sobota, 12 grudnia 2015

Szukam męża, szukam żony/ Chris Manby


Troje przyjaciół, Ruby, Lou i Martin mają pecha w życiu miłosnym. Ruby jak magnes przyciąga rozwodników, którzy chcą ją wykorzystać do odbudowy własnego ego. Lou prędzej czy później kończy wszystkie swoje związki, gdyż każdy z facetów wydaje się być niewłaściwym. A może winna jest jej obawa przed zobowiązaniami? Może jednak jest to coś, czego nie potrafi przyznać nawet sama przed sobą? Martin zaś ciągle trafia na głupiutkie dziewczęta, które szybko mu się nudzą. Tylko dlaczego wciąż wybiera taki sam typ kobiety, skoro dobrze wie, że to nie dla niego?
Pewnego dnia Lou wpada na pomysł, który ma zakończyć ich pecha w temacie związków. Skoro sami nie potrafią zadbać o swoje szczęście i wybierają niewłaściwych partnerów, czas, aby ktoś zrobił to za nich. Postanawiają napisać dla siebie nawzajem ogłoszenia w serwisach randkowych i wybrać najlepszego kandydata na randkę w ciemno. Pomysł z pozoru genialny, prowadzi do wielu nieporozumień i wpadek, z których trzeba będzie prędzej czy później się wykaraskać, zanim będzie za późno i przyjaciele skończą jeszcze gorzej, niż zawsze. I zanim ich przyjaźń legnie w gruzach.

Różowa okładka i tym razem mnie nie zawiodła. Okoliczności wymagały podjęcia szybkiej decyzji co do wyboru książki, a nie ma chyba łatwiejszego sposobu wyboru jak zasugerować się ładnym opakowaniem.. Nie zawsze przynosi to dobre efekty i kiedy tak czynię, wiem, że istnieje niebezpieczeństwo, iż decyzja będzie nietrafiona.

Na początku rzeczywiście myślałam, że opieranie decyzji na wyglądzie opakowania tym razem się nie opłaciło, kiedy w domu przeczytałam, o czym jest wybrana przeze mnie książka. Troje przyjaciół pisze dla siebie nawzajem ogłoszenia do działu randkowego w gazecie, aby odwrócić zły los i pomóc sobie znaleźć partnera na całe życie? Hmm, pomysł ciekawy ale i łatwy do schrzanienia. Nie lubię książek, w którym jest więcej niż dwóch głównych bohaterów, ponieważ im więcej postaci, tym większe możliwości, aby przedstawić je płasko, bez życia, nudno. Poza tym wyrosłam już z „Dziennika Bridget Jones” i potrzebowałam czegoś odmiennego. Przeklęłam zatem mój pośpiech i rozczarowana zaczęłam czytać.

Nie jest to pozytywna sytuacja, kiedy towarzyszą nam takie uczucia na samym początku drogi w relacji książka - czytelnik. Dużo ciężej jest wówczas autorowi przekonać czytelnika do swojej powieści i bohaterów. Ale oczywiście ja wyznaję zasadę, że każdemu trzeba dać szansę. Zwłaszcza, gdy tyczy się to autorów. W mojej czytelniczej historii znalazło się niewiele tytułów, których nie byłam w stanie skończyć. „Szukam męża, szukam żony” Chris Manby na pewno nie znajdzie się na tej liście.

Mimo iż pewne rzeczy były łatwe do przewidzenia, Chris Manby rozbawiła mnie swoją książką. Kiedy czytam literaturę współczesną, muszę pamiętać, że w dzisiejszych czasach książki tysiąclecia rzadko się zdarzają. Zbiegi okoliczności są obecnie zbyt oczywiste i mało prawdopodobne, a zaplątanie fabuły trochę zbyt sztuczne i jakby na siłę, nie usprawiedliwione tym, jak współczesny świat funkcjonuje. Kiedy czytałam „Przeminęło z wiatrem”, nigdy mi nie przyszło na myśl, że przesadzone i niemożliwe jest, aby Rhett Butler zjawiał się w życiu Scarlet O’Hara w najmniej oczekiwanych momentach, tak przez nią samą, jak i czytelnika. Nie zastanawiałam się nad zbiegami okoliczności, w których dżentelmen i drań w jednym zawsze zjawiał się nie w porę i zawsze był w stanie uratować swą damę serca z opresji, nawet jeśli jej wydawało się, że ze wszystkim poradzi sobie sama. To, że Rhett ciągle natykał się na Scarlett było usprawiedliwione odległościami w Ameryce i sposobem życia tamtejszych mieszkańców. Jednak szczęście Ruby, Martina i Lou do spotykania samych nieodpowiednich partnerów było dla mnie nieprawdopodobne. Oczywiście wiem, że zdarzają się ludzi, którzy nie potrafią uczyć się na własnych błędach, ale żeby cała trójka była tak ułomna? Cóż, aby czytać z przyjemnością dzisiejszą literaturę, należy nieco obniżyć oczekiwania.

Powyższy wywód wcale jednak nie oznacza, że książka jest zła. Chcę po prostu uprzedzić czytelników mojego bloga, że gdy piszę o współczesnej książce i określam ją mianem dobra czy niezła, chcę zauważyć, że nie będzie to nic zapierającego dech w piersiach i że może się zdarzyć, iż osoba o odmiennych niż ja gustach stuknie się w głowę i pomyśli: „Co ona w tej książce widziała?” A ja mam wtedy na myśli to, że dobrze się bawiłam z konkretnym autorem, że konkretna książka mnie wciągnęła i że przedłożyłam ją nad oglądanie filmu, spędzanie czasu z mężem czy znajomymi lub nad ważnymi obowiązkami.

Tak było w przypadku „Szukam męża, szukam żony”. Na początku akcja rozwijała się trochę przydługawo i zbyt mało dynamicznie jak na mój gust, lecz po dość szybkim czasie (Dzięki Bogu) nuda została zastąpiona akcją. Nicość ustąpiła przed zabawnymi dialogami i sytuacjami, które przyciągnęły moja uwagę i zadecydowały o tym, że książka zasłużyła sobie na drugą szansę. Jest to tytuł, który można czytać z przerwami, ale nie za długimi. Zresztą gdy już dobrniemy do 2/3 książki, raczej nie będziemy już mieli ochoty na inne rozrywki. Poczucie humoru autorki jest zgodne z moim, więc szybko udało mi się zbudować z nią pozytywną relację, co wpłynęło bardzo na odbiór powieści. Doszło nawet do tego, że zapragnęłam przeczytać inną jej książkę, o której słyszałam: „Sekretne życie Lizzie Jordan.” Naprawdę duże to osiągnięcie, gdyż obecnie nie jestem już taka jak w dzieciństwie, kiedy nie ustałam, póki nie przeczytałam wszystkich dostępnych książek danego autora. Dzisiaj czytam to, co wpadnie mi w ręce, czasem z polecenia, czasem z przypadku, innym razem ze względu na naukę angielskiego. I musze powiedzieć, że mało dziś spotykam hipnotyzujących książek (choćby kontrowersyjne „Pięćdziesiąt twarzy Greya”). Kiedy chcę poczuć to niesamowite przyciąganie, które można czuć tylko w relacjach z książka, sięgam wówczas po klasyki i książki zapamiętane z dzieciństwa.

„Szukam męża, szukam żony” jest książką naprawdę na wszystkie okazje. Można ją zabrać do pracy czy tramwaju, bo nie ma tam zbyt wiele dramatu ani sytuacji, gdzie wybuchamy niepohamowanym śmiechem. A przecież nikt nie zwróci na nas uwagi, gdy po policzku potoczy nam się jedna cicha łza czy uśmiechniemy się pod nosem do siebie. Można tę książkę sprezentować koleżance, przyjaciółce czy nawet mamie, jeśli ma lekkie podejście do życia i lubi książki o relacjach międzyludzkich. Nawet jeśli ktoś nie przepada za książkami o miłości, to znajdzie u Chris Manby całkiem niezłą dawkę humoru i lekkiej skłonności do prześmiewania stosunków damsko-męskich. A przecież każdy z nas lubi się pośmiać, nawet jeśli nie interesuje go za bardzo tematyka, z której robimy sobie drwiny.

Mimo tej lekkiej nuty szyderstwa, autorka ma lekki styl, który lubię. Wypowiada się ciepło o swoich bohaterach, pozwalając im popełniać kolejne błędy, nakładając im bielmo na oczy i tylko czekając na moment, kiedy pozwoli im zaznać szczęścia, na jakie zasługują. Nie boję się pisać o zakończeniu w przypadku tej pozycji, ponieważ książki tego typu zawsze kończą się happy endem. Ważne jest natomiast to, jak do tego doszło i co było pomiędzy. Jeśli życie bohaterów na pomiędzy początkiem drogi a jej końcem w międzyczasie się pokomplikuje, wówczas będzie to lepsza nagroda niż czekanie na jakieś fascynujące i zaskakujące zakończenie. Chociaż nawet w przypadku współczesnej literatury nigdy nie można być pewnym, jak nas jeszcze może zaskoczyć życie.

Jeśli więc nie macie jeszcze pomysłu na świąteczny prezent dla swojej przyjaciółki, a wiecie, że nie ma odruchu wymiotnego na widok książek, zaopatrzcie się w egzemplarz powieści Chris Manby. Wasza przyjaciółka na pewno nie zorientuje się, że zdążyłyście tę książkę przeczytać same, zanim owinęłyście ją papierem i wstążką. Wystarczy, że będziecie bardzo ostrożne podczas czytania i oprzecie się pokusie czytania jej w wannie. Chociaż dla mnie to jest najlepsza otoczka dla tej książki. Wanna wypełniona gorącą wodą i świeczka o świątecznym zapachu cynamonu z imbirem oraz „Szukam męża, szukam żony”… Połączenie doskonałe. I oczywiście uszczknięcie z napiętego harmonogramu kilku godzin tylko dla siebie. Jeśli połączycie wszystko razem- sukces macie gwarantowany. To będą najlepsze godziny przedświątecznego tygodnia: )

 

Brak komentarzy: