niedziela, 17 lipca 2016

Trzecia strona medalu/ Marian Keyes

Zazwyczaj, gdy zasiadam do recenzji, mam już w głowie ogólny obraz tego, co w niej zawrę. Potem, w miarę kolejnych zdań, myśli nachodzą mnie coraz szybciej, a klawiatura aż staje się czerwona pod ich naporem. Tym razem jednak nie wiem, jak mam zacząć. Zupełnie, jakby ogarnęła mnie niemoc literacka, która ogarnia czasem autorów. Jednak ja nie należę do tych ostatnich, skąd więc utrata weny? Czyżby książka Marian Keyes tak na mnie wpłynęła?
Jeśli faktycznie tak jest, to trzeba przyznać autorce talent. Żeby mieć taki wpływ na swoich czytelników, żeby aż zsyłać na nich niemoc twórczą Lily Wright, jednej z trzech bohaterek powieści? Książka nie była przecież nudna, skąd więc ta pustka w mojej głowie?
Wiecie, gdy stałam w sekcji powieści współczesnych dla kobiet i ściągałam książkę z półki, pani w sekretariacie powiedziała mi, że też czasem lubi poczytać takie odmóżdżacze. Dziwnie się wówczas poczułam, bo ja takiego typu książki czytam od wielu lat i nigdy nie czułam się z tego powodu gorsza. Nigdy nie miałam kompleksów ze względu na rodzaj książek, po które sięgam, jednak wówczas poczułam się trochę jak taki niewymagający konsument, taki… wiecie, bez mózgu i specjalnych potrzeb, jeden z licznych baranów w stadzie. Jednak wówczas, stojąc w tamtym pokoju przed półkami pełnymi tytułów zaczęłam się zastanawiać- czy faktycznie takie książki jak książka Marian Keyes nie dają człowiekowi nic więcej nad kilka godzin relaksu? I że każdy szanujący się czytelnik powinien być bardziej ambitny i sięgać po coś więcej? Czy w ogóle powinnam się przyznawać że czytam literaturę masową? Ja, blogerka, która pisze recenzje? Osoba, która pomaga ludziom w podejmowaniu wyborów czytelniczych?
Coś w tym spojrzeniu, że jest to tani sposób na relaks chyba jest, pomimo tego, że wcale nie czuję wstydu, że obecnie czytam tylko takie książki. Człowiek potrzebuje w życiu relaksu, tyle jest stresu dookoła niego. Poza tym ja lubię dobrą zabawę, a masowa literatura kobieca daje mi wszystko to, czego potrzebuję. Poza tym ciężko obecnie trafić na naprawdę dobrą książkę, która odstaje od innych. A już na pewno nie w literaturze współczesnej przeznaczonej dla dzisiejszych kobiet, lubiących szybkie rozwiązania. A taka współczesna książka to właśnie sposób na łatwy i szybki relaks, czyli to, co dzisiejsza Pani domu potrzebuje, żeby trochę odpocząć od codziennych stresów.
Poza tym jak już wspomniałam, odnoszę wrażenie, że nie ma już dobrych książek. Wszystko, co było warte przeczytania zostało przeze mnie przeczytane wiele lat temu, gdy jako dziecko zachodziłam do biblioteki niemalże co dwa dni. Gdyby wówczas prowadzono w bibliotekach listy najlepszych czytelników, znalazłabym się pewnie na pierwszym miejscu. A chodziłam tam tak często, bo tyle było do odkrycia w świecie literatury, wszystko było takie ciekawe dla dopiero kształtującego się umysłu. Czekało na mnie wiele dobrych książek noszących ślady historii. Dziś mam wrażenie, że przeczytałam już wszystko to, co warto było przeczytać, pozostało mi więc zadowalać się literaturą rozrywkową, bo chyba to jest najlepsze określenie na to, co się obecnie wydaje.
Lecz trzeba pamiętać, że rozrywka to nic złego. Nie możemy być cały czas poważni i ambitni. Codzienne branie się za bary z życiem musi być co jakiś czas przerywane przyjemnościami, abyśmy nie zwariowali w tym pędzie za sukcesem, który wymusza na nas kapitalizm. Rolę takiego życiowego przerywnika może ogrywać czekolada, spacer, a nawet książka, która nie wymaga od nas myślenia. Nie jest to złe, naprawdę. Nie trzeba tego wstydliwie ukrywać przed innymi. Czytanie książek, które chcą tylko dawać, a niczego od nas nie oczekują, nie są wcale takie złe. Nigdy więc nie pozwólcie, aby ktoś sprawił, żebyście poczuli się źle przy półce z książkami.
Książka Marian Keyes pod tytułem „Trzecia strona medalu” nie chciała ode mnie nic jak tylko uwagi. W nagrodę otrzymałam kilka godzin czystej zabawy. Nie wymagam więcej od dzisiejszej książki. Jeśli książka sprawi, że wolę czytać, niż przebywać z ludźmi lub iść na spacer, to dla mnie jest to książka udana. Dajcie spokój, te czasy, gdy pisarze czuli misję, powołanie, aby przekazać coś ważnego, dawno minęły. Teraz jest to kolejny biznes. I powtarzam po raz enty, nie ma w tym nic złego. Przyjemność czerpana z książki jest czysta jak górski potok i niewinna jak noworodek. Nie powinniśmy się jej wstydzić, nawet jeśli decydujemy się czerpać radość tylko z komercyjnych książek.
Marian Keyes zwróciła moją uwagę. Jej książka o trzech różnych kobietach, związanych ze sobą grą losu, dała mi wiele radości. Gdy spotkam kolejną jej książkę na półce, nie zawaham się jej pożyczyć. Przez komercję w literaturze przestałam już szukać na półkach konkretnych autorów i pożerać wszystko, co napisali. Obecnie kieruję się instynktem i okładką oraz opisem. Sięgam po przypadkowe książki i tak też jest dobrze. Jeśli od czasu do czasu trafię na coś wyjątkowego, to bardzo się z tego cieszę, ale nie poszukuję już tej wyjątkowości tak jak kiedyś. Nie mam już na to czasu. Za to doceniam książki, które sprawiają, że mój dzień staje się ciekawszy, piękniejszy, weselszy. Marian Keyes sprawiła właśnie taki cud.
Moje życie obecnie jest trochę monotonne. Praca, drzemka, angielski, basen, dom. Tęsknię za czasami, gdy jedynym obowiązkiem było nauczyć się czegoś i dostać piątkę. Tyle wówczas było wolnego czasu i tyle pomysłów na jego spędzenie. Teraz muszę wybierać między tym, co chcę a tym co muszę. Nie lubię monotonii w życiu, ale tak właśnie wygląda dorosłość, Trzeba się z tym pogodzić. Ale dzięki „Trzeciej stronie medalu” na chwilę zapomniałam o tym, że jestem dorosła. Pozwoliłam sobie na chwilę szaleństwa, leżąc pół niedzieli w łóżku i czytając, nie zważając na męża, na obiad, który trzeba było zrobić, na inne nudne obowiązki. Poczułam się wolna, nieskrępowana monotonią. I to wszystko dzięki książce Marian Keyes. Jeśli to jest właśnie odmóżdżanie, to miłe zapomnienie, to ja nie mam nic przeciwko, naprawdę. Chętnie będę sięgać po takie książki, jeśli choć na chwilę będę dzięki nim wolna jak ptak.
Już o tym kiedyś wspominałam, ale podkreślę to tutaj po raz kolejny. Szanuję autorów, którzy potrafią przedstawić mi kilku bohaterów głównych i tak połączyć ich wspólną historię, że ich obecność nie będzie denerwująca czy nudna. Keyes zrobiła to naprawdę umiejętnie. Każda z trzech bohaterek, które wprowadziła do książki, była inna, a mimo to ich zazębiająca się historia była nie tylko spójna, ale i interesująca. Wprawdzie początkowo, po przeczytaniu pierwszych trzech części, o Gemmie Hogan, Jojo Harvey i Lily Wright, myślałam, że dwie ostatnie niepotrzebnie znalazły się w książce, gdyż nie było w nich iskry, którą miała Gemma i który powinien mieć bohater powieści. Jednak po kolejnych rozdziałach dostrzegłam, że coraz bardziej daję się wciągnąć także w ich historie.
Myślę, że początkowo zraziłam się do Jojo, ponieważ opis jej pracy w wydawnictwie był przeciągnięty i w zasadzie niepotrzebnie tak bardzo autorka się nad nią skupiała, gdy prawdziwa historia toczyła się obok, w biurze Marka Averego, szefa Jojo, z którym kobieta nawiązała romans. Gdy autorka skupiła się wyłącznie na tym romansie i walce Jojo o partnerstwo w wydawnictwie, wszystko zaczęło nabierać tempa. Być może autorka chciała udowodnić, jak dobra Jojo była w swojej pracy, ale wydaje mi się, że wystarczyło to tylko powiedzieć, nie siląc się na dowody, które zagroziły spójności książki. Natomiast Lily i jej wyrzuty sumienia względem byłej przyjaciółki Gemmy pokazały mi osobę słabą i nudną. Czasem się zastanawiałam dlaczego Anton wybrał nie wierzącą w siebie Lily zamiast przebojowej Gemmy i to utrudniało mi odbiór tej części książki. Jednak po jakimś czasie wszystkie historie nabrały tempa, zwłaszcza w przypadku romansu Marka i Jojo i ładnie się zazębiły, powodując niecierpliwość i ciekawość, jak się wszystko skończy. I nawet zapomniałam o myśleniu o tym, jaką ciamajdą była Lily.
Mimo wszystko Gemma była królową tej powieści. Zabawna i ironiczna. Do tego jej rodzice, zmagający się z kryzysem małżeńskim, dodawały smaczku tej części opowieści. Pomimo tragedii, jaką jest romans w rodzinie, autorka opisała wszystko w sposób bardziej zgryźliwy niż dramatyczny i to sprawiło, że opowieść Gemmy była najciekawsza. Nawet wtedy, gdy okazało się, że każda historia ma swoje dwie strony…

Co tu dużo mówić, ostatnie sto stron pochłonęłam nie ruszając się z lóżka i to chyba świadczy w sposób wystarczający, jak dobrze bawiłam się z Gemmą, Jojo i Lily. Powiem więcej. Ta książka otworzyła mi oczy na inny tytuł, który opisywałam wcześniej, mianowicie „Niegrzeczny chłopiec” autorstwa Olivii Goldsmith. W porównaniu z książką Marian Keyes tamta była nudnawa i bez polotu, ze słabym pomysłem i zbyt przewidywalna. Potraktujcie to jako post scriptum do tamtej recenzji ;)

Brak komentarzy: