niedziela, 13 kwietnia 2014

Odyseja Kosmiczna 3001 - Arthur C. Clark


Właśnie rozprawiłam się z ostatnim tomem najbardziej znanej serii science-fiction Arthura C. Clarka,  „Odyseją Kosmiczną 3001”. Była to niezwykła przygoda, którą zawsze będę miło wspominać. Bo była to przygoda niezapomniana. Już jako dziecko lubiłam czytać książki, które pobudzają wyobraźnię, a nie ma chyba nic bardziej stymulującego wyobraźnię niż książki na pograniczu nauki i fantastyki. A Arthura Clarka od dawna uważałam za geniusza literackiego. Nikt tak jak on nie potrafił wyczarować dla mnie klimatu doniosłości, obawy i ciekawości. Jako nastolatka czytałam jego książki i oglądałam film z napisanym przez niego scenariuszem i na wiele lat widok czarnego monolitu utkwił mi w pamięci. I właściwie nie wiem, czy był to twór mojej wyobraźni, stworzony na podstawie zapisanych stronic, czy też przez tyle lat pielęgnowałam w pamięci jakiś kadr z filmu. Ale myślę, że pochodzenie tego wspomnienia nie jest szczególnie ważne. Istotniejsze jest to, że upływ czasu nie zrobił czystki w mojej głowie, że wspomnienie tej znakomitej książki przetrwało kilkanaście lat. Powrót do książek Clarka w wieku dorosłym był słuszną decyzją. Dobrze było znowu poczuć się jak dziecko, dla którego odkrywanie najgłębszych tajemnic świata jest  przygodą życia. I to taką, którą można przeżyć samemu i bez przygotowań, w ciszy własnego domu.
                Z czterech części „Odysei Kosmicznej” najbardziej zapadła mi w pamięci ta pierwsza, rozpoczynająca serię. Przyniosła mi najwięcej radości i najwięcej różnorodnych uczuć. Uważam, że jest najlepsza, bo dopiero wprowadzała tajemnicę, jaką był monolit. Nikt nie wiedział, czym był, nie znał jego potęgi,  nikt też nie zdawał sobie sprawy, co jego odkrycie oznaczało dla ludzkości. Wiadomo było tylko tyle, że technologia, dzięki której powstał, znacznie przewyższała to, co znał człowiek. Nie bez znaczenia dla odbioru powieści była postać komputera pokładowego HAL. Bo to właśnie dzięki jego poczynaniom napięcie w książce rosło stopniowo, aż do osiągnięcia uczucia całkowitej grozy, a klimat osaczenia przez bezlitosną próżnię nadawał opowieści dodatkowych walorów. 

Wygodne łóżko i dobra książka - to moja opcja na wieczór
Każda następna część odsłaniała jakąś nową funkcję niezbadanego monolitu i nieco odbierała mu tej tajemniczości, którą poznaliśmy w pierwszej części. To sprawiło, że mój odbiór tej serii zmieniał się z każdą częścią. Z każdym odkrytym sekretem monolitu zwiększała się obawa o ludzkość, ale jednocześnie przestałam odbierać monolit jako nieznane zagrożenie. Nadal los ludzkości się ważył, jednak monolit nie przerażał mnie już tak bardzo, chociaż mógł zniszczyć ludzkość w ciągu kilku godzin. Jednak nieznane bardziej przeraża, niż to, o czym wiemy cokolwiek. I właśnie to powolne odsłanianie mocy monolitu spowodowało, że najbardziej podobała mi się pierwsza część serii. Jednak gorąco polecam wszystkie części Odysei, bo w każdej można znaleźć coś fascynującego. Można się dowiedzieć czegoś o kosmosie, czy poczuć się jak kosmonauta, osamotniony w matni próżni. Jest to doskonała seria, wobec której nie można przejść obojętnie.
                Ostatnia część „Odysei Kosmicznej” rozpoczyna się w tysiąc lat po pierwszej misji Discovery w kierunku Saturna. W roku 3001, tuż po obchodach związanych z przywitaniem kolejnego tysiąclecia, statek holowniczy „Goliath” przejmuje niezbadany obiekt dryfujący w próżni po orbicie wybiegającej z Układu Słonecznego. Okazuje się, że jest to zamrożone ciało Franka Poole’a , który w 2001 roku wyruszył statkiem badawczym „Discovery” w celu zbadania sygnału, wysłanego w stronę Saturna przez księżycowy monolit.  W nowej epoce, dzięki możliwościom współczesnej medycyny, udaje się ożywić  kosmonautę. Jego powrót do życia w nowej rzeczywistości jest dla niego trudny, ale pomaga mu w tym Indra Wallace, specjalizująca się w badaniu czasów, z których pochodził Frank.
Tysiąc lat po jego śmierci wiele się zmieniło. Technologia poszła daleko do przodu, człowiek pokonał kolejne granice i penetruje przestrzeń kosmiczną znacznie dalej, niż dotychczas. Zamieszkuje też nie tylko swoją macierzystą planetę, ale i inne ciała niebieskie. Człowiek dokonał też odkrycia, które spowodowało przewrót w dotychczasowym myśleniu o Bogu i pochodzeniu człowieka. Mianowicie odkryto na Ziemi kolejny monolit, który datuje się na początki ewolucji człowieka. Teraz ludzie już wiedzą, jaka jest główna misja monolitu. Zdają sobie sprawę, jak wiele mu zawdzięczają. Co bardziej zaś sceptyczni filozofowie zastawiają się, czy ewolucja na Ziemi poszła w dobrym kierunku, skoro człowiek, jako jedyna istota na planecie Ziemia, lubuje się w zadawaniu okrucieństwa. Wprawdzie w 3001 roku samoświadomość ludzka uległa ewolucji  i przestępczość jest już zredukowana do minimum, ale naukowcy i filozofowie obawiają się, czy zmiany te nie przyszły za późno. Bo kiedy monolit z Księżyca, czekający od milionów lat na odkrycie przez efekt eksperymentu swoich potężnych twórców,  rozpoczęty na Ziemi cztery miliony lat temu, wysłał tajemniczy sygnał w kierunku gwiazd, człowiek był wówczas na etapie zapominania o bolesnej przeszłości związanej z wojnami. Jeśli informacja o okrucieństwie człowieka dotarła do bogów z gwiazd, to jaki los czeka tych, których stworzyli? Jest się czego obawiać, ponieważ moc monolitu ludzie poznali w momencie kontrolowanego wybuchu Jowisza i jego przemienienia się w gwiazdę. Była tez sprawa novej w gwiazdozbiorze Skorpiona, która zaczęła się od wybuchu jej planety, co było zjawiskiem niespotykanym we wszechświecie, ponieważ planety nie wybuchają. Naukowcy sądzą więc, że była to egzekucja, dokonana przez monolit na tamtym świecie. Stąd też powstaje pytanie, czy ludzkość również zasłużyła sobie na podobną eksterminację?
                Gdy ludzkość czeka na odpowiedź ze strony monolitu i jego twórców, Frank stara się znaleźć jakiś cel w swoim nowym życiu. Nadrobienie zaległości z tysiąca lat zajmuje mu sporo czasu, jednak czegoś mu brakuje- życiowego celu. Odnajduje go, gdy postanawia polecieć wbrew zakazom na Europę, nowy świat, któremu monolit zagwarantował odpowiednie środowisko, spokój i czas na przyspieszoną ewolucję. A gdy nawiązuje tam kontakt z koszmarem ze swojej przeszłości- HAL-em i istotą, która kiedyś była Davidem Bowmanem, wie już, że nadszedł czas na ostateczne rozprawienie się z monolitem, który czuwał nad człowiekiem 4 miliony lat. Nadszedł czas na to, aby zakończyć to, co zostało rozpoczęte tysiąc lat temu przez niego i Bowmana.
                Tę część uważam za najsłabszą ze wszystkich. Za bardzo autor skupia się na samym Franku i jego życiu po powrocie z piekła próżni. Nie było to dla mnie zbyt zajmujące, zwłaszcza, że przeplatało się z religią i rozważaniami filozoficznymi na temat człowieczeństwa. A kiedy przyszło do owej ostatecznej rozprawy z monolitem, okazało się, że to już właściwie końcówka książki. Coś, co mnie najbardziej ciekawiło, zajęło tylko kilkanaście stron. Dodatkowo nie spodobało mi się, jak szybko autor załatwił problem. Wydało mi się to mało możliwe, aby człowiek wynalazł coś, co mogło zagrozić maszynie, która przez miliony lat opierała się czasowi i warunkom atmosferycznym. I ten słaby człowiek, który bez pomocy monolitu i istot z gwiazd pozostałby małpą, lub dawno zniknął z powierzchni Ziemi, pozostawiając po sobie jedynie nikłe wspomnienie, nagle ten kruchy ludzki umysł miałby wygrać z czymkolwiek, co wiąże się z monolitem? To jest ponad moje wyobrażenie.
                Oddaję jednak pewną sprawiedliwość autorowi, ponieważ sama końcówka książki daje sporo do myślenia i pozostawia czytelnika z buzującą wyobraźnią, ponieważ koniec serii to jednocześnie nowy początek, który jednak każdy sam w swoim umyśle będzie musiał dokończyć, gdyż genialny umysł autora udał się na wieczny odpoczynek.
                Mam też pewne zastrzeżenia co do tematu Europejczyków. Tajemnica tej planety, którą wybuch Jowisza pobudził do rozwoju, tak długo strzeżona, nagle została niejako porzucona. Dowiedziałam się tylko kilku rzeczy o ewolucji istot z Europy i nagle temat się skończył. Gdy kończyłam czytać poprzednią Odyseję, wydawało mi się, że to właśnie ten księżyc Jowisza będzie stał na pierwszym planie w ostatniej części serii i że to właśnie z Europejczykami przyjdzie ludziom walczyć w ostatecznej rozgrywce o przestrzeń do życia. Tymczasem autor skupił się na Poole’u i filozofii, a temat Europy skwitował stwierdzeniem, że Europejczycy niewiele się zmienili od czasu, jak udało im się wydostać na powierzchnię spod wiecznej zmarzliny, sugerując, jakoby ich ewolucja miała jeszcze długo trwać, lub nawet zabrnęła w ślepą uliczkę. Przyznam, że na tej części trochę się zawiodłam, ale i tak przeczytałam ją w ciągu dwóch wieczorów. Dzięki Clarkowi ponownie otworzyłam swój umysł na fantastyczne wyobrażenia i ponownie odkryłam dawno uśpioną miłość do kosmosu i za to będę mu wdzięczna do końca życia. I dlatego polecam serię „Odyseja Kosmiczna” tym, którzy lubią przygody i odkrywanie tajemnic świata, a przede wszystkim tym, którzy zapomnieli, jak to jest marzyć.

Brak komentarzy: