wtorek, 22 listopada 2016

Sekretne życie Evie Hamilton/ Catherine Alliott


Książka „Sekretne życie Evie Hamilton” Catherine Alliott nie wyglądała jakoś szczególnie obiecująco. Różowo białe barwy zapowiadały, że jest to literatura dla kobiet, czym się ucieszyłam, ale spodziewałam się czegoś raczej typowego, niewyróżniającego się, takie tam lekkie czytadło. Nawet miałam wrażenie, że może być to całkiem nudne czytadło, a to dlatego, że książka była gruba. Wiecie, niewielu pisarzy potrafi utrzymać uwagę czytelnika tak długo, większość zazwyczaj wypisuje co mu ślina na język przyniesie, nie zauważając nawet, kiedy zaczęli iść na ilość, a nie na jakość. Nie widzą, że w pewnym momencie stracili zainteresowanie czytelnika i dalej brną w tą swoją paplaninę. Takie właśnie przeczucia i generalizowanie towarzyszyły mojemu wyborowi. Niezbyt zachęcająco, prawda? Ale właściwie słowo „wybór” jest tu trochę wzięte na wyrost. Bo czy złapanie w pospiechu książki, tylko dlatego, że okłada wyglądała wesoło. a tytuł podjudzał ciekawość, są właściwymi kryteriami gdy chodzi o wybór? Nawet nie miałam czasu przeczytać dokładnie streszczenia z tyłu okładki. Po prostu potrzebowałam czegoś na wakacje. „Wybrałam” więc książkę Catherine Alliott raczej na chybił trafił i jak tylko dotarłam do domu, odłożyłam ją gdzieś na półkę. Lato przeminęło, a ja wciąż wolałam czytać co innego, bo czułam to, w nawet wiedziałam, że Evie Hamilton na pewno będzie nudna. A to tego ta ilość stron.  Nie zachęcało to chociażby do tego, żeby zabrać Evie gdzieś na spacer, wrzucając ją na szybko do torebki.
Tak minęły trzy miesiące, podczas których książka leżała odłogiem, a mój wzrok mijał ją obojętnie. Aż wreszcie nadszedł czas, aż zabrakło mi tzw. książki do autobusu. Nienawidzę czekać bezczynnie, czy czekam w kolejce do lekarza czy na przystanku autobusowym, więc jedynym wyjściem dla mnie jest zabieranie ze sobą jakiegoś czytadła, które pomaga mi to czekanie uprzyjemniać. W domu czytałam już inną książkę i nie chciałam jej wszędzie targać ze sobą, ponieważ istniało ryzyko, że czasem moją autobusową książkę będę musiała zostawić w pracy czy u mamy, gdy będę obładowana zakupami. A zdarzyło się akurat, że w tym czasie zaczęłam czytać w domu bardzo ciekawą serię, z którą po prostu nie mogłam się rozstać. Nie, do autobusu potrzebowałam czegoś zupełnie innego, coś, co z lekkością serca będę mogła zostawiać gdzie tylko będę miała ochotę czy potrzebę i za czym nie będę tęsknić, nawet jak nie będziemy się widzieć kilka dni. Padło na Catherine Alliott.
Pamiętajcie, że byłam przekonana, że ta książka to nic niezwykłego, dlatego zdecydowałam, że właśnie ją będę targać ze sobą, nawet jeśli znaczyło to pół kilo żywej wagi i aż 519 stron do przeczytania. Dawałam sobie miesiąc na je przeczytanie. Nie miałam żadnych wyrzutów sumienia na myśl o przerwach w czytaniu tej pozycji, bo przecież i tak miała to być letnia opowieść bez specjalnego wyrazu.
Wszystkie te plany, na szczęście, popsuła moja choroba. Chociaż, był to raczej katalizator czegoś, co zaczęło się już wcześniej. Bo zauważyłam po jakichś dwustu stronach (przyznacie, że niezbyt dobrze świadczy to o książce…) zaczęłam czuć zainteresowanie, któremu nie potrafiłam się oprzeć. Wcześniej historia opowiadana przez Alliott była faktycznie letniawa, ale dało się ją czytać z pewnym stopniem zainteresowania. Myślę, że największym problemem autorki było to, że zawarła w książce zbyt dużo informacji o rodzinie Evie. A raczej zbyt rozciągnęła w czasie tę część, jakby nie patrzeć, poboczną. I jak to w życiu rodzinnym bywa, także u rodziny Evie Hamilton, jej macochy, brata i matki, czas płynął sobie wolno z mniejszymi lub większymi (raczej mniejszymi) dramacikami. Jednak nie było to nic, co warte byłoby dłuższego opisywania. Owszem, był gdzieś tam główny wątek dramatu Evie i jej męża, wątek bardzo interesujący, ale oplatało go tyle dodatkowych, mało ciekawych wątków, że zaburzało to efekt i spychało główną historię do rangi umiarkowanie ciekawych.
Gdy wreszcie pojawił się On (rycerz w lśniącej zbroi przybyły prosto z bajki aby uratować księżniczkę z opresji), zmienił się charakter opowieści. Nabrała ona jakiegoś konkretniejszego kształtu i podniosła temperaturę wokół Evie o parę stopni. Na początku tylko o parę, ale ja wiedziałam (cóż, spore doświadczenie w czytaniu romansów się kłania), że On jest kimś więcej niż tylko mężczyzną, w którego w gniewie wjechała samochodem główna bohaterka. A skąd to wiem? Cóż, czy Wy, kiedy się kłócicie z kimś obcym, gdy właśnie doznaliście głębokiego szoku z powodu spowiedzi partnera i do tego wjeżdżacie komuś autem w tyłek, to czy zauważacie kolor jego oczu? Także od razu wiedziałam co się święci, tylko nie wiedziałam, jakie miejsce Jemu (Ludo, Ludovic) zostało przeznaczone w całej tej pogmatwanej historii. Bo z pewnością nie uważam za happy end tego, że kobietę zostawia mąż, bo ma słabość do innej, a ona na pocieszenie znajduje zastępcę. A już na pewno nie wtedy, gdy ten mąż wydaje się być dobrym człowiekiem, a na dodatek zdawał się nie tylko kochać swoją żonę, ale być prawdziwie w niej zakochany, gdy się poznali po raz pierwszy. Do teraz nie wiem, po co Ludo się w książce pojawił, dlatego wydaje mi się, myślę, że mogę śmiało to powiedzieć, aby podkręcić temperaturę letniej powieści. I muszę przyznać, że zamysł się udał, chociaż jednocześnie zaburzył jednolitość opowieści.
Ale nie tylko postać Ludo sprawiła, że powieść mnie wreszcie zaciekawiła. I to tak, że przeczytałam ją ostatecznie w ciągu dwóch dni (zawdzięczając to chorobie i weekendowi). Okazało się bowiem, że autorka ma naprawdę ciekawy sposób opowiadania, nie mówiąc już o bardzo ciekawym wątku, o którym wspomniała na samym początku, na zachętę. Był to fajny zabieg, od razu wyczułam że będzie to coś niezwykłego. Jedyny błąd autorki w tej sprawie to fakt, że ujawnienie tego wątku w całości zajęło jej tak dużo czasu. Kazać czekać czytelnikowi na coś takiego ponad dwieście stron było bardzo ryzykowne. Mogło się zakończyć odłożeniem książki na półkę już po stu. A naprawdę byłoby szkoda. Bo pomimo całkiem słabego wstępu, wmieszania być może niepotrzebnej osoby Ludo (zbyt to trąci typowym romansidłem, a to na pewno nie jest tego typu książka) i słabym zakończeniem, które było zbiegiem samych szczęśliwych zakończeń dla każdego z pobocznych bohaterów (po raz kolejny trąci słabym romansidłem), książka była zupełnie czymś innym niż to, co do tej pory czytałam. Gdyby nie to, że autorka zmieszała tu różne style i dorzuciła parę zbędnych rzeczy, przez co jej książka zbyt przypomina zwykłą komedyjkę pomieszaną z romansem i to takim z niższej półki, opowieść o Evie Hamilton mogłaby być czymś więcej niż popularnym czytadłem. Mogłaby z łatwością wyskoczyć z tej szufladki na wyższą półkę, gdyż zawierała ciekawy wątek i diabelsko dobry styl odkrycia tajemnicy tamtej zagadki z początku książki.
Mam mieszane uczucia co do tej książki. Boję się pisać, że była naprawdę dobra, bo zawierała kilka słabszych momentów, nosi znamię pomieszania stylów i jakby tego było mało, jest wciśnięta w szufladkę romansu. Jednocześnie nie mogę przymykać oczu na to, że wątek o Nevillu był świetnym przełamaniem opowieści i wyznacznikiem tego, że Alliott ma zadatki na bardzo dobrą pisarkę. Wydaje mi się, że gdyby chciała, gdyby skoncentrowała się na jednej książce i nie starała się sprostać terminom wydawców, mogłaby napisać coś naprawdę fajnego i wyjątkowego, coś, co nie nosiłoby piętna romansidła. Nie mówię tu od razu o „Dumie i Uprzedzeniu” czy o „Przeminęło z wiatrem”, ale mogłoby z tej książki wyjść dzieło, a nie tylko powieść. Droga Pani Alliott, jeśli mnie Pani czyta, proszę się nad tym poważnie zastanowić, bo tkwi w Pani potencjał, którego boi się Pani wykorzystać, albo poszła Pani po prostu na łatwiznę. Tu lepiej zamilknę, na wypadek gdyby jednak Catherine Alliott naprawdę mnie przeczytała ;)
Mimo, że nie mogę nagrodzić tej autorki bezgraniczną, bezkompromisową rekomendacją, muszę ją odrobinę wyróżnić, bo naprawdę nie jest to typowa pisarka romansideł. Spod jej pióra mógłby wyjść naprawdę dobry kawał jakiegoś ponadczasowego romansu, może dramatu, gdyby tylko zechciała się zmierzyć z takim wyzwaniem. Tymczasem Evie Hamiltomn nosi w sobie piętno walki stylów, jakiejś bitwy, która rozegrała się w umyśle autorki. Jakby wiedziała ona, że ma większe możliwości w sobie, ale wolała zamiast tego odpowiedzieć na oczekiwania wydawców i dać im prostą, acz poczytną książkę o miłości. Dla wydawców bardziej liczy się pieniądz niż dobra historia, dlatego pozwolili Allott na zejście poniżej jej możliwości, byle tylko zaspokoić potrzeby prostej, niewymagającej publiczności i tym samym pozwolić im samym zarobić więcej pieniędzy. Był to łatwy zysk, na podjęcie ryzyka, które mogłoby im się w tym przypadku opłacić, nie było ich stać. Należy zrozumieć tu autorkę, bo czasem ciężko jest rzucić się na głęboką wodę gdy wszyscy wokół Ciebie oczekują czegoś innego, czegoś miernego, ale przynoszącego pewny zysk. Czasem łatwiej się ugiąć do czyjejś woli niż podążać za własnymi marzeniami.
Być może się mylę widząc w Catherine Alliott zadatki na kogoś więcej niż pisarkę poczytnej damskiej literatury kobiecej, ale sądząc z tego, jak fajnie prowadzi narrację, jak sympatyczne i spójne stworzyła postacie, jak pozytywnie zabawna jest jej główna bohaterka i jak dobrze autorka manipuluje emocjami, myślę, że nie mylę się co do niej. Wszyscy główni bohaterowie są ciekawi i niejednoznaczni. Nawet gdy wściekamy się na męża Evie, Anthony’ego, czujemy zdziwienie, jak taki dobry człowiek mógł zdradzić swoją dziewczynę. Gdy złościmy się na Caro, przyjaciółkę Evie, za to, że czasem potrafi być taką czepialską, widzimy jednak drugie oblicze tej kobiety, która walczy codziennie z biedą zaglądającą w oczy. Poza tym nie możemy nie zauważyć, że Evie czasem naprawdę zasługuje na wściekłe reakcje Caro za swoją ślepotę i oczekiwanie, że rodzina zawsze przyjdzie jej na pomoc, podczas gdy sama niewiele z siebie daje innym. Nic w tej książce nie jest tak do końca jednoznaczne, wszystko ma swoje drugie dno. I autorka zadbała o to, żebyśmy to dostrzegli.
Najbardziej cenię w autorce to, w jaki sposób kreuje swoje postacie, w jak świetny sposób wplotła wątek śmierci Nevilla Cartera i to, jak ciekawie poprowadziła akcję, odsłaniając tajemnicę Anthony’ego krok po kroku, pozwalając nam, kobietom, wściekać się razem z Evie za jego obecne i przeszłe postępowanie, jednocześnie czując, że mimo wszystko nie jest to zły człowiek, co powodowało jeszcze większą wewnętrzną złość. Główni bohaterowie książki nie są czarno-biali, co utrudnia odgadnięcie, jaki będzie koniec opowieści. Wszyscy wiemy, że tego typu książki przynoszą szczęśliwe zakończenia, ale mimo wszystko nie potrafimy tego rozpracować w tym przypadku, zwłaszcza, że jest jeszcze Ludo i Isabella. Co i dla kogo będzie oznaczać szczęśliwe zakończenie? Jak to w życiu bywa, bardzo trudno jest to określić. A Catherine Alliott wcale nam tego nie ułatwia.
I to mi się podoba w autorce. Celowo utrudnia rozwiązanie i tak trudnych ludzkich dylematów, jednocześnie pozwalając nam w tym wszystkim odnaleźć dużo dobrej zabawy, zafundowanej nam przez Evie Hamilton. Jej osoba jest połączeniem Rebeki Bloomwood  z „Wyznań zakupoholiczki” i Bridget Jones z „Dziennika Bridget Jones”, ale podanym bardziej subtelnie, z dodatkiem dramatu, jakim dla każdej kobiety jest zdrada. Evie popełnia czasem głupie błędy, zwłaszcza gdy nie potrafi przyznać się, że czegoś nie wie, nie rozumie, przez co popada w tarapaty. Jednak w obliczu dramatu jej rodziny potrafi zachować się dorośle, mimo iż targają nią sprzeczne emocje. To ją odróżnia od tych dwóch kobiet, które wcześniej wymieniłam. Evie Hamilton zachowuje się czasem głupio, ale głupia nie jest. Jej sposób myślenia i zachowania może wydawać się trochę głupiutki, ale niestety, kobiety tak się właśnie zachowują, zwłaszcza gdy tracą kontrolę nad swoim życiem. Sama mam koleżankę, która wykonała podobny manewr jak Evie, gdy zobaczyła, jak jej mąż, Ant, z uczuciem odgarnia kosmyk włosów z twarzy innej kobiety, kobiety, z którą ma nieślubne dziecko. Ten kawałek, mimo iż wyrósł na podłożu dramatu, był najzabawniejszy ze wszystkich momentów w książce i naprawdę śmiałam się w głos, gdy sobie wyobraziłam tę scenę. Oczywiście nie chodzi o moment, w którym Ant wykonywał ten gest, tylko o to, co później zrobiła Evie.
Ogólnie książka jest bardzo zabawna, ale w taki delikatny, subtelny sposób. Dwukrotnie przyłapałam się na głośnym śmiechu, którego nie potrafiłam opanować, a wierzcie mi, dzisiaj to naprawdę rzadkość. Wielokrotnie też wściekałam się jak osa na Athony’ego i miałam ochotę go czymś rzucić, albo nawet wyrzucić go z domu, jakbym to ja była główną bohaterką. Na szczęście Evie zachowała się jak dorosła osoba i poddała wszystko przemyśleniom, mimo iż jej pierwsze reakcje zawsze były takie jak moje. To też podobało mi się w Evie, ta jej dorosłość, to, że potrafiła sprostać wszystkim problemom mimo tego, iż była to osoba, która reagowała intuicyjnie i pod wpływem emocji. Jednak potrafiła zapanować nad emocjami i przemyśleć wszystko i dzięki temu dostrzec, że każda rzecz ma dwa oblicza i to, jak będzie wyglądała nasza przyszłość zależy tylko od nas.
Mimo iż książka zaczęła się bardzo powoli, rozkręcała się powoli, uważam, że jest bardzo ciekawa i należy się jej szansa. Uwierzcie mi, że potem akcja nabierze tempa i zostaniecie wrzucone w dwa wymiary, typowego romansu, gdzie akcja jest wartka, prosta i zabawna oraz wymiaru głębszego, dramatycznego. Książkę tę można było napisać na dwa różne sposoby, przy czym dramat byłby bardziej udaną wersją, a romans być może poczytniejszą. Autorka zdecydowała się połączyć te dwie wersje w jedno. Czy słusznie? Raczej nie. Mimo to powstała z tego bardzo dobra książka i ciekawa historia, choć może się czasem wydawać, że jest lekko niespójna. Ale pamiętajcie, że wina leży w walce talentu pisarskiego autorki z oczekiwaniami publiki. Wygrało to drugie, stąd mamy na końcu cały szereg szczęśliwych zakończeń dla (prawie) każdego, jak z jakiegoś disnejowskiego filmu. Dorzucono też parę niepotrzebnych całej historii, ale podgrzewających atmosferę, faktów, żeby było ciekawiej i przyjemniej, ale naprawdę nic by się nie stało, gdyby tego tłoku tam na końcu nie było. Byłoby to znacznie bardziej pozytywne dla ogólnego odbioru książki. Ale wybaczcie autorce, ugięła się pod presją oczekiwań stałych czytelników.
Pod tą sama presją powstała zapewne postać Ludo. Mężczyzny, który spadł Evie jak gwiazdka z nieba wtedy, kiedy do najbardziej potrzebowała. Pomógł jej przetrwać kryzys i dodał pewności siebie w trudnych chwilach. Jednak minusem tej postaci jest jej lekka niespójność (jedyna postać, która nie była do końca przemyślana) i to, że był trochę nie na miejscu, Niespójność, bo ze statecznego sprzedawcy książek nagle zmienił się pod wpływem Evie w niesfornego chłopca (taaa, oczywiście, takie rzeczy się zdarzają…). A nie na miejscu, bo wierzcie mi, rycerze z bajki nie stoją na każdym rogu czekając na ujawnienie, gdy ich potrzebujemy. Owszem, posłużył do zmącenia wody wokół postaci Evie i zmanipulowania historii tak, abyśmy nie mogli domyślić się zakończenia, ale jednocześnie stworzył podstawy do zakończenia powieści rodem z „Dziennika Bridget Jones”, który naprawdę nie pasował do całej koncepcji i do głównego zakończenia. Myślę, że Catherine znacznie lepiej mogłaby rozwiązać potrzebę stworzenia tego czegoś, co sprowadziłoby nas na manowce podczas próby przewidzenia zakończenia. A tak postać Ludo zmusiła mnie do ustawienia tej książki na niższą półkę niż zasługuje na to autorka. Przez jego obecność i przez skuszenie się przez autorkę na zadowolenie szerszej publiki jestem zmuszona wystawić tej książce czwórkę z dużym minusem, choć ma zadatki na piątkowego ucznia.
Mimo pewnych uchybień bardzo cenię tę książkę (nawet jeśli nie mogłam jej dać piątki). Zaskoczyła mnie pozytywnie, bardzo pozytywnie. Doceniłam drzemiący w niej potencjał, który pokazał mi do czego zdolna jest autorka, gdyby zechciała podjąć ryzyko i napisać coś dla siebie, a nie dla swojego wydawcy. Jest to pierwsza książka od dawna, która spowodowała, że czytałam parę razy ten sam urywek, aby go dobrze zrozumieć lub przeżyć ponownie emocje w nim zawarte. Nie zdarza mi się to obecnie wcale, współczesna literatura jest na to za słaba i nie daje mi tego, czego potrzebuję. Dzięki Catherine Alliott dojrzałam światełko w tunelu. Wielka szkoda, że poszła ostatecznie w kierunku romansu, bo zmarnowała poniekąd świetny pomysł. Mogła główną historię dramatu zostawić dla innych bohaterów, a dla Evie stworzyć coś innego, bo tak zabawnej kobiety, w swój dorosły sposób, dawno nie poznałam. Zabawnej i postępującej głupiutko, ale powodującej u mnie spazmy śmiechu. Do tego historia, która mogłaby być doskonałą pożywką dla twórcy programów typu „Dlaczego ja?” przedstawiona została w sposób dorosły i emocjonalny, powodując, że coś, co mogło być zwykłą ludzką historią przedstawioną w szmirowaty sposób, zostało nam podane z elegancją, przemyśleniem i dużą dozą humoru (oraz z paroma zbędnymi dodatkami ). Duży ukłon w kierunku autorki za tak fajne podejście do problemu. I duży minus za niewykorzystanie potencjału, który drzemał zarówno w niej, jak i w historii.
Cóż, co tu dużo pisać, książka jest godna polecenia. Zgrabnie przetworzona historia dawnej zdrady, która może zrujnować szczęście rodziny i walka o to, żeby zdradzone zaufanie nie zniszczyło czegoś cennego, nad czym bohaterowie pracowali całe życie. Świetni bohaterowie, różne charaktery i udane połączenie historii dwóch rodzin i drobnych niesnasek i wzajemnych roszczeń, zakłócających codzienne życie z pozoru zgranej rodziny. Podobało mi się także to, jak autorka rozebrała na części każdy element osobowości Evie, odsłaniając nam całą prawdę o niej, oraz jak fajnie przemyciła i zdradziła nam jej główny sekret, mianowicie brak poczucia pewności siebie, który tyle lat maskowała pod osłoną zadowolonej z życia żony, matki i mieszkanki Oxfordu. To, że poznałam ją tak dobrze spowodowało, że zaczęłam patrzeć na nią inaczej i głębiej odczuwać jej strach przed utraceniem wszystkiego, co dla niej drogie. Dzięki talentowi Catherine Alliott niemal stałam się Evie i razem z nią musiałam stawić czoła dramatowi, jaki się jej przytrafił. I obawiam się, że Evie postąpiła rozsądniej i doroślej niż ja byłabym zdolna.
Po przeczytaniu tej jednej książki Catherine Alliott mam ochotę na następne. Chcę zobaczyć, czy to głębokie spojrzenie, fajna narracja i ciekawe ujęcie tej prostej z pozoru historii to był jednorazowy przypadek, czy też drzemiący jeszcze talent, który dojrzałam przez kartki tej książki, ukryty jest także między kartami innych, a zwłaszcza pierwszej jej książki. Mam też nieodparte wrażenie, że będziecie mieli dokładnie taki sam stopień ciekawości i nieodpartej chęci, by dotrzeć do innych jej książek, jaki stał się moim udziałem.
Niestety wygląda na to, że będzie to dane tylko tym, którzy lubią i potrafią czytać po angielsku, gdyż nie znalazłam w Internecie polskich przekładów. Jeśli nie macie nic przeciwko, koniecznie zajrzyjcie do księgozbioru Alliott, a już na pewno poznajcie Evie Hamilton i jej dylematy, bo jest to warta poznania osoba, mimo iż tylko fikcyjna. Polubicie ją od pierwszych stron, a im bardziej zagłębicie się w książkę, tym sympatia ta będzie rosła, aż wreszcie zaczniecie jej kibicować i nawet nie wiedzieć kiedy, spostrzeżecie, że trzymacie za nią kciuki, metaforycznie oczywiście. Jednak ostrzegam, jeśli jesteście facetami, możecie nie zrozumieć tej książki, tak jak nigdy nie zrozumiecie kobiet, nawet przy pomocy zaawansowanej technologii. Jest to książka typowo dla kobiet, o problemach kobiet i ich sposobie myślenia. Jeśli jesteście kobietami, w tej książce odnajdziecie siebie. I będzie to naprawdę fajna przygoda. Szczerze Wam tę książkę polecam moje drogie i życzę dobrej zabawy.


Brak komentarzy: