wtorek, 10 grudnia 2013

Pamiętniki wampirów, księga 2- Powrót o zmierzchu, Uwięzieni


                             Niestety, kilkanaście lat, jakie dzieliły wydanie pierwszych czterech „Pamiętników wampirów” od kolejnych części, nie przyniosły niczego dobrego. Ani poprawy stylu pisarskiego autorki, ani świeżych i ciekawych pomysłów. Podczas czytania poczułam się tak, jakbym wróciła do krainy baśni, do Narnii, gdzie wszystko było możliwe, ale i czuło się każdym zmysłem dorosłości, że nie było prawdziwe. I nawet nie można było udawać, że cokolwiek z tego mogłoby się wydarzyć. Przedtem widziałam w stylu pisarskim L.J. Smith dojrzałość wystarczającą dla wyobraźni nastolatków. W kolejnych częściach jej styl przypomina raczej taki, jakim pisze się do dzieci.
                 Poczułam się nieco rozczarowana, ale właściwie byłam na to przygotowana. Już „Mrok” stanowił pewne wyzwanie dla mojej wyobraźni. „Powrót o zmierzchu” i „Uwięzieni” podniósł to wyzwanie do rangi przeświadczenia, że autorka niepotrzebnie wpadła na pomysł, że ciekawie byłoby kontynuować dobry koncept zrodzony w 1991 roku. Ja nie jestem przekonana co do tej, według mnie nietrafionej decyzji. Autorka coraz bardziej wchodzi w gąszcz baśniowego świata, który nijak nie pasuje do świata, który wykreowała w swojej pierwotnej trylogii. Książka nie była już nawet w połowie tak ciekawa, jak trylogia i w małej tylko cząstce mogę ją porównać do „Mroku”, o którym z przykrością musiałam stwierdzić, że zatracił świeżość i pomysłowość pierwszych trzech części. Czasem nawet musiałam przyznać przed samą sobą, że kolejne dwie części bywały czasami śmieszne i mało wciągające, a sceny miłości pomiędzy Eleną a Stefano wydawały się zanadto rozwleczone, nudne i nie wnoszące niczego nowego. W końcu Elena i Stefano tyle razy udowodnili wcześniej, jak wielka jest ich miłość, gotowi poświęcić jeden dla drugiego nawet własne życie, że nie widzę specjalnej potrzeby opisywania ich relacji niejako od początku, lecz samymi słowami, nie czynami.
                 Niektóre momenty przywodziły mnie nawet do pustego śmiechu nad pomysłami Smith. Elena wraca z zaświatów jako pół człowiek, pół duch i lata po pokoju jak balon albo jest ciągnięta za samochodem na sznurze do prania, bo nie potrafi się przystosować do grawitacji ziemskiej? Która najpierw potrafi mówić, a potem nagle zapomina wszystko, czego się nauczyła podczas całego swojego ziemskiego życia i musi się tego uczyć od początku? Która całuje wszystkich na przywitanie jak jakiś piesek preriowy, aby ich zapamiętać, bo nie potrafi ich poznać? Która raz jest człowiekiem, a potem, w potrzebie, znowu staje się duchem? To pomieszanie baśni z nowoczesną fantastyką jest zbyt chaotyczne i tym samym zakłóca odbiór opowieści. Niektóre zaś teksty są tak naiwne, jakby stworzyła je osoba, która pisze swoją pierwszą książkę w życiu.
                  Nie podobają mi się również wyrwane z kontekstu zdarzenia, czy akcja, która dzieje się nagle, bez żadnego wprowadzenia. Mówię o takich momentach jak nagły, nie wyjaśniony niczym powrót Damona do Fell’s Church. „Mrok” zakończył się jego wyjazdem w niewiadomym kierunku. „Powrót” zastaje go znowu w mieście, z niewiadomych przyczyn obserwującego Caroline. Gdy rozstawał się ze Stefano, bracia wydawali się pogodzeni po tym, jak Damon udowodnił kilkakrotnie, że troszczy się o brata, mimo iż wciąż pragnął Eleny dla siebie. W „Powrocie” znowu był starym Damonem, którego łączy z bratem jedynie wspólne zainteresowanie tą samą kobietą. Wrócił ton lekceważenia wobec Stefano, nienawiść do brata i złe nawyki. Podobnie było z Caroline. W poprzedniej części pogodziła się z Eleną, a w następnej już pragnęła zemsty za upokorzenia, jakich niegdyś doznała od Eleny. Cała opowieść wydawała mi się zbyt chaotyczna i jakby poskładana z różnych, nie do końca obmyślanych, pomysłów. Jakby starano się na siłę wrócić do czegoś, co było dobre. Tylko czasami takie powroty kończą się wejściem na manowce. Czasami po prostu trzeba sobie odpuścić.
                  Mimo wszystkich jej minusów, których nie byłam w stanie nie dojrzeć, muszę przyznać, że książka jest chyba magiczna. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że jak już zaczęłam czytać, to nie mogłam się od niej oderwać? Nie dlatego, że była najbardziej interesującą książką, jaką przeczytałam w życiu. Ale coś mnie do niej ciągnęło. Byłam ciekawa jak się wszystko skończy. No i chyba trzyma mnie przy niej to, że wciąż podświadomie czekam na całkowitą przemianę Damona. Tylko zastanawiam się, czy wtedy będzie on taki pociągający, mroczny i seksowny? Czy też może całkowicie straci moje zainteresowanie? Tego się niestety jeszcze nie dowiedziałam, ponieważ koniec „Uwięzionych” przyniósł zapowiedź kolejnej części. I myślę, że teraz już nie odpuszczę i będę chciała przeczytać wszystkie części do końca. Przymknę oko na wszystkie minusy i niedociągnięcia książki i sprawdzę razem z Eleną, czy da się uratować duszę Damona przed nim samym.
                  A teraz czas na ostrzeżenie, czyli krótkie streszczenie. Jeśli nie lubicie powrotów zza światów, jeśli nie trawicie przeciągania historii na siłę, poprzestańcie na pierwszych czterech częściach „Pamiętników wampirów”. A najlepiej na trzech pierwszych, zwanych przeze mnie trylogią, ponieważ pierwotnym zamysłem autorki było napisanie wyłącznie trylogii, a nie całej serii. To w niej rozgrywa się wszystko, co najważniejsze i tylko te pierwsze trzy części przynoszą powiew świeżości. Potem, im dalej w głąb lasu, tym robi się coraz ciemniej, czyli mniej interesująco. Robi się coraz bardziej baśniowo, niewiarygodnie, chaotycznie, czasem nudno. Powiela się te same pomysły, ciągle strasząc nas śmiercią bohaterów, którzy w ostatniej chwili cudem ratują się od ostateczności. Zupełnie jakby autorka bazowała na swoim pierwszym, bardzo udanym pomyśle, aby uśmiercić główną bohaterkę i tym samym wstrząsnąć swoimi czytelnikami i zapisać się w ich pamięci.
                   Czasem jednak te cudowne ocalenia są trudne do przetrawienia i wprowadzają zamęt, bo dzieją się tak nagle, jakby w nieprzemyślany sposób zacierając granicę między tym, co jest dobre, a tym, co jest po prostu śmieszne i wymuszone. Podczas czytania „Powrotu” i „Uwięzionych” nie uroniłam ani jednej łzy, mimo iż pod koniec trylogii ryczałam jak bóbr, a i „Mrok” wycisnął ze mnie kilka łez. Więc albo ja stałam się bardziej odporna na słowo Smith, albo ona stała się zbyt przewidywalna.
                     Nie mogę też oprzeć się myśli, że w trylogii wszystko było bardziej wiarygodne. Nawet to rozdarcie Eleny między Stefano, którego kochała ponad wszystko, a Damonem, którego pożądała jej ciemniejsza strona, nie potrafiąca się oprzeć jego obezwładniającej i zniewalającej mocy. W kolejnych tomach Smith próbuje wskrzesić to uczucie rozdarcia dziewczyny pomiędzy braćmi, jednak po tym, jak Elena swoją śmiercią i wymuszoną na braciach obietnicą, iż będą się o siebie troszczyć, połączyła ich i zbliżyła do siebie, ta rywalizacja między Damonem a Stefano o Elenę była jakaś taka nie na miejscu, wymuszona, jakby wyrwana z kontekstu, dziejąca się niejako obok poprzednich części. W trylogii niemal namacalne było pożądanie Eleny, któremu nie mogła się oprzeć, gdy zbliżał się do niej Damon. Jej walka z tą ciemną stroną własnej duszy, której sobie wcześniej nie uświadamiała, siła przyciągania Damona, jego stanowczość w zdobywaniu duszy dziewczyny, kawałek po kawałku, wszystko to było takie wyraźne, oczywiste i na miejscu, jakby było częściami jednej układanki, która nie byłaby już tą samą, harmonijną całością, gdyby zabrakło którejś z jej cząstek. W kolejnych tomach to uczucie całości gdzieś się rozmyło, zanikło w chaosie, który sprawiał, że wszystko było mniej wiarygodne. To, że Damon dalej pragnie Eleny dla siebie, jego lekceważenie wobec brata, którego w poprzednich częściach chronił, nawet za cenę własnego życia, wyśmiewanie się z niego, nazywanie fajtłapą, było nie na miejscu, nie pasowało do układanki, którą postawiła przede mną Smith w poprzednich częściach, całkowicie mijało się z tym Damonem, którego pokazała nam Elena. Mam nadzieję, że następne części przyniosą bardziej przemyślaną historię, której cząstki ułożą się ponownie w harmonię układanki.
                     „Powrót” zaczyna się zaraz po tym, jak Elena wróciła z zaświatów. Wydaje się być człowiekiem, ale wciąż nosi w sobie znamiona ducha. Musi się najpierw przystosować do ziemskich warunków, przypomnieć sobie, jak to jest znowu być człowiekiem. Ma też w sobie duchową moc, którą przekazuje częściowo Stefano, gdy dzielą się krwią. W ten sposób Stefano staje się silniejszy niż Damon. Jednak jeszcze silniejsze od nowej mocy Stefano jest zawiedzione zaufanie i podstępna zdrada, która więzi go z dala od Eleny i szykuje się do zniszczenia miasta. Dziewczynie zaś w walce o Fell’s Church pozostaje pomoc przyjaciół i Damona, który wydaje się inny niż do tej pory. Bardziej mroczny i okrutny. Tak okrutny, że nie tylko patrzy bez emocji na cierpienia innych, ale też sam je zadaje.
                      Nic dziwnego, ponieważ opętała go tajemnicza, nieznana moc, która wzmacnia najmroczniejsze zakamarki duszy dawcy i obraca je przeciwko niemu samemu i wszystkim dokoła. Moc zaś jest sterowana przez kogoś jeszcze bardziej potężnego, silniejszego i bardziej okrutnego niż Damon kiedykolwiek był. Kogoś potrafiącego kontrolować umysły nie tylko ludzkie, ale i każdego stworzenia, które sobie obierze za cel. Jest to kitsune, lisołak, wyglądający jak człowiek, którego lisią naturę zdradzają jedynie spiczaste uszy i czarne jak smoła włosy, zakończone płomienistą czerwienią, który przybywa do Fell’s Church, by zniszczyć miasto, razem ze swoją okrutną siostrą, ponieważ bawią ich cierpienie i zniszczenie. Gdy Stefano znika, Elena musi sama bronić miasta przed zakusami lisich bliźniaków, Shinichiego i Misao. Do pomocy ma jedynie garstkę słabych, ludzkich przyjaciół i Damona. Ale czy może mu ufać, gdy ten zachowuje się tak, jakby w jego ciele siedział ktoś obcy, którego nie poznaje nawet Elena? Czy to możliwe, żeby Damon, który zawsze ją pragnął i chronił, naprawdę chciał jej zadać ból i cierpienie, którego zapowiedź widziała w jego oczach? Czy Elena naprawdę tak bardzo się co do niego myliła, czy też ten nowy Damon ma coś wspólnego z tym dziwnym czerwonym błyskiem w jego źrenicach, którego nigdy wcześniej u niego nie widziała? Wiadome jest tylko jedno, jeśli ktokolwiek może ocalić miasto i Damona, może to zrobić tylko Elena.
                    Mam teraz spory dylemat. Nie wiem, czy mam polecać ten kolejny tom, czy nie. Myślę, że pozostawię każdemu decyzję do samodzielnego przemyślenia. Ja nie potrafiłam się oprzeć pokusie i pomimo poczucia chaosu i nieskoordynowania, nie tylko potrafiłam przymknąć oko na te niedogodności, ale i bywało tak, że nie mogłam się oderwać od tej powieści. I na pewno sięgnę po następny tom, bo muszę się dowiedzieć, co się stanie z Damonem i Stefano. Czy ostatecznie bracia się pogodzą i Damon zrezygnuje z Eleny i czy będą mogli sobie wzajemnie zaufać, bez względu na to, co się będzie działo. Wierzę w Damona, w jego dobroć, którą tyle razy okazywał, gdy bronił Stefano lub ludzi, na których mu, według jego słów, nie zależało. Wierzę w to, że jakoś się to ułoży, a także w to, że Smith ponownie uda się mnie zaczarować i utrzymać w swoim świecie, który tak mnie wciągnął, gdy czytałam trylogię. Zobaczymy, czy się nie zawiodę.

Brak komentarzy: