niedziela, 18 listopada 2012

Diabeł ubiera się u Prady/ The Devil wears Prada - Lauren Weisberger

  
  


     Andrea Sachs after graduation works for great fashion magazine „Runway” and is a young assistant of Miranda Priestly- the editor in chief , a woman who is a real devil. Miranda changed Andrea’s life into a hell. She didn’t want to stop calling to her assistant to bring her a coffee, to book a restaurant for dinner with her family, to rearrange her meetings, to confirm her meetings, to cleaning her dirty clothes, etc. She didn’t want her assistant work for her on weekends, in the evenings, when Andrea was at home or with friends, in the night. Andrea feels that her new job wrecked her privacy- her love life is wreck, her friend doesn’t want to tell her about problems any more, her family start to complain that Andrea doesn’t have time to meet them and nobody want to understand that work for “Runway” is her big chance to start a real career in “New York Times” as a  journalist. They just don't want to understand that Andrea have to sacrifice her private life for a future career for one year. She feels alone in the whole world. But what she can do? She doesn't have any other option. She have to forbear this difficult year and then her life will come back on the track. But what if her boyfriend won't wait? And her friend will end in hospital when Andrea's internship is almost end and she can't leave Miranda alone during the greatest Paris' fashion week?

      Quite funny book and lots of to think about during reading. What is the most important to You: a career or your friends, family, relationships.... How many things in your life you can sacrifice for career?

      Książką zainteresowałam się długo po obejrzeniu filmu. Rzadko decyduję się na taki krok, ponieważ zazwyczaj wystarczają mi emocje zaczerpnięte albo z książki albo filmu. Nieczęsto je ze sobą konfrontuję z obawy przed jakąś uczuciową miesznka wybuchową. Nie chciałabym zmieniać zdania co do ukochanej książki z powodu obejrzanego filmu, którego scenariusz opiera się na historii przedstawionej w książce, jak i na odwrót- za nic w świecie nie chciałabym zepsuć sobie przyjemności ze wspominania dobrego filmu z powodu kiepskiej narracji autora książki. I nie ważne tu dla mnie jest to, co pierwsze ujrzało światło dzienne- książka czy film. Moje wrażenia są dla mnie bardzo cenne i zwyczajnie boję się je konfrontować z inną rzeczywistością. Może to tchórzliwe, ale ja przywiązuję bardzo wielką wagę do wspomnień.
     Jednak w przypadku tytułu "Diabeł ubiera się u Prady" zwyciężyła ciekawość. Film spodobał mi się, choć nie był porywający, mimo że swoim przesłaniem i zabawną fabułą zajął jakieś miejsce w moim sercu i duszy. Jako, że film został przeze mnie przyjęty z przyjemnością, ale bez większego entuzjazmu, odważyłam się na konfrontację z oryginałem. Decyzję podjęłam błyskawicznie- w ciągu kilku sekund od upolowania wzrokiem książki pośród innych leżących na półce. Tym bardziej, że za książkę nie musiałam płacić, wiec nie musiałam obawiać się o pieniądzę, których nie lubię wyrzucać w błoto. Książka czekała na mnie w wypożyczalni i odłożona była w ten sposób, jakby specjalnie dla mnie wysunęła się lekko spomiędzy swoich koleżanek. Dodam tutaj, że uwielbiam używane książki, mam wrażenie, że mają one swoją duszę, czasem się zastanawiam kto jeszcze je czytał i jakie były jego wrażenia z obcowania z książkami, które wreszcie trafiły do mnie, z kolei nowe książki mnie nie ciągną, może dlatego że są takie bez historii. Leżą na półkach sklepowych pozbawione duszy i czekają na kogoś, kto by je pokochał i nadał im prawo do posiadania własnej, niepowtarzalnej historii. Dlatego wszystkie moje książki przywędrowały do mnie z innych rąk i znalazły u mnie dom. Często chodzę do wypożyczalni, do sklepów z używanymi rzeczami i tam wyławiam moje ulubione, ciekawe, nudne i straszne książki, omijając z daleka sklepy oferujące nowe, w świecących okładkach, ale dla mnie puste, bezduszne tomy.

     W przypadku "Diabła..." byłam bardzo ciekawa co jest lepsze- pierwowzór czy "odbitka". Jednak po zapoznaniu się z obiema historiami ciężko było mi stwierdzić co zajęło pierwsze miejsce w biegu o moje łaski. Dylemat ten wziął się stąd, że wersje te zbyt mocno rózniły sie od siebie aby łatwo można było wydać osąd. Filmy bazujące na książkach bardzo często obarczone są pomysłem reżysera, scenarzysty i całej masy ludzi, którzy do pierwotnej historii wnieśli coś od siebie. Nigdy nie są one doskonałym odwzorowaniem historii, z której wzieły swój początek. Jednak w przypadku filmu "Diabeł ubiera się u Prady" spotkałam się z tak ogromną róznicą, że cięzko mi mówić o tej samej historii. Dla mnie są to kompletnie różne opowieści bazujące na jednym pomyśle- mianowicie na relacji szef-pracownik. Nie potrafię ich porównać.

    Film przyniósł nie tylko inne zakończenie, ale i przemycił inne relacje szefa, którą mistrzowsko zagrała Meryl Streep i pracownika odegranego przez Anne Hathaway. To, że były różne odstępstwa w przebiegu wydarzeń to nikogo nie powinno zaskoczyć, tak już jest w świecie filmów. Reżyser David Frankel poszedł jednak w zupełnie innym kierunku. Z oryginalnego opowiadania zostawił tylko szkielet- wymagająca szefowa, ze swoimi dziwactwami, oczekująca od swoich podwładnych zrobienia od nich wszystkiego, czego się od nich wymaga, nieczesto były to trudne do wykonania zadania, przy których jednak można było się wykazać i zasłużyć na awans. Do szkieletu natomiast dodał wiele sytuacji, które pomogły mu zbudować komedię, jednak mające mało wspólnego z książką.

     W filmie młoda dziewczyna Andrea Sachs tuż po studiach zaczyna staż w piśmie o modzie, znanym  na całym świecie. Nie wiedziała nic o modzie a praca w Runway miała być jej skróconą drogą do kariery w piśmie, które naprawdę ją interesowało, czyli w New York Timesie. Nie umiała się ubrać, chodziła w niemodnych ciuchach pośród reszty personelu z idealnie dobranymi, markowymi i bardzo drogimi ciuchami, uchodziła w tym towarzystwie za dziwaka. Wykonywała najdziwniejsze polecenia swojej szefowej, próbując zapamiętać wszystkie jej nawyki, wciąż w biegu, usiłując dostosować się do tempa, jakie narzuciła sama Miranda Priestly- znana na całym świecie redaktorka naczelna, której nazwisko otwierało wiele drzwi  i które miało otworzyć również drzwi do kariery samej Andrei. Dziewczyna dostała posadę młodszej asystentki Mirandy, więc miała do wykonania gorsze polecenia niż jej koleżanka na wyższym stanowisku, Emily. Zanim Andrea pojawiła się w firmie to Emily była ta gorszą, młodszą asystentką, doskonale więc wiedziała jakie są jej zadania i to właśnie ona szkoliła ją do pracy z Mirandą, jednocześnie z dumą podkreślając, że teraz ona jest starszą asystentką i nie może wykonywać prostych prac młodszej asystentki. Jako ta gorsza, Andrea biegała po sprawunki dla Mirandy, oddawała jej rzeczy do prania, wieszała płaszcz, który Miranda rzucała niedbale na jej biurko bez słowa wyjaśnienia, zamawiała jej wizyty u fryzjera i zajmowała się rezerwacjami. Te wszystkie proste czynności miały sprawić, że już po roku dostanie pracę w wymarzonym piśmie.

     Na początku Andrea była szarą myszką, wiecznie zabieganą, usiłującą pogodzić milion drobnych rzeczy, których wymagała Miranda w tym samym czasie, w swoich wielkich swetrzyskach rzucającą się w oczy i będącą obiektem kpinek i rozbawionych spojrzeń pozostałych pracowników magazynu. A co najważniejsze niezadowoloną ze swojej pracy i bezdusznego szefa, wyśmiewającą się z niezdrowego podejścia koleżanek z pracy na temat ciuchów i jedzenia, ponieważ życie w „Runway” obracało się wyłącznie wokół pięknych strojów, drogich marek i wagi ciała. Andrea pochodziła z zupełnie innego świata i to co było ważne w „Runway”, dla niej było śmieszne i mało znaczące. Nie mogła zrozumieć jak można swoje życie podporządkować modzie. Z dumą więc nosiła swoje niemodne ubrania, aby pokazać że jest ponad to wszystko, ponad to całe szaleństwo, którym był dla niej świat mody i wielkie pieniądze, przeznaczane na ubrania. Jednak pod wpływem pewnej rozmowy z Mirandą, która wreszcie zdała się okazać człowiecze oblicze, Andrea zmieniła zdanie. Odnalazła się w świecie, którego jeszcze kilka miesięcy temu nie rozumiała i nie chciała zaakceptować. Zrozumiała, że wszystko obraca się wokół mody i nie da się od niej uciec choćby się nawet bardzo chciało (przykładem jest jej stary niebieski sweter, noszony z dumą w geście nie akceptowania stylu życia narzuconego w „Runway”, którego kolor okazał się być wynikiem pracy ówczesnego guru mody). Od tego momentu Andrea zmieniła swój styl ubierania się, wywołując wielkie poruszenie w firmie i wywołując akceptację w oczach Mirandy, po czym pozwoliła się pochłonąć pracy. Od tego czasu Miranda zaczęła ją traktować lepiej, aż wreszcie doszło do tego, że zyskała więcej szacunku w jej oczach niż Emily, dostawała lepsze zlecenia, to na biurku Emily zaczął lądować płaszcz Mirandy i to w końcu Andrea pojechała z Mirandą na pokaz mody w Paryżu, na który Emily przygotowywała się całymi miesiącami. Ceną  sukcesu było całkowite poświęcenie swojego życia prywatnego, na które już nie starczyło czasu. Jednak Andrea niesiona na fali sukcesów w pracy zdawała się nie zauważać, że oddala się od swoich bliskich. Powoli acz nieubłagalnie rozpustny styl życia bogatych sfer zaczyna ją wchłaniać i tylko od niej samej zależy, czy ocknie się ze snu czy kompletnie zagubi duszę w tym świecie pełnym blichtru, gdzie liczy się tylko ten, kto ma pieniądze. Zakończenie filmu łatwo jest przewidzieć, ale zabawne sytuacje i gra Meryl Streep przesłania uproszczenia jakich dokonano w filmie, zyskując inny poziom odbioru historii.   






      Jak już wspomniałam książka i film to dwa różne światy. W książce Miranda była znacznie bardziej irytująca, sadystyczna, bezduszna. Nie dało jej się lubić, nie można było do niej czuć ani odrobiny sympatii, nie dało się w żadne sposób wytłumaczyć jej zachowania, ani przez chwilę nie pokazała ludzkiego oblicza, zdawała się tez nie zauważać w ludziach tego, że są coraz lepsi w swojej pracy i wynajdywała tylko to, co złe w człowieku. Każde potknięcie przyjmowała jako okazje do ubliżenia człowiekowi, zwłaszcza w obecności innych, do pokazania mu jakim jest śmieciem i gdzie jest jego miejsce. Gdy pojawiała się Miranda odczuwałam niesmak i niechęć do tej kobiety. W filmie natomiast, mimo jej wszystkich dziwactw i niecodziennych poleceń czułam do niej sympatię jaką się odczuwa gdy mamy do czynienia z niegroźnym dziwakiem, podziw nad jej talentem do prowadzenia magazynu oraz wyczuciem stylu. Podobało mi się to, że potrafiła docenić czyjąś dobrze wykonaną pracę czy pomysłowość. W książce potrafiła tylko strofować, była nieprzyjemna, wręcz nieludzka, specjalnie myliła imiona aby pokazać swoim asystentkom jak mało są warte, że nie potrzeba nawet pamiętać ich imion. W filmie Emily i Andrea wydawały się siebie lubić, w książce taka przyjaźń byłaby niemożliwa z racji tego, że Emily wierzyła w Mirandę, wierzyła w to, że jej władza i wielkość uprawniały ją do takiego a nie innego zachowania, wierzyła w końcu w to, że Miranda wcale nie chce taka być, ale że jest to jedyny sposób na to, żeby utrzymać w ryzach całe przedsiębiorstwo. Andrea natomiast do samego końca widziała jaka Miranda jest naprawdę i ani przez chwilę nie miała co do jej ukrytej dobroci złudzeń.


      Co jednak najważniejsze, Andrea nigdy nie dała się wciągnąć w ten szalony i niemożliwy do zrozumienia świat dużych pieniędzy. Mimo, że w pewnym momencie zaczęła nosić modne ubrania, to tylko dlatego, że czuła iż inaczej nie zazna spokoju ze strony Mirandy i koleżanek. Do samego końca nie mogła jednak zrozumieć dlaczego osoba zajmująca się ciuchami ma taką władzę, dlaczego ta władza powoduje, że może być nieprzyjemna dla innych ludzi, a oni nadal będą ją wielbić lub utrzymywać z nią kontakty, jako że była jedną z najbardziej wpływowych osób w Nowym Jorku. Nie potrafiła pojąć dlaczego tyle pieniędzy wydaje się na ubrania, które zakładane są tylko raz podczas sesji zdjęciowych do magazynu, po czym leżą wiele miesięcy w magazynach „Runway”, aż wreszcie zostaną rozdane pomiędzy pracowników. Niezrozumiałe wydawało się jej to, że pracownicy magazynu, bez względu na to czy byli to mężczyźni czy chodziło o kobiety- wszyscy ślepo podporządkowali swoje życie modzie i pięknej, szczupłej figurze (aż wreszcie żyjąc tak długo w świecie, w kórym każdy zbędny kilogram zasługiwał na hańbę ze strony otoczenia, nawet Andrea zaczęła jeść odtłuszczone produkty, bo miała już dość dezaprobujących spojrzeń koleżanek). Do samego końca swojej pracy w "Runway" nie potrafiła pogodzić się z tym jak Miranda traktuje ludzi wokół siebie, ani tego, że nigdy nie precyzuje swoich żądań, wymagając od swoich asystentek umiejętności czytania w myślach, a kara za brak takiej umiejętności było strofowanie, nawet jeśli to Miranda popełniła błąd w wydawanym poleceniu. Jak to określiła Emily, Andrea zawsze wydawała się być ponad to, zawsze ukazująca swoje niezadowolenie ze stylu życia promowanego przez „Runway”, wiecznie narzekająca na swoją pracę, za którą milion dziewczyn dałoby się pokroić żywcem. Andrea nie dała się wciągnąć mentalnie w ten dziwny świat, jednak dała się porwać tej pracy na tyle, że poświęciła jej każdą chwilę swojego czasu, choćby dlatego, że Miranda potrafiła dzwonić nawet w nocy do swoich asystentek i nie zważając na porę dnia  rozdając polecenia, które musiały być wykonane natychmiast. Andrea żyła w poczuciu krzywdy, zaczęła również żywic urazę do swoich bliskich za to, ze nie rozumieją w jakiej trudnej jest sytuacji, że nie potrafią zrozumieć, że ona musi się poświecić dla swojej przyszłej kariery dziennikarskiej, że przyjaciółka i narzeczony zaczynają jej coraz częściej wypominać, iż nie ma dla nich czasu, podczas gdy ona naprawdę nie miała wyboru, że po wytrzymaniu z upiornym szefem tyle miesięcy po prostu nie mogła się teraz poddać. A żywione urazy szybko zaczęły wpływać na jej relacje z bliskimi jej i ważnymi w jej życiu osobami. Nikt nie chciał zrozumieć w jakim ciężkim jest położeniu i w końcu Andrea czuła się całkiem osamotniona i miała wrażenie, że wszyscy są przeciwko niej. Zapomniała, że każdy kij ma dwa końce- nie tylko ona czuła się urażona, że jej bliscy nie potrafią jej zrozumieć, ale również drogie jej osoby były urażone tym, że Andrea nawet nie stara się zrozumieć ich punktu widzenia. Tym, że ich zaniedbuje, że ich relacje się rozluźniają, że ważniejsza była praca niż ich potrzeba spędzania z nią czasu. A to wzajemne niezrozumienie i żywione urazy musiały się źle skończyć...

     Czytając książkę byłam trochę pod wpływem filmu. Cały czas spodziewałam się nagłej zmiany w myśleniu Andrei, czekałam aż zacznie lubić swoją pracę, czekałam aż pokaże, że jest idealna do tej pracy, spodziewałam się po każdym rozdziale, że nareszcie zostanie doceniona przez swoją szefową. Jednak nic takiego się nie stało. Andrea cały czas czuła się zmaltretowana psychicznie, podskakując na sam dźwięk telefonu, bojąc się, że to znowu dzwoni jej szefowa z irracjonalnymi żądaniami i tylko liczyła miesiące do końca swojej pracy u szefowej z piekła rodem, natomiast Miranda cały czas uważała, że dziewczyna nie nadaje się do tej pracy i że trzyma ją u siebie tylko i wyłącznie przez duże zaangażowanie Andrei (Miranda nie mogła przecież wiedzieć, że tylko wymarzona praca w New York Timesie pchała ją do przodu i trzymała jej nerwy na wodzy). Muszę przyznać, że trochę czułam się zawiedziona tym, że ciężka praca i poświęcenie Andrei nie zostało docenione przez Mirandę. Lecz książka nie miała na celu pokazać szczęśliwe zakończenie dla relacji Miranda - Andrea; autorka chciała ukazać w humorystyczny sposób zjawisko mobbingu, którego sama doświadczyła podczas swojej pracy z redaktor naczelną brytyjskiego "Vogue". Jeśli więc chcemy czerpać pełnymi garściami tak z książki jak i z filmu, polecam oddzielić te dwie historie i nie nastawiać się na znane np. z książki sceny podczas oglądania filmu i na odwrót. Trzeba od obu historii oczekiwać zupełnie innych wrażeń. Kiedy już otworzycie umysł na całkiem nowe doznania, to myślę że docenicie historię Lauren Weisberger, jak i tą opowiedzianą przez Davida Frankela.

Brak komentarzy: