środa, 11 września 2013

"Dotyk Crossa" vs "Pięćdziesiąt twarzy Greya"

Seria "Crossfire":
1. Dotyk Crossa / Bared to you
2. Płomień Crossa / Reflected in You
3. Wyznanie Crossa / Entwined with You

Okazuje się, że trylogia zmieniła się w serię i będziemy mogli cieszyć się 5 tomami książki. Kolejne tomy to:

4. Captivated by You - data wydania oryginalnego wciąż nie znana. Na tytuł polski zapewne pozostanie nam długo jeszcze czekać.

" Reminder: The release date won't be announced until the book is in the final stages of production. If you share this image, please share that information, too. I'm getting a TON of emails, tweets, and posts asking when Captivated by You will be released. The best thing to do is sign up for my newsletter (on the Contact page of my website) and I'll send out a newsletter as soon as pre-ordering becomes available. Thank you! I hope you love the title as much as I do!"
- Sylvia Day
 Czyli innymi słowy autorka nie zna jeszcze daty druku, zaleca zapisanie się do jej newstellera, aby być powiadomionym o tym doniosłym wydarzeniu.
5. Untitled - Czyli tytuł jeszcze nie znany, tak samo jak data ukazania się w druku.

A tymczasem:



            Tytuł oryginału: Bared to You
            Autor: Sylvia Day
            Wydawnictwo: Wielka Litera

            Rok wyd.: 2012
            Trylogia: Crossfire

            Liczba stron: 416
           





                         Przede wszystkim chciałabym zauważyć, że czytanie „Dotyku Crossa”, zaraz po książce „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, nie jest dobrym pomysłem. Szereg podobieństw, nad którymi mimowolnie się zastanawiamy, może nam nieco zepsuć przyjemność czytania, poprzez odciągnięcie uwagi od właściwych sprawy, czyli historii miłosnej. Ciągłe analizowanie, która z autorek przedstawiła swoją historię lepiej, ciekawiej, głębiej, bardziej interesująco, a także powracające wspomnienia z poprzedniej lektury, których nie da się tak po prostu zepchnąć w niepamięć, wdzierają się pomiędzy nas, to, jak odbieramy książkę, a Gideona Crossa. Taką więc daję małą radę- zrobić sobie przerwę, żeby cieszyć się w pełni ze spotkania ze światem namiętności i miłością i dopiero po upływie pewnego czasu sięgnąć po drugą książkę.

              Zanim zabrałam się do lektury, zrobiłam coś, czego nie mam w zwyczaju robić- przeczytałam kilka krótkich recenzji, które znalazłam w Internecie. Nie były to recenzje profesjonalne, tylko takie indywidualne, podobne do moich. Podczas zaznajamiania się z nimi, spotkałam się parokrotnie ze stwierdzeniem, iż mimo początkowych podobieństw do Greya, Cross szybko zmienia wymiar i staje się zupełnie inną książką, z bardziej wiarygodnymi postaciami, lepiej naszkicowanymi charakterami, także bohaterów drugoplanowych, którzy również borykają się z problemami.

                        Pamiętałam słowa, które wówczas przeczytałam i towarzyszyły mi one podczas lektury. I przez te słowa czekałam podświadomie na moment, w którym historia wzniesie się na ten inny, lepszy wymiar, mający porwać mnie w zapomnienie, niczym trąba powietrzna, odciągając mnie zupełnie od wspomnień z poprzedniej książki i pokazując mi jak na dłoni, w jakim znacznym stopniu „Dotyk Crossa” przewyższył „Pięćdziesiąt twarzy Greya”.

               Jednak mimo otwartego umysłu i naprawdę wielkich chęci, aby dać się porwać tej historii w jeszcze większym stopniu, niż przy czytaniu Greya, nie udało mi się osiągnąć tego stanu. Nie osiągnęłam nawet w połowie owego stanu podniecenia i kompletnego zatracenia, w jakim trwałam podczas czytania „Pięćdziesięciu twarzy Greya”. Crossowi nie udało się odciągnąć mojego umysłu od otaczającego świata, jak to się udało Greyowi. Co więcej, nie potrafiłam się opędzić od myśli o podobieństwach, jakie łączą te dwie książki, a które ja, zupełnie nieświadomie, wychwytywałam. I mimo, iż dostrzegłam, że Sylvia Day, autorka ”Dotyku Crossa”, operowała dużo lepszym warsztatem pisarskim, litościwie uwalniając nas od nieznośnych powtórzeń, którymi ochoczo raczyła nas E. L. James, ja wciąż miałam wrażenie, jakby obie autorki uczestniczyły w tych samych warsztatach literackich, na których ktoś rzucił pomysł zarysu pewnej historii, a Day i James postanowiły, każda na swój sposób, opisać tę historię najlepiej, jak potrafiła.

                 Zdaję sobie sprawę, że bohaterowie „Dotyku Crossa” byli dużo lepiej przedstawieni, charaktery lepiej opisane, a język, w jakim została napisana książka, wykazywał dużo wyższy kunszt i większe doświadczenie pisarskie. Ale uważam mimo to, iż „konkurs” na ciekawiej zaprezentowaną historię wygrała James, ze swoją trylogią „Pięćdziesiąt odcieni”.

                Anastasia i Christian, bohaterowie książki „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, od razu przemówili do mojego spragnionego miłości serca, natomiast Eva i Gideon wciąż do niego pukają, mimo iż za chwilę zacznę zagłębiać się w kolejnyi tom trylogii „Crossfire”. Problemy z którymi walczył Christian i sposób, w jaki to robił, wzruszyły mnie bardziej, niż sytuacja Crossa. Bezbronność Christiana wobec uczuć, których nie zaznał za młodu, była bardziej widoczna, lepiej wpleciona w historię trudnej miłości, niż bezbronność Crossa, której ja nie widziałam, a o istnieniu której usilnie próbowała mnie przekonać autorka.. Przeskakiwanie Christiana z trybu władcy i kontrolera, w tryb „zrobię dla ciebie wszystko”, trafił w mój czuły punkt, który nazywa się romantyzmem. Wzruszająca wiara Anastasii w Christiana, w to, że potrafi zwalczyć demony przeszłości i wreszcie uwierzyć, że zasługuje na bycie kochanym, jego bezbronność, której nie umiał przed nią ukryć, choć skrywał ją przed całym światem oraz przepiękna historia miłości między dwojgiem bohaterów, zmuszonych do walki o przetrwanie ich związku, opartego na kruchych podstawach, zatryumfowała nad niedostatkami warsztatu pisarskiego E. L. James. I wygrała w moich oczach z „Dotykiem Crossa”. W Christianie się zakochałam, z Crossem tylko lubię przebywać. I niech to zdanie będzie moim najbardziej wymownym porównaniem obu książek. Po prostu się wyłamałam i nie poszłam za radą jednej z recenzentek, której słowa widnieją na stronie tytułowej, przekonujące czytelników, że jeśli spodobało się nam „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, to w „Dotyku Crossa” się zakochamy. Cóż, nie zakochałam się. Widocznie nie potrafię kochać dwóch mężczyzn jednocześnie : )

                Zatrzymajmy się na chwilę przy porównaniu tych dwu książek. Pierwszym łącznikiem obu historii jest tytuł. Jeden przywodzi na myśl drugi. A to poprzez zastosowanie tego samego chwytu, jakimi były dwa krótkie, męskie nazwiska. Podejrzewam, że tytuł „Pięćdziesiąt twarzy Greya” był wymysłem wydawnictwa, które zgodziło się na wydanie powieści James i zapewne wydźwięk tytułu miał zachęcić do przeczytania książki. Tytuł „Dotyk Crossa” mógł mieć takie samo zadanie; a nawet pokuszę się o tezę, iż miał nawiązywać do Greya. Może książka miała w ten sposób dotrzeć do większej rzeszy czytelników, zafascynowanych pisarstwem James i tego typu romansami, połączonymi z erotykami, unosząc się na skrzydłach sukcesu Greya.

               Inną okolicznością, łączącą obie pozycje, jest trudna przeszłość męskich bohaterów i otoczka tajemnicy, towarzyszącej tej przeszłości, którą chcą poznać postacie kobiece. Różnica między Greyem a Crossem jest taka, że w „Pięćdziesięciu twarzach Greya” tylko Christian borykał się z trudnymi wspomnieniami z przeszłości, podczas gdy w „Dotyku Crossa” oboje głównych bohaterów musiało codziennie stawiać czoła swoim demonom, które miały moc zniszczenia uczucia, rodzącego się pomiędzy Evą a Gideonem. W obu powieściach do samego końca nie znamy przeszłości panów, mamy tylko okazję chwytać strzępki informacji, podawane nam przez autorki cierpliwie i bez pośpiechu, pozwalając nam jedynie obserwować, jaki trudna przeszłość ma wpływ na życie i związki z kobietami Christiana i Gideona.

                Obaj miewają koszmary, w których wraca do nich bolesna przeszłość. Jeden i drugi ma problemy z angażowaniem się w prawdziwy i szczery związek z kobietą. Obaj lubią się pieprzyć i sprawować kontrolę nad wszystkimi aspektami swojego życia i życia tych, na których im zależy. W obie historie wpleciony jest wątek dominanta i uległej, z tą różnicą, że w pierwszym tomie Crossfire jest on tylko zarysowany pod koniec książki, podczas gdy cały wątek związku Christiana i Any toczył się wokół tej problematyki. Również obie panie mają problem z uległością wobec swoich władczych mężczyzn, choć w „Pięćdziesięciu odcieniach” Ana cały czas walczy z narzuconą jej przez Greya rolą uległej, podczas gdy Gideon przekonuje Evę, że to ona sama potrzebuje tej uległości wobec mężczyzny, którego kocha, aby zniszczyć swoje własne demony i obawy. Przekonuje ją, że może to być dla niej swoistą terapią, zdolną uleczyć jej poharataną duszę.

              Zarówno Gideon, jak i Christian mają ciągotki prześladowcze, zbierając informacje o swoich dziewczynach za ich plecami i mają wyjątkowe zdolności do dawania wielokrotnych orgazmów samym tylko spojrzeniem lub intonacją głosu. A pod ich dotykiem kobiety niemal wybuchają. Choć to Eva nazywa swojego faceta Mrocznym i Niebezpiecznym, to określenie pasuje jak ulał także do Christiana. Obaj też są chorobliwie zazdrośni, choć mnie tą swoją zazdrością potrafili zjednać, gdyż wolę silną zazdrość niż całkowitą obojętność. Bo wiem, że w ten sposób mężczyźni okazują swoje uczucia.

             Największą różnicę w obu książkach stanowią postacie damskie. Anastasia jest początkowo nieśmiała, później pokazuje coraz bardziej waleczne oblicze. Jest też niedoświadczona seksualnie, a Christian jest jej pierwszym mężczyzną. Swoją niewinnością zaskakuje mężczyznę i jednocześnie przekonuje go, że jest tą jedną, jedyną. Natomiast Eva jest kobietą emanującą seksem, która wie, czego chce w kontaktach z mężczyznami i chociaż w młodości została przez jednego z nich straszliwie skrzywdzona, to właśnie ona zdaje się być tą bardziej namiętną w związku z Gideonem. Jednak obie kobiety łączy zaskakująca zgodność w rozpadaniu się na kawałki podczas przeżywania orgazmu. Widocznie tak trudno jest opisać poczucie spełnienia, że obie autorki chwytają się tych samych frazesów, choć na szczęście Day dużo rzadziej sięga po tę metodę opisu, ponieważ zdarzyło jej się to tylko dwa razy.

             Podczas czytania Crossa towarzyszyło mi czasem wrażenie, że obaj panowie wyskoczyli w jednej bajki. Obaj dwudziestokilkuletni (Christain 27 lat, Gideon 28 lat), obrzydliwie bogaci, potrzebujący swoich pieniędzy, by kontrolować wszystko wokół siebie i mieć poczucie panowania nad swoim życiem. Obaj dzierżący władzę, z ich zdaniem liczyli się nie tylko pracownicy, ale i rodzina. Obaj udzielający się charytatywnie, robiący ogromne wrażenie na kobietach, a wokół jednego i drugiego krążyła kobieta, mająca mocniejszą pozycję w życiu bohatera, która mogła zagrozić pozycji Any i Evy. Christian miał swoją Panią Robinson (Elena Lincoln), która wprowadziła go w tajniki BDSM i uratowała przed autodestrukcją, a Gideon miał Magdalene Perez, która samą siebie widziała w roli pani Cross. Chociaż nie, Gideon Cross miał dwie takie panny, które potrafiły wzbudzić zazdrość Evy, ponieważ na końcu książki na scenę wkracza Corine, była narzeczona Crossa, która, czuję to w kościach, da się Evie porządnie we znaki w następnym tomie.

              Kolejna wspólna cecha Christiana i Gideona to ich poważny wygląd zewnętrzny, przekłamujący ich prawdziwy, młody wiek, od czasu do czasu przebłyskujący spomiędzy władczych oczu.

             Gideon, tak jak Christian, miał w zwyczaju przeczesywać nerwowo ręką przydługie włosy. Obaj zdawali sobie sprawę, że kobiety leciały tylko na ich wygląd i pieniądze, jednocześnie wierząc, że gdyby poznały ich sekrety, gdyby dowiedziały się, jak bardzo byli w środku popieprzeni, to nie mogłyby ich kochać. Jeden i drugi, gdy znaleźli już kobiety swojego życia, nie wyobrażali sobie dalszej egzystencji bez nich, potrafiąc zrobić dla nich wszystko, nawet łamać swoje zasady i przekraczać granice.

              Obaj panowie początkowo chcą tylko seksu, związku opartego na fizycznym zaspokojeniu i jasnych zasadach, w których nie ma miejsca na uczucia, zapewniając, że nie mają czasu ani chęci na prawdziwe randki, przekonując, że nie ma w nich ani odrobiny romantyzmu. Jednak pod wpływem swych kobiet, wykazują się nagle ogromną wolą walki oraz chęcią do romantycznych gestów. Obaj lubią trącać się ze swoimi kobietami nosem, jakby tylko w ten sposób potrafili okazać im czułość, a niemal namacalne napięcie seksualne, które wyczuwają, jak tylko znajdą się obok kobiet swojego życia, każe im uprawiać seks wszędzie i tak często, jak to tylko możliwe. Obaj wiedzą, czego chcą od życia i w dążeniu do wyznaczonych sobie celów są jak dwa tarany, przed którymi nie ostanie się żadna przeszkoda.

              A wracając do pań, obie miały niezłe wejście, zwracając tym uwagę swoich mężczyzn. Anastasia, wchodząc do gabinetu Christiana podczas pierwszego spotkania, przewróciła się, natomiast Eva upadła na tyłek, przyglądając się Gideonowi, który kucał tuż przed nią. No i wreszcie, obie kobiety postanowiły w pewnym momencie odejść od swoich mężczyzn, odliczając dni od rozstania, które upływały im w potwornym bólu serca. (W Greyu był „dzień trzeci po Christianie”, w Crossie czytamy o „drugim dniu bez Gideona”.)

            Niejednokrotnie spotkałam się z zarzutem, że postacie w Greyu są płaskie, niewiarygodne, przerysowane, a „Dotyk Crossa” wyróżnia się na tle „Pięćdziesięciu odcieni” swoimi bardziej skomplikowanymi bohaterami, tak głównymi, jak i drugoplanowymi. Cóż, prawdopodobnie tak jest. Główni bohaterowie walczą tu z większymi problemami, wobec których są bezbronni, a postacie drugoplanowe także nie są bez skazy i również walczą ze swoją przeszłością. Ale tak naprawdę mam wrażenie, że matka Evy jest tam tylko po to, aby sprawiać dziewczynie problemy i tym samym komplikować historię na siłę. Jej mąż, Stanton, jest zapychaczem nie wartym wspomnienia, a jedynie przyjaciel i współlokator Evy, Cary, jest tym bohaterem, który nadaje szczególny klimat i charakter historii, a jego postać zdaje się być tą, która jest tu niezbędna i coś wnosząca do opowieści. Jest zabawny, zdaje się rozumieć Evę jak nikt inny i też ma swoje problemy, dzięki którym raz po raz pieprzy sobie układające się powoli życie. Gdyby jego zabrakło, zabrakłoby tego skrawka inności, odróżniającego „Dotyk Crossa” od „Pięćdziesięciu twarzy Greya”.

             No ale dość już tych porównań, którym poświęciłam wystarczająco dużo miejsca. Tak się właśnie dzieje, kiedy czytamy te książki, jedna po drugiej. Zaczynamy mimowolnie dostrzegać tę samą historię, spisaną przez dwóch różnych autorów.

             Najważniejsze, co mogę powiedzieć o „Dotyku Crossa” jest to, że jest dużo lepiej stylistycznie napisany od Greya, bohaterowie mają więcej problemów do rozwiązania i bardzo dobrze czyta się tę książkę. I na pewno wiele osób stwierdzi, że jest to książka dużo lepsza od „Pięćdziesięciu twarzy Greya”. Powiedzą, że jest dużo ciekawsza i bardziej intrygująca. Ja oddałam serce Christianowi Greyowi i tam też ono pozostanie, przy tamtej książce.

           „Dotyk Crossa” opowiada o tym samym, co „Pięćdziesiąt twarzy Greya”: o trudnej miłości między bohaterami mocno doświadczonymi przez życie, którzy muszą bronić swojego związku przed wspomnieniami z przeszłości i przed niszczycielskimi, autodestrukcyjnymi siłami, które w nich drzemią. Jest to opowieść o pasji, o namiętności, której nie sposób się oprzeć i o porywach serca, o których marzy każda z nas. Książka jest bardzo interesująca, najeżona scenami seksu, bardzo erotyczna. Lecz znajdzie się też w niej dużo miejsca na miłość i przyjaźń.

          Co do samej sfery seksualnej, gdzieś czytałam wypowiedź na temat scen seksu, opisanych w porównywanych przeze mnie książkach. Przeczytałam, że seks w „Dotyku Crossa” jest dużo lepiej opisany niż w „Pięćdziesięciu twarzach Greya”. Możliwe, że osoba, która pisała ten komentarz, miała rację. Trudno mi to ocenić, jako że nie zwykłam czytać erotyków. Jednego jestem pewna- wiem, jak się czułam, gdy natrafiałam na te sceny w „Dotyku Crossa”. Otóż czasami miałam wrażenie, jakbym miała do czynienia z niemieckim filmem pornograficznym. Wyczytałam w tej książce chyba wszystkie określenia męskich i damskich narządów rozrodczych. A przy pierwszej scenie seksu w limuzynie, kiedy Gideon powiedział: „Ależ trysnę”, po czym w ekstazie wyrzucał z siebie zachęcające: „Jeb, jeb, jeb”, musiałam przerwać na chwilę czytanie. Zmarszczyłam w niedowierzaniu i zdziwieniu nos, nieco zniesmaczona, a w mojej głowie powstało niezbyt mądre zapytanie: WTF?

           Na szczęście po tej, w mojej głowie, historycznej już scenie uprawiania miłości, odczucia obcowania z niemiecką pornografią osłabło, gdyż opisy stały się bardziej wysublimowane. W „Pięćdziesięciu twarzach Greya” opisy cały czas były takie, więc nie przeszkadzały mi w zupełności, a nawet dodawały odpowiedniej dawki pikanterii w tej całej historii.

           Pomijając ten cały seks, wokół którego zbudowana jest słodko-gorzka miłość Evy i Gideona, pozostaje nam naprawdę dobrze opisana historia. Wprawdzie nie było we mnie tego dreszczyku emocji, jaki czułam podczas obcowania z Christianem i Aną, to jednak z czystym sercem mogę polecić „Dotyk Crossa” wszystkim tym, którzy znają Greya lub nie znają, a po prostu lubią czytać o miłości.

             Po przeczytaniu „Dotyku Crossa” powstał w mojej głowie szereg pytań. Czy dwojgu ludziom z poharatanymi duszami i skomplikowanymi charakterami, pełnymi namiętności i zazdrości oraz strachu przed utratą miłości, uda się stworzyć związek? Czy Eva wreszcie przestanie uciekać przed problemami i zacznie stawiać im czoła? Czy uwierzy, że jej także należy się szczęście pomimo tego, co przeszła w życiu? Czy dostrzeże to, że dobre chwile mają prawo trwać wiecznie, jeśli się o nie walczy? Czy mężczyzna, który z niechęcią opowiada o zbyt wygórowanych oczekiwaniach kobiet, którym nie może i nie chce sprostać, jest w stanie ofiarować Evie to, czego ona potrzebuje? Czy uzależnienie od siebie to na pewno miłość? Czy Gideon się wreszcie otworzy całkowicie i wyzna swoje sekrety kobiecie, która była jego bezpieczną przystanią i opoką? Czy Eva zwalczy w sobie brak poczucia własnej wartości, nadszarpnięty przez wydarzenia z przeszłości? Powiem jedno… też chętnie się tego wszystkiego dowiem i już dziś zaczynam wczytywać się w drugi tom : )





   A oto w jakich okolicznościach powstawał ten post. Aż chciało się pisać...



9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Zgadzam sie w 100%....pomimo ze zapowiadano ze jest to bardziej interesujaca ksiazka od 50twarzy Greya....osobiscie uwazam ze historia Anastasjii i Szarego wciagnela mnie bardziej i zostawila duzy slad.. w sercu zostanie mi zawsze On Piekny i Skomplikowany Greay

Gone_With_The_Books pisze...

Cieszę się, że nie tylko ja się zbuntowałam przeciwko ogólnej opinii na temat tych dwóch książek :)

Anonimowy pisze...

Genialne porównanie:) Ja osobiście zauważyłam jeszcze kilka różnic pomiędzy Grey'em a Crosse'm. Cross wydał mi się mniej kulturalny od Grey'a, bezpośredni oraz bardziej niebezpieczny. Oczywiście ma to również swoje plusy:) Wydaje mi się, że jego charakter lepiej odzwierciedla młodego biznesmena odnoszącego sukcesy.

Gone_With_The_Books pisze...

Całkowicie się z Tobą zgadzam. Crossowi czasem chciało się dać na początku w twarz za tę bezpośredniość. No ale cóż, z drugiej strony na kobiety działa takie zachowanie samca alfa :)

Anonimowy pisze...

A ja przyznam sie ze miedzy m.in. przez tea "bezczelbosc" Crossa w kontaktach z ludzmi bardziej podobal mi sie szary jako odzwierciedlenie mlodego, bogatego biznesmena... ale to chyba wywodzi sie tez z kontaktow z rodzina(rodzicami) Grey z ogromnym szacunkiem i mloscia, Cross z niechecia, wrecz nienawiscia... juz sie nie moge doczekac ekranizacji Greya choc wiem ze to co powstalo w mojej glowie podczas czytania rozczaruje mnie na ekranie :/

Gone_With_The_Books pisze...

A może się zdziwisz i reżyser filmu stanie na wysokości zadania? Chociaż prawdę mówiąc ja też boję się, że moje oczekiwania wobec tego filmu są zbyt wysokie :)

Anonimowy pisze...

Nie wiem czy wiecie ze , trylogia grey'a zostala napisana jakies 10 lat temu jako calosc. Niestety nie przebila sie :/ ... i dopiero teraz robi furore ;) . Pzdr

Gone_With_The_Books pisze...

Bo wcześniej znana była tylko niewielkiemu gronu czytelników, zafascynowanych sagą "Zmierzch". Grey wówczas opublikowany był na stronie internetowej, poświęconej fan fiction, jako właśnie takie fan fiction, czyli ciąg dalszy "Zmierzchu". Dopiero po pewnych przeróbkach powstała zupełnie nowa książka, dla wszystkich, a nie tylko dla fanów "Zmierzchu".

Anonimowy pisze...

Mam takie samo odczucie co do tych obu sag. Przeczytałam trylogię Greya w 4 dni, nie mogłam się od niej oderwać. Sylvię Day poleciła mi znajoma. stwierdziła, że skoro byłam tak zadowolona Greyem to na pewno spodoba mi się Cross. Hmmm niestety nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że bohaterowie są , w niektórych momentach niemal identyczni. Mimo iż czekam na dalsze losy Evy i Gideona to jednak z całą pewnością mogę stwierdzić , że moje serce podbił Christian. Nie mogę doczekać się filmu i mam nadzieję , że się nie zawiodę :)