sobota, 23 listopada 2013

Pamiętniki Wampirów Księga 1- Przebudzenie. Walka. Szał/ L.J. Smith


                  Lubię nowe doświadczenia. Jestem na nie otwarta. Książki o miłości wręcz kocham. Czytam każdą, wartą mojej uwagi. Uwielbiam miłość w każdej odsłonie. Im trudniejsza, tym bardziej wciągająca. Miłość człowieka, młodej dziewczyny do wampira? Czemu nie. Oglądałam cykl filmów opartych na powieści Stephanie Meyer, „Sadze Zmierzch”. Dałam się wciągnąć. Nie wiedziałam, że zanim napisano „Zmierzch”, już w 1991 roku powstała inna książka o wampirach. Przeczytałam o tym na blogu Kingi, jednej z moich obserwatorek. Wówczas nie zakwitła w mojej głowie myśl, aby iść do biblioteki po „Pamiętniki Wampirów” autorstwa Lisy Jane Smith. Po prostu nie czułam takiej potrzeby. Mimo iż z wielkim zaciekawieniem oglądałam wszystkie ekranizacje „Zmierzchu”, nie stałam się nagle fanką tematu miłości między człowiekiem a wampirem. Nie wyszukiwałam w sieci wszystkich możliwych tytułów, które by taką miłość opisywało. To nie w moim stylu. Zbyt jestem przyzwyczajona do różnorodności, aby się poświęcać bez reszty wyłącznie jednemu tematowi. Zatem myśl o „Pamiętnikach” umarła gdzieś w zakamarkach niepamięci.
                   I nagle, po wielu miesiącach, stanęłam oko w oko z tym tytułem. Książka stała o dwie półki wyżej nad „Odyseją Kosmiczną”, która jako pierwsza przyciągnęła mój wzrok. Zastanawiałam się chwilę. Dziwne to połączenie- „Odyseja” i „Pamiętniki”. Ale ciekawość i chęć poznania czegoś nowego wreszcie we mnie zatryumfowały. Oba tytuły znalazły się u mnie w domu. A co tam, najwyżej nie przeczytam „Pamiętników” do końca jeśli okażą się nieciekawe- pomyślałam.
                   Dałam pierwszeństwo „Odysei”. Rzecz oczywista. Klasyki zawsze będą miały u mnie fory. Myślę, że w ten sposób postawiłam poprzeczkę bardzo wysoko pani Smith. Po mrocznej pustce kosmosu i niezgłębionej tajemnicy monolitu nagle przeniosłam się w wymyślony i kompletnie nielogiczny świat wampirów. Dwie zupełnie inne książki- inna tematyka i poziom twórczości. Hmmm, teraz  dopiero widzę, jak ciężkie zadanie miała L.J. Smith. Zwrócić moją uwagę po tak znanym i doskonałym dziele jak „Odyseja kosmiczna” to naprawdę niełatwe zadanie.
                    Gdy czytałam „Pamiętniki Wampirów”, przez moją głowę mimowolnie przebiegała ciągle jedna myśl. Że czegoś tej książce brakuje. Mimo starań autorki, aby zainteresować mnie od pierwszego zdania, w którym Elena, główna bohaterka, zwierza się pamiętnikowi ze swoich odczuć, że tego dnia stanie się coś strasznego, we mnie wciąż tkwiła jakaś wewnętrzna blokada, nie pozwalająca mi się całkowicie otworzyć na tę książkę. Czytałam z zainteresowaniem, fabuła gładko przechodziła przez sita mojego krytycyzmu, a jednak cały czas miałam nieodparte wrażenie, że zabrakło tam jednego składnika. Czegoś nieuchwytnego, czego nie potrafiłam nazwać. I w końcu to do mnie dotarło. Zabrakło mi jakiejś takiej dorosłości opisu. Dojrzałości spojrzenia. Pomyślałam, że książkę się dobrze czyta, jest miło i interesująco, ale byłam przekonana, że po następny tom nie sięgnę. Stwierdziłam, że jest to tylko przyjemna lektura, ale bez tego czegoś, co świadczy o geniuszu pisarza, co powoduje, że po przeczytaniu książki nie mogę się przez jakiś czas otrząsnąć, tak, jakbym nadal należała do świata, w który wciągnął mnie autor. Wiedziałam, że książka była bestsellerem, ale nie przeszkadzało mi to w tworzeniu własnej opinii. Nigdy nie zwracałam specjalnej uwagi na to, ile osób książkę czytało i co o niej myślało.
                   Czytałam więc dalej, ze świadomością tego braku i pomyślałam, że gdybym miała kilkanaście lat mniej, to pewnie byłabym zafascynowana. Jednak kobieta 30-letnia potrzebowała widać czegoś więcej.
                   I nagle coś się stało. Nie wiem kiedy to nastąpiło, nie potrafiłam wyznaczyć konkretnego momentu mojej przemiany, ale nagle zelektryzowała mnie świadomość kompletnego wchłonięcia przez tę opowieść. Dalej widziałam te wszystkie braki w powieści, ale nie były już one ważne, ponieważ zdałam sobie sprawę, że wreszcie przestałam się opierać tej historii, a wręcz całkowicie się w niej pogrążyłam. Zupełnie, jakby umysł dziecka przejął panowanie i zepchnął na bok krytyczną, bo dorosłą cześć umysłu.
                   Ale stało się coś jeszcze dziwniejszego. Początkowo nie potrafiłam się utożsamić z bohaterami. Nie nawiązała się między nami nić porozumienia i rzeczywistości, która pomaga mi zapomnieć się i przenieść umysł jakby do środka książki, pomiędzy bohaterów i wydarzenia. Brak tej wątłej nici przeszkadzał mi we właściwym odbiorze powieści. Byłam tego świadoma, ale nie potrafiłam jej utkać na życzenie. To nigdy nie dzieje się w ten sposób. To nie ja, lecz bohaterowie muszą ją stworzyć. Ja ją tylko łapię umysłem i wówczas przenoszę się tak głęboko w czytaną historię, że nie potrafię wrócić do świata rzeczywistości, dopóki nić ta nie zostanie zerwana przez ostatnią stronicę powieści. A potem ślad tej nici odbija się echem w moim umyśle i naznacza się na stałe w pamięci. Takie książki pamiętam na zawsze.
                  Świadomość braku tej nici była zadrą, która usilnie, wbrew mojej woli trzymała mnie w świecie rzeczywistości i nie pozwalała zapomnieć się. Brakowało mi tego uczucia zapomnienia, związania z tamtym światem, ale nic nie mogłam zrobić. Czytałam dalej, boleśnie świadoma, że jestem w domu, że leżę na własnym łóżku i czytam książkę. Tylko czytam. A ja chciałam przeżywać, bać się, kochać, płakać, wstrzymywać oddech, zapomnieć, gdzie jestem. Brakowało mi zatracenia, wyzbycia się świadomości, zagubienia w innym świecie, z którego nie chciałabym wracać. Ale nie mogłam pstryknąć palcami i stworzyć tej nici, bo ja tak chciałam. Wszystko zależało od autorki i jej bohaterów, którzy najwidoczniej nie chcieli mojego towarzystwa.
                 Myślałam, że w takim stanie, z uczuciem niespełnienia, dobrnę do końca powieści. I nagle… stwierdziłam, że już mnie nie ma w moim mieszkaniu, w nudnym szarym świecie obowiązków. Znalazłam się w Fell’s Church, całą siłą woli opierając się urokowi Damona, bo to przecież Stefano powinnam kochać. Damon jest zły, nie ma uczuć i jest śmiertelnie niebezpieczny. A jednocześnie taki pociągający. Tak! Nareszcie to poczułam. Nareszcie nić została utkana w zakątkach mojej wyobraźni i zaczęłam utożsamiać się z Eleną, przeżywać i czuć to, co ona. I teraz, kiedy już odłożyłam książkę na półkę, cieszę się, że w mojej bibliotece były te trzy części trylogii wydane jako jedna książka. Bo choć nie potrafię wyznaczyć dokładnego miejsca, dzięki któremu mój umysł odpłynął w świat fantazji, to jednak wiem, że dopiero drugi tom był tym, czego potrzebowałam. Dopiero cześć zatytułowana „Walka” przeniosła mnie w świat wyobraźni, gdzie porzuciłam swoje 30-letnie ciało i wskoczyłam w umysł nastolatki. I mimo, iż wciąż gdzieś głęboko we mnie tliła się wiedza o tych trudnych do uchwycenia i opisania, a jednak wyczuwalnych braków w fabule, to nie były już one takie rażące, ważne i przeszkadzające, ściągające wyobraźnię na ziemię.
                 Tak więc nie wiem, kiedy dokładnie nastąpiła we mnie ta przemiana. Ale wiem, dzięki czemu. A raczej, komu. Mimo iż autorka początkowo usilnie stara się pokazać nam Damona, starszego z braci Salvatore, jako tego złego wampira, zabijającego bez skrupułów, egoistycznego i nienawistnego, próbującego zmusić Elenę do miłości swoim hipnotycznym urokiem, to w drugim tomie zaczęłam zauważać, że Damon wcale nie jest taki, jak go początkowo oceniałam. A kiedy sobie to uświadomiłam, przepadłam. A gdy dostrzegłam w nim pierwsze objawy ludzkich odruchów i uczuć, kiedy zobaczyłam, że jego nienawiść do brata wcale nie jest taka nieskończona, a miłość do Eleny taka egoistyczna, zrozumiałam nie tylko to, że nie będę już potrafiła wybrać jednego  z braci, tak jak nie potrafiła wybrać Katherine i Elena, ale poczułam, że dałam się wciągnąć w tę historię kompletnie, razem z ciałem i umysłem, ze wszystkimi zmysłami i namiętnościami. A kiedy skończyłam czytać, zalana łzami i z przemożnym uczuciem żalu za zagubioną duszą Eleny, która w końcu odnalazła swój dom, swoje miejsce na ziemi, rozumiałam już, dlaczego ta książka znalazła się na liście bestsellerów. Miotana najprzeróżniejszymi uczuciami, które wyzwolili we mnie bohaterzy powieści, muszę przyznać, że Smith jest doskonałą pisarką, która umie skraść serce swoich czytelników. I wiecie co? Nawet teraz, kiedy myślę o Elenie, o tym, jaka była zagubiona, jak się zmieniła i jaka była silna, lojalna i kochająca, mam łzy w oczach. I myślę, że jeszcze długo będę hołubić pamięć o niej, o jedynej dziewczynie, która mogła pogodzić skłóconych braci i połączyć dawno zerwane więzy rodzinne.
                 Kiedy poznajemy Elenę, ciężko jest nawiązać z nią nić sympatii. Jako królowa w swojej szkole, jest nieco samolubna. Wiedząc, że wskaźnikiem popularności i urody jest zainteresowanie chłopców, robi wszystko, aby żaden nie mógł się jej oprzeć. Lubi przewodzić i stawiać na swoim. Lubi być w kręgu uwagi, w centrum życia swoich przyjaciół. Szkoła i jej uczniowie niewiele dla niej znaczą. Są, bo są. Ale skoro już są, powinni ją lubić, zazdrościć jej i marzyć o tym, aby być takim, jak ona. Ale mimo tej pustej, egoistycznej maski jest w tej dziewczynie coś, co nie pozwala jej zupełnie skreślić za te negatywne cechy charakteru. Coś, co sprawia, że człowiek zastanawia się, czy chęć przewodnictwa jest tak naprawdę cechą negatywną, czy po prostu oznaką silnej woli i niezłomnego charakteru. Może to przez to, że w pozornej pewności siebie i egoizmie widać jakieś zagubienie? Wieczne poszukiwanie czegoś, co mogłaby nazwać domem, swoim miejscem na ziemi? Czy to dlatego, że czegoś szukała, choć nie wiedziała czego, kazało jej ciągle podbijać męskie serca i porzucać je, gdy okazywało się, że nie znalazła w nich tego, czego podświadomie szukała? Czy naprawdę egoistyczna dziewczyna zastanawiałaby się, jak rzucić chłopaka, aby go nie zranić, ponieważ czuła do niego sympatię? A może to od czasu śmierci rodziców trzy lata temu Elena zaczęła się niepostrzeżenie zmieniać i szukać tego, co w życiu jest naprawdę ważne? I może to właśnie przez tę bezsensowną śmierć Elena nie może znaleźć tego, czego szuka, choć nie potrafi nawet nazwać, co to mogło być?
                 A jednak mimo tych odruchów utajonej serdeczności i głębszego charakteru, ukrytego przed wszystkimi, Elena potrafi bez skrupułów wykorzystywać innych do osiągnięcia wyznaczonego celu: Frances, która swoim oddaniem chciała zasłużyć na przyjęcie do ścisłej grupki otaczającej najpopularniejszą dziewczynę w szkole, Matta, z którym się rozstała, a mimo to wykorzystywała w celu zdobycia Stefano, a nawet swoje przyjaciółki Meredith i Bonnie, o których prawie zapomniała, kiedy poznała Stefano, a o których przypominała sobie, gdy mogły się okazać użyteczne w sprawie zdobycia Stefano. Ale czy naprawdę egoistyczna dziewczyna potrafiłaby zrezygnować z popularności za cenę miłości? Za cenę uczucia, dzięki któremu zaczyna czuć, że naprawdę żyje? Czy egoistka robiłaby wszystko, aby pogodzić zwaśnionych braci? I czy wreszcie samolubna dziewczyna poświęciłaby wszystko, aby ocalić tych, których kochała?
                 Dzięki braciom Salvatore Elena zaczyna się zmieniać. A może zawsze taka była, tylko nikt nie dostrzegał jej silnego charakteru, błędnie odczytując go jako egoizm? Bo to przecież tylko ona była w stanie dostrzec w Damonie dobro, którego nie widział nawet jego brat, Stefano. A może była ona jedyną osobą, zdolną w nim to dobro wyzwolić? A może potrafiła dostrzec w nim coś więcej, dlatego, że sama była inna niż ją ludzie widzieli?
                 Pomimo początkowej antypatii i ostrożności w obdarowywaniu sympatią, wreszcie poczułam do Eleny szacunek, a w ślad za nim popłynęły inne pozytywne uczucia. A także współczucie, że musi sobie radzić z uczuciem zagubienia i braku przynależności, o których nawet nie miała z kim porozmawiać. Że jedynym jej powiernikiem był pamiętnik, który nie mógł doradzić, pomóc uporać się z nagromadzonymi negatywnymi uczuciami. Otoczona ludźmi, a jednak nieszczęśliwa, nie rozumiana. Kiedy wreszcie zaczyna czuć, że do czegoś przynależy i zaczyna walczyć ze złem, aby ocalić za wszelką cenę to, na czym Elenie zależy, zmuszam się do radości, że dzięki temu złu, które ją w końcu zabiło, odnalazła to, czego tak długo szukała- dom. Wybrała światło, zamiast mroku, bo taką miała silną duszę, zdolną przeciwstawić się mrokowi, który ją opanował. Zdolną uratować siebie, Fell’s Church i przede wszystkim uratować Stefano i Damona przed zżerającą ich nienawiścią.
                 Elena była zupełnie inna niż Katherine, dziewczyna, która spowodowała kumulację nienawiści braci Salvatore. I była zupełnie inna, niż się wydawała na początku. Także Katherine okazała się inna, niż się wydawała. To Elena miała być samolubna, a okazało się, że taka była Katherine. Gdy jedna swoją miłością rozłączyła braci, tak druga, tym samym uczuciem próbowała ich połączyć. I chociaż obaj rywalizowali o uczucia tak jednej, jak i drugiej dziewczyny, to ta, która miała być uosobieniem niewinności, dobroci i delikatności, okazała się być egoistyczna i samolubna, a jej decyzje doprowadziły do tragedii. A ta, która miała być egoistyczna, myśląca tylko o sobie, okazała się być zbawieniem dla wszystkich. To ona nauczyła Damona, mrocznego i niebezpiecznego brata, innego życia niż tego, do którego się przyzwyczaił. Nie tylko siebie uratowała z mroku, ale i wyciągnęła z niego duszę Damona. No cóż, nikt nie jest tym, kim się wydaje, jak powiedziała Bonnie.
                  Wampiry, które przedstawia nam autorka, nie są takie, jakie znamy z innych opowieści, jak choćby tej o Hrabii Dracula. Mimo, że zabójcze, potrafią czuć, płakać, kochać, nienawidzić. Mają potrzebę akceptacji, potrzebę życia w świetle. Mają swe słabe strony. Jak wtedy, gdy rozgniewany Stefano, tak długo walczący przeciw swej zabójczej naturze, chciał jej w końcu ulec, gdy dotarło do niego, że będąc stworzeniem mroku, nigdy nie doczeka się akceptacji, nikt go nie zaakceptuje takim, jakim jest. Potrafią kochać miłością tak wielką, że odbierającą wolę wiecznego życia, gdy los odbiera im ukochaną osobę. Potrafią kochać miłością, której siła wyciąga ich z mroku i zmusza do poświęceń. Są targani przez uczucia silniejsze niż ludzkie i przez to są tacy pociągający. Stefano i Damon różnią się od siebie i obaj są tak pociągający, że nie potrafię dokonać wyboru między nimi. Katherine też nie potrafiła i wywołała tym tragedię, która trwała przez 500 kolejnych lat.
                Stefano, wciąż żyjący tragedią sprzed wielu lat, obwiniający się o śmierć Katherine i Damona, nienawidzi siebie za to, jaki jest i za to, że skazał swojego brata na wieczne potępienie i życie w mroku. W jego oczach widać bezbrzeżny smutek, a jednocześnie determinację, aby zwalczyć naturę mroku, z której się zrodził po swojej śmierci. Z jego oczu wyziera ogromna samotność, ponieważ Stefano nie należy ani do świata mroku, którego się wyrzekł, ani do świata światła, który nie chciał go przyjąć. Nie ma swojego miejsca na ziemi, tak jak Elena, dlatego oboje tak dobrze się rozumieją. Jest opiekuńczy, czujący potrzebę chronienia tego, co kocha. Nie chce narażac Eleny na niebezpieczeństwo, nie chce też postępować samolubnie, tak jak niegdyś Katherine, która dla własnej przyjemności postanowiła przemienić obu braci w wampirów, nie tłumacząc zakochanym i zaślepionym chłopakom, z czym się taka decyzja wiąże. Żaden z nich nie wiedział, jak to jest żyć w ciągłym mroku, z ciągłym uczuciem głodu i wyrzeczenia się nie tylko całego świata, ale i ludzkich uczuć. Byli oni gotowi zrobić wszystko, byle tylko móc być z Katherine, a ta przyjęła ich dar jakby to była zwyczajna drobnostka. Ale kiedy wreszcie doszło do przemiany, Stefano zrozumiał, jak złe jest życie, na które skazała go młoda wampirzyca i od tamtej pory brzydzi się siebie i nienawidzi siebie za to, czym się stał. Nigdy nie chciał, aby Elena poznała jego naturę, dlatego ukrywa przed nią swoje uczucia i stara się zbudować między nimi mur obojętności. Gdy ten mur runął, gdy Elena dowiaduje się, że jest wampirem, nie chce przyjmować jej podarunków z krwi, nawet gdy bardzo tego potrzebuje, tak wielka była jego obawa, aby nie przemienić dziewczyny w wampira i nie skazać jej na los, który stał się jego udziałem w wyniku głupoty młodości. Nie chce jej zmuszać do zrezygnowania ze światła w imię miłości, ponieważ wie, jak straszne jest życie w ciągłym mroku.
              Z kolei Damon, niebezpiecznie pociągający, piekielnie przystojny i pewny siebie, trwa w nienawiści do brata, niczego nie żałując, a zwłaszcza tego, że wybrał życie w mroku. Ukazany jako prawdziwe zło, raz po raz przejawia ludzkie cechy, którymi potrafi sobie zjednać moje serce i sympatię. Również opiekuńczy, ale na swój sposób, który potrafi dostrzec tylko Elena. Przy całym swym egoiźmie, nie decyduje się korzystać z pełni ze swych mocy i ze swojej przewagi nad dziewczyną, aby przemienić ją w wampira wbrew jej woli. Mimo iż ostrzegał Elenę, że niedługo będzie należała do niego, pomimo tego, że nieraz grał nie fair, aby móc zbliżyć się do niej, wymuszając na Elenie wymianę krwi, mimo iż wiele razy namawiał ją, by została jego królową mroku, nie decyduje się przemienić ją, prawdopodobnie oddając jej prawo wyboru. I jak tu się gniewać na jego poprzednie wybryki? Ja nie potrafię.
              Tak różni, a tak samo mroczni i pociągający. I walczący ponownie o miłość jednej dziewczyny.
              Pociągające, prawda? Zatem życzę przyjemnej lektury. Ja muszę się rozejrzeć za kolejną książką L.J. Smith. Ale to dopiero wówczas, kiedy w moim umyśle nieco przygaśnie pamięć o Elenie, Stefano i Damonie. Na razie wspomnienie o nich jest zbyt żywe w moim umyśle, a ja nie chcę ich zastępować nikim innym. I choć Smith, pod wpływem swoich fanów, dopisała do trylogii kolejną część, to na razie nie mam siły się w nią zagłębiać. Dla mnie ta historia już się skończyła z trzecim tomem i odnalezieniem przez Elenę tego, czego tak długo i bezskutecznie szukała.

                  Jeszcze kilka słów o samym wydawnictwie. „Pamiętniki Wampirów”, które ja czytałam, zostały wydane w 2011 roku, przez wydawnictwo Amber. I niestety jestem trochę zawiedziona. Po pierwsze okładka, która stanowi o braku pomysłowości. Jak się domyślam, postaci na okładce pochodzą z serialu, który został nakręcony na motywach powieści. Dla mnie te postaci stanowią zaprzeczenie. Burzą moje własne postrzeganie. Burzą to, co sobie wyobraziłam na podstawie opisów. Już samo pokazanie postaci odbiera pole dla wyobraźni. Ale dorzucanie do tego postaci serialowych lub filmowych już w ogóle mija się z celem. Ja nie widzę w nich tego, o czym pisała Smith. Elena nie jest nawet blondynką. W Stefano nie ma smutku, w Damonie hipnotyzującego uroku przebijającego z oczu. I obaj nie są piękni, tylko zwyczajni.
                 Ale z tym mogę sobie jakoś poradzić, wystarczy nie patrzeć na okładkę i samemu stworzyć sobie ucieleśnienie opisywanych postaci w umyśle. Ale błędów wynikających ze słabej korekty nie da się już pominąć. Już to kiedyś pisałam przy okazji innej książki. Jeśli już wydawnictwo zabiera się za wydawanie bestsellerowego tytułu, powinno zadbać o jej właściwą korektę. Nie chcę się w książce natykać na błędy w druku, bo ściągają mnie one wbrew mojej woli na ziemię, podczas gdy ja wolę przebywać w świecie wyobraźni. Najzabawniejsze było ujrzeć wypowiadającą się nagle Caroline, podczas gdy tak naprawdę nie było jej w towarzystwie osób, gdzie się nagle odezwała, gdy o niej rozmawiano. Mogło to trochę wytrącić czytelnika z równowagi, zanim ten zorientował się, że to jest tylko zwykły błąd druku, a nie błąd w jego rozumowaniu.
                Wspominam o tym, ponieważ przeczytałam wiele książek w życiu, większość z nich to książki starsze. Rzadko czytam nowości z racji tego, że biblioteki nie mają ich za wiele. Ale dzięki temu mogę powiedzieć, że dawniej większą uwagę przywiązywano do właściwej korekty.
To by było na tyle, jeśli chodzi o narzekanie. Do usłyszenia przy następnej książce :)

2 komentarze:

Agnieszka pisze...

Świetna recenzja, zachęciłaś mnie do
przeczytania. http://ksiazkostrefa.blogspot.com/

Gone_With_The_Books pisze...

Dzięki. To jest właśnie to, co chciałam robić- zachęcać do czytania :)