wtorek, 8 października 2013

Samobójstwo w majestacie prawa - czyli apel o zmianę przepisów ruchu drogowego

        
          Ciąg dalszy moich przygód rowerowych. Chcąc zaoszczędzić z marnej wypłaty kilka groszy, narażam się na znacznie większe koszta. Nadeszła bowiem ta podświadomie wyczekiwana chwila- konfrontacja ze strażą miejską. Wynik starcia: 1:0 dla nich. Nie dostałam wprawdzie mandatu- tym razem- ale sytuacja wzburzyła mnie na tyle, iż muszę się wypowiedzieć na temat nieludzkich przepisów ustawy o ruchu drogowym.

          Jechałam dzisiaj jak co rano do pracy na moim rowerze i myślałam o tym, jak świetnie się jeździ tym środkiem lokomocji. Tyle widoków do obejrzenia i to świeże, rześkie powietrze, które sprawia, że chce się żyć. Jechałam oczywiście chodnikiem, z wytężoną na przechodniów uwagą i niedaleko pracy spotkałam przemiłych panów ze straży miejskiej. Zostałam pouczona, że muszę jeździć ulicą. Usłyszałam, że ruch rano jest niewielki (tylko dlaczego pan strażnik nie pomyślał, że pewnie będę wracać do domu o innej godzinie, niż porannej…) i że tylko w przypadku opadów deszczu i śniegu oraz mocnego wiatru mam prawo jeździć chodnikiem. Na nic się zdało moje tłumaczenie, że nie znam przepisów drogowych i boję się jeździć ulicą. Mam tak robić i koniec.

            Od tamtego zdarzenia minęły już trzy godziny, a ja wciąż biję się z myślami. No bo jak mam jeździć ulicą, kiedy tam jest tak niebezpiecznie? Co to za argument, że rano jest mały ruch i wszystko w związku z tym będzie dobrze? Ile razy oglądałam przez okna autobusu, kiedy jechałam rano do pracy, porozbijane auta, czekające na przyjazd policji? Jak mam jechać ulicą, kiedy mam do przejechania główne arterie miasta, zakorkowane codziennie w godzinach mojego powrotu z pracy? Jak mam przejeżdżać przez trzy niebezpieczne ronda, na których notuje się w moim mieście więcej kolizji niż na innych odcinkach drogi? Wiecie co by ze mnie zostało w przypadku takiej kolizji? Nic. Kawałek bezkształtnego mięsa, leżący na poboczu. I kilka powyginanych rur, które kiedyś były rowerem. I na nic mi pocieszenie, że miałam pierwszeństwo, jeśli już będę leżeć w kostnicy lub w grobie. A może będę miała więcej szczęścia i jako warzywo sztucznie utrzymywane przy życiu, przeżyję jeszcze kilkadziesiąt lat, stając się ciężarem dla rodziny i państwa, które będzie musiało łożyć na moje świadczenia zdrowotne. A może będę tylko kaleka na całe życie? A kto wie, przy moim szczęściu tylko mi rękę lub nogę połamie, lub przekręci mój psujący się kręgosłup tak, że nie będę już pamiętać, jak to jest żyć bez bólu…

             Tak się narzeka na motocyklistów. Ze za szybko jadą, za bardzo brawurowo. A kiedy dochodzi do wypadku, często śmiertelnego, z udziałem motocyklisty i auta osobowego, to pierwsze, co ludziom do głowy przychodzi, to myśl, że winny na pewno był motocyklista, bo jechał za szybko, lub niezgodnie z przepisami. Ale ja z własnego doświadczenia wiem, jak wielu kierowców aut osobowych jeździ niezgodnie z przepisami. A nawet jeśli ja będę jeździć powoli i ostrożnie oraz będę przestrzegać przepisów, to nikt mi nie zagwarantuje, że inni uczestnicy ruchu drogowego będą się zachowywać tak samo.

              Artykuł 4 ustawy o przepisach ruchu drogowego mówi: ” Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze mają prawo liczyć, że inni uczestnicy tego ruchu przestrzegają przepisów ruchu drogowego, chyba że okoliczności wskazują na możliwość odmiennego ich zachowania.” Ja z kolei widzę wokół siebie same dowody, wskazujące na odmienne zachowanie współuczestników tego ruchu. Jak więc mam jeździć ulicą razem z innymi, nieszanującymi przepisów uczestnikami ruchu drogowego, kiedy to ja ucierpię w razie kolizji? Już kiedyś pisałam o tym, że rowerzyści przeszkadzają zirytowanym, zdenerwowanym z powodu zakorkowanych ulic, kierowcom aut i autobusów. Ja nie jestem na tyle odważna, aby w tym natłoku aut opanować strach, kiedy wyprzedza mnie auto większe, szybsze i cięższe ode mnie. A kiedy wyprzedza mnie autobus, modlę się o to, żeby mnie nie zahaczył i nie wciągnął pod koła. Ile razy byłam świadkiem wtargnięcia na pasy na zielonym świetle samochodu, którego kierowca zapędził się i źle obliczył prędkość swojego auta? Jak to ma się do owego czwartego artykułu? I przede wszystkim: jak mam z takim poczuciem nieufności i zagrożenia wjeżdżać na ulicę bez żadnej ochrony? Bo kask na głowie i żółta kamizelka nie są żadną ochroną przed bezmyślnością kierowców.
             Nie mogę odpowiadać za innych rowerzystów, tak jak jeden nieostrożny kierowca nie stanowi o pozostałych. Czy więc to, że jakiś rowerzysta potrącił kogoś na chodniku, sprawia, że wszyscy rowerzyści jeżdżący po chodniku są niebezpieczni? Jeśli patrzyć na sprawy przez taki pryzmat, powinno się zabronić jeździć autami, ponieważ są one niebezpieczne dla przechodniów.
             Rowerzysta ma więc jeździć jezdnią, ryzykując własnym życiem i stając się zawalidrogą. W przypadku rowerzystów zasada domniemanej niewinności, zawartej w artykule 4 ustawy o przepisach ruchu drogowego po prostu nie istnieje. A uważam, że powinno się nam pozwolić jeździć chodnikami, obwarować to pozwolenie odpowiednimi przepisami o dozwolonej prędkości, zachowaniu ostrożności i nakazie pierwszeństwa dla pieszych na chodniku. Po czym należałoby nam zaufać, że tych przepisów będziemy przestrzegać, dopóki nie udowodni się nam inaczej- wszystko zaś zgodnie z wyżej zacytowanym artykułem: "Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze mają prawo liczyć, że inni uczestnicy tego ruchu przestrzegają przepisów ruchu drogowego..."

             Jest w moim mieście taka ulica, którą jeżdżą wszyscy: autobusy, samochody osobowe i ciężarowe. Jest to jedna z głównych i najczęściej zakorkowanych ulic miasta. Prowadzi ona poza miasto, więc ruch na niej jest niemożliwy. Nie ma wzdłuż niej chodników, więc zmuszona jestem jechać ulicą na tym odcinku drogi. Przez to, że tak wiele kół tę drogę rozjeżdżało, powstały tak wielkie koleiny, że nie da się jechać poboczem. Łatwo sobie wyobrazić, do jakiej pasji może doprowadzić kierowców jeden rowerzysta, jadący w ślimaczym tempie środkiem pasa, bo koleiny spychają go na ten środek. Nie trzeba też dużej wyobraźni, aby domyślić się, jak kierowcy aut zachowują się w przypadku, gdy widzą rowerzystę na swojej drodze i ogromny korek przed sobą. Każdy chce jak najszybciej dojechać do celu, a kiedy na drodze jest przeszkoda, trzeba ją wyminąć, nawet kosztem tej przeszkody. Kierowcy aut wymuszają pierwszeństwo, spychają z ulicy, bo rowerzyści za wolno jadą i przeszkadzają. Jak opowiadam moją przygodę znajomym z prawem jazdy, za każdym razem słyszę, że lepiej, jak rowerzyści jeżdżą chodnikami, bo są zwykłymi zawalidrogami. Niestety przepisy przepisami, trzeba je przestrzegać, nawet kosztem rozsądku...

              Sieć dróg rowerowych nie istnieje. W moim mieście takie wyznaczone trasy pojawiają się nagle i tak samo szybko znikają, prowadząc prosto na chodnik lub na ulicę pod prąd. Najciekawszy jest pewien krótki odcinek, który z jednej strony wyrasta nagle z chodnika, po którym nie wolno mi się poruszać rowerem i kończy się nagle ogromnym krawężnikiem i żeby wjechać z niego na ulicę, musiałabym pokonać spory krawężnik, pas ruchu po prąd i tory tramwajowe. Ciekawe po co ktoś wytyczył tę trasę? Która ma zaledwie kilkanaście metrów długości…

             Zawsze mi się wydawało, że przepisy, które stanowi państwo, mają służyć obywatelom. Dlatego stosuję się do nich. Nie przechodzę na czerwonym świetle, ani w niedozwolonym miejscu, nie przebiegam przez ulicę, nie wymuszam pierwszeństwa na przejściach dla pieszych, zsiadam z roweru i prowadzę go przez pasy. Robię wszystko, czego władza ode mnie oczekuje. Stosuję się do wszystkich przepisów, tylko do tego jednego nie mogę się dostosować, tego, który nakazuje mi jeździć rowerem ulicą, ponieważ godzi on w moje poczucie bezpieczeństwa. A prawo powinno chronić obywateli, a nie zmuszać ich do zachowań niebezpiecznych i zagrażających życiu i zdrowiu. Nie potrafię dostosować się do nakazu jazdy rowerem po ulicy, ponieważ boję się o moje życie.

             Nie jeżdżę po chodnikach dlatego, że chcę świadomie łamać prawo. Robię to dlatego, ponieważ jestem świadoma zagrożeń, panujących na ulicy. Pisałam w poprzednim poście (link) o swoich obawach. Wiem, jak niebezpiecznie zachowują się kierowcy na drodze, zwłaszcza kiedy są zdenerwowani. A jak tu się nie denerwować, kiedy się człowiek rano spieszy do pracy, a tu mu na drodze zawadza jadący powoli rowerzysta? Albo gdy są korki… Dla mnie jest to niepojęte.

           Strażnik miejski powiedział mi, że jeśli stać mnie na mandaty, to mogę jeździć chodnikiem. Prawda jest taka, że nie stać mnie nawet na nowe ubrania czy na bilet autobusowy, czasem nawet na jedzenie pod koniec miesiąca nie mam już funduszy. Taki mandat w wysokości 50 zł byłby dla mnie ciosem w samo serce. Jednak dla mnie droższe jest moje życie i wolę zapłacić taki mandat, niż popełnić samobójstwo tylko dlatego, że ktoś wymyślił tak nieludzkie i oddalone od rzeczywistości przepisy.

           Nie znam nawet podstaw ruchu drogowego. Ale zamierzam się ich nauczyć. Postanowiłam sobie tak i tak też zrobię. Ale nawet jak będę miała je już w małym paluszku i tak nie będę jeździć ulicą. Chcę żyć, chcę być zdrowa i nie chcę się świadomie narażać na niebezpieczeństwo. Mam jeszcze tyle lat do przeżycia. Równie dobrze mogłabym się rzucić pod koła samochodu, a skutek byłby taki sam, jak wówczas, gdybym wyjechała z moim rowerem na ulicę.

           Być może spisywanie rowerzystów za jazdę chodnikiem jest wynikiem zgłoszeń pieszych o niebezpiecznych zachowaniach rowerzystów. Ale nikt nie mówi o tych niebezpiecznych zachowaniach, które są wynikiem brawurowych zachowań pieszych. Piesi mają chyba najwięcej chęci do łamania przepisów drogowych: wkraczają na ulicę na czerwonym świetle, przebiegają w niedozwolonych miejscach- myślę, że straż miejska miałaby w swoich statystykach więcej kolizji z udziałem: pieszy- samochód, niż z udziałem: pieszy-rowerzysta. Gdybym chciała zgłaszać każde wtargnięcie pieszego na drogę rowerową w nieoznakowanym miejscu, lub każde wymuszenie pierwszeństwa na mojej specjalnie wyznaczonej trasie, musiałabym się co chwila zatrzymywać i mój czas jazdy wydłużyłby się podwójnie. Ale nie robię tego, bo szkoda mi czasu i wiem, że zawsze zahamuję na czas, bo mam oczy szeroko otwarte. Wystarczy, że piesi też otworzą oczy i zaczną się zachowywać nieco bardziej odpowiedzialnie, a wszyscy poczujemy się bardziej bezpiecznie- rowerzyści, piesi i kierowcy aut oraz autobusów i tramwajów.

          

            Gdy mój mąż dowiedział się o moim porannym zdarzeniu, udał się do siedziby straży miejskiej po informacje. Potwierdził to, co ja sama usłyszałam, mianowicie że mogę jeździć po chodniku w przypadku opadów i silnego wiatru. Dodał także do tej listy jazdę z dzieckiem jako opiekunka. Ale moje pytanie brzmi: czy życie dziecka jest więcej warte niż życie dorosłego? I skąd się wziął ten przepis? Czyżby stąd, że wszyscy wiedzą, jak niebezpieczne są ulice dla rowerzystów i stąd ta ochrona nieletnich? Tylko skąd się wzięły te wyjątki? Czy wszyscy nie jesteśmy równi wobec prawa?

         Przychodzi mi na myśl jeszcze artykuł trzeci wcześniej wymienionej ustawy, który mówi, że : „Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze są obowiązani zachować ostrożność albo gdy ustawa tego wymaga – szczególną ostrożność, unikać wszelkiego działania, które mogłoby spowodować zagrożenie bezpieczeństwa lub porządku ruchu drogowego, ruch ten utrudnić albo w związku z ruchem zakłócić spokój lub porządek publiczny oraz narazić kogokolwiek na szkodę. Przez działanie rozumie się również zaniechanie.” Jeśli ja wyjadę na ulicę rowerem, to nie tylko spowoduję zagrożenie, ale i narażę siebie na szkodę. Najzwyczajniej w świecie zdecyduję się popełnić samobójstwo w majestacie prawa. Bo tak nakazują przepisy. Ale czy tak powinno być? W myśl tego artykułu unikam zdarzeń zagrażających nie tylko mnie, ale i innym uczestnikom ruchu drogowego, ze względu na nieznajomość przepisów, których zresztą ustawa ode mnie nie wymaga i po prostu nie wjeżdżam na tę jezdnię.  I mam za to dostać mandat?

         Apeluję więc do tych, od których zależy prawo, aby zmienili niebezpieczne dla mnie przepisy na bardziej ludzkie, takie, które będą uwzględniały moje bezpieczeństwo. Proszę o możliwość jazdy chodnikiem, chociażby do 5 km/h. Proszę o nie zmuszanie mnie do jazdy po ulicy. Błagam o nie odbieranie mi chleba przez mandaty, których nie jestem w stanie uniknąć w mojej walce o własne życie. Jestem pewna, że przepisy ruchu drogowego da się tak dostosować, aby były one bezpieczne dla wszystkich. Bo póki co zagrażają one mojemu życiu, zdrowiu i mojemu budżetowi. Powrót do obowiązku posiadania karty rowerowej i tak niczego nie zmieni, bo taka karta nie zapewni rowerzystom bezpieczeństwa, tak jak nie daje go kamizelka odblaskowa i kask na głowę. Stłuczki i kolizje się zdarzają, a wychodzi z niej zwycięsko ten, który jest silniejszy. A to sprawia, że już na starcie jesteśmy na straconej pozycji. Marzy mi się, aby wreszcie ktoś pomyślał o nas, o naszym bezpieczeństwie i spojrzał na nas inteligentniejszym wzrokiem niż dotychczas i zamiast tworzyć kolejne nakazy, wreszcie stworzył życiowe przepisy, których przestrzeganie zapewni ochronę zdrowia i życia, a nie będzie je narażać.

Brak komentarzy: