wtorek, 12 stycznia 2016

Greckie wyspy- porównanie/ Kreta, Korfu, Samos, Rodos. Cz. 4.- Rodos

Rodos
Eksplorowana w październiku.

Niewiele dobrego mogę powiedzieć o Rodos. Jest to najbardziej komercyjna z przedstawionych przeze mnie wysp. I szczerze mówiąc… trochę nudna.

       Oprócz największej atrakcji, którą jest miasto Rodos, otoczone murami zamkowymi oraz pozostałości dawnej architektury, nie ma na tej wyspie nic, co by ją wyróżniało. Plaże nie zapierające tchu w piersiach,
widoki monotonne, tłumy turystów i mało tamtejszych mieszkańców, nie licząc tych, pracujących dla przyjemności turystów, wszędzie skały.

 Jedynie góry i lasy sosnowe są miejscem, gdzie warto pojechać. Oprócz tego warty wspomnienia jest najpyszniejszy miód, jaki kiedykolwiek próbowałam. Zacznę więc od tego.

1. Miód. Mówię na niego miód z Rodos, bo takiego charakterystycznego smaku nigdzie się nie znajdzie. Tamtejszy miód jest delikatny, ma zupełnie inny smak niż nasze polskie miody, choć można go porównać do naszych miodów spadziowych. Ale nasze wypadają przy miodzie z Rodos bladziutko.

Należy pamiętać, że taki najprawdziwszy miód, o delikatnym, niepowtarzalnym aromacie, można znaleźć tylko w górach. Jeśli zdecydujecie się na kupno miodu z Rodos, jedźcie w okolice miasta Embonas, mieszczącego się na górze Attavyros. Tam kupicie miód sosnowy, zimowy lub letni (to, kiedy miód jest wybierany z pasiek również ma kluczowe znaczenie, podobnie jak kwiaty, na których pszczoły urządzają swoje zbiory) czysty lub z odrobiną tymianku i innych ziół, które nadają mu unikalny smak. My dostaliśmy na spróbowanie miodu z dodatkiem rośliny zwanej Levanda (Lawenda?).

 Nasz pszczelarz sam hodował wokół uli owe rośliny, aby zachęcić pszczoły do mieszania levandy z sosnową spadzią i w ten sposób uatrakcyjnić smak swoich wyrobów. Dzięki temu zabiegowi uzyskał smak nie do podrobienia. W smaku jest podobny do innych sosnowych miodów, ale delikatna nuta kwiatowa wyróżnia go spośród nich. Zakupiliśmy go w górach w przydrożnym sklepiku prowadzonym przez Stavrosa Sevdalakisa, który również produkuje smaczne domowe wino, które nazywa Zeus. 

Jego „sklepik” to ładna drewniana przystań, gdzie możemy uraczyć się domowym winem z kieliszków, nie plastikowych kubeczków. Dbałość o wygląd przystani oraz jakość swoich wyrobów to wielki plus dla Stavrosa, który prowadzi swój biznes w tak opuszczonym miejscu jak okolice najwyższego szczytu na Rodos. Polecam serdecznie. W sumie jego wino lepsze było niż to, które można było dostać w rodzinnych winiarniach w słynnym Embonas.

Tam, w  Embonas, oprócz wspomnianego sławnego wina, znajdziecie również pyszne miody (w sklepikach turystycznych, gdzie można kupić wszystko, będą one droższe, dlatego polecam Wam zajrzeć do dwóch winiarni- jedna przy wyjeździe z Embonas, druga na rogu, naprzeciwko restauracji i sklepu turystycznego. Obie małe i rodzinne, prócz wina sprzedające również miody). Jeśli skusicie się na kupno wina, unikajcie tego w plastikowych butelkach. Pomimo wygody transportu, wino szybko się w nich psuje i jest niedobre w smaku, podczas gdy ten sam wyrób nalany do szkła jest o wiele lepszy.
2. Wina. Jak już wspomniałam, Embonas słynie ze swoich winogron i doskonałych win. Smaczne wina możecie zakupić w przydrożnych sklepikach w drodze do i z miasteczka, jak i w rodzinnych winnicach. Embonaskie wina wyrabiane są z winogron uprawianych na zboczach górskich, gdzie mają najlepszy dostęp do światła słonecznego. Nigdzie indziej nie kupicie takiego wina, dlatego warto jest zakupić sobie pamiątkową butelkę, ponieważ na lotnisku go nie dostaniecie, a tym bardziej w Polsce.
3. Pogoda. Kolejnym z dwóch (jedynych) atutów Rodos jest panująca tu dobra pogoda. Według tego, co usłyszeliśmy od mieszkańca Embonas, można się kąpać w morzu do Bożego Narodzenia, styczeń i luty to pora deszczowa, po niej zaś znowu następują upały.


     Dlatego sezon turystyczny na Rodos trwa aż do połowy października. Przez 2 tygodnie urlopu trafiliśmy na jeden dzień, gdzie przez 5 minut pokropił deszcz i słońce skryło się za chmurami, ale w ciągu dnia nadal było ciepło, można było cieszyć się morskimi kąpielami, odczuwało się jedynie ulgę od upałów. 

Był to idealny dzień na zwiedzanie. Był to też nasz ostatni dzień pobytu na Rodos.
Wyspa Rodos jest dość wietrzna. Zachodnia strona i krańce wyspy codziennie witały nas falami. 

Jest to więc raj dla surfingowców wszelkiej maści. Osobom z małymi dziećmi polecam stronę wschodnią. Tylko raz podczas całego pobytu zdarzyło się, że na naszej spokojnej plaży na wschodzie (Traounou/Traghanou) przywitały nas fale i to dość spore. Tego dnia strona zachodnia była zaskakująco spokojna, nie dało się nawet pływać na desce (odwiedziliśmy Lallysos, gdzie zawsze skakałam na falach- tego dnia przypominała taflę szkła). 

Najbardziej wiało w Prasonisi. Jest to raj dla windsurfingowców. Osoby, które lubią leżeć na plaży nie mają tam czego szukać. Gdy spróbują położyć się na ubitej wilgocią plaży, poczują się jak na Saharze, w minutę będą mieli drobinki piasku we włosach, w ubraniu i na ręczniku. Zaś kąpiele morskie będą groźne ze względu na przepływających surfingowców. Jest to atrakcja, którą warto zwiedzić, jeśli mieszka się niedaleko, jako taka ciekawostka. My przyjechaliśmy z Faliraki- 2 godziny jazdy i 20 minut pobytu. Czy było warto? Zawsze to kolejna rzecz do odhaczenia na kalendarzu przygód.

4. Temperatura wody. Rodos przywitała nas najcieplejszą wodą ze wszystkich czterech wysp, które zwiedziliśmy. Można było od razu wejść do morza i dryfować przez pół godziny, tylko co jakiś czas poruszając członkami, bez nieprzyjemnego uczucia gęsiej skórki. Pod koniec pobytu miałam wrażenie, że woda lekko się ochłodziła, ale w końcu była to już prawie połowa października.
Ta cieplutka woda przywabia nie tylko turystów ale i tajemnicze gryzące/parzące niewidzialne stworzenia. Spotkanie z nimi jest jak odcinek „Z archiwum X”- nagłe uczucie bólu jak od pokrzywy, które towarzyszy nam przez następne 20 minut, po czym wychodząc z wody odnajdujemy na ciele ślady jak po ugryzieniu komara. Wysypka i lekkie swędzenie w miejscu ugryzienia jest chyba jedyną pamiątką, jedynym skutkiem ubocznym takiego spotkania, ponieważ nie zauważyłam u siebie symptomów żadnej choroby.

Pewnego dnia, podczas pobytu na plaży Anthony Quinn usłyszałam rozmowę młodej angielki z obsługą wypożyczającą sprzęt wodny. Rozmawiali o ugryzieniu, padło słowo jelly-fish. Być może było to właśnie to, co mnie ugryzło, choć nie jestem pewna. 

Bo takie przykre zdarzenie spotkało mnie również podczas nurkowania z maską i rurką i nie widziałam nic podejrzanego wokół siebie, gdy nagle poczułam ugryzienie na barku. Gdy chciałam to coś ściągnąć, ten sam ból poczułam na palcu. Gdy zaś spojrzałam na taflę wody, zauważyłam małe różowe stworzenia, podobne do glist, unoszące się tuż przy powierzchni wody. Być może znalazłam winowajców, ale pewna być nie mogę, bo zazwyczaj ugryzienia przytrafiały mi się w nogi, które były głęboko pod wodą. Dodam, że poparzona/ugryziona byłam kilka razy, na plażach w Traounou, Ladiko, Anthony Quinn Bay i na dzikiej „plaży” (ciężko mówić tu o plaży, skoro są tam tylko kamienie) obok Ladiko. 
Ladiko

Nasz raj do nurkowania tuż obok Ladiko
Niestety wydaje mi się, że te tajemnicze stworzenia (być może meduzy) rozsiane są wokół całej wyspy, ponieważ w Lallysos, obok miasta Rodos, też zostałam poparzona. Być może jestem uczulona na coś, co pływa w tym morzu (może są to jakieś rośliny), gdyż mój mąż nigdy nie doznał tego nieprzyjemnego uczucia poparzenia, mimo iż wiele razy pływał tuż obok mnie.

5. Klimat. Typowo turystyczny. Pełno sklepów. Nawet w małym i klimatycznym  mieście Lindos. Stragan obok straganu, tłumy ludzi, przywożonych autokarami i osiołki przepychające się przez te tłumy wąskimi uliczkami. Wszystko to przeszkadzało w podziwianiu jedynego miejsca, gdzie można by odnaleźć typowo grecki klimat, gdyby usunąć wszystkie sklepy i owe hordy ludzi. Właściwie oprócz paru pensjonatów i kilku prywatnych domków, które możemy spotkać idąc na Akropol, wydaje się, że nikt w Lindos tak naprawdę nie mieszka, bo wszystkie pomieszczenia przeznaczone są na sklepy. Najbardziej skomercjalizowane miejsce na całej wyspie.
6. Plaże. Piaszczyste i kamieniste. Czysta woda. Żadna z plaż nie wyróżniała się niczym szczególnym i nie była godna zapamiętania. Najciekawsze moim zdaniem było nurkowanie na plażach Jordan

(i dwóch sąsiednich mini plażach wśród skał- Tassos i Oasis)

i obok plaży Ladiko (tuż przy Anthony Quinn)- gdy się ją minęło (kierując się w prawo) i wspięło się na skały, otwierała się całkiem miła perspektywa do nurkowania. Nie polecam wchodzić w takich miejscach do wody bez specjalnych butów ze względu na śliskość kamieni.
7. Widoki. Jak już wspomniałam na początku, widoki są bardzo monotonne. Mało zieleni, pełno skał i kozy. Wszędzie kozy, na poboczu, na środku drogi. Trzeba na nie ciągle uważać, gdy prowadzi się samochód.
  Oprócz turystycznych miejscowości położonych na linii brzegowej, na Rodos nie ma co zwiedzać. Wysoko w górach znajdziemy ciszę, gdzie nawet ptaków nie słychać i może dwie, czy trzy wsie. Innych mieszkańców należy szukać ze  świecą.

 Tam można odpocząć od zgiełku panującego w mieście Rodos i jedynie w górach można szukać piękna Rodos. Wyspy dzikiej i nie opanowanej przez człowieka. 
 

 

W lasach sosnowych na szczytach gór znajdziemy poukrywane ule pszczele i winorośle. Jest to charakterystyczna rzecz, jakiej nie spotka się na innych wyspach. Może jednak jest w niej coś interesującego? Ale jest to wyspa na raz. Gdy już się wszystko zobaczyło, nie ma po co wracać. Chyba, że po miód z Rodos.

Ciszę można też znaleźć między Kritinią a Kamiros. Jadąc wzdłuż wybrzeża napotykamy na długi, niezamieszkały odcinek. Tam można przyjechać na zachód słońca, aby posłuchać bijących o brzeg fal morskich i zrelaksować się, pomyśleć o tym, co jest w życiu najważniejsze, aby wrócić do kraju z nowym podejściem do życia.


 
8. Atrakcje. Zależy jak na to spojrzeć i jakie są nasze upodobania, czy przyjechaliśmy z grupą przyjaciół czy z partnerem lub mężem i dziećmi, Rodos może być nudna lub ciekawa. 

Jeśli przyjechaliśmy dla spokoju i ciszy, relaksu i widoków, piękna plaż i kontemplacji dzikiej przyrody, możemy się zawieźć. Z powodu komercji i monotonni krajobrazu wszystkie plażę będą nam się wydawały takie same, płaski teren z nielicznymi wzgórzami i górami, do których trzeba dojechać wynajętym samochodem  będzie nieatrakcyjny, a dwa tygodnie spędzone bez samochodu, gdy skazani jesteśmy na naszą najbliższą okolicę, będą się dłużyć, a my będziemy tęsknić do rodzinnych stron i udogodnień, do których jesteśmy przyzwyczajeni. 



Jedynym ratunkiem jest samochód i zwiedzanie każdego zakamarka i każdej najmniejszej nawet plaży, z daleka od długich, płaskich, bałtyckich, (mimo że kamienistych) plaż. 

Jeśli pozostanie nam podróżowanie autobusami, będziemy zawiedzeni, bo one zabiorą nas tylko do najbardziej znanych, przy tym pachnących komercją miejsc, z których każde będzie wyglądało tak samo. Dla zwolenników obcowania z przyrodą będzie to najnudniejsza wyspa grecka z czterech wymienionych na blogu.
Jeśli natomiast szukamy przygód typowo turystycznych, kramów pękających w szwach od pamiątek, zatłoczonych barów i restauracji, klubów, w których może bawić się do rana, sklepów, po których można chodzić godzinami i tłumów ludzi zwiedzających architektoniczne atrakcje, to znajdzie się w swoim żywiole. 


Miasto Rodos zapewni Wam wszystko, czego pragniecie, gdyż jest to miasto rozrywek, położone nad samą linią brzegową. Zatłoczona długaśna plaża, gdzie można zawrzeć nowe znajomości, bliskość sklepów, mnóstwo hoteli i restauracji, urokliwe miasteczko (choć jak wszystko na Rodos- komercyjne; można przez godzinę chodzić oglądając pamiątki i ani razu nie spojrzeć na otaczające miasto, noszące znamiona historii mury) 

z portem i jego słynnymi jelonkami, potem zatłoczone Lindos pełne przekupniów, turystów i osiołków, otoczone ładną plażą z lekko śmierdzącą spalinami wodą.







Jednak jeśli nie liczyć tych najbardziej znanych i zatłoczonych miejsc, Rodos zionie pustką. I to nie taką przyjemną, kontemplacyjną pustką, tylko pustką nudną, z kozami chodzącymi po ulicach jako jedyną rozrywką.

         Dopiero jadąc w góry można odszukać spokój i dzikość, w sosnowych lasach pełnych uli i na szczytach gór, z winoroślami, przejmującą ciszą, którą przerywa jedynie bzyczenie przelatującej muchy i napotkanym przypadkowo jeleniem, który po chwili staje się tylko sennym przywidzeniem. 

Na to jednak potrzeba samochodu i godzin spędzonych na siedząco, ale jest to jedyne miejsce, dla którego warto przylecieć na wyspę Rodos, gdy ma się duszę przyrodnika i miłośnika przygód.

Dobrze więc rozważcie wszystkie za i przeciw, zastanówcie się czego oczekujecie od wymarzonych wakacji, zanim zdecydujecie się na którąś z opisanych przeze mnie wysp. Niech te zbliżające się wakacje będą pełne nostalgicznych wspomnień, nie zaś jednym wielkim wyrzutem i żalem. Dobranie miejsca wakacyjnego odpoczynku ze względu na charakter, oczekiwania, towarzystwo i pogodę zagwarantuje sukces i miłość do kraju, który wart jest każdego centa, wydanego na podniesienie go z kryzysu. 

Jeśli dobrze wybierzecie, zakochacie się w tym kraju tak mocno jak ja i już zawsze będziecie chcieli tam wracać, bo będziecie się tam czuli jak u siebie, pomimo różnic kulturowych i ograniczeń wynikających z mieszkania na wyspie, a Grecja stanie się Waszym drugim domem. Tego Wam życzę. Udanych wakacji!

Poprzednie posty:KretaKorfu, Samos

Brak komentarzy: