wtorek, 11 grudnia 2018

Nauka języka angielskiego może być przyjemnością. Pomysł na prezent świąteczny


Jako, że święta zbliżają się wielkimi krokami i jest coraz mniej czasu na zakup prezentów, spieszę z pewnym pomysłem dla kochających książki i jednocześnie fanów nauki języków obcych, na który natknęłam się przypadkowo w Empiku. Co więcej, sama sprawiłam sobie ten prezent, bo nie mogłam się oprzeć wyjątkowo niskiej cenie i genialnemu pomysłowi, na który ktoś wreszcie wpadł i rozwiązał największy problem, na jaki zawsze się natykam, gdy sięgam po literaturę obcojęzyczną w ramach nauki. Jestem już na takim etapie nauki, że jedyną rozsądną rzeczą, jaką mogę zrobić, jest czytanie jak najwięcej i podłapywanie w ten sposób nowych słówek.
Bo wiadomo, że najlepiej pamiętamy coś, co najczęściej powtarzamy i używamy. A żeby powtarzanie nie było monotonne, dobrym pomysłem jest wykorzystywanie naszych hobby do tego. Moim ulubionym zajęciem jest czytanie, dlatego najczęściej sięgam po literaturę piękną, gdy mam ochotę pobyć trochę z językiem obcym. Uwielbiam to z dwóch powodów- dostaję fajną historię i mogę poćwiczyć gramatykę, bez większego skupiania się na zasadach. Jestem wzrokowcem i najlepiej wpada mi w pamięć coś, co zobaczę na papierze. Książka, jaką znalazłam w Empiku dała mi jeszcze trzecie rozwiązanie, na które dawno czekałam, a które zawsze zabierało zbyt dużo czasu i było bardzo kłopotliwe, gdy chciałam robić to sama. Dlatego chylę czoła przed tymi, którzy nie tylko wpadli na ten pomysł, ale i włożyli ogrom pracy w jego wykonanie. Zwłaszcza, że tytuły, jakie wybrali do swoich tłumaczeń, są tytułami o wysokim poziomie trudności, jako że zawierają starą angielszczyznę i sformułowania, które dawno wyszły z użycia. Oszczędzili mi w ten sposób mordęgi i pozwoliły mi nauczyć się rzeczy, których w zwykłym podręczniku do nauki nigdy bym nie znalazła.
Mówię tu o wydawnictwie poltext i ich tłumaczeniach znanych i kultowych książek: Ani z Zielonego Wzgórza, Dumy i Uprzedzenia oraz Tajemniczego Ogrodu. Te trzy książki znalazłam w Empiku w cenie 30 zł i gdyby nie brak funduszy, zabrałabym wszystkie do domu. Każda z nich na okładce ma oznaczony poziom nauki. Tajemniczy Ogród B1, Ania z Zielonego Wzgórza B2 oraz Duma i Uprzedzenie C1. Nie wiem co wpłynęło na tę klasyfikację, ale uważam, że pierwsze dwa tytuły należą raczej do poziomu C1, podczas gdy Duma i Uprzedzenie, jako najmłodsza i zawierająca najwięcej staroangielskiego, jest na poziomie C2. Czytałam ją kiedyś w oryginale i mimo, że zrozumiałam wiele, napotkałam natrzęsienie zwrotów i słów, których znaczenia nie znałam i gdybym chciała je wszystkie odnaleźć we współczesnych słownikach, zajęłoby mi to wieki, jeśli w ogóle by udało mi się je namierzyć. Tymczasem mi najbardziej zależało na tym, aby nacieszyć się znaną, bo czytaną wielokrotnie historią.
Wydaje mi się, że przez to, iż znałam książkę na pamięć, pomogło mi to w jej zrozumieniu, mimo długich opisów i bardzo wyszukanego słownictwa, cechującego pisarstwo Austen. Czytałam też inną pozycję autorki i było mi już trudniej ją zrozumieć, bo nie znałam jej tak dobrze, jak znałam Dumę. Stąd moje śmiałe stwierdzenie, że poziomy nauki są nieco zaniżone. Przekonałam się o tym, jak tylko zaczęłam czytać Anię. Byłam przeświadczona iż będzie to łatwa książka, ze względu na to dla jakiego czytelnika została przeznaczona, tymczasem okazało się, że utonęłam w nowym dla mnie słownictwie już w pierwszym akapicie. I gdyby nie pomoc wydawnictwa i podwójne czytanie każdego akapitu, dużo z tej książki by mi umknęło.
W swoim życiu przeczytałam już wiele tytułów w języku angielskim, ale rzadko skupiałam się na szukaniu nieznanego słownictwa, bo jedyne co mnie interesowało, to dowiedzieć się, co się za chwilę wydarzy. Również wiedziałam, że ćwiczę w ten sposób naturalne myślenie i mówienie w języku obcym, bo zapamiętywałam wyrażenia, sposób układania zdań, pewne formuły, z których nauką miałam problem, bo nie miałam jak ich przećwiczyć w prawdziwym życiu, czy też utrwalałam podstawowe czasy gramatyczne, co pozwalało mi na lepsze rozumienie, kiedy je stosować. I to zawsze powtarzałam moim koleżankom, które miały problemy z nauką angielskiego- rekomendowałam im czytanie książek angielskich tak, jakby czytały zwykłą literaturę- dla przyjemności, bez skupiania się na gramatyce, poszczególnych słowach, których znaczenia w zdaniu nie znały, nakazując im skupiać się na ogólnym znaczeniu i rozumieniu, o czym jest dany akapit. Mnie to bardzo pomogło i czuję, że gdyby nie takie podejście i wiele przeczytanych książek, miałabym większe problemy z wysławianiem się w języku obcym. I to, że czytam angielskie książki zauważyli również moi nauczyciele, ponieważ widzieli, że nie robię typowych dla początkujących błędów, które czasem robią nawet bardziej zaawansowani słuchacze.
W tym roku postanowiłam bardziej skupić się na słownictwie, bo zauważyłam, jak wielkie mam braki, zwłaszcza z przymiotnikami. Uświadomiła mi to głęboko książka Barbary Tate „West End Girls”, zawierająca tak wiele przymiotników, że aż głowa mnie rozbolała z wrażenia. Z czego może 1% był mi znany. Nie tego człowiek się spodziewa po 6 latach nauki, prawda?
Dlatego gdy zobaczyłam Anię w empiku, gdy zajrzałam do środka i zobaczyłam jaki jest jej układ, od razu wiedziałam, że ta książka wyląduje na mojej półce. Wybrałam właśnie ją, bo Dumę i Uprzedzenie czytałam zaledwie rok temu, a Tajemniczy Ogród był dużo cieńszy, a ja lubię, gdy cena odpowiada jakości towaru (jak to się mówi po angielsku „good value for money”). I uważam, że książka o połowę cieńsza powinna być o połowę tańsza. Natomiast Ani dawno nie miałam w rękach i bardzo zapragnęłam odświeżyć sobie tę dobrze znaną historię. I uważam, że bardzo dobrze zrobiłam, bo dostałam w cenie 30 złotych świetną historię, dużo stron na długie zimowe dni jak i cały ogrom słów do nauczenia, podany w taki sposób, że człowiek wcale nie czuje, że się uczy. A wszyscy wiemy, jak to wspaniale działa na motywację, gdy nikt nas nie naciska i nauka jest wpleciona w zabawę.
Cały pomysł książki jest bardzo prosty, ale jak do tej pory nikt wcześniej się tego nie podjął. Być może odstraszył go multum pracy. Poczynając od pierwszego akapitu, na marginesie mamy tłumaczenia słów, wyrażeń i króciutkie wskazanie etymologii słów pochodzących ze staroangielskiego, które wyszło już z użycia (dla przykładu: ruther=rather- i tłumaczenie słowa). Proste, wygodne i piękne w swej prostocie. Dzięki temu wspaniałemu pomysłowi nie muszę już tracić czasu na ciągłe wyciąganie telefonu i sprawdzanie w słowniku słów, które mnie ciekawią, bo wystarczy, że przeniosę wzrok na margines i już mam wytłumaczenie.
I teraz czytanie książek po angielsku jest znacznie przyjemniejsze, gdy nie muszę się już zastanawiać, co znaczą poszczególne słowa. Oczywiście nie wszystkie słowa są wytłumaczone i czasem trzeba zajrzeć do słownika, ale jest to o wiele mniej pracy, dzięki czemu mogę skupić się na zupełnie czymś innym, mianowicie na smakowaniu tych słów, czytaniu powtórnie każdego akapitu, aby zapamiętać słowo lepiej, jak i skupiając się bardziej na konstrukcji każdego zdania i sposobie użycia poszczególnych powiedzeń. Z tym wydawnictwem nie tylko czytam książkę, ale naprawdę uczę się myślenia w języku obcym. Uważam, że rozwiązanie to znacznie ułatwiło mi naukę i dzięki niemu będę mogła wznieść się chociaż pół poziomu wyżej w nauce.
Oprócz wyjaśnień na marginesach co jakiś czas napotykamy ćwiczenia, które jeszcze bardziej utrwalą wiedzę i pozwolą jeszcze lepiej zrozumieć język. Całe lata czekałam na takie książki i wreszcie się doczekałam. Mam nadzieję, że wydawnictwo pójdzie o krok dalej i sięgnie po współczesne i poczytne tytuły, bo ja na pewno po takie książki sięgnę. I jak myślicie, czyż nie jest to wspaniały prezent dla każdego pochłaniacza książek? Ja na pewno kupię wszystkie dostępne tytuły, bo uważam, że warto. A jeśli interesują Was inne języki, widziałam wydania w językach: włoskim, hiszpańskim i francuskim. Gdyby nie to, że znam tylko podstawy włoskiego i hiszpańskiego, kupiłabym także tamte pozycje. Tymczasem skupię się na Ani z Zielonego Wzgórza, bo zimowe wieczory są długie, a historia Lucy Maud Montgomery ciepła i wciągająca, jak picie gorącej czekolady.
P.S. Jako dodatkowe ćwiczenie, można czytać tę książkę na głos, np. leżąc w wannie. A potem odsłuchać audiobook udostępniony na stronie wydawnictwa i sprawdzić, jakie słowa wymawiamy źle oraz uczyć się szybkiego czytania z tym audiobookiem na słuchawkach i z książką papierową w ręku. Pomysł warty wprowadzenia w życie. Ja na pewno tak zrobię. Czas wziąć się poważnie za naukę, w przyszłym roku kolejny zagraniczny wyjazd. Nie ma na co czekać, nikt tego za mnie nie zrobi! Więc jeśli nie macie żadnego pomysłu na prezent, a macie w swoim kręgu kogoś zakochanego w czytaniu i naukach języków obcych, to pozwalam Wam skorzystać z tego konceptu. I nie dziękujcie, cieszę się, że mogłam pomóc :)