niedziela, 27 września 2015

Murder most fab/ Julian CLary

Johnny Debonair w wieku 17 lat odkrywa, że jest gejem. Wówczas poznaje też smak pierwszej, prawdziwej miłości oraz gorzkiego uczucia odrzucenia i rozczarowania. Złamane serce prowadzi go do Londynu, gdzie próbuje pozbierać resztki swojej tożsamości i zacząć żyć na własną rękę, poza matczyną opieką i kloszem, pod którym był wychowywany przez wiele lat, z dala od prawdziwego życia. Tam poznaje Cathrine Baxter, przebojową młodą pielęgniarkę i ekskluzywną damę do towarzystwa po godzinach. Dzieciństwo spędzone z bujającą w obłokach matką, nigdy nie zaspokojona żądza poznania imienia tajemniczego ojca i smutek po utracie miłości swojego życia, Timothy’ego Thornchurch, prowadzą Johny’ego od jednej złej decyzji do drugiej, a całkowite zaufanie wobec Cathrine przyspiesza tylko jego przeznaczenie- upadek.

Ostatnio pisałam o innej książce angielskiej, która pomimo nominacji do tytułu Książki Roku nie potrafiła mnie wciągnąć tak, jak tego oczekiwałam. Ostatnio, zapisując się na kolejny rok nauki do International House, czekając na umowę, moje oko przyciągnęła półka z książkami do wypożyczenia dla uczniów szkoły. Podeszłam do niej aby zająć czymś myśli przez te dwie minuty oczekiwania i mój wzrok padł na wściekle różową okładkę. Wyciągnęłam tom i przeczytałam tytuł: „Murder most fab”. Pod spodem napisano: „You’d kill to be that famous”. Było to na tyle intrygujące, że odwróciłam książkę, aby przeczytać na odwrocie okładki krótki opis i zobaczyć, o czym ona jest. Niestety zdążyłam tylko przebiec wzrokiem pierwsze dwie linijki, niewiele z tego rozumiejąc, gdy usłyszałam głos sekretarki, oświadczający, że moja umowa jest gotowa do podpisania. Wybór był prosty- odłożyć książkę na półkę i wrócić do domu bez lektury na wieczór lub zaryzykować oparcie swoich wyborów czytelniczych na tytule i kolorze okładki. Właściwie miałam wówczas do przeczytania jeszcze połowę książki „Man and Boy”, na którą tak naprawdę nie miałam nawet czasu, więc najrozsądniej było ograniczyć swoją wizytę w szkole do głównego celu, jakim było podpisanie umowy. Jednak gdy idzie o książki, gubię gdzieś rozsądek. W moim mieszkaniu czeka całe pudło nieprzeczytanych książek, nie mam więc potrzeby brać następnych, bo i tak nie mam na nie czasu. Ale w tym przypadku jestem typową kobietą o słabej woli i zawsze myślę sobie, że dodatkowa para butów, to znaczy dodatkowa książka, nie zaszkodzi. Tym bardziej, że w IH nie ma sztywnych terminów na oddanie pożyczonych tomów.
Okazało się, że ten przypadkowy wybór był całkiem dobrym trafem. Dał mi to, czego zabrakło u Tony’ego Parsonsa. Otrzymałam to dzięki bardzo prostym zabiegom, jestem tego świadoma, ale najważniejszy jest efekt. A tutaj był taki, że przeczytałam książkę w trzy dni i odmawiałam jej odłożenia nawet wtedy, gdy zdrowy rozsądek podpowiadał, że czas, bym położyła się do łóżka. Wszystko dzięki sensacji, na której bazuje ludzkie zainteresowanie. Książka była dość prosta, nie można powiedzieć, aby była wysokich lotów, ale wystarczyło, aby wciągnąć. Zawarto w niej najważniejsze rzeczy, które przyciągają uwagę: seks, morderstwo, tajemnica, miłość i odmienność. Idealnie dla tych, którzy lubią, aby w książce coś się działo.
W tej działo się wiele, ale muszę przyznać, że zakończenie było dość proste. Tajemnica tożsamości ojca Johny’ego, jak i pewne fakty z życia bohaterów były mocno naciągane i zdawały się być żywcem wyjęte z telenoweli. Tu autor nie postarał się za bardzo, ale może nie uważał tego za zbyt ważne dla całości książki i dla prześledzenia drogi upadku, jaką kroczył JD (skrót, którego używał Johnny jako call-boy).
Jak zrozumiałam z recenzji, „Murder most fab” pomyślana była jako komedia, jako że jej autor, Julian Clary, jest komikiem. Jednak ja żadnych zabawnych momentów nie znalazłam. Było za to kilka irytujących chwil, które miały wpływ na mój odbiór książki. Związane one były z postacią matki Johny’ego. Czasem zdawała się być niespełna rozumu, innym razem pokazywała inne oblicze, oblicze kobiety, która doskonale wie, co się koło niej dzieje i która tylko gra swoją rolę, aby uniknąć zmagania się ze światem i jego okrucieństwem. Z jednej strony interesował ją tylko jej ogród i poezja, jakby prawdziwa część życia działa się z dala od niej, z drugiej po incydencie z halucynogenną substancją stała się napaloną nimfomanką, która przyjmowała mężczyzn w swoim domu, nie ukrywając tego przed swoim dorastającym synem, chowanym do tej pory pod kloszem matczynego zdziwaczenia.
Jej charakter jest ciężki do przyjęcia dla osoby, która mocno stąpa po ziemi, a jej postać mocno nienaturalna, zmyślona, niezrozumiała i niespójna. W jednej osobie kryła się hipiska, kobieta z artystyczną duszą, dziecko, które nie potrafi rozróżnić dobra od zła czy podstępu od prawdy, a jednocześnie kobieta potrafiąca zrezygnować z luksusu dla własnych przekonań. Z kolei ten obraz kobiety, która ma swoje przekonania i uparcie ich broni, wbrew całemu światu burzył, się z obrazem osoby, która z brutalnością świata radzi sobie ucieczką w swój własny, niezrozumiały przez innych świat Alicji w Krainie Czarów. Na koniec wspomnę, że ciężko mi było zrozumieć, co chciał osiągnąć Julian Clary wprowadzając na scenę osobę tak pełną sprzeczności i żyjącą tak daleko od prawdziwego życia. Czy chodziło o to, żeby pokazać dlaczego jej syn, Johnny, nie potrafił właściwie ocenić Cathrine i jej katastrofalnego wpływu i ocenić, co jest w życiu dobre, a co zasługuje na karę? A może miał to być ten element dowcipu, czarnego humoru, mającego rozbawić czytelnika pomiędzy jednym morderstwem a drugim? W moim przypadku efektem była wyłącznie irytacja.
Pomijając postać Alice Debonair i kiepskie zakończenie, książka nie miała wad. Jak już wspomniałam była dość prosta, bazująca na skandalach i ciemnej stronie ludzkiego życia, ale zdołała mnie wciągnąć. Wprawdzie nigdy nie interesowały mnie tematy homoseksualizmu i prostytucji, jednak język Juliana Clary był żywy, sugestywny i hipnotyzujący. Parę niedoskonałości, także tych związanych z mnożeniem dziwnych zbiegów okoliczności, nie były na tyle przykre, aby książkę odłożyć. Bardzo dobrze mi się ją czytało i chętnie zaniedbałam inne obowiązki dla tego tytułu.
Jest też jeszcze jeden drobiazg, o którym muszę wspomnieć. Zachęcający „dodatek do tytułu”, który sugeruje, że czytelnik również by zabił, aby być tak sławnym jak JD  jest użyty przesadnie. Pierwsze skojarzenie to takie, że Johnny był niesamowicie sławny i że zabijał dla tej sławy. Jednak nie taka była prawda, przynajmniej nie do końca. Zabijał, ponieważ był człowiekiem słabym i poddał się całkowitej kontroli swojej „przyjaciółki” Cathrine, która dla swoich własnych wygód i potrzeb wciągnęła go na złą drogę i zawsze trzymała go krótko, jak psa na smyczy. A jego pierwsze morderstwo wynikło z powodu pieniędzy, nie sławy. Co więcej, gdy sława faktycznie przyszła, i to dopiero w połowie książki, nie było to coś, dla czego warto by było zabijać. Ot, zwykła sława i mała fortuna. Jednak widocznie Johnny miał w sobie pierwiastek zła lub brak empatii, która by mu podpowiedziała, co jest złe, a co dobre. Johnny był zwykłą marionetką w rękach kobiety, marionetką, która niejako stała obok życia, które się koło niego działo. Może właśnie o to chodziło z postacią jego matki? Może JD odziedziczył naiwność dziecka po swojej matce? Jakkolwiek by nie było, tytuł książki nie do końca odzwierciedla zdarzenia w książce. Była ona bardziej poświęcona studiowaniu ludzkiej natury i jej ciemnych stron odziedziczonych po przodkach, niż temu, jak sława wpływa na człowieka. Większy wpływ na Johnny’ego miała Cathrine niż żądza pieniędzy i sławy. Wprawdzie uderzyła mu ona do głowy, ale to nie ona sprawiła, że JD był ślepy na destrukcyjny charakter Cathrine. To nie sława zawiodła go w stronę prostytucji, narkotyków i pierwszego morderstwa, tylko niemożność ocenienia ludzkiej natury i własnych uczynków. Było mi żal Johnny’ego, ponieważ mimo złamanego serca wciąż miał szansę na odnalezienie się w życiu. Jednak czasem to, w jaki sposób dobieramy sobie przyjaciół, może zaważyć na całym naszym życiu.
Dodatkowo przez pierwszą połowę książki trudno mi było wyczytać, na czym sława JD miałaby polegać, tak długo autor ciągnął nas przez wydarzenia z przeszłości głównego bohatera. Zanim doszliśmy do momentu telewizyjnej kariery Jahnny’ego, prześledziliśmy jego kilkumiesięczne życie studenckie, pierwsze relacje z Cathrine i wspomnienia z wiejskiego domku, gdzie mieszkał z matką i pracy u rodziny Thornchurch, gdzie spotkał Timothy’ego. Potem autor przeniósł nas w świat prostytucji, a pierwsze rozdziały, kiedy Johnny rozwodził się nad tym, jak dobry był w tym fachu, podpowiedziały mi, że to właśnie w tym leży jego sława. Nagle w połowie książki wszystko się zmieniło i Johnny trafił do telewizji. Od tego czasu zaczęło się jego nowe życie i druga część książki, a także sława młodego mężczyzny. Trochę to było pokręcone i rozwleczone, ale wciąż całkiem nieźle się czytało.
Książka jest dość mocna. Mówi nie tylko o morderstwie z zimną krwią, ale i o miłości homoseksualnej, świadomości seksualnej i prostytucji. Nie jest przeznaczona dla osób, które nie chcą znać ciemnej strony życia. Czasem opisy są przedstawione tak mechanicznie, że aż przerażają. Choćby planowanie przez Cathrine morderstwa Juana i Tima. Człowiek się wówczas zastanawia, czy ta kobieta ma w ogóle jakieś uczucia, prócz żądzy pieniądza? Cały czas też czekałam z nadzieją, aż JD obudzi się z tego dziwacznego snu, w który zapadł po rozstaniu z Timothym, jednak jego zaufanie do Cathrine jest uderzające i każe wątpić w zdolność Johnny’ego do widzenia spraw takimi, jakie są. To oderwanie od prawdziwego życia wiedzie JD na stracenie.
Jednak pomimo czynów, jakie popełnił, wciąż nie potrafiłam ujrzeć w Johnnym czarnego charakteru, ponieważ to jego dziecinna naiwność i brak umiejętności oceny ludzi, ich charakterów i wagi swych własnych czynów zwiodła go na manowce. Jakaś część sympatii do tego zagubionego w świecie człowieka została ze mną do samego końca, nawet wtedy, gdy stał przed drzwiami Tima z kamieniem w kieszeni. Przerażające, do czego doprowadził mnie autor. Na tej podstawie muszę przyznać mu całkiem spory talent do prowadzenia intrygi, pomimo dość kiepskiego zakończenia, którego szczytem było końcowe zwierzenie matki. Zwłaszcza że do tej pory uważałam tę kobietę za osobę kompletnie nieprzystosowaną, niespełna rozumu i nie do końca wiedzącą, co się dzieje w świecie. Jednak o dziwo na końcu potrafiła pozbyć się tej naiwności dziecka, którą obdarzyła w genach jedynego syna i całkiem świadomie opowiedzieć, co wydarzyło się w czasach jej młodości, co tak bardzo wpłynęło na życie ich obojga. Dziwna końcówka dziwnej, acz wciągającej książki.
Czy zarekomendowałabym ją? Owszem. Książka była ciekawa i inna od tego, co dotychczas przeczytałam. Uważam, że warto zwrócić na nią uwagę. Jeśli nie macie aktualnie nic do czytania i lubicie czytać książki w oryginale (nie wiem czy została przetłumaczona na język polski) lećcie do biblioteki po „Murder most fab.”

Brak komentarzy: