czwartek, 9 lutego 2017

Najlepszy i najgorszy zakup roku 2017

Rok ten dopiero się zaczął, a my już mamy pewnych wygranych. Niepodzielnie królują tu dwie rzeczy kupione na wyprzedaży styczniowej. Jedną chwyciłam w ostatniej chwili, będąc już przy kasie, skuszona niewielką cenę i przepięknym kolorem, drugą wyszperałam w tk max i długo się nią zachwycałam, zanudzając znajomych opowieściami, jak bardzo mi się poszczęściło... do momentu pierwszego użycia. Rzecz ta nabrała nowego znaczenia i od dzisiaj nosi miano mojej największej wpadki zakupowej roku.

1. Ulubieniec Roku- Szalik z New Yorker



Zakup zainspirowany tym zdjęciem cajmel. Nigdy jeszcze inspiracja nie okazała się tak trafna, Do tej pory wszystkie ubrania, które kupiłam pod wpływem sugestii okazały się fiaskiem i kończyły na olx. Ten jeden szmaragdowo-butelkowo-zielony szal zajął szczególne miejsce w moim sercu, a skoro zima zrobiła swój wielki come back, jest okazja, żeby o nim wspomnieć,. Prawdopodobnie już go nie ma na półkach sklepowych, ale możliwe, że pod koniec tego roku szalik będzie miał swoją reaktywację w nowej odsłonie i będziecie mieli okazję zdobyć to cudo i cieszyć się nim tak jak ja.
Oto powody, dla których jest mi to teraz rzecz najbliższa sercu:

a) jest długi, gruby i cieplusi. Można się nim owinąć tak szczelnie, że najgorsze wiatry z Arktyki nie będą mieć do nas dostępu. Przy tym wygląda się szalenie dobrze w tych narzuconych nonszalancko warstwach. Nigdy nie zrozumiałam i nie zrozumiem, dlaczego kobiety zakładają szale tylko po to, żeby dobrze wyglądać, co oznacza, że wystaje im połowa dekoltu lub cała szyja, którą się szczycą jak łabędzie na granicy śmierci z wyziębienia. Z tym szalem problem brzydkiego kaczątka (wszyscy dobrze pamiętamy ważące się losy naszego brzydkiego kaczątka, gdy jako młody łabędź niemal pożegnał się z życiem na zamarzniętym stawie; ja wylewałam gorzkie łzy, a Wy?) znika, bo łączy on w sobie użytkowość i piękno.
b) ma przepiękny odcień ciemnej zieleni, dzięki czemu pasuje do każdego płaszcza i kurtki, nie tylko krojem i stylem, ale także kolorem. Żeby tego było mało pasuje do każdej karnacji i koloru włosów. Czy to nie wspaniale? Można go pożyczać siostrze, matce, koleżance, a nawet babci, bo wszystkie będziecie w nim wyglądać stylowo.
c) wyglądem przypomina wełnę i jest tak samo ciepły, ale nie gryzie, Wszystkiemu winien jest poliakryl.
d) ten to materiał odpowiedzialny jest również za trwałość szala. Założę się o moją łabędzią szyję, że nawet piorąc go w pralce będę mogła cieszyć się nim przez wiele sezonów, aż wreszcie mi się znudzi (nie ma szans :)). Noszę go już dobry miesiąc, dzień w dzień i nie zaciągnęła się w nim ani jedna nitka.
e) bo doskonale służy do tego, do czego ma służyć, Za dużo już w moim życiu było nietrafionych inspiracji, których nie dało sie nosić ze względu na całkowity brak wyobraźni jego stwórców (bo na przykład po co komu gruby ciepły dziergany golf z wielkimi dziurami na przebiegającymi przez cały przód, pomiędzy którymi hula wiatr i widać bieliznę?). Ja nie noszę rzeczy niewygodnych i takich, które nie wiadomo jak używać i które nie sprawdzą się na żadną pogodę, bo albo są za ciepłe, albo w ogóle nie grzeją, albo człowiek poci się w nich jak lokomotywa. No, przynajmniej już teraz nie noszę, bo historia moja bywała różna. Jednak w pewnym wieku człowiek po prostu musi zmądrzeć.
f) bo jest zupełnie inny od tych kraciastych kwadratowo ciętych szali, które obecnie nosi cała Polska (nawiasem mówiąc też mam taki w szafie, bo nieopatrznie go kupiłam, nie wiedząc jak bardzo jest modny. Obecnie czekam aż wyjdzie z mody, bo jest mi wstyd, gdy go zakładam, gdyż widzę w oczach mijających mnie mężczyzn oskarżenie, że nie mam własnego stylu. A ja nie chcę iść w stadzie za baranami, bo mam swój mózg i swój styl, naprawdę mam! (tak, a inspiracja cajmel to niby co, jak nie kopiowanie stylu?)
g) bo mogę go zakładać i pod kurtkę i na i w obu wydaniach wyglądam bosko i jest mi do tego ciepło. Czy może być lepsze połączenie zimą?

h) bo jest tak wielki, że mogę osłonić nim nos i policzki i nie wyglądać podejrzanie, gdy próbuję się skryć przed smrodem papierosów, które ktoś pali obok mnie jak bezczelnik roku (a robię to często), czy też gdy uciekam nosem od zapachów podchmielonych mężczyzn robotników wracających z nocek (co robię jeszcze częściej). A gdy mróz szczypie w policzki, szczypie wszystkich oprócz mnie.

i) bo był tani i kosztował tylko 30 zł. Gdyby jeszcze nie miał aż tylu frędzli, byłby mistrzem świata.

j) do tej pory nie mogę zrozumieć, jak mogłam żyć bez tego szala? Owijałam się dotąd jakimś skrawkiem materiału udającego szal i wydawało mi się, że było mi dobrze. Dziś śmiech mnie pusty ogarnia, gdy patrzę na stare szaliki (i zastanawiam się czy nie byłoby im lepiej na olx…)

2. Koszmar roku- Skórzane buty TOMS


Ochów i achów nie było końca. Zrobiłam im więcej zdjęć niż sobie. Gratulowałam sobie w duchu tak wspaniałego zakupu. Przecież kto to widział, żeby botki marzeń kosztowały tylko 53 zł, były skórzane i do tego tak wygodne jakby chodziło się w kapciach? Mówiłam sobie, że nawet gdyby miały tylko stać na półce i ładnie wyglądać, to i tak są warte tego, żeby je kupić.
Słowa te wypowiedziane zostały w złą godzinę. Buty od miesiąca leżą nieużywane w szafie, śmiejąc mi się diabelsko w twarz. Czuję się oszukana zupełnie jak ten chłopiec od kwiatu paproci. Tak jak on skusił się obietnicą spełnienia każdej myśli, tak ja dałam się namówić ogromnej obniżce. Buty przecenione z 460 zł na 53 zł brzmią jak wygrana w totka, prawda?
Właściwie nie mam sobie czego wyrzucać. Buty były śliczne, dokładnie takie jakich szukałam i wygodne, Niestety zostałam haniebnie oszukana tą pozorną wygodą i od czterech tygodni walczę z bólem kręgosłupa, a pieniądze, jakie straciłam na tabletki i wizytę u fizjoterapeuty, dwukrotnie przekroczyły koszt zakupu botków. A to jeszcze nie koniec. Czekają mnie jeszcze dwie takie wizyty, zanim całkiem dojdę do siebie, a każda z nich kosztuje 80 zł. Cóż, złoto głupców niejednego skusiło.


Właściwie nie znam marki Toms, ale cena kazała mi przypuszczać, że marka ta zna się na produkcji obuwia, skoro tyle każe sobie za nie płacić. Ale może są oni ekspertami wyłącznie od espadryli (wygooglałam tę firmę jak tylko zaczęły się moje kłopoty ze zdrowiem- istne zatrzęsienie espadryli i ani jednej pary botków), a nie mają pojęcia jak robić botki? Ciężko stwierdzić co się stało, czy to wina mojego ogólnego stanu zdrowia (od wielu lat cierpię na bóle odcinka lędźwiowego) czy złego wyprofilowania butów? Jedno jest pewne, botki nie są dla mnie stworzone.

Dałam im dwie szanse, ale dwukrotnie bóle zaczynały się już po dwóch spacerach, a za drugim razem przyczepiły się do mnie jak rzep i nie chcą odpuścić. Trzeci raz botków tych nie założę.

Niejeden się pewnie popuka w głowę i powie, że zrzucam winę na biedne buty, mając tę swoją chorobę od wieków. Owszem, ja też tak początkowo myślałam, ale jednak fakty przemawiają przeciwko tej teorii. Bo już przy pierwszym spacerze czułam, że jakoś źle chodzę w tych butach, że wymuszają one na mnie przyjmowanie złej pozycji ciała. Ale nie chciałam wierzyć, botki uśmiechały się do mnie tak pięknie i kusząco, że nie raz lądowały na instagramie w towarzystwie jesiennych liści i zmarzniętego śniegu. Jednak po drugim wybryku, którego wciąż nie mogę wyleczyć, skazałam je bez dalszego procesu na zgnicie w lochu szafki na buty (no dobra, wylądowały na olx, może znajdą sobie nowego przyjaciela z całkiem zdrowym kręgosłupem, które to wydarzenie będzie mogło zaprzeczyć całkowicie mojej głupiej teorii o złym wyprofilowaniu butów znanej marki TOMS, którą w ostatecznym rozrachunku będę musiała przeprosić za te wszystkie bezpodstawne oskarżenia. Ach, moja duma umrze wówczas razem z moją opinią :)).

***

Korzystając z tego, że na książkowo-podróżniczym blogu pojawił się tenże wpis tak niskich lotów (nazwijmy go wręcz - szafiarskim) i tego, że arktyczny wiatr hula nam po goleniach od dobrych paru dni, wspomnę o zakupie roku 2015, który to zakup doskonale współgra z zielonym szaliczkiem roku 2017 i zimową aurą.
Jest to kurtka zimowa z C&A, którą kupiłam sobie na prośbę zmartwionej mamy (i za jej pieniądze :)), która nie mogła już patrzeć na moją cienką i starą parkę, wyszarzałą ze starości i zupełnie nie nadającą się na nadchodzącą zimę, a którą uparcie nosiłam jeszcze w listopadzie, z tuzinem swetrów narzuconych na zmarznięte ciało.
Zmuszona przez okoliczności do zakupu zimowej kurtalki, "przeleciałam" wszystkie sklepy w najbliższych galeriach handlowych, z których wybiegałam z obrzydzeniem i krzykiem na ustach po pół godziny. Dwadzieścia kilo dodatkowej żywej tuszy naprawdę nie pomaga w zakupach, gwarantuję. Nie wspomnę o niskiej jakości kurtek, które udało mi się przymierzyć, zanim wybiegłam ze sklepu.

Na ratunek przyszedł mi sklep z C&A ze swoimi kurtkami po 200 zł sztuka. Było ich całe mnóstwo, wszystkie tak samo fajne i ciepłe i, cud nad cudy, dobrze leżące na moich opuchniętym ciele. Pamiętam, że spędziłam wtedy półtorej godziny przymierzając wszystkie fasony, zanim zdecydowałam się na najładniejszy i najbardziej odpowiadający moim potrzebom i stylowi życia. A także mojemu mottu życiowemu, które od wielu lat noszą ze sobą na każde zakupy, po ostatnim fiasku ze spódnicą skórzaną (kolejna i ostatnia inspiracja- oprócz szaliczka oczywiście)- dana rzecz ma służyć celowi, dla jakiego powstała, a nie wyłącznie dobrze wyglądać (zwłaszcza na wieszaku). Dodam, że musi pasować do wszystkich moich rzeczy i do ogólnego stylu, jaki panuje w mojej szafie. Kurtka z C&A zaliczyła pozytywnie każdy test.

1. Użytkowość.
Jest idealnie ciepła. Nie przepuszcza wiatru, nawet arktycznego. Przy tym jest oddychająca. Nadaje się na plusowe jak i minusowe temperatury, Mogę ją nosić ze swetrem przy arktycznej pogodzie lub z krótkim rękawem pod spodem, gdy pogoda bardziej przypomina polską. Zakrywa tyłek, aczkolwiek przy bardzo zimowej aurze żałuję, że nie kupiłam trochę dłuższej, ale to tylko i wyłącznie moja wina, a nie wina mojej wspaniałej kurtki. Ma genialny kaptur (czy kaptur może być genialny? Ach te kolokwializmy), który służy swoim celom doskonale (chyba nie muszę znowu wspominać Arktyki?). Kaptur jest podbity futrem, przez który nie przedostanie się nawet największy wicher (z wiadomo jakiego kontynentu). Gdy go zakładam, zapominam, że cokolwiek wieje, czuję się jak w kasku- bezpieczna i otulona miłością. Kaptur nie jest ani za płytki ani za głęboki, dzięki czemu nie ogranicza widoczności, ani nie spada z głowy przy najlżejszym wietrze. Do tego wygląda się w nim  fantastycznie, ponieważ futerko okalające twarz dodaje jej blasku, a kształt kaptura zapobiega efektowi przyklapnięcia grzywki, który to efekt zabrania mi nosić czapki. Ciężar kaptura pomaga mu zostać na miejscu, gdy wieje lub gdy biegniemy na autobus i nie musimy zawiązywać dyndających pod kapturem sznurków 9Mówię o statystycznym kapturze, mój nie posiada takich, zupełnie mu zbędnych, wynalazków) lub używać ściągaczy, aby zmusić go do zostania na miejscu. I całe szczęście, bo wszyscy wiemy jak wyglądają dziecięce twarze ściśnięte kapturami zimowych kombinezonów. Moja twarz i bez tego wygląda jak księżyc w pełni, nie muszę jej dodatkowo torturować. Kaptur chroni dodatkowo przed deszczem i śniegiem. Jest idealnym kapturem i wygrałby wszystkie konkursy kapturowe, gdyby się takowe odbywały.

2. Wygląd.
Nie tylko kryje mankamenty mojej sylwetki, ale i pięknie współgra ze wszystkimi kolorami, gdyż ma idealny odcień granatu. Do tego pasuje do spodni, botków, spódnic, elegancji francji jak i sportowego nieładu. Nie ma w mojej szafie rzeczy, z którą by się owa kurtka nie dogadała.

3. Ciepłota.
Jak już wspomniałam, jest idealna na plusowe jak i minusowe temperatury, dzięki czemu mogę z tą kurtką przekraczać strefy czasowe, gdy zachce mi się w lutym wyskoczyć na tydzień do Włoch lub Hiszpanii. Wiadomo, że latając z Ryanair, liczy się każdy dodatkowy kilogram w bagażu. Kurtka z C&A jest w tym przypadku bezcenna.

Ach, gdyby tylko z kieszeni nie wylatywały przedmioty, gdy przypadkowo zapomnę ją zamknąć na zatrzask. I żeby nie pękał materiał przy rękawach (przy dłoniach). I gdyby kurtki z C&A nie miały tendencji do wyświechtania się materiałów w miejscach, gdzie stykają się z torebkami czy plecakami (mówię o statystycznej kurtce z C&A- moja jeszcze tego nie doświadczyła- statystyki zostały przeprowadzone na trzech kurtkach mojego męża), uznałabym je za kurtki idealne.

Ale mimo to i tak pobiegnę do tego sklepu w pierwszej kolejności, gdy zapragnę nowej odzieży wierzchniej.
     Może i zdjęcie zadaje kłam słowom, że wyglądam świetnie w tej kurtce, ale to pewnie wina ustawienia się, światła, tego że na pewno rozrosłam od codziennego jedzenia czekolady. Ale nie widzieliście mnie w innych kurtkach. I powinniście się z tego niezmiernie cieszyć. Nie moglibyście już spać normalnie.


P.S. Dzisiaj widziałam w kawiarni dwa męskie klony z Mcbookami przed nosami. Jabłuszko Apple połyskiwało w jednakowym kolorze brudnego błękitu, podczas gdy siedzący obok siebie (bliskość logistyczna sugeruje bliskość socjologiczną, zwaną przyjaźnią) panowie wpatrywali się w monitory, nie wymieniając ze sobą ani jednego słowa. Musiałam się wpatrywać w nich wyjątkowo intensywnie, podczas gdy na mojej twarzy błąkał się ironiczny uśmieszek, bo w pewnym momencie jeden z panów spojrzał mi prosto w twarz, jakby czuł na sobie moje spojrzenie, choć dzieliła nas gruba szklana ściana, zmazując tym samym lekceważenie z mojej twarzy, i zmuszając mnie do panicznej ucieczki.

Wspominam o tym, ponieważ to wydarzenie zmusiło mnie do przemyśleń, a ich tematyka z grubsza pasuje do tematyki tego postu i inspiracji innymi ludźmi. A to dlatego, że zrozumiałam, że nie chcę być jak inni, chcę być oryginalna i robić to, co chcę, a nie to, co innym przyniosło sławę. Nie chcę, aby na moim instagramie pojawiały się zdjęcia jedzenia, bo inni tak robią i to jest fajne. Bo gdyby nie było fajne, to inni by tego nie robili, prawda? Ja jednak mam nadzieję, że nigdy nie zdziwaczeję na tyle, abym zaczęła robić w miejscach publicznych to, co równie dobrze mogę robić w domu, tylko po to, żeby zadać szyku. Bo chyba słusznie oskarżyłam ich o bycie blogerami/vlogerami czy innymi logerami. I mam nadzieję, że prędzej uschnie mi ręka, niż wstawię na instagram zdjęcie z kubkiem ze Starbucksa, żeby pokazać, jaka jestem trendy. Oby moje szare komórki nigdy nie wyjechały na wakacje tylko dlatego, że prowadzę bloga. I bez tego przecież jestem fajna, prawda? Poza tym i tak nie piję kawy.

Brak komentarzy: