niedziela, 18 września 2016

Tata rządzi czyli 63 zasady szczęśliwego ojca/ Andrew Clover


„Tata rządzi czyli 63 zasady szczęśliwego ojca” Andrew Clovera jest jedną z najdziwniejszych książek, jakie w swoim życiu przeczytałam. Mam bardzo mieszane uczucie co do tej książki. Co więcej tak szczerze mówiąc to nie wiem o czym tak naprawdę jest i w jakim celu powstała. Czy jest to antyporadnik dla rodziców? Tytuł brzmi jak poradnik, natomiast nie ma w nim żadnych porad, jak wychowywać dzieci. Są jakieś zasady zawarte w tytułach krótkich rozdzialików, ale w większości nie miały one odzwierciedlenia w pokrótce skreślonej opowieści, która prawdopodobnie miała tłumaczyć tę zasadę. Na samym początku Andrew lekko ironizując wyśmiewa te wszystkie poradniki dla rodziców, czasem pisane przez ludzi którzy nie mają własnych dzieci, zatem mniemam, że jego własna książka miała być czymś bardziej pomocnym, co prawdziwie zgłębiłoby tajniki bycia rodzicem i może w jakiś sposób podpowiedziało skonfundowanym rodzicom, co zrobić, żeby z ich latorośli wyrośli dobrzy ludzie. I jak sobie ulżyć w rodzicielstwie. I jak zrozumieć swoje własne dzieci. Miały to być zasady, jakich nauczyły autora jego własne córki. Lecz stwierdzam po przebrnięciu dzielnie przez wszystkie zasady, że albo ja tej książki w ogóle nie zrozumiałam (nie jestem rodzicem), albo jest ona tak chaotyczna i niezrozumiała jak dziecięcy świat.
Ale wiecie co? Ja też kiedyś byłam dzieckiem i całkiem dobrze pamiętam ten etap w moim życiu, ponieważ był najszczęśliwszym okresem mojego istnienia. Dobra, nie pamiętam nic z tego, kiedy byłam małym brzdącem, który dopiero uczył się mówić, ale za to pamiętam doskonale co było później. Co więcej wiele z tego dziecka jeszcze we mnie zostało, więc tym bardziej wydaje mi się, że nie jest trudne zrozumienie dzieci. Trudne jest za to przebywanie z nim 24 godziny na dobę, kiedy nie ma się czasu dla siebie samego, a każdą minutę trzeba poświęcać na zabawę w gry, które każdego dorosłego człowieka zanudziłyby na śmierć. Więc stwierdzam, że chyba bardziej jest to książka o tym, jak to jest być rodzicem, skierowana dla osób, które jeszcze tego nie doświadczyły. I nie znają tego świata chaosu, w jakim żyją dzieci, kiedy wszystko, co znajduje się wokół Ciebie może służyć do zabawy. Są to raczej wspominki ojca i człowieka, który nie chciał być ojcem, niż choćby cień poradnika. Zatem jeśli szukacie złotych zasad jak wychowywać swoje dzieci, nie znajdziecie ich tutaj na pewno, mimo że autor przekonuje, że przekazuje w swojej książce zasady ojcostwa, wszystkie te, o których ojciec powinien wiedzieć. I że ta książka może nauczyć paru ważnych rzeczy. Ale wiecie co? Tych rzeczy nie można nauczyć się z książki, bo każdy inaczej przeżywa wydarzenia i inne nauki z nich pobiera. A przede wszystkim żadna książka nie pomoże człowiekowi wyciągnąć z drobnych spraw, które go otaczają, poczucia szczęścia, bo do tego trzeba mieć otwarty umysł i umiejętność wyciągania z życia tego, co najlepsze. Bez takiej umiejętności zmienimy się w narzekających i zirytowanych ludzi, nawet jeśli przeczytamy tysiąc wspomnień innych ludzi, którzy w rodzicielstwie odnaleźli szczęście.
Książka Andrew Clovera wydaje się właśnie takim zbiorem wspomnień. Ale wspomnień człowieka zirytowanego i niespełnionego w swojej karierze (przynajmniej w tym etapie, o którym pisze). Przez całą książkę przewija się zły humor naszego narratora, od czasu do czasu przeplatany zapewnieniami o szczęściu, jakie odnalazł dzięki temu, że pozwolił się zmusić do bycia ojcem. Są też zapewnienia o miłości, jaką obdarzył swoją partnerkę, matkę swoich dzieci, a jednak wielokrotnie ma się wrażenie, że Andrew wini ją za to, że jego kariera zwolniła tempo (mimo iż światło jego kariery było w tych latach tak nikłe jak poświata słoneczna chowającego się za horyzontem słońca). Szczerze mówiąc dla mnie ta książka jest zobrazowaniem tego, jakie życie staje się nie do zniesienia, gdy pojawiają się w nim dzieci. One kładą kres karierze, znajomym, przyjaciołom, miłości do kobiety, z którą się te dzieci ma i mimo usilnych prób, książka wcale nie pomaga tego zmienić. Ja z tych 63 złotych zasad nie wyczytałam jak to zrobić, aby zmienić swoje nastawienie do nagle zmieniających się warunków życia (chyba, że palenie trawki ma być odpowiedzią na wszystkie problemy). Jedynie znalazłam narzekanie na ciągłe zmuszanie do zabaw, na które nie ma się ochoty i ciągłą irytację, że nie można robić tego, co się chce. Jak dla mnie jest to obraz negatywny i zniechęcający do bycia rodzicem. Ale może właśnie o to chodziło? Żeby pokazać przyszłym rodzicom, na co się decydują i żeby uświadomić im, jak ważny jest to krok, zanim będzie za późno?
Owszem, są tam słowa o miłości, różne zapewnienia, które potem stają się zaprzeczeniem tego, o czym Andrew dalej pisze. Najpierw czytamy o tym, że Grace i Cassady uświadomiły Andrew co jest w życiu najważniejsze, by za chwile przeczytać o tym, jak autor ciągle popala zioło, żeby przetrwać w trudnym życiu codziennych obowiązków, do których zmusiła go żona. W jednym rozdziale czytamy, jak to Andrew kocha swoją Livy, by za chwilę przyłapać go na całowaniu się z koleżanką po fachu czy myśleniem o tym, jak to podnieca go jego sąsiadka. Powiem szczerze, że jeśli tak wygląda umysł każdego faceta, to ja od tej pory wyrzekam się ciekawości tego, o czym i jak myślą faceci. Andrew pokazuje nam jak chaotyczny i pełen sprzeczności jest umysł mężczyzny. Być może także ukazuje nam codzienną walkę męską między prawdziwymi pragnieniami, a tym, co mężczyzna może pragnąć. Andrew Clover pokazał mi, że facet ciągle musi się przywoływać do porządku, bo gdyby nie to, już dawno by zwiał od swojej kobiety, która zmusza go do rzeczy, których on nie chce i od obowiązków narzucanych mu przez życie. Także tych związanych z wychowywaniem dzieci. Być może dlatego tylu facetów miga się od zajmowania się własnymi latoroślami, od uciekania do kolegów, aby tylko nie sprzątać, nie przewijać i nie bawić się z dziećmi, po ucieczkę całkowitą włącznie. Andrew oczywiście został i stanął na wysokości zadania, ale przez całą książką mam nieodparte wrażenie, że ma o to żal do swojej partnerki i że napisał tę książkę właśnie dla niej, żeby pokazać jej, jaką ciężką walkę ze sobą stoczył i jak bardzo powinna mu być za to wdzięczna, że z nią został.
Przez te ciągłe żale człowieka, który musiał zostać w domu i zajmować się dziećmi, bo nie zarabiał na byciu komikiem wystarczających pieniędzy, by utrzymać rodzinę (mimo to uparcie odmawiającym zmiany profesji,) przez wieczne zirytowanie, zmęczenie i upalania się, nie spodobała mi się ani książka, ani bohater. Andrew sprawił, że nawet Livy zmieniła się w wiedźmę, przez co jej też nie mogłam obdarzyć sympatią, mimo iż wiem, że musiała być twarda wobec swojego partnera, jeśli chciała osiągnąć swoje cele. Każda z nas codziennie walczy ze swoim facetem o wpływy i przez to, że są oni uparci jak osły, wszystkie wychodzimy na czarownice z Eastwick. Mimo tej świadomości i tej wiedzy, że kobieta po prostu musi zmuszać faceta do różnych rzeczy, bo inaczej ten kompletnie by się na nią wypiął, nie byłam w stanie polubić Livy za to, jaką stworzył ją autor. Nie wiem czy ta kobieta naprawdę była taką egoistką i demoniczną głową rodziny, ale tak właśnie Andrew ją nam pokazał, co jakiś czas starając się złagodzić ten obraz zapewnieniami o swoim głębokim uczuciu do niej. Ale ja niestety tej miłości nie czułam i jeśli tak wygląda miłość według mężczyzny, to wszystkie jesteśmy stracone.
Zatem dla mnie jest to książka o byciu facetem, o jego problemach, o niezrozumieniu z każdej strony, z jakim mężczyzna musi się zmagać, o wygórowanych wymaganiach, jakie każdy mu rzuca. Jest to książka o przetrwaniu w świecie kobiet (wymagających kobiet). O tym, jak pracuje rozum mężczyzny (jest to obraz niezbyt pochlebny). Jest to także w jakiejś mierze książka o dzieciach, bo dzięki historyjkom z życia wziętym możemy zobaczyć, ile posiadanie dzieci wymaga od nas cierpliwości i poświęcenia. Ci, którzy mają dzieci, prawdopodobnie sami już się tego nauczyli, także ta książka może się jedynie przydać tym, którzy dopiero stoją u progu decyzji, czy mieć dzieci czy nie. Dzięki książce Clovera możemy zajrzeć w sekretny świat dzieci, podpatrzeć w co się bawią i co ich raduje. Zobaczyć ile uwagi wymagają od swoich rodziców i jak bardzo chcą ich wciągnąć w swój kolorowy świat. Ale jednocześnie jest to ostrzeżenie dla osób, które lubią mieć swój wolny czas a myślą o posiadaniu dziecka. Andrew podpowiada im jak ich życie diametralnie się zmieni gdy do rodziny wkroczy nowy członek. Zatem ta książka pomoże nam podjąć tę trudną decyzję i podpowie, byśmy zastanowili się 10 razy zanim tę decyzję podejmiemy.
Oprócz tego jest to książka o narzekaniu na swój los i o paleniu trawki. O zamianie ról w rodzinie i destrukcyjnemu wpływowi tej zamiany na rodzinę. O kłóceniu się o pieniądze i wolność. Innymi słowy- o zakładaniu rodziny i trudnościach, jakie na pewno napotkamy na swej drodze, gdy decydujemy się z kimś zamieszkać i mieć z nim/nią dzieci.
Na początku, gdy czytałam pierwsze rozdziały, które mówiły o tym jak Livy namawia Andrew na dziecko, myślałam, że polecę tę książkę swojemu facetowi. Chciał przeczytać coś ciekawego i wydawało mi się, że ta książka może się sprawdzić w jego przypadku. Uznałam, że „Tata rządzi” jest zabawna i pokazuje prawdziwe życie z punktu widzenia mężczyzny. Jednak w połowie, kiedy Andrew urodziły się już dzieci, stwierdziłam stanowczo, że ten tytuł nie jest dla mojego męża. Po prostu przestała być zabawna w swój początkowy, ironiczny sposób, a stała się chaotyczna i ogólnie nudnawa. Być może winę za to ponosi tłumacz, ale jeśli Andrew Clover jest takim samym komikiem, jaki objawia się między spisanymi jego ręką słowami, to nie dziwię się, że nie zrobił zawrotnej kariery. Książka być może śmieszyłaby dzieci, zwłaszcza gdy autor opisuje obrazki namalowane przez jego dziewczynki lub gdy się z nimi bawi w wymyślone postaci, ale dorosła osoba mogłaby się wyłącznie znużyć. Zwłaszcza taka, która w książce szuka małej ucieczki przed życiem rodzinnym. Bo jeśli sięgnie po „Tata rządzi”, trafi dokładnie do takiego samego świata, przed jakim chciała uciec.

Ogólnie mówiąc Andrew Clover nie zaciekawił mnie. Wręcz irytował swoją postawą wobec żony, ciągłym zmęczeniem i rozdrażnieniem a także wiecznym narzekaniem i obwinianiem innych za to, że coś mu się nie udawało. Takie przyznanie się do swoich myśli, nawet tych najgorszych kiedy udawał przed żoną, że pracuje, a tak naprawdę grał w gry video, wymagała dużej odwagi, jednak ja wciąż nie wiem, po co ta książka powstała. Jakiemu celowi tak naprawdę służyło to obnażanie swojej duszy? Czy to była pamiątka dla dzieci? Tylko czy im by się spodobała wiedza, że ich tatuś tak często był nimi zmęczony i że ich nie chciał? Czy żona, przeczytawszy te wywody, byłaby zadowolona, wiedząc, jak źle ją czasem oceniał? Czy chciałaby wiedzieć, że jej mąż jest w gruncie rzeczy leniwym narzekającym facetem oglądającym się za innymi kobietami? Czy opisy zabaw z dziećmi potrafią ubawić dorosłego? Bo jeśli jest to książka dla dzieci, to za dużo w niej prawdy, by pokazywać ją formującemu się umysłowi. Jak dla mnie jest to tylko biografia spisana językiem innym niż inne biografie, ewentualnie ostrzeżenie dla osób niezdecydowanych przed zakładaniem rodziny. Czy poleciłabym tę książkę? Raczej nie. „Tata rządzi” spodobałaby się ewentualnie kobietom, które lubią mściwe myśli i które lubują się w powtarzaniu sobie: „A widzisz, my też tak mamy! My też nie mamy czasu dla siebie. I dobrze Ci tak, poczuj jak to jest żyć w skórze kobiety!” Tylko czy komuś tak naprawdę jest to potrzebne? Książka powinna służyć relaksowi, tymczasem przy „Tata rządzi” można się tylko denerwować. Zatem dla spokoju Waszej duszy możecie tę książkę pominąć na Waszej liście.

Brak komentarzy: