poniedziałek, 14 września 2015

Mężczyzna i chłopiec- Tony Parsons / Man and Boy


Harry Silver w wieku 30 lat przeżywa kryzys wieku średniego. W wyniku jednego nierozważnego kroku traci wszystko, co posiada. Pracę, żonę i poczucie spełnienia. W zamian otrzymuje niezwykłą okazję zbudowania więzi z synkiem Patem, którego do tej pory umieszczał na drugim planie. Najpierw jednak będzie musiał poukładać swoje nowe, nieuporządkowane życie, aby wreszcie zrozumieć, co w nim jest najważniejsze.

Książkę tę czytałam trzy miesiące. Nie dlatego, że była okropnie gruba czy nudna. Po prostu zabrakło mi czasu w grafiku. Przez wakacje poświęciłam się nauce języka angielskiego i wszelkie inne sprawy zeszły na drugi plan. Są sprawy ważne i ważniejsze, priorytety gonią priorytety.
Jednakże w tym, że odłożyłam książkę na bok na tak długo, tkwi małe ziarenko prawdy. Bo dlaczego to zrobiłam? Myślę, że dlatego, iż było to niesamowicie łatwe. Pomimo tego, iż „Man and Boy” została okrzyknięta książką roku 2001 i otrzymała wiele pozytywnych opinii (można o nich poczytać na okładce książki), mimo iż miło się ją czytało i zdołała utrzymać moją uwagę, gdy już ją wzięłam do ręki, to jednak zbyt łatwo było mi ją odłożyć i zastąpić innymi obowiązkami. Książka Roku nie zasługuje na takie traktowanie. A przynajmniej nie powinna.
Nie potrafię ocenić, jaka była tego przyczyna. Na pewno nie niezrozumienie tekstu. Znam angielski na tyle dobrze, że poradziłam sobie z tekstem bez problemu, choć oczywiście nie każde słowo było dla mnie zrozumiałe. Lecz czytanie książek angielskich zawsze kończy się sukcesem, jeśli nie skupiamy się na pojedynczych słowach, tylko na całych zdaniach i akapitach. Kontekst zawsze pomoże nam odnaleźć się w gąszczu niezrozumiałych słów. Mój wybór był bardzo przemyślany- książka Tony’ego Parsons miała być w oryginale, bo oprócz przyjemności czytania, miała być również narzędziem nauki języka obcego. Takie połączenie przyjemnego z pożytecznym. Nauka nie przeszkodziła mi zupełnie na skoncentrowaniu się w pełni na powieści. Wszystko co Tony Parsons miał mi do przekazania, trafiło do mnie. Zrozumiałam jego przekaz. Dwa razy chlipnęłam sobie pod nosem, raz się uśmiałam. Było fajnie. Ale jednak odłożyłam książkę w połowie historii. Byłam ciekawa co będzie dalej, ale nie aż tak bardzo, żeby się trzymać tej opowieści jak tonący brzytwy, na czym tak bardzo mi zależy, kiedy czytam książki. Chcę być przywiązana do fotela niewidzialnym sznurem. Chcę dać się uwięzić czytanej historii i nie móc uciec, jak więzień, który dostaje dożywocie. A jednak w przypadku „Man and Boy” potrafiłam wyskoczyć z jeziora historii Harry’ego Silvera i nie czuć się jak ryba bez wody. Doprawdy przyszło mi to zbyt łatwo. Nie wiem dlaczego. Przecież to Książka Roku! Tak sobie myślę, że może najzwyczajniej w świecie nie potrafię ocenić książki tak wysoko, jak na to zasługuje? W końcu nie jestem krytykiem literackim.
Nie chodzi też o to, że nie było w niej żadnego przekazu, bo był. Było to męskie spojrzenie na rolę mężczyzny w świecie. Próba przełamanie stereotypu męskiego, gdzie facet nie interesuje się dziećmi i myśli tylko o swojej karierze i przyjemnościach. Niestety jak dla mnie była to próba nie do końca udana. Ponieważ przez połowę książki Harry ubolewa nad swoją nową rolą, kiedy nie ma nic innego do roboty niż czekanie na syna, gdy wróci ze szkoły, następnie zajmowanie się nim, nie zauważając w ogóle, że przez cztery lata na takie życie bez większego celu skazana była jego żona Gina. Przez drugą zaś połowę Harry zajmuje się swoim nowym związkiem z kobietą marzeń, gotów nawet przywiązać syna do łóżka, aby tylko nie przeszkadzał mu w nocnych igraszkach. Cóż, jak dla mnie brzmi to raczej jak potwierdzenie starej roli mężczyzny, z której nie może go wyciągnąć i zrehabilitować nawet inny mężczyzna (czyt. autor). Tym bardziej, że na końcu Parsons sam przyznaje, że dziecko jest bardziej związane z matką, niż kiedykolwiek będzie związane z ojcem. To pewnie wynika z tego, iż to raczej kobiety są skłonne zrezygnować ze wszystkiego dla swoich dzieci i oddają im każdą minutę swojego życia. To zaś jest przeszkoda nie do przeskoczenia dla męskiej części społeczeństwa.
W przekazie autora pojawia się też inne spojrzenie na kobietę, która zamienia się rolami z mężczyzną. A przynajmniej taką wizję próbował mi sprzedać Parsons. Niestety nie kupiłam jej. Gina, żona Harry’ego, poświęciła w życiu zbyt wiele, abym mogła ją ocenić tak negatywnie, jak chciał autor.
Mamy więc w książce przynajmniej dwa przesłania. Nie mogę więc powiedzieć, że przekazu nie było, bo był i to nawet silny. Więc to na pewno nie z tego powodu nie było między mną a książką iskry. A może przyczyna leży w tym, że dla mnie liczy się bardziej to, czy autor potrafi zainteresować czytelnika, niż to, co chce w swojej książce przekazać? W moim przypadku Tony nie podołał temu zadaniu w takim stopniu, w jakim oczekiwałam po przeczytaniu tych mini recenzji. A może to wina tego, że za dużo czytam książek w ogóle? Są przecież wśród nich tytuły niskich lotów. Może już nie potrafię rozróżnić, która z nich nadaje się do rekomendacji? A może po prostu nie wystarczają mi książki ambitne i preferuję takie, które potrafią mnie uwieść jak zdolny kochanek i porwać do swojego świata, z którego nie będę chciała się wyzwolić?
Możliwe też, że od samego początku nie spodobał mi się kierunek, w jakim zmierzała historia i czułam podświadomie, że jej zakończenie też nie trafi w mój gust. Ostatecznie muszę też stwierdzić, że autor troszeczkę pogubił się w swojej opowieści. Początkowo wydawało mi się, że to jedna z tych ambitnych książek, które aż ociekają przesłaniami. Jednak po przeczytaniu całości wydaje mi się, że gdzieś w połowie powieść przekształciła się w dość prostą książkę romantyczną. Zwłaszcza końcówka brzmiała jak typowy happy end, który spotykamy w komediach romantycznych. Autor poszedł nawet dalej, zapożyczając sobie zakończenie rodem z bajek, gdzie zło zostaje ukarane, a dobro nagrodzone czystym, niewinnym uczuciem. Problem jedynie w tym, że w tej książce tryumfuje szarość, bo czystego, nieskażonego dobra w Harrym Silverze nie mogłam się doszukać. Raczej było tak, że przez całą powieść dominowało we mnie uczucie żalu nad jego żoną, która nie tylko musiała wziąć na siebie pełną odpowiedzialność za jego błędy, ale i końcową karę, godną złej czarownicy ze „Śpiącej Królewny”. Jakoś mi to nie pasowało i nie potrafiłam spojrzeć na problem relacji między Giną i Harym okiem mężczyzny.
Pewnie niejedno z Was pomyśli, że to dlatego, że jestem kobietą. Ale nie tu leży wina. Raczej można jej szukać w samym autorze. Ciężko jest solidaryzować się z mężczyzną, który popełnia straszny błąd, potem zgrywa ofiarę całej sytuacji, zwalając niejako winę na żonę, która, poświęcając wszystko dla tego małżeństwa nie potrafiła dać swojemu mężowi niekończącej się miłości z romansów, bo zgubiła ją rutyna. Żona Harry’ego, Gina, podejmuje całkiem zrozumiałe decyzje, za co oczywiście otrzymuje nagrodę w postaci nowego, lecz całkiem nieudanego związku. No naprawdę, pomimo chęci nie potrafiłam zżyć się z bohaterem i jego tragiczną sytuacją, za którą powinien winić tylko siebie. Zastanawiam się, czy Tony Parsons naprawdę w to wszystko wierzył, kiedy pisał swoją powieść? Mi jest bardzo ciężko w to uwierzyć. Ale czy kiedykolwiek kobieta zrozumie mężczyznę i to, co nim kieruje? Jest to chyba zbyt głęboka przepaść, której nie da się przeskoczyć.
Zastanawiam się, dlaczego tę książkę okrzyknięto tytułem roku. Czy naprawdę przesłanie, jakie wydaje się nieść Parsons było tak dobrze przeszmuglowane w jego romansie? Ja bym tak łatwo nie oddawała tytułu „Książki Roku”. Jakoś nie potrafię umieścić tego tytułu wśród klasyków, o których każdy słyszał i wielu powraca po latach, a o których pisałam także na moim blogu. Myślę, że ta książka tak szybko zniknie z mojego życia jak się w nim znalazła. Nie pozostanie po niej żaden ślad, prócz tego wpisu. Nie poświęcę tej książce drugiej myśli. Gdy zamknę dziś komputer, zamknę jednocześnie ten rozdział, w którym czytałam „Mężczyznę i chłopca”. Dla mnie ta książka była zbyt chaotyczna i tak naprawdę zastanawiam się, czy faktycznie było w niej jakieś przesłanie, czy tylko ja na siłę chciałam je zobaczyć, aby wytłumaczyć sobie, dlaczego ten tytuł został wyróżniony znakiem „Książki Roku”. Tak naprawdę dla mnie był to zwykły romans z domieszką życia rodzinnego i małego dramatu na końcu, który właściwie nic nie wniósł do książki, prócz tych paru łez, dla których prawdopodobnie był pomyślany.
Właściwie jedyne uczucie, które zapamiętam, a które mocno odczuwałam, była złość na autora za to, w jakim świetle starał się przedstawić swoich bohaterów: Harry’ego i jego żonę. Wydaje mi się, że jest to typowo męskie spojrzenie na tę skomplikowaną sprawę, jaką jest miłość. Po przeczytaniu tej książki utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że mężczyzna zawsze będzie myślał tylko o sobie i wszystkie swoje błędy zrzuci na kobietę, obarczając ją całą winą. Może i przemawiam jak jakaś stara feministka, ale nie potrafię inaczej spojrzeć na to, co stało się z rodziną Harry’ego. Nie można obwiniać kobiety za to, że prowadząc dom i mając wszystko na głowie przestaje być tą romantyczką, którą była na pierwszej randce. To już jest w naturze mężczyzn, aby nie doceniać tego, co mają i zawsze szukać czegoś lepszego. A gdy przyjdzie moment zdrady, zawsze znajdzie się to samo wytłumaczenie. Mężczyźni wierzą w nie całym sercem i z tego powodu potrafią rzucić wszystko, aby ponieść się nowemu nurtowi. Nurtowi nowości i ekscytacji. Bo przecież gdyby taki mężczyzna wiedział kilka lat wstecz, że dopiero teraz spotka kobietę swojego życia, nie wiązałby się z tą, która jest obecnie jego żoną. Gdy już zaś sobie to sprytnie wyjaśni, porzucą wszystko dla tej nowej kobiety, na którą czekali tyle lat. Całkiem fajne i niepodważalne to wyjaśnienie, prawda? I całkiem wygodne.

Wprawdzie w przypadku Harry’ego nie było do końca tak, jak to przed chwilą opisałam, to jednak właśnie tak się skończyło. A jego decyzja, aby zdradzić żonę z koleżanką z pracy wypływała właśnie z tego znudzenia i utraty blasku pierwszej miłości i ekscytacji z nią związanej. Harry to typowy romantyk, dla którego życia ma sens tylko wtedy, gdy jest w nim romans rodem ze starego Hollywood. Przez to pokpił sprawę, mimo iż wiedział, że dla jego żony rodzina to wszystko, co się dla niej liczyło. To właśnie dla złudnej obietnicy wiecznego szczęścia u boku męża porzuciła wszystko inne. Zrezygnowała z dobrze zapowiadającej się kariery, zrezygnowała ze swojej osobowości, by stworzyć z Harrym rodzinę. A gdy ten pokpił sprawę, zrobiła rzecz całkiem zrozumiałą- powróciła do swoich marzeń sprzed czasów, gdy poznała mężczyznę, który obrócił cały jej świat do góry nogami. Postanowiła dać sobie jeszcze jedną szansę i na powrót stać się kobietą, którą była przed zamążpójściem i którą stłamsiła w sobie dla szansy posiadania rodziny. Każda kobieta potrafi się postawić w sytuacji Giny Silver. I wiele z nich postąpiłoby podobnie. Nie ma w tym nic złego. Gdy mężczyzna rezygnuje z kobiety, ona musi odnaleźć na nowo sens życia. Nie jest to żaden szalony krok, tylko próba przetrwania o zdrowych zmysłach. Niestety w oczach mężczyzny jest to coś złego i niezrozumiałego. Zwłaszcza, gdy kobieta robi to, co zazwyczaj czyni mężczyzna- porzuca własne dziecko, by gonić za własnymi marzeniami. Dla mężczyzny, gdy robi coś takiego kobieta, jest to grzech śmiertelny, zarezerwowany tylko dla nich. Tak też Tony Parsons patrzy na rolę mężczyzny i kobiety w świecie. Według niego kobieta powinna wychowywać swoje dzieci i zrezygnować dla nich ze wszystkiego, co dla niej ważne, mimo iż dzieci mają też ojca. A gdy kobieta robi to, co zazwyczaj robi mężczyzna, piętnuje ją nieudanym życiem osobistym, zaś z mężczyzny robi męczennika i bohatera jednocześnie. Mówiąc szczerze, niezbyt mi się to spodobało.
Nie podobało mi się też to, że zarówno Harry jak i jego żona tak szybko rzucili się w nowe związki. Jak tu dalej wierzyć w prawdziwość uczucia zwanego miłością? Rozumiem, że żona była zraniona i nowym związkiem starała się zapomnieć o swoim żalu. Ale nie da się zrozumieć, dlaczego Harry tak szybko znalazł sobie nowy obiekt westchnień. Można to wytłumaczyć jedynie tym, że nigdy tak naprawdę swojej żony nie kochał. Harry to mężczyzna, który żyje w wiecznej iluzji i potrzebuje w swoim życiu tej iskierki romantycznych westchnień, które charakteryzują pierwsze randki i bez niej nie może żyć. Gdy rutyna wypaliła tę iskierkę w jego małżeństwie, bez zastanowienia zastępuje żonę inną kandydatką, mimo iż Parsons starał się ten problem przedstawić jako coś głębszego. Ale tego nie da się głębiej wyjaśnić.
Mam do zarzucenia autorowi także niekonsekwencję w traktowaniu Cyd, kobiety nagrody za niecne postępki Harry’ego. Najpierw przedstawia  ją jako romantyczkę żyjącą pośród plakatów ze starych filmów o miłości, potem zaś szybko zmienia ją w trzeźwo myślącą kobietę, która przedkłada szczęście dziecka nad swoje szczęście i która woli wejść dwa razy do tej samej rzeki, niż spróbować czegoś nowego. Po to by na końcu dać się wreszcie skusić obietnicy romansu. Autor uparł się na happy end przypominający z lekka Pretty Woman i zakończenie jest jakie jest. No cóż, chyba właśnie za to dostaje się tytuł „Książki Roku”.
Właściwie nie wiem o czym naprawdę jest ta książka. O więzi między matką i dzieckiem? O więzi między ojcem a synem? Czy o kruchości więzów między dwojgiem ludzi? A może jest to zwykły romans ukryty pod otoczką miłości między rodzicami a dziećmi? Gdzieś tam przez całą powieść przewija się Pat, syn Harryego i Giny oraz jego tęsknota za matką i próba odnalezienia się w nowej sytuacji, jaką jest rozbita rodzina. Ale myślę, że tak naprawdę nie chodzi o niego. On jest tylko dodatkiem, całkiem niezłą kością niezgody pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy dawną miłość niemal zmienili w nienawiść. Chyba po prostu dobrze brzmiało, że matka zostawia syna pod opieką nieodpowiedzialnego dziadka. A jeszcze lepiej brzmiało, gdy ojciec, który dotychczas mało interesował się życiem swojego dziecka nagle zamienia go w centrum swego wszechświata. Ale tylko na chwilę, by za moment zastąpić go Cyd i romansem, za którym tak tęsknił, gdy był ze swoją żoną. Cóż, ta książka wyzwoliła we mnie raczej negatywne uczucia i nie potrafiłam dać się ponieść miłości Cyd i Harry’ego, ani w ogóle całej historii. Towarzyszyła mi też gorzka nuta, o której staram się zapomnieć w normalnym życiu. Jest to myśl, że miłość nie jest wieczna i może się skończyć. A o tym nie chcę myśleć. Chcę wierzyć w bajki. Tony Parsons próbował mnie ściągnąć na ziemię swoją powieścią i tego nie mogę mu wybaczyć. Pewnie dlatego nie było miedzy nami uczucia na miarę Książki Roku. Ale oczywiście nie zniechęcam nikogo do tej pozycji, a nawet zachęcam. Może Wy znajdziecie w niej to, czego ja nie umiałam dostrzec.

Brak komentarzy: