zwyciężyła ciekawość. Teraz, gdy książka wróciła do biblioteki, myślę, że nie ma czego żałować. Pomimo jej wad, które wyrobiony czytelnik odnajdzie od razu, czytało mi się tę książkę nadzwyczaj dobrze, lekko i szybko. Przymykając oczy na niedociągnięcia stylu pisarskiego, nie bacząc na tandetne dialogi, które od czasu do czasu wyrastały znienacka między kartami, pomijając brak owych scen erotycznych, które mógłby oczekiwać czytelnik po tym, co przeczytał na odwrocie książki, nie zwracając większej uwagi na irytujący charakter głównej bohaterki Soni, można łatwo wczytać się w tę książkę. A to za sprawą głównego bohatera, Raula de Luci, niebezpiecznego gangstera, zamkniętego w sobie mężczyzny, mistrza manipulacji i kontroli nad własnymi uczuciami. Bezlitosnego dla wrogów, a jednak delikatnego dla kobiet. Człowieka z zasadami, który w jednej chwili jest zimny i opanowany, by w następnej okazać czułość i serce. Można się w nim łatwo zakochać. Ja nie oparłam się pokusie.
Jednak jeden plus to za mało, aby uznać książkę za bardzo dobrą. Zadziwiające jest to, jak łatwo w obecnych czasach zrobić z przeciętnej książki bestsellera. Wystarczy wartka akcja, bohater pełen sprzeczności i wyjątkowa kobieta, która jako jedyna na świecie jest w stanie wydobyć z niego to, co jest w nim głęboko ukryte. Jeśli do tego dorzuci się duże pieniądze i odrobinę niebezpieczeństwa- sukces murowany. Społeczeństwo lubi takie proste rozrywki. Ja im ostatecznie też uległam, bo kiedy odłożyłam książkę na półkę, moja głowa pełna była Raula. Jest to jednak wina mojego beznadziejnego romantyzmu, który jest łasy na miłość w każdym wydaniu, mojej dawnej miłości do Harlequinów, którymi zaczytywałam się jako nastolatka oraz kompletnej bezsilności w obliczu manipulacji.
Bo jak inaczej nazwać tą przesadę, którą częstuje nas pisarka? Wszystko jest w tej książce przesadzone, od charakterów do wydarzeń. A wszystko po to, aby ułatwić czytelniczkom zakochanie się w głównym bohaterze. Niestety przez te triki książka zyskała w moich oczach miano czytadła. Niewiele się ona różni od Harlequina. Może tylko bardziej rozbudowaną akcją, mającą za zadanie zapełnić 310 stron i zakończeniem, odmiennym niż zwyczajowe harlequinowe zakończenia.  Jednak każdego Harlequina czyta się szybko i przyjemnie i tak też było z tą pozycją. Niestety wciąż jest to tylko książka przyjemna w czytaniu, ale nie zapadająca w pamięć. Jest to jedna z tych książek, o których szybko zapominamy, skazując w ten sposób na niepamięć również bohaterów, których zdążyliśmy polubić, lub pokochać, a którzy warci byli zapamiętania.
Jak już podkreśliłam, jest to książka przesady. Bohaterowie są mocno zakreśleni, obdarzeni bardzo odmiennymi charakterami i cechami, które mają na celu zaciekawić czytelnika. On jest niebezpieczny, twardy i bezwzględny. A jednak coś w jego zachowaniu, spojrzeniu i głosie nakazuje bohaterce od razu się nim zainteresować. Może jego wyjątkowe piękno, obok którego nie może przejść obojętnie żadna kobieta? A może to, że emanuje seksem? Nie bez wpływu są również jego piękne, czarne oczy i maniery dżentelmena, które okazuje od czasu do czasu, pomiędzy zgrywaniem twardziela. Bogactwo, w które opływa dzięki swej mafijnej działalności, na pewno niejedną kobietę potrafi rzucić na kolana, dosłownie i w przenośni. Ona z kolei jest delikatna i niewinna, zupełne jego przeciwieństwo. Ma za sobą niezbyt przyjemną przeszłość. Jest młoda i niedoświadczona. Jej niewinność zaś szybko drąży wyrwę w sercu mężczyzny, pozwalając wypłynąć jego skrywanej wrażliwości. Czyż to nie piękne i wciągające? Właściwie dla tych dwoje czytałam dalej tę książkę, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi, tak hojnie podrzucane przez autorkę między wiersze, szeptały obietnicę, że tych dwoje połączy płomienny romans.
Niestety we właściwym odbiorze tego uczucia przeszkadzała mi kolejna przesada, do której dopuściła się autorka. Zrobiła z Soni niewinną dziewczynkę, która cieszy się jak dziecko z najdrobniejszej radości i smuci się, gdy nie dostanie błyskotki, która jej się podobała. Jednocześnie niemal od razu ma ochotę wskoczyć Raulowi do łóżka. Denerwuje się jak dzieciak i ogłasza strajki głodowe, które dodają jej punktów w oczach Raula, a odbierają w moich. Kocha jak podlotek, który czuje, że umiera, jak tylko zobaczy ukochanego mężczyznę w ramionach innej. Jej niewinność jest czasem tak irytująca, że ciężko ją tak naprawdę polubić. Za to Raul zyskuje przy niej jeszcze więcej. Bo dzięki niej może pokazać, jaki jest męski, odważny, a jednocześnie uczuciowy i pełen zasad.
Gdy dwukrotnie autorka komplikuje sytuację, umieszczając Sonię pośrodku opresji, znowu czuję wyraźne podobieństwo do Harlequinów. Zwłaszcza, że Raul jest zawsze gotowy, by biec jej na pomoc, aby zaraz potem okazać jej, jak mało mu na niej zależy. Dorzucenie do tej kołomyi jeszcze dwóch szarych charakterów, zupełnie innych od Soni i Raula, jest kolejną przesadą, którą odbieram jako niezbyt miły zgrzyt. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że  wszystko to ma na celu jeszcze bardziej wybielić postać Raula i niewinnej Soni, jednak jest w tym zbyt dużo przesady, zbyt rzuca się to w oczy, aby mogło zostać przyjęte za plus.
Nie podoba mi się również umieszczenie akcji za granicą i przemieszanie polskich i zagranicznych nazwisk, ale zapewne autorka wie, że lepiej brzmi wszystko, co jest zagraniczne.
Do minusów zaliczyłabym też niezbyt udane krótkie wprowadzenie na odwrocie okładki. Czytając to wprowadzenie, jak i jedno krótkie zdanie, umieszczone nad tytułem, a krzyczące na czerwono: „Ona niewinna, on niebezpieczny. Łączy ich zbrodnia, namiętność i tajemnica. Jedno z nich musi umrzeć…” zapowiada zupełnie inną treść, niż znajdujemy w środku. Wydawałoby się, że bohaterowie będą grali w jakąś dziwną grę, w której jedno będzie musiało zniszczyć drugiego. Wydawało się też, że znajdziemy między kartami książki tajemniczą zbrodnię, a męski bohater będzie demonem z piekła rodem, którego postać wywoła u mnie skrajne emocje. Niby książka brzmi jak kryminał, a jest to bardziej sensacja. Niby miał to być erotyk, a bliżej mu do romansu, a nawet romansidła. Niby książka miała rozbudzić zmysły, a jedynie uczyła,  że dziewczyny z karminowymi (koniecznie karminowymi, czerwone brzmią nazbyt zwyczajnie) ustami bardzo lubią robić loda. Wydawało mi się, że sięgam po jakąś mroczną książkę, w której kryje się niepohamowana namiętność, może nienawiść i miłość, walczące między sobą, a dostałam romans z odrobiną seksu (podobny scenariusz obowiązuje w romansach typu Harlequin). Nie miałabym nic przeciwko owym scenom miłości, nienajgorzej opisanym, gdyby nie to, że miały one przenieść ten romans na wyższą półkę, zwaną erotykiem. Tymczasem ciężko ją nazwać erotykiem z powodu kilku scen łóżkowych i paru obmacywanek.
Jeszcze jedno mnie irytuje w „Mistrzu”, prócz niewinnej Soni. Mianowicie chodzi mi o wtrącenia, mające zapowiadać jakąś ciekawą akcję, będące niejako zachętą do przeczytania kolejnej strony, ja jednak uznałam je za zbędne i praktycznie zdradzające, co się będzie dalej działo. Tym samym autorka sama wytrącała sobie z ręki możliwość zaskoczenia czytelnika jakimś nagłym zwrotem akcji. Prawdopodobnie Katarzyna Michalak nie czuje się jeszcze dobrze w tego typu literaturze, skoro popełnia tak kardynalne błędy.  Za to stara się od samego początku wciągnąć czytelnika w wir wydarzeń, nie chcąc pozwolić, aby ten rozmyślił się z powodu jakiegoś nieudanego dialogu czy nazbyt rozwiniętego wstępu.
Co do samej akcji, poznać można łatwo, że autorka nie jest specjalistką w dziedzinie sensacji i kryminału. Cała ta otoczka gangsterska dodana jest po to, aby dodać pieprzyku historii miłosnej, o, przepraszam, erotycznej. Jako tako się to udało, choć czasami widać, że Michalak nie do końca umie takie akcje kończyć. Są to więc akcje powierzchowne, takie właśnie Harlequinowe, nieco płytkie, są, bo są, ale mogłoby ich równie dobrze nie być wcale a i tak dobrze by się książkę czytało. Ułatwiły też przedstawienie Raula jako człowieka bezwzględnego i groźnego. Jednak tak naprawdę czytamy tę książkę tylko ze względu na Sonię i Raula. Autorka tego nie ukrywa a i ja głównie na tym się skupiłam i nie rozczarowałam się. Zapewne dlatego, że jestem typową kobietą i do tego romantyczką. A powiedzcie mi, która dziewczyna ulegnie pokusie odkrycia w mężczyźnie twardym i niedostępnym wrażliwego chłopca, który wszystko zrobi dla swojej dziewczyny? Bo Sonia ma takie właśnie romantyczne wyobrażenia o mężczyznach, a i ja chciałam razem z nią odkrywać drugie wnętrze Raula de Luca. Sonia chciałaby mieć kogoś, kto skoczy za nią w ogień i jej życzenie spełnia się natychmiastowo. Jeśli ktoś lubi takie proste historie (jak ja, do czego muszę się ze wstydem przyznać), to znajdzie w tej książce wiele wzruszeń. Jest tez szczypta humoru, kiedy Raul i jego przyjaciel, Paweł, przerzucają sobie dziewczynę z rąk do rąk, a raczej z ramion do ramion, bo żaden z nich nie chce się przyznać, że Sonia coś dla niego znaczy.
Podsumowując: książka ma wiele wad, ale jest przyjemna w odbiorze i łatwa w czytaniu. Nie jest to kolejny Grey czy Cross, ale potrafi zainteresować swoim wątkiem romantycznym. Nie jest to erotyk, ani kryminał, więc nie należy nastawiać się na żadne większe tajemnice i kipiące erotyzmem sceny łóżkowe. Nie jest to również jakaś głęboka opowieść, którą zapamiętamy aż do grobu, choć łatwo się zakochać w Raulu, gdy ma się wrażliwe serce. Co do Soni, cóż, tu też przyda się wrażliwe serce, by przymknąć oczy na jej niedoskonałości w doskonałej otoczce, w którą próbowała ją wcisnąć Michalak. Należy mieć to wszystko na uwadze, zanim się sięgnie po tę pozycję. Myślę, że romantyczki będą miały nad czym wzdychać, osoby niewymagające całkiem dobrze spędzą czas przy tej książce, reszta może się nieco zawieść.  Zaś osoby bardzo krytyczne mogą sobie „Mistrza” odpuścić. Ja osobiście nie żałuję czasu, który spędziłam z tą książką. Były to fajne dwa dni, w których całkowicie się zaczytałam, nie mogąc się oderwać od czytanej historii, wciąż czekając na to drugie oblicze Raula, które ten odsłaniał, gdy był z Sonią. Dobrze mi było z tą książką. Pomimo wszystko…