czwartek, 30 sierpnia 2012

Wyjątek - Christian Jungersen

 

Oczywiście przekąsek nie zabrakło ;)
    
        Właśnie skończyłam czytać świetny thriller psyhologiczny, który tak mnie wciągnął, że aż muszę napisac o nim kilka słów. Ja raczej rzadko czytam książki tego typu, właściwie się zastanawiam, czy ta nie była wyjątkiem (ups, nieświadome nawiązanie do tytułu;))... w każdym razie książka Christiana Jungersena była niezmiernie interesująca. Nie wiedzieć kiedy tak mnie wciągnęła panująca w opowieści atmosfera, że czytałam po 200 stron jednego dnia. I tak w trzy dni dobrnęłam do końca, a gdy skończyłam czytać ostatnią stronę, musiałam poczytać niektóre fragmenty ponownie, żeby odnaleźć te, na które nie zwróciłam dostatecznej odwagi, lub od których autor sprytnie moją uwagę odwrócił. Musiałam pobyć jeszcze przez chwilę w tym mroku duszy ludzkiej, popławić się w atmosferze zła, w którą opływa cała opowieść. "Wyjątek" jest bestsellerem, więc powinna mi się podobać, aczkolwiek ja nie ufam określeniu "bestseller". Mam wrażenie, że obecnie zbyt łatwo książka może uzyskać to miano, także ja wolę sama sprawdzić czy książka faktycznie jest dobra. Bo na przykład na "Alchemiku" się zawiodłam. Nic z tej książki do mnie nie trafiło i właściwie męczyłam się podczas jej czytania. Przy "Wyjątku" było odwrotnie- męczyłam się gdy jej nie czytałam, Bywało, że oczy mi się kleiły, a ja wciąż powtarzałam sobie, że jeszcze jeden rozdział i idę do łóżka. I chociaż pewna część zakończenia wydała mi się zbyt wymyślna, nieprawdopodobna (Wmieszanie się w sprawę zbrodniarzy wojennych), to jednak pomijając to- ogólnie zakończenie daje do myślenia. Jestem zadowolona, że koleżanka poleciła mi tę pozycję i się zdecydowałam ją przeczytać. Naprawdę kawał świetnie poprowadzonej narracji. I chociaż po zakończeniu czytania nie miałam czegoś takiego jak po przeczytaniu "Przeminęło z wiatrem", kiedy przez kilka dni nie byłam w staniu sięgnąć po inną książkę, żeby nie zaburzyć świata, który panował w mojej głowie, pełnego Rhetta i Scalrett, to jednak uważam, że książka jest naprawdę interesująca i warta polecenia właściwie każdemu. Ma ona ponad 600 stron, ale naprawdę nie ma się co przerażać. Sami nie zauważycie jak będziecie przekładać ostatnią stronę. Poza tym może inne wydanie ma mniej stron? To tak na zachętę :)

      Czas chyba troszkę opowiedzieć o czym jest ta ciekawa książka. Ja bym to określiła w ślad za jednym z artykułów, który był opisywany wewnątrz książki- że jest to książka o psychologii zła. Zła które tli się w każdym człowieku, gotowe wypłynąć na wierzch w sytuacji zagrożenia. W książce opowiedziana jest historia czterech kobiet, pracownic niewielkiego Duńskiego Centrum Informacji o Ludobójstwie. Centrum zajmuje się opisywaniem i pokazywaniem światu wszelkich oznak ludobójstwa na świecie. Mamy tu więc co jakiś czas drastyczne opowieści dotyczące aktów ludobójstwa. Mam wrażenie, że autor specjalnie skupia się na opisywaniu tragicznych scen, aby pokazać jak praca z ciągłym cierpieniem może destrukcyjnie wpłynąć na człowieka. Dodatkowym elementem, który mógł wpłynąć negatywnie na psychikę pracujących w Centrum pań jest mała liczba pracowników. W zasadzie można by powiedzieć, że duszą się one we własnym sosie. Łatwo jest więc sobie wyobrazić, że utrzymywanie dobrych stosunków z innymi w tak niewielkim, ścisłym środowisku jest niezbędne, aby wytrzymać 8 godzin i nie myśleć z przerażeniem o powrocie do pracy dnia następnego. Bo czy wyobrażacie sobie pracować z osobami, które stale robią Wam drobne przykrości? Które obrzydzają Wam pracę i sprawiają, że zaczynacie jej nienawidzić? Bo ja nie! Nie wyobrażam sobie, że wytrzymałabym w takiej pracy choćby jeden dzień.

      Kiedyś na studiach, podczas zajęć z socjologii mieliśmy lekcję o grupach społecznych. Pamiętam ten temat do dziś, mimo że upłynęło już 7 lat. A to wszystko dzięki temu, że temat był bardzo ciekawy i wciągający. Opowiadał o ludzkiej psychice. O tym jak człowiek z natury czuje potrzebę należenia do jakiejś grupy i kiedy jest z niej wykluczony czuje się bardzo źle. Kiedy nie należy do żadnej grupy. Wtedy w jego umyśle powstaje stan nieprzyjemnego napięcia, który jeśli utrzymuje się dłużej, może wywołać stany depresyjne. Tematyka lekcji bardzo przykuła moją uwagę, ponieważ w pewnym sensie dotyczyła mojej osoby. A wszystko to za sprawą szkoły podstawowej. W mojej klasie był pewien podział: 1. na osoby lubiane bo bogate, mające pieniądze oraz 2. osoby ze słabymi stopniami (do tej grupy należeli zarówno biedniejsi uczniowie jak i ci z bogatszych rodzin). Grupa 1 charakteryzowała się tym, że ich członkom było wolno wszystko, nawet się uczyć. Brzmi to śmiesznie i niezrozumiale, ale w mojej klasie jeśli człowiek się uczył, nawet nie jakoś wybitnie i nie miał problemów w szkole- był kujonem. Jeśli miał pieniądze, to z kujona zmieniał się w osobę z przywilejami. Brak problemów z ocenami rekompensowali zawartością kieszeni. Od dawna wiadomo, że pieniądze wzmagają szacunek. Grupę 2 trzymały w kupie właśnie problemy ze stopniami. A to dlatego, że wszyscy mieli te same problemy i mogli się nawzajem wspierać, a więc razem narzekać, że nauczyciele się na nich uwzięli, pokazywać jacy są cool, bo na sprawdzianach mają wszędzie pozatykane ściągi, a to z kolei było dla innych znakiem ich zabawowego charakteru, bo przecież nie tracili swojego cennego czasu na naukę i zamiast tego zajmowali się po szkole imprezowaniem. Nawet jeśli nie dało się tego sprawdzić, bo przecież taka osoba mogła równie dobrze po szkole całymi godzinami czytać książki, to jednak ściągi w kieszeni i złe stopnie były jasnym znakiem dla innych- ta osoba musi być fajna, ciekawa... Złe stopnie były w tym przypadku jak znak drogowy mówiący, przy kim można się fajnie bawić.
         Natomiast ci nieszczęśnicy, którzy nie mieli złych stopni (i pieniędzy, bo od dawna wiadomo, że pieniądze potrafią dać dojście do każdej grupy), byli poza jakąkolwiek grupą. Chyba że w swoim nieszczęściu mieli sprzymierzeńca w postaci innego biednego kujona. Jak teraz o tym myślę to jest to wprost nie do uwierzenia jak mało nauka była ważna w podstawówce w moich czasach (lata 90). Takich osób w mojej klasie nikt nie lubił. I jak teraz o tym myślę, to widzę, że naprawdę nie było powodu, aby tak było. Bo jak można poznać osobę, kiedy od samego początku nie daje jej się szansy i od razu szufladkuje? Kto powiedział, że osoba ucząca się na sprawdziany, odrabiająca lekcje, nie może być interesująca? Że nie można się przy niej dobrze bawić? Niestety z uprzedzeniami ciężko jest walczyć. Tak samo jak z presją kolegów. Bo jeśli jesteś szczęściarzem i należysz do jakiejś grupy (napociłeś się sporo, żeby Cię do niej przyjęli), to przecież nie narazisz swojej pozycji w tej grupie i nie narazisz się na wykluczenie z niej dając szansę osobie spoza grupy, na którą koledzy postawili już krzyżyk, prawda? Bo jeśli zakumplujesz się z kujonem, może oznaczać tylko jedno- sam jesteś kujonem! I w mgnieniu oka znajdziesz się w takiej samej sytuacji jak on... Wpływ grupy jest ogromny i tylko osoby z naprawdę silnym charakterem są w stanie manewrować bez szkody dla siebie pomiędzy grupą a osobą do niej nie przyjętą.
       Teraz wyobraźcie sobie, że jesteście takim kujonem, człowiekiem, który nie wiadomo czym naraził się na ostracyzm, nie należy do żadnej grupy, bo nie ma cech wspólnych z żadną grupą. Jest zdany sam na siebie. I musi CODZIENNIE po kilka godzin przebywać w miejscu, gdzie jest pełno ludzi i żadna z tych osób nie rozmawia z Tobą. Przez kilka godzin dzień w dzień widzisz, że nie jesteś akceptowanym w żadnej grupie. Ludzie wokół Ciebie śmieją się, żartują, dobrze się bawią, spisują od siebie zadania domowe, zdobywając bez wysiłku to nad czym Ty sam długo pracowałeś, w dodatku nikt nie potępia tych "spisywaczy" którzy mogą przebierać w zeszytach (mimo, że u mnie były dwie grupy to jednak grupy te współpracowały ze sobą, pobierając od siebie wzajemne korzyści- zadania domowe i pomoc naukowa z jednej strony, oraz imprezowy klimat z drugiej strony). A Ty cały czas stoisz poza tymi ludźmi. Przechodzą oni obok Ciebie jakbyś nie istniał. Podchodzisz do jakiejś grupki osób, które niby znasz, bo przecież chodzicie do jednej klasy, przez chwilę wydaje Ci się, że jesteś w centrum wydarzeń, czujesz zadowolenie, że w końcu możesz w kimś porozmawiać, a nagle po 5 minutach orientujesz się, że grupka tak się nieznacznie przemieściła, że nagle widzisz ich plecy. I tak co dzień! Wyobrażacie sobie jak destrukcyjnie na psychikę człowieka może wpłynąć takie ciągłe ignorowanie?! Człowiek ma w mózgu zakodowaną potrzebę akceptacji, a kiedy nie może jej zaspokoić, czuje się źle, czuje się niepotrzebny. A więc po co w takim razie ma żyć? Nawet jeśli nie ma najmniejszych podstaw do wykluczenia z grupy, bo nic złego się nikomu nie zrobiło, w pewnym momencie takiego wykluczenia człowiek przestaje widzieć tę niezrozumiałą niesprawiedliwość i zaczyna się zastanawiać, czy czasem wina faktycznie nie leży po jego stronie. A od takich myśli droga do autodestrukcji już niedaleka.


       Po co ja to wszystko opisuję? Po to, żebyście zrozumieli o czym jest ta książka. Ja niestety w podstawówce należałam do tej trzeciej grupy, wyrzuconej poza nawias społeczeństwa i teraz sobie myślę, że tylko dzięki mojej przyjaciółce nie zwariowałam w szkole. Pozwoliła mi ona przetrwać najgorsze chwile i tylko dzięki niej nie zaczęłam myśleć jaka jestem beznadziejna skoro nikt mnie w klasie nie lubi. Śmiałyśmy się razem z tych zbierających się co rano pod szatnią grupek, nie pozwalających innym na włącznie się do rozmowy, śmiałyśmy się z tak wielkiej wagi pieniędzy w naszej klasie. Mimo, że moja przyjaciółka należała do grupy(tej z problemami w szkole) i miała pieniądze, to jednak potrafiła się ze mną przyjaźnić, ponieważ miała zdrowy rozsądek i potrafiła nie poddawać się naciskom grupy. Gdyby nie ona, nie wiem gdzie bym teraz była. Bez niej zapewne nie widziałabym tego, że jest ze mną wszystko dobrze, że poza szkołą miałam wiele koleżanek, z którymi mogłam się bawić na podwórku. Dzięki niej widziałam, że jest też świat istniejący poza moją dziwną klasą. Ale wyobraźcie sobie co by było, gdyby tej jednej osoby zabrakło? Czy byłoby łatwo przetrwać dryfując samemu na łodzi pośród burz?

       Otóż powiem Wam, że bez wsparcia byłoby naprawdę ciężko. Możemy się o tym przekonać czytając "Wyjątek". Mamy tu przedstawioną taką właśnie małą społeczność, którą stanowią cztery koleżanki pracujące w małym biurze. Mamy Iben, jej przyjaciółkę Malene, bibliotekarkę Anne-Lise, pracującą w drugim pomieszczeniu, przedzielonym drzwiami oraz sekretarkę Camillę, mającą biurko w sporej odległości od Iben i Malene, ale jednak w tym samym pomieszczeniu, dzięki czemu mogła uczestniczyć w rozmowach i życiu przyjaciółek. Fundament  grupy stanowią Malene i Iben. Malene, chora na gościec, bolesną chorobę kości, w podzięce za wieloletnią pomoc podczas choroby, załatwiła pracę swojej przyjaciółce Iben, podpowiadając jej co ma mówić na rozmowie, a w pracy wychwalając Iben szefostwu. Wszystko to pod przykrywką zwykłej przelotnej znajomości na studiach. Iben za sprawą ukrytej protekcji otrzymała wymarzoną pracę, o którą ubiegało się tysiąc osób. Aby sprawa koneksji nie została wykryta i nie zagroziła pozycji obu kobiet, przyjaciółki postanowiły udawać, że zaprzyjaźniły się dopiero w pracy. Manewr się udał i nikt się nie zorientował w podanym na srebrnej tacy kłamstwie.


        Wieloletnia przyjaźń daje kobietom niezwykłą siłę rażenia. Przyjaciółki rozumiały się bez słów i zawsze stały za sobą murem. Siedząc naprzeciw siebie przy biurkach mogły prowadzić swobodnie konwersacje i były nieoficjalnymi przywódczyniami grupy, którą nieświadomie utworzyły. Jako rówieśniczki łatwiej im było zaprowadzić w pracy swój porządek, zwłaszcza że szefa często nie było w biurze. Do ich grupy udało się dołączyć Camille, która otrzymała łaskę przyjęcia w zamian za pomoc w niedopuszczeniu do grupy nowo przyjętej osoby, jaką była bibliotekarka Anne-Lise. Oczywiście wykluczenie Anne-Lise odbyło się w białych rękawiczkach, nie została w kierunku Camille wyartykułowana żadna prośba. Jednak w tak małym środowisku subtelne próby przyjaciółek pozbycia się Anne-Lise były łatwo czytelne i jeśli Camille nie chciała się znaleźć poza nawiasem społeczeństwa tak jak Anne-Lise (a więc znaleźć się na jej miejscu, którego Camille bibliotekarce nie zazdrościła), musiała się dostosować do grupy. Nacisk grupy spowodował, że Camille dzień po dniu odsuwała się od Anne-Lise, mimo że obie były w podobnym wieku, a więc starsze od Iben i Malene, obie miały mężów i dzieci i w zasadzie obie mogły stworzyć własną grupę, dzięki której mogłyby się uniezależnić od nacisków młodszych koleżanek. Jednak czy to dlatego, że zanim Anne-Lise przyszła do pracy to Camille już należała do grupy stworzonej przez młodsze koleżanki, a więc jej potrzeba akceptacji przez innych została zaspokojona i nie musiała jej szukać gdzie indziej, czy też może przez to, że Camille nie miała silnej osobowości i dawała sobą łatwo manipulować- Camille wybrała Iben i Malene i całkowicie odsunęła się od Anne-Lise. Bibliotekarka została sama ze swoją samotnością i niezaspokojoną potrzebą należenia do grupy. Z niewiadomych przyczyn Iben i Malene postanowiły zaszufladkować ją jako nudną bibliotekarkę i nie dopuścić do swojej małej społeczności. Wymusiły więc na wszystkich, aby drzwi do biblioteki, łączące dwa pomieszczenia, w których odbywała się praca, były zawsze zamknięte. Odsunęły w ten sposób Anne-Lise od wspólnego życia i skazały na banicję. To natomiast pomogło im w kreowaniu w myślach jej wizerunku jako osoby nietowarzyskiej, niemiłej, nudnej, nieakceptowalnej. Ten ciąg kłamstw wydaje się niezrozumiały. Jak można kogoś celowo odsunąć od innych a potem odczytywać w tej wymuszonej izolacji negatywnych cech charakteru u osoby odsuniętej? I potem nie widzieć własnej winy w swoich złych czynach?

     Akcja rozpoczyna się kiedy Iben i Malene dostają e-mail z pogróżkami. Anonimowa osoba oznajmia im, że niedłgo zginą. Kiedy ktoś wpada na pomysł, że może to być ktoś z biura, pomysł, który nie miał żadnego logicznego wytłumaczenia, zaczyna się wzajemna podejrzliwość i atmosfera w pracy zagęszcza się coraz bardziej. Sytuacja zagrożenia sprawia, że Iben i Malene zaczynają działać jeszcze bardziej irracjonalnie niż zazwyczaj. Poznajemy po kolei historię każdej z dziewczyn, zdarzenia przeplatają się kilkakrotnie, widziane oczami różnych kobiet, odsłaniając coraz bardziej skomplikowane relacje w firmie. Autor ukazuje bezwzględność w działaniu Iben i Malene przeciwko każdemu, kto się im sprzeciwi. Widzimy, jak jeszcze przed przyjściem listów z pogróżkami starają się uprzykrzyć życie Anne-Lise, wciągając w to łatwo ulegającą wpływom Camille. Dziewczyny zdają się nie widzieć jaką krzywdę robią swojej koleżance, która codziennie przeżywa katusze z powodu wykluczenia i zaczyna odczuwać nienawiść do pracy i do koleżanek. Nie do uwierzenia również jest myślenie kobiet, które najpierw zamykają koleżankę samą w bibliotece, skazując ją na ostracyzm, a potem usprawiedliwiają swoje złe zachowanie tym, że Anne-Lise jest nietowarzyska i  nudna.

        Kiedy i Camille otrzymuje e-mail od anonimowego nadawcy, wróżącego sekretarce rychłą śmierć- dla przyjaciółek staje się jasne, że to Anne-Lise jest autorką owych listów, jako że jedyna nie otrzymała pogróżek. Dodatkowym argumentem dla przyjaciółek jest to, że Anne-Lise zaczęła się buntować przeciw złemu traktowaniu w pracy, wciągając w to szefa i narażając się tym samym Iben i Malene.

        Z czasem podejrzenia padają na coraz to nowe osoby, aż wreszcie nikt już nikomu nie ufa.
Wzajemne podejrzenia sprawiają, że zaczynają wierzyć w zło drugiej osoby i zachowują się i myślą coraz bardziej irracjonalnie. Wreszcie dochodzi do tragedii....

       Historia opowiedziana przez Christiana Jungersena wciąga człowieka od samego początku. Charaktery kobiet opisane są w tak wiarygodny sposób, że nieraz czytając książkę nie byłam w stanie uwierzyć jak bardzo można być złym i do tego zaślepionym tak, aby nie widzieć swojego własnego zła, ukrywając je pod dziwnymi motywami, kierującymi działaniem dwóch znęcających się nad koleżanką kobiet. W zasadzie czytając książkę kwestią czasu zdaje się tragedia i przetasowanie ról w przedstawieniu zwanym życiem. Nawet jeśli ktoś nie interesuje się psychologią to będzie potrafił docenić kunszt autora w opisywaniu mechanizmów działania ludzkiego. Zapraszam do lektury każdego, kto chce się nieco bardziej zagłębić w umysł ludzki. Tylko uważajcie, bo możecie się z niej dowiedzieć czegoś, czego wiedzieć nie chcecie ... :)

Kiedy idę pojeździć rowerem zawsze biorę ze sobą książkę. Może być także taka do nauki języka angielskiego :)

piątek, 24 sierpnia 2012

Czy kobieta urodziła się tylko po to, by mieć dzieci?



      

        Hi everybody. I’ve got question for You. Many of You are girls so maybe you can tell me if I’m ill (and I mean: mentally ill) or am I completely normal person? I thought I’m fine, but now I have doubts.

         You know, some time ago member of my family ask me if I’ll be grandmother for one of his twins. I said “no” and his wife and others from my family and my friends told me I am mentally ill, I have real problem with my head, I am freak, weird and another definition of state of my mind. But I have really good reason to refuse. It’s something they know, because everybody know it, I never hide it from anybody. The truth is I don’t like children and I’ll be very bad godmother. That’s why I have to bear mark of being freak. But who told that woman HAVE TO like children? God create me like this, I am who I am because of Him, so I always thought I am normal person, because God create me, but people tell me I’m not.  I’m a woman and I don’t like children… how is it possible? She’s completely freak!! She lost her mind! She’s weirdo! But I was born like this and I am who I am. I don’t lie to anybody, I am honest to everybody I myself and that’s why I’m a freak?? It's a price of my sincerity. Do women live only to create a new life? I something wrong with me? What do You think people, hmm? Please don’t afraid to tell me what do You think truly.

       Dziś chciałam Was zaprosić do małej dyskusji, kompletnie nie związanej z tematyką bloga. Jednak jak można zobaczyć na moim blogu dyskusje na różne tematy pojawiają się tu sporadycznie. Ostatnio spotkało mnie coś nieprzyjemnego i chciałam się tym z Wami podzielić oraz zapytać o Wasze zapatrywania na ten temat. Zapewne zaglądaja tu same kobiety, więc będzie z kim o tym pogadać :)

      O czym będzie dyskusja? Poniekąd o roli kobiety w świecie. A wszystko zaczęło się od narodzin. Urodziła się dwójka dzieci- bliźniaki. Jako osoba najbliższa ojcu dzieci, spodziewałam się prośby o bycie chrzestną. Tutaj muszę cos o sobie opowiedzieć. Jestem kobietą, a nie lubię dzieci! Yyyyyyyyy! - pomyśli niejedna. Jak tak można? Przecież ma macicę, ma jajniki, ma serce! Dlaczego więc nie lubi dzieci?
      Czytałam gdzieś, na pewno w jakimś śmiesznym pisemku dla kobiet, że aby usidlić faceta, nie wolno mu pod żadnym pozorem pokazać, ze sie kocha dzieci, bo automatycznie włączy mu się lęk przed zobowiazaniem. A więc absolutnie nie należy podbiegać do przechodzącej z wózkiem kobiety i gaworzyć do dziecka, na spotkaniu ze znajomymi posiadającymi dzieci nalezy udawać całkowitą obojętnośc wobec dzieci, a nawet zapomnieć następującego po sobie układu słów: "dzieci", "są" i "fajne". Z kolei kobiety oczekują od innych kobiet zachowania całkowicie odmiennego. Kiedy idą z wózkiem ulicą, wręcz chcą, aby obce kobiety podawały ręce oślinionym rączkom ich pociech, brały na ręce, pytały jaką dziecko robi kupkę, miziały ubrudzone jedzeniem policzki. Dopiero wtedy, kiedy zachowuje się w ten sposób, jest sie prawdziwą kobietą. Można oszaleć, prawda? Każdy oczekuje od Ciebie czegoś innego i nikt nie myśli o Tobie, czego Ty pragniesz.

      A ja pragnę tylko jednego: żeby zostawiono mnie w spokoju! Jeśli patrzymy na tezy, które wypisałam wyżej- usidliłabym każdego faceta. Nie tylko nie widzę dzieci, ale nawet nie mam tego słowa w słowniku. Potrafię jedynie powiedzieć, z użyciem słowa "dziecko" tylko takie zdanie- "Nie lubię dzieci". Tak, to szokujace dla większości kobiet stwierdzenie. Nie lubię dzieci, nie szaleję na ich widok, są mi całkowicie obojetne, kiedy ktoś przychodzi do mojej mamy w odwiedziny z dzieckiem, ja salwuję się ucieczką, żeby tylko przypadkiem ktoś nie powiedział: idź się pobawić z Angelą" (czyli ze mną... brrrr!), moje koleżanki muszą mi obiecać przed wizytą, że nie będą wciskać mi swoich dzieci na ręce. Niejedna z Was pomyśli: "dlaczego ona taka jest"? Otóż nie wiem. Szczerze Wam powiem- nie wiem. Taka już jestem i nie zmienię się. Wariuję na punkcie zwierząt, a dzieci są mi obojętne. Kiedy mówię, że nie lubie dzieci, mam na myśli, że są mi obojetne, ale połowa świata słyszy wtedy, że ja dzieci nienawidzę, że należy trzymać dzieci ode mnie z daleka, bo nie wiadomo co im zrobię złego. A ja dziecku krzywdy nigdy bym nie zrobiła. Tylko nie chcę ani nie umiem się nimi zajmować, bawić itd. Czasem zniosę obecność dziecięcia, chwilę się pobawię, wytrzymam nawet godzinę, ale potem mam ochotę posiedzieć w samotności, czuję się strasznie zmęczona, jak po jakimś maratonie. A matki i ojcowie patrzą na mnie ze zdziwieniem, szokiem, zapominają że nieraz odczuwali tak samo jak ja: zniecierpliwienie, zmęczenie, myśl, że chciałoby się mieć choć jeden dzień spokoju bez dzieci (albo nie chcą się przyznać do takich myśli, bo przecież na jakich rodziców by wyszli?!).
        Czasem słyszę teksty, że moja szalona miłość do zwierząt kiedyś przemieni się w miłość do dzieci, ale mijają lata, a ja jestem cały czas taka sama, czyli obojętna na dzieci, ze skłonnościami do ich unikania. Większość moich znajomych wie, jaka jestem, akceptuje to, albo (jak się ostatnio okazało) udaje, że akceptuje, zaprasza mnie do siebie mówiąc, że będą ode mnie trzymali dzieci z daleka, robią sobie z tego żarty i wszystko jest w porządku. Ale od czasu do czasu zdarzy się coś, co mnie wytrąci z równowagi. Taka sytuacja zdarzyła się kilka dni temu.
Tak właśnie dzieci na mnie reagują :P


       Zatem wróćmy do chrztu. Jak już wspomniałam, wiedziałam że zostanę poproszona o bycie chrzestną i zanim dzieci się urodziły, poprosiłam przyszłych rodziców, żeby mnie nie prosili o to. Starałam się wytłumaczyć po raz kolejny jaka jestem, że tu nie chodzi o pieniądze, że będą złą chrzestną, nie będę odwiedzać dzieci, interesować się nimi, nie będę umiała kupować im prezentów, nie będę chciała przychodzić na roczki, dwulatki i inne coroczne imprezy. W odpowiedzi usłyszalam, że to przecież tylko godzinka w Kościele i 5 minut trzymania dziecka. Tak więc musiałam od początku tłumaczyć, że to nie jest 5 minut, godzina, 2 dni, tylko zobowiązanie na całe zycie, któremu nie bedę potrafiła sprostać. Myślalam, że dotarło... Niestety, po urodzeniu dzieci prośba wróciła. Została w to wszystko włączona moja mama. Po kilka razy dziennie musiałam tłumaczyć różnym ludziom dlaczego MUSZĘ odmówić. W końcu dookoła uwierzono, że się nie zgodzę. Niestety nikt mnie nie zrozumiał. Bo tradycja, bo dwoje dzieci, bo zabobon, bo przecież nieszczęście na całe życie... Powstał konflikt, nie zostałam zaproszona na chrzest (zrobiło się przykro mojej mamie, a nie mnie, co mnie najbardziej zabolało), była wielka obraza, chwilowe urwanie kontaktów, mimo że to najbliższa rodzina. Widziałam po matce dzieci, że nie jestem mile widziana, dlatego przestałam do nich przychodzić. Kilka dni temu udało się odnowić kontakt, wyjaśniłyśmy sobie kilka spraw, musiałam po raz setny wyjaśniać moje motywy. W odpowiedzi usłyszałam kilka przykrych słów, z powodu których powstał ten post. Otóż matka dzieci powiedziała, że się cieszy, że nie zostałam chrzestną (niektórzy naprawdę nie wiedzą, jak słowa potrafią zaboleć), ze jestem dziwna, nienormalna, mam cos z głową, że kiełbasy można nie lubić a nie dzieci.

      Takie słowa niestety słyszałam parokrotnie już wcześniej, tak od kobiet jak i od mężczyzn. Dodam więc do tego słownika jeszcze słowo psychiczna. Miło prawda? A więc pytam Was moje Panie: czy kobieta taka jak ja, obojętna na dzieci, faktycznie ma cos z głową? Czy to, że jesteśmy kobietami oznacza, że musimy kochać, chcieć dzieci? Czy to jest nasz obowiązek, abyśmy je chciały? Czy tylko po to jesteśmy na tym świecie? Czy choć jedna z Was zrozumiała mnie? Czy chociaż jedna z innych kobiet rozumie, że można się urodzić z takimi a nie innymi cechami, których nie można w sobie przezwyciężyć? Napiszcie moje drogie co o tym wszystkim sądzicie.

sobota, 18 sierpnia 2012

Coś pożyczonego - Emily Griffin


     Tym razem pozostanę przy bardzo krótkim streszczeniu książki, aby zagłębić się nieco bardziej w to co można przeczytać między słowami. "Coś pożyczonego" to historia trójkąta między Rachel, jej przyjaciółką Darcy i jej narzeczonym Deksem. Po przyjęciu urodzinowym Rachel idzie do łóżka z narzeczonym przyjaciółki. Mimo że wie, iż źle zrobiła i czuje że postąpiła nielojalnie wobec niej- nie potrafi zakończyć tego romansu z powodu uczucia, jakim obdarzyła Deksa. Kłopoty wydają się być na wyciągnięcie ręki...

     Chyba każda z nas miała kiedyś w życiu przyjaciółkę/koleżankę, przy której czuła się w jakiś sposób gorsza, nudniejsza, mniej atrakcyjna, mniej interesująca... Posiadanie takiej przebojowej koleżanki nie jest rzeczą łatwą do zniesienia. Poczucie bycia gorszą w jej towarzystwie nie jest łatwe do zniesienia. Każdy potrzebuje adoracji otoczenia, każdy potrzebuje dowartościowania. Jak więc zatem żyć w cieniu atrakcyjnej koleżanki? Ciągle widzieć, że dostaje ona od życia wszystko co najlepsze, poczynając od mężczyzn, kończąc na pracy i wielkim gronie znajomych, podczas gdy nam życie dostarcza tylko okruchy ze swojego stołu? Niełatwo jest patrzeć na to wszystko i nie czuć się lekko przytłoczonym swoją własną nieatrakcyjnością.
 
    Taki właśnie związek opisuje Emily Griffin w swojej książce "Coś pożyczonego". Mamy tu opisane losy dwóch przyjaciółek: Rachel- tej "gorszej" połowy i Darcy- tej bardziej atrakcyjnej. Dwa kawałki ciasta, idealnie ze sobą połączonego, uzupełniającego się nawzajem. Rachel jako biszkopt, podstawa tortu i Darcy, piękna zewnętrzna powłoka, sprawiająca że natychmiast chcemy sięgnąć po tę wspaniałą konstrukcję. Natomiast jako wisienkę na tym torcie mamy mężczyznę, Deksa- kolegę Rachel i narzeczonego Darcy. Jak można się domyśleć z tego pięknie upieczonego tortu pozostanie tylko sterta okruchów, gdyż jak wszystkie wiemy, dwie kobiety wokół jednego mężczyzny to nigdy nie jest dobry pomysł.

     W książce mamy pokazany dziwny a jednak typowy układ między dwiema koleżankami- tej ładniejszej i przebojowej oraz tej brzydszej i spokojniejszej. Obie różnią się tak bardzo, że trudno dociec przyczyny dlaczego zostały przyjaciółkami. A jednak przy zagłębianiu się w opowieść łatwo spostrzec że związek ten jest oparty na wzajemnym pobieraniu korzyści. Rachel może korzystać ze wspaniałego życia Darcy, przebywając w kręgu jej znajomych, natomiast Darcy na tle Rachel wydaje się być jeszcze bardziej atrakcyjna i przebojowa. Czy zastanawiałyście się kiedyś dlaczego tak często piękne dziewczyny otaczają się tymi mniej obdarzonymi przez naturę? Właśnie dlatego, aby przy nich jeszcze bardziej wyróżniać się z tłumu. Związek między Rachel i Darcy wydaje się być perfekcyjny i dający obopólne korzyści. Jednak Emily Griffin krok po kroku odkrywa przed nami kolejne rysy na tej idealnej konstrukcji, widziane oczami Rachel. Dowiadujemy się niemiłych prawd o pięknej Darcy, o tym jak wielokrotnie sprawiała swojej przyjaciółce drobne przykrości aby pokazać swoją wyższość i to powoduje, że coraz mniej podoba nam się postać Darcy a coraz większe zaczynamy czuć współczucie dla Rachel. Ale czy to sprawi, że w głębi duszy damy Rachel przyzwolenie na romans z Deksem? Jak się okazuje, Emily Griffin potrafi dobrze manipulować czytelnikiem. I to jest w tej książce fajne. To, że niemoralne zachowania, dla których nigdy wydawałoby się nie dałybyśmy przyzwolenia, nagle wydają się jak najbardziej uzasadnione. Dobrze opisane charaktery bohaterów zmieniają cały nasz światopogląd i każą się zastanowić czy zawsze wszystko jest czarno-białe czy czasem można dopuścić kolory szarości do naszych moralnych zasad.

     Polecam książkę tym osobom, którym nigdy nie znudzi się tematyka relacji damsko-męskich jak i również tym, którzy mają już dość czytania o miłości i zdradzie. Ponieważ spojrzenie autorki na ten problem jest bardzo interesujące i wciągające. Zakończenie trochę typowe, zdające się na pierwszy rzut oka być zwykłym usprawiedliwieniem tego, co zrobili Rachel i Deks, jednak możliwe, że zakończenie to było potrzebne aby dać wstęp do kolejnej książki Griffin pt. "Coś niebieskiego", będącej tą samą historią, jednak widzianą oczami Darcy.  Niestety drugiej części nie czytałam, więc mogę się jedynie domyślać co mogło oznaczać banalne zakończenie dość niebanalnie opowiedzianej historii.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Mój mały sukces

  
     Dopiero co wróciłam z wojaży urlopowych i oczy mi się zamykają ale po prostu muszę to napisać! Dzisiaj koleżanka napisała mi smsa z podziękowaniem za książkę, którą jej poleciłam. Było to oczywiście moje ukochane dzieło Margaret Mitchell pt. "Przeminęło z wiatrem". Nie sądziłam, że przeczyta ona tę książkę, bo jednak dwa tomy i to grube to dla niejednej osoby zbyt duże wyzwanie. A tymczasem zostałam bardzo mile zaskoczona. Koleżanka napisała mi, że książka była fantastyczna, że koniecznie musi przeczytać drugi tom i że jak tylko w jej grafiku znalazła się mała przerwa zaraz chwytała książkę i ją czytała, ledwo mogąc się od niej oderwać, gdy wymagały tego obowiązki. Gdy ja czytałam "Przeminęło z wiatrem" miałam takie same odczucia. Czytałam książkę dzień i noc i nie mogłam się od niej oderwać. Zrobiło mi się więc niezwykle miło, że udało mi się trafić w czyjś gust. Uwielbiam rozmawiać o książkach, zwłaszcza tych, które na zawsze zapadły mi w pamięć dlatego też gdy dowiedziałam się o tym jak bardzo koleżance spodobała się książka, którą JA jej poleciłam, to miałam banana na ustach chyba przez 10 minut :) Poczucie tego, że ktoś docenił Twoją poradę jest po prostu bezcenne. Chciałabym aby mój blog również był taką platformą komunikacji z innymi miłośnikami książek, którzy znajdą u mnie coś ciekawego do przeczytania, co się spodoba i może nawet dadzą mi znać o tym, żebym mogła znowu poczuć to wspaniałe uczucie zrobienia czegoś dobrego dla innych :) A teraz dobranoc :)

niedziela, 12 sierpnia 2012

Dziennik Bridget Jones /Bridget Jones's Diary by Helen Fielding

 

           I know, everybody know Bridget and her problems with weight and men. But maybe there is one person who doesn’t know this book and looking something good and funny to read. So I tell this one person that he looking for “Bridget Jones’s Diary” by Helen Fielding. It’s story about being a single woman in her thirties who is looking for boyfriend to complete her life. Bridget has many complexes, she always worry about her weight, her look and non exist love life. Her married friends still asking about her love life and they are making her depressed. So for good humor Bridget drinks lot of alcohol, smoking cigarettes and eats unhealthy food . She is always in diet but still doesn’t lose her weight.
-->
          Bridget is unhappy because she doesn’t have a boyfriend and always meets an emotional fuckwittages men.  She is also obsessed in love with her boss Daniel Cleaver who seems like another man who doesn’t like be involved in real relationship. But when he at least notice Bridget, she forgets about doesn’t wanting fuckwitage man. He doesn’t want to go out with her properly but doesn’t mind to sleep with her when he likes and then doesn’t ring her up all weekend, when she waiting for his calls. But how to not involved herself when Daniel is so annoyingly self-confident and handsome? Bridget doesn’t know if she has a boyfriend or not and feel so confused… At the end they end their strange relationship.
           Then on her way appear rich and cute lawyer Mark Darcy, son of her parents’ friends. At first sight he was boring but when she met him more closely, she felt that she liked him much. When they start seeing each other suddenly Daniel Clever appear on stage. And then I have to stop here. If You are curious You should get this book and read because it’s worth your time ;) It’s good fun and laughing. And good time. Just try it ;)
     


         W zasadzie mogłabym nic o tej książce nie pisać, bo chyba każdy zna ten tytuł, choćby poprzez film z Renee Zellweger, Hugh Grantem i Colinem Firth. No ale przecież to już klasyk, a o klasykach też warto pisać :) Otóż ta książka, i to w oryginale, zupełnie przypadkowo trafiła w moje ręce podczas pobytu w Karkonoszach. Gdy ją zobaczyłam leżącą na półce na werandzie, w domu moich gospodarzy, od razu ją chwyciłam i zabrałam do pokoju, mimo że wzięłam ze sobą własną książkę (co tam, moja to poczeka, a Dziennik Bridget Jones musiał zostać w górach :)). No ale przecież nie przeczytać Dziennika Bridget Jones w oryginale- to byłby po prostu grzech!

-->
                Wprawdzie miałam już kiedyś okazję czytać „Dziennik Bridget Jones” po polsku, ale było to dość dawno temu. Jeśli więc nadarzyła się sposobność przypomnienia sobie tej zabawnej książki, nie mogłam nie skorzystać! Zwłaszcza jeśli była wydana w oryginale, czyli po angielsku (to dla mnie doskonała możliwość poćwiczenia języka). Już kiedyś pisałam, że jeśli mam do wyboru książkę napisaną przez angielskiego autora w wydaniu polskim oraz angielskim- to wolę wersję oryginalną. Wtedy sama mogę sobie tłumaczyć to, co czytam i wtedy zupełnie inaczej odbieram książkę. Czy Wy też tak macie? Może to dziwne, ale ja wierzę w umysł, w wyobraźnię, ona pozwala nam odbierać świat w wieloraki sposób. Ja wolę polegać na swojej własnej wyobraźni pod każdym względem. Dlatego też najczęściej wolę książki niż filmy nakręcone na podstawie książek- w filmach mamy wszystko podane na tacy, natomiast podczas czytania kreujemy swój własny, niepowtarzalny świat.
                A teraz kilka słów o samej książce, w razie gdyby przypadkiem się zdarzyło, że ktoś nie spotkał się jeszcze nigdy z tym tytułem, a chciałby poczytać coś lekkiego i zabawnego podczas pobytu na wakacjach. Jak sam tytuł wskazuje- historia opowiedziana jest w formie pamiętnika. Gdy Helen Fielding napisała swój bestseller w 1996 roku, taka forma pisania nie była bardzo rozpowszechniona. Myślę, że również temu książka zawdzięcza swój wielki sukces. Nagle po Bridget Jones  powstała moda na pisanie książek w formie pamiętników, jednak według mnie nikomu nie udało się pobić Helen Fielding. Bridget Jones to wciąż jedna z zabawniejszych książek, które w swoim życiu przeczytałam. Myślę, że duże znaczenie w kreowaniu sukcesu „Dzienników” jest pokazanie drugiego oblicza bycia singlem, kiedy jest się kobietą po trzydziestce. Jak się okazuje nie są to tylko beztroskie  imprezy i radosny seks bez zobowiązań, ale również życie pod znakiem upływającego czasu, kiedy rodzina i znajomi uważają cię za dziwaka, bo nie masz męża i dzieci oraz rozpaczliwego szukania drugiej połowy  wśród tej resztki mężczyzn, którzy nie są żonaci, lub którzy mają już swoją historię.  Tych zaś mężczyzn łączy jedno- strach przed zobowiązaniem.
                Książka opowiada o kobiecie po trzydziestce, z kompleksami i wielką chęcią znalezienia sobie mężczyzny na całe życie, borykającej się z własnymi niedoskonałościami (ciągłe liczenie kalorii i ważenie się nawet o 4 w nocy to dla Bridget norma) i próbującej jakoś przetrwać w gąszczu zwanym miłością. Jej własna rodzina i znajomi nie dają jej zapomnieć o tym, że jest jeszcze niezamężna oraz że czas ucieka szybciej niż jest ona w stanie biec, co doprowadza ją do depresji, którą próbuje odgonić alkoholem, niezdrowym jedzeniem i papierosami, co z kolei zmniejsza jej szanse na rynku miłosnym poprzez dodanie jej kilku kilogramów więcej niż ona sama potrzebuje. Tytułowa Bridget Jones czasami czuje się jak w matni, kiedy na każdym spotkaniu z rodzicami, znajomymi rodziców i zamężnymi znajomymi słyszy ciągle te same pytania o swoje życie miłosne, które nawiasem mówiąc za nic nie chce ruszyć do przodu. Bridget ma już serdecznie dość tych pytań jak i wybrakowanych mężczyzn, których spotyka na swojej drodze, którzy dodatkowo ani myślą spędzić z dziewczyną kolejnej nocy, a co dopiero całego życia. W tym poplątanym świecie jedyną ostoją Bridget są jej przyjaciele, również single, w tym homoseksualista Tom i jedynie  oni zdają się rozumieć położenie Bridget. Pomagają jej oni w największych chwilach rozpaczy, a także pomagają przetrwać różnorakie kryzysy związane z odżywianiem i innymi złymi nawykami, nad którymi Bridges stara się zapanować dla dobra własnego, starzejącego się ciała.
Grunt to żeby było wygodnie
                Gdy na drodze trzydziestolatki stają dwaj zupełnie różni, ale interesujący mężczyźni, którzy na dodatek zdają się odwzajemniać zainteresowanie Bridget (choć każdy z nich na swój sposób i w różnym czasie), pomoc przyjaciół zdaje się być nieodzowna. Bo jak wybrać pomiędzy swoim szefem, w którym jest się od dawna zakochaną, a który u kobiet szuka jedynie zabawy, za to jest piekielnie pociągający i pewny siebie, a między synem znajomych swoich rodziców, który podczas pierwszego spotkania wywarł kiepskie wrażenie, które z czasem zatarł swoim urokiem i opinią faceta z pierwszej półki? Czy wybrać niebezpieczny związek bez przyszłości a jednak z dużą dozą szaleństwa i dreszczy czy też postawić na dobrze zarabiającego i uroczego prawnika, którego chętnie przygarnęło by połowa mężatek w mieście? Czy Mark Darcy (ach to nazwisko… nieodmienne kojarzyć mi się będzie z „Dumą i uprzedzeniem”!) jest właśnie tym, kogo Bridget potrzebuje? Czy też może romans z szefem Danielem Cleaverem (wszystko na niebie i ziemi wskazuje, że jest on kolejnym emocjonalnym popaprańcem, do których Bridget ma niezwykłe szczęście) da jej satysfakcję i przede wszystkim faceta na stałe? Myślę, że warto wziąć książkę do ręki i samemu przekonać się co zrobi Bridget.
                Książka jest napisana w sposób bardzo zabawny. Rozterki Bridget i jej próby odnalezienia się w świecie, w którym bycie samotnym wciąż widziane jest jako wybryk natury niejednokrotnie wywołują uśmiech na twarzy. Nad jej osobą zdaje się ciążyć jakiś wyjątkowo uciążliwy pech, przez którego ciągle zdarzają jej się przeróżne zabawne wpadki. Czytając "Dziennik" można się wczuć w sytuację Bridget, zobaczyć jak wygląda walka o mężczyznę, gdy już się nie ma dwudziestu lat i trzeba walczyć o swoje, gdy nie ma się odpowiednich warunków (czyt. boska figura) a konkurencja zdaje się nie mieć sobie równych. Czy w tym świecie, w którym piękne ciało jest wyznacznikiem atrakcyjności,  można zdobyć faceta osobowością? Książka nie tylko zabawna, ale i ciekawa. Warto ją przeczytać choćby po to, żeby przestać myśleć o własnych kompleksach. Bo Bridget Jones  w braku pewności siebie i samobiczowaniu  pozostawia nas wszystkie daleko w tyle :)
           Jeszcze tylko wspomnę o zakończeniu. Jest troszkę infantylne, trywialne, na siłę. Chodzi mi o ten śmieszny kryminalistyczny wątek gdzie Mark Darcy, podobnie jak Pan Darcy z "Dumy i uprzedzenia", podąża w ślad za Juliem, który okradł ich znajomych i uciekł za granicę, po czym chwyta go podczas przyjęcia. Trochę to nieprawdopodobne, aby bogaty prawnik siedział całymi dniami za granicą próbując wytropić bandytę, a potem jeszcze go chwyta. Spójrzmy prawdzie w oczy, osoba zajmująca się pracą umysłową nie jest zbyt skłonna do bijatyk i nie ma do tego odpowiednich warunków (Ja podczas pięcioletniej pracy w biurze przytyłam 10 kg :)), nawet gdyby chodził na siłownię. I raczej mało mozliwe jest aby ganiał za bandytami porzucając pracę na tak długo. Ale oczywiście jest to tylko książka, rozumiem ze ten wątek miał być odwołaniem do "Dumy i uprzedzenia", która to książka została wspomniana przez Bridget, a także podobieństwo nazwisk skłania mnie do takich tez. Jednak uważam, że Helen Fielding mogła sobie darować tę część, która odrobinkę zepsuła mi odbiór książki. Zakończenie powinno być urzekające, interesujące, zabawne czy jak kto woli, ale nie śmieszne w ten negatywny sposób. No ale sama nie napisałam ani jednej książki, więc nie będę się już znęcać nad autorką, jakbym wszystkie rozumy pozjadała :)

Idealne miejsce do czytania i oglądania filmów

                Muszę jeszcze słówko powiedzieć o kontynuacji „Dziennika Bridget Jones” pod tytułem „W pogoni za rozumem”  („Bridget Jones: The Edge of Reason”/1999 rok).  Są to dalsze losy Bridget i oczywiście można się również dobrze ubawić podczas czytania, jednak moje zdanie jest takie, iż sequel był już troszkę zbyt przekoloryzowany, nie wniósł niczego nowego ani do gatunku ani do historii, więc co do przeczytania tej pozycji musicie sami podjąć decyzję. Ja tutaj zamilknę i nie powiem już ani słóweczka :)
Wieczorami filmik :) Uwielbiam!
Książki, które znalazłam na werandzie u moich gospodarzy

wtorek, 7 sierpnia 2012

Kolacja we dwoje /Dinner for two / Mike Gayle






        Dave Harding is a musician journalist and he have good life: He has beloved wife Izzy, great job he likes, a  couple of good friends… but he want more… he dreams about be a father. But his wife don’t want children now, maybe never. But suddenly she get pregnant. Both of them are happy and start waiting for their first child. When Izzy miscarried Dave is very upset. He wanted to try again but Izzy said she can’t stand pain like this again. She decided she don’t want children and won’t try to have baby any more.  Dave agreed but inside his mind he secretly dreamed about be a father.
       When he lost his job as a musician journalist he started write as an agony uncle in teen magazine. In his column he tired to solve teenagers’ problems. One day he got a letter from a girl Nicola, who wrote that Dave is her unknown  father. From no one Dave’s life won’t be the same any longer …

     Dave Harding jest dziennikarzem piszącym o muzyce i żyjącym muzyką i ma niemal wszystko, czego potrzebuje. Ma pracę, którą lubi, żonę, która go kocha i którą on bardzo kocha, grono bliskich przyjaciół, czas dla siebie i żony. Jednak czegoś mu w życiu brakuje- pewnego życiowego zobowiązania... mianowicie Dave bardzo chciałby być ojcem. Jego zegar biologiczny  zaczął tykać jak szalony a tymczasem żona Izzy wciąż odracza decyzję o rozpoczęcie starań o dziecko. Jest jej dobrze tak jak żyją i wcale nie tęskni za tym słodkim brzemieniem jakim jest macierzyństwo. "Kiedyś tak, ale jeszcze nie teraz" mówiła a czas płynął i decyzja pozostawała nieodmienna. Pewnego dnia Izzy zachodzi w ciążę i ku wielkiej uldze Dave'a bardzo się z tego cieszy i zaczyna oczekiwać tego dziecka tak mocno jak Dave. Mimo to podejmują decyzję, aby nie mówić jeszcze znajomym o wielkiej nowinie, ani nie rozmawiać o dziecku za dużo, aby niczego nie zapeszyć. Jednak jak nie rozmawiać o czymś tak wielkim? Jak o tym nie myśleć? Tak więc myślą nad imionami, zastanawiają się nad płcią dziecka, Dave ogląda ubranka dla dzieci, nawet kilku znajomych zostaje dopuszczonych do słodkiej tajemnicy.


      Pewnego dnia Izzy i Dave planują wyjście na miasto z grupą przyjaciół, aby udowodnić sobie, że wciąż potrafią być cool, mimo swojego wieku i tego, że najchętniej pozostaliby w domu przed telewizorem. Umawiają, że spotkają się po pracy na miejscu, w restauracji, jednak Izyy zamiast tego trafia do szpitala, by kilka chwil później dowiedzieć się, że poroniła. Po tym zdarzeniu Izyy ponownie zamyka się na decyzję o posiadaniu dziecka. Boi się ponownego rozczarowania, nie chce przeżywać po raz kolejny tego bólu, a wręcz myśli, że poronienie to kara za to, że nie chciała mieć dzieci. Mężczyźnie nie pozostaje nic innego jak zgodzić się z decyzją żony, a w głębi duszy mieć nadzieję, że kiedyś zmieni ona zdanie. I mimo, że temat poronienia nigdy więcej nie zagościł między nimi, to jednak ból pozostał i drążył niewidzialny korytarz w zranionej psychice.

      Niedługo po stracie dziecka Dave traci pracę dziennikarza w magazynie "Louder", który zostaje zamknięty. Wkrótce jednak otrzymuje od znajomej propozycję pracy w magazynie, jednak zupełnie odmiennym niż ten, w którym pracował przez lata. Mianowicie miał przejąć kolumnę porad dla nastolatków w piśmie "Teen Sceene". Mimo pierwszych obaw o kształt swojej przyszłej kariery, Dave przyjmuje propozycję i zaczyna odpowiadać na łamach pisma na listy przysłane przez nastolatków, jednocześnie co jakiś czas pisząc artykuły dla magazynu dla pań o tym, jak pewne sprawy widzą mężczyźni. Na początku Dave sam nie wierzy w to, jak potoczyła się jego kariera, wstydzi się opowiadać o swojej pracy znajomym i kolegom po fachu, jednak szybko okazuje się, że nie tylko jest w tym dobry, ale i zaczyna lubić swoją pracę.

     Życie Dave zaczyna znowu biec swoim ustabilizowanym torem, jakby nigdy nic się nie stało, aż do czasu, gdy nagle otrzymuje list od pewnej nastolatki, która zamiast prośby o pomoc w rozwiązaniu problemu sercowego prosi o spotkanie ze swoim nieznanym ojcem, którym okazuje się Dave...


     Jak zareagować na to wyznanie, zwłaszcza jeśli cała opowieść zawarta w liście ma poparcie w faktach, a cała dusza rwie się aby zostać ojcem? Być może jest to jedyna szansa by poczuć smak ojcostwa, za którym się tak bardzo tęskni... Spotkać się czy nie? Na to pytanie Dave nie ma czasu sobie odpowiedzieć, ponieważ dziewczyna, która napisała list już stoi pod redakcją z zamiarem spotkania się z ojcem, gdy ten wyjdzie na lunch. Mimo pierwszego szoku Dave zabiera dziewczynę do McDonalda, a stamtąd do swojego serca. Jednak jak powiedzieć żonie, o tym, że ma się dziecko z inną kobietą, nawet jeśli to dziecko nie było wynikiem zdrady tylko nieprzemyślanych działań z przeszłości? Jak powiedzieć zranionej po poronieniu kobiecie o dziecku, które nie wyszło z jej łona? A także jak powiedzieć matce, że w tajemnicy przed nią odnalazło się swojego ojca, którego tak rozpaczliwie chciało się poznać? Czy z tych wszystkich sekretów może wyniknąć coś dobrego? Ja Wam tego na pewno nie zdradzę! Ale książka na pewno tak ;)

      Książka nie poruszyła mnie wprawdzie do żywego, jednak myślę, że jest interesującą pozycją. Opowiada o problemie dość częstym w naszych czasach, o próbie poznania osoby, która jest nam bliska a jednocześnie daleka. W jaki sposób nadrobić stracone lata? Jak przeniknąć do serca osoby, której się nie zna, o której nic nie wiemy, jak nie popełnić błędów wychowawczych gdy nic się nie wie o wychowywaniu dzieci? Opowieść została wykreowana w wyobraźni autora, jednak może się ona zdarzyć w rzeczywistości. Myślę, że warto jest ją poznać. Jeśli więc chcecie odpocząć od lekkich powieści rodem z Zakupoholiczki to proszę bardzo- "Kolacja we dwoje" to właśnie coś dla Was :)


sobota, 4 sierpnia 2012

Dziękuję :*

    Ojej! Ale jestem pozytywnie zaskoczona! Tyle odwiedzin jednego dnia! Prawie linia mi się przepaliła na blogu :) Dzisiaj ponad 7000 osób zostało moimi gośćmi za sprawą Maffashion i jej linka. Serdecznie jej dziękuję za to jak i za przemiły komentarz jaki zostawiła pod postem Maffashion - blog o modzie. Jestem naprawdę zaskoczona nie tylko tym, że mnie odwiedziła, ale że mnie znalazła i podzieliła się moimi spostrzeżeniami z taką ogromną ilością osób. Dzięki niej mogłam Wam wszystkim opowiedzieć o tym, jak cenny stał się dla mnie blog Juliett i jak zachwycam się jej pracą. Może też kilku osobom odpowiedziałam na zadawane przez nich pytania. Praca nad tym postem kosztowała mnie dużo pracy ale i przysporzyła wiele radości, a teraz jest mi jeszcze bardziej przyjemnie kiedy czytam wszystkie komentarze od Was. Jest mi niezmiernie miło, że Juliett podobało się to, co napisałam. Ale szczęka to już mi dosłownie odpadła jak ujrzałam link do mojej strony u niej na blogu. Jak można pozostać obojętnym na coś takiego? Osoba, którą podziwiam doceniła moją pracę... jestem w głębokim szoku! Musiałam wyrazić swoje emocje w osobnym poście. Rozpiera mnie teraz niesamowita energia. Maffashion jak zwykle działa na mnie inspirująco :) Jeszcze raz dziękuję Maffefce jak i wszystkim odwiedzającym i pozostawiającym komentarze :)

      P.S. Czy byliście już na najnowszym Batmanie? Ja nie mogłam się oprzeć po tej całej reklamie i tajemnicy, jaką owiany był najnowszy film Christophera Nolana o Mrocznym Rycerzu. Uległam więc i ... nie zawiodłam się! Jest tak jak pisano w gazetach- najlepsza część o Batmanie, nie tylko tego reżysera, ale w ogóle. Niemal trzy godziny filmu (2:45) i ani minuty się nie nudziłam! Ze trzy razy uroniłam łezkę, zdążyłam znienawidzić głównego zbira, a gdy film się skończył nie chciałam wyjść z kina :) Co więcej zapragnęłam jeszcze raz obejrzeć poprzednie części, które Nolan nakręcił. Przez dwa kolejne dni byłam pod wrażeniem filmu i cały czas krążył mi on gdzieś po głowie, nie mogłam się skupić na niczym innym. A dlaczego tak mi się podobał "Mroczny Rycerz powstaje"? Z powodu świetnych efektów specjalnych, świetnie opowiedzianej historii, dobrze odegranych ról, kilku niespodziankach, których nie przewidziałam, ale przede wszystkim z powodu pokazania przez reżysera drugiego oblicza Batmana- tragicznego bohatera, który stracił wszystko co było dla niego ważne, którego miasto Gotham wyklęło, a mimo to gotowego poświęcić się dla dobra swojego miasta. Nolan bardzo skupił się w tej części na postaci Bruce'a Wayne'a, i dzięki temu film zyskał całkiem nowy poziom. Jakby ktoś mnie zaprosił na ponowne obejrzenie filmu- nie wahałabym się ani sekundy :)

     Jeśli macie możliwość to polecam przed pójściem do kina odświeżenie sobie poprzednich dwóch części o Batmanie ("Batman- początek" oraz "Mroczny Rycerz"). Ukaże to Wam w całości jak bardzo tragiczną postacią był Bruce Wayne, który poświęcił się dla skorumpowanego miasta jakim było Gotham i dla jego mieszkańców, którzy nie potrafili docenić swojego bohatera.

      No to dobranoc kochani :)

czwartek, 2 sierpnia 2012

Przyjaźń damsko-męska? / Friendship between man and woman? No way!

  
     
     Hey guys, today I have question for You. Do You believe in friendship between man and woman? Pure friendship with zero fascination? I don’t. Maybe if a man is a gay or a woman is a lesbian- maybe then it’s possible J When a man is attractive for a  woman and the other way round – friendship is impossible. There always will be something more in their mind, I tell You.

       Some day ago I had a boyfriend. He was a good man, I trusted him much. And then he met a girl. He said –it’s only a mate. I said- ok. But you don’t like her too much? He said- No. I said- ok, you can have a girl-mate. He introduce me this girl. I didn’t like her. Deep in my mind I knew it was something wrong in this friendship. He said that she is the best friend he ever had. And she is pretty (then he quickly add “she’s pretty in Wally’s eyes” – our friend).  It hurt me a little but I thought “ok”. I believed in every single word he told me. He assured me she was only a friend.

        One day when the three of us went on a party she asked me if I believe in friendship between man and woman. I said “NO!”. And she said: “I believe in it”. And then she told me about her friendship with her old friend she had. But she said something what alarmed me: “From the beginning we both know that it won’t be nothing more than friendship between us”… What the f…?! When you meet a guy for the first time do you think about eventually be in relationship with him?! I don’t! Who is this girl for God sake? That’s why I didn’t like her at all. And couple days later I found out that she and my boyfriend had an affair…

         That event  confirm that friendship man-woman doesn’t exist. When a man and a woman are attractive for each other – friendship is impossible. So if you love your boyfriend don’t let him stay friends with girls. Believe me. This kind of pure relationship can exist only if man isn’t attractive for a woman and woman isn’t attractive for a man. One time that "friendship" almost spoiled my relationship and I don't want to feel the same as I felt in the past never again. That's why I will not allow my boyfriend to have friend who is a girl.


      Dzisiaj mam dla Was pytanie nie związane z niczym. Ot taka sobie luźna myśl. Czy wierzycie w coś tak futurystycznego jak przyjaźń między facetem a kobietą? Taką prawdziwą przyjaźń nie podszytą zainteresowaniem płcią przeciwną? Bo ja nie!
      Moim skromnym zdaniem taka przyjaźń jest zwyczajnie niemożliwa. Zawsze jedna z płci będzie się kręcić wokół drugiej z powodów dalece wychodzących poza przyjaźń. Może będzie to głęboko w sobie ukrywać, a może dawać tej drugiej osobie do zrozumienia, że czuje coś więcej, w nadziei że w końcu ją zdobędzie, ale według mnie czysta, niczym nie podszyta przyjaźń między płciami jest niemozliwa. No chyba, że mężczyzna jest gejem, lub kobieta lesbijką.

       A oto dlaczego tak myślę. Kiedyś mój chłopak znalazł sobie koleżankę. Poznali się gdzieś na imprezie i "zakolegowali się". Mimo, że mój instynkt podpowiadał mi, że cos w tej znajomości jest niewłaściwego, nie robiłam nic. Mój chłopak po krótkim czasie stwierdził, że jest to najlepsza koleżanka jaką kiedykolwiek miał. Kilka dni później ta koleżanka, którą mi oczywiście przedstawił, zadała mi takie pytanie: "Wierzysz w przyjaźń między dziewczyną a chłopakiem?". Ja odpowiedziałam bez chwili namysłu: "NIE". Byłam o tym przekonana więc nie musiałam się zastanawiać. Natomiast wyczułam, że ona zadała mi to pytanie, ponieważ kilka dni wcześniej rozmawiałam z chłopakiem o ich znajomości, dając mu do zrozumienia, że mi się to nie podoba. Na moje "Nie" opowiedziała mi ona o swojej przyjaźni z wieloletnim kolegą. Jednak ta opowieść jeszcze bardziej przekonała mnie o tym, że myśle słusznie, ponieważ pierwsze co usłyszałam to takie słowa: "Od początku wiedzieliśmy, że nic między nami nie będzie"... hmmm czy to nie dziwne? Kiedy spotykasz kogoś nowego, to od razu zastanawiasz się czy coś między Tobą a nim może zaiskrzyć? Oj chyba nie! Kiedy na mojej drodze staje jakiś mężczyzna to ja nie myślę kwestiami: czy on mi się podoba, czy jest fajny, czy może między nami coś być. Tak więc słowa owej "koleżanki" tylko jeszcze bardziej mnie zaniepokoiły. Kilka dni później dowiedziałam się o romansie mojego chłopaka z najlepszą koleżanką jaką kiedykolwiek miał...
       Tak więc moje drogie panie, mój wniosek jest taki: PRZYJAŹŃ MIĘDZY FACETEM A KOBIETĄ JEST NIEMOŻLIWA!! Zawsze jest podszyta jakąś fascynacją. Zatem jeśli Wasz związek jest Wam drogi, nigdy, PRZENIGDY nie pozwólcie na to, aby jakaś kobieta zbliżyła się do Waszego faceta. To Wy jesteście ich najlepszymi koleżankami, przyjaciółkami, dziewczynami, kochankami i nikogo innego płci przeciwnej Wasz facet nie potrzebuje.


      Kiedyś czytałam, że jeśli facet zaczyna rozmawiać z kobietą na tematy seksu, to znaczy że za chwilę te rozmowy przerodzą się w coś więcej (czytaj: czyn). Otóż: POTWIERDZAM. Jeśli kiedykolwiek przyłapiecie faceta na tym, że rozmawia o skesie z inną dziewczyną, to zacznijcie działać. Może wg niego to tylko niewinne rozmowy, moze on sam w to wierzy, a może juz przeczuwa co się kroi i chce Was tylko omamić. Musicie pamiętać, że to WY jesteście od tego, żeby rozmawiać o seksie, a nie najlepsza przyjaciółka (ponieważ to własnie Wy powinnyście być w oczach Waszego faceta najlepszymi przyjaciółkami).
      Inną mądrą rzeczą, którą gdzieś przeczytałam było takie zdanie: "Przyjaźń między mężczyzną i kobietą jest możliwa tylko wtedy, gdy oboje są dla siebie nieatrakcyjni". To też muszę potwierdzić. Ponieważ "koleżanka" mojego chłopaka sama to powiedziała o sobie i swoim najstarszym przyjacielu ("od początku wiedzieliśmy, że nic między nami nie będzie"... a więc zadali sobie pytanie" czy ta druga osoba jest dla mnie atrakcyjna". Jednak wg mnie kiedy przy pierwszym spotkaniu kobieta osądza mężczyznę pod względem atrakcyjności, to należałoby się jej bać). Gdy z ust swojego chłopaka usłyszałam przypadkowe zdanie, że owa "koleżanka" jest ładna, poczułam się zagrożona. Mimo to nic nie zrobiłam z powodu zaufania. Ale teraz wiem, że zaufanie to jedno, a natura to drugie. Jesli więc nie chcecie, aby Wasz facet poczuł zew natury, usuncie z jego pola rażenia wszystkie kręcące się wokół niego łanie, tfu! To znaczy przyjaciółki ;) I nie mylcie tego z zazdrością. Zazdrość to zupełnie inna para kaloszy.

    A jakie jest Wasze zdanie? Czy taka przyjaźń jednak istnieje, mimo wzajemnej atrakcyjności? Czy macie takiego przyjaciela? A jeśli tak to czy nigdy nie pojawiły się między Wami podteksty, którym daleko do zwykłej przyjaźni?  Jestem ciekawa ile dziewczyn moze sobie szczerze powiedzieć, że w taką przyjaźń wierzy.