niedziela, 29 stycznia 2017

Girl 15 Flirting for England/ Sue Limb


Pamiętacie jak wychwalałam pod niebiosa nową Georgię Nicolson stworzoną przez Sue Limb w postaci Jess Jordan? Przypominacie sobie, jak byłam nią zachwycona? Ten zachwyt doprowadził mnie do szaleńczego zakupu trzech kolejnych książek z serii. Dzięki Bogu znalazłam te książki przez Internet, więc kupiłam je niemalże za grosze. Kocham książki, ale kiedy muszę jakąś kupić na własność, moje serce krwawi. Z powodu wydanych pieniędzy, które mogłam odłożyć na ważniejszy cel (jak np. zakup czekolady) oraz przez brak miejsca w mojej kawalerce. Nie wiem gdzie mam składować moje książki, nie mam doprawdy miejsca na ich upchnięcie, więc wolę ich w ogóle nie mieć. Życie bez książek jest dużo łatwiejsze, jeśli wiecie co mam na myśli. To tak jak z posiadaniem psa. Kochacie psy, ale najlepiej cudze. A za wszystkim stoi słowo- wolność. Ja uwielbiam być wolna, a bałagan sprawia, że czuję się jakbym miała nałożone kajdany, bo nie mogę przestać o tym myśleć, bo ciągle kombinuję jak znaleźć czas na posprzątanie wszystkiego, bo nie mam tak naprawdę jak sprzątnąć tego, co zalega na półce pod stolikiem, gdyż nie mam mojej upragnionej komody, którą kupujemy z mężem od 3 lat. Także widzicie, jakie to było z mojej strony poświęcenie, kupno owych trzech książek. Ale po prostu nie mogłam wytrzymać z ciekawości, co znowu wymyśli Jess w następnej części.
Gdy przeglądałam Internet w poszukiwaniu informacji o książkach, które aktualnie miałam na tapecie, dowiedziałam się, jaka jest właściwa kolejność czytania przygód Jess Jordan. I okazało się, że jak zwykle zaczęłam od złej strony. A mówiąc bardziej szczegółowo, od części drugiej. A że zakupiłam sobie część pierwszą, trzecią i czwartą, więc zdecydowałam się cofnąć, mimo iż wiedziałam już jaka będzie przyszłość głównych bohaterów. Okazało się, że ta mała pomyłka nie wpłynęła w ogóle na odbiór książki, bo wygląda na to, że tą serię można czytać osobno, gdyż dzięki urokowi i szaleństwie Jess będziemy się z nią dobrze bawić nawet bez chronologicznej ciągłości, tym bardziej, że tak naprawdę nie jestem tej kolejności wcale taka pewna.
Skąd ta niepewność. Ano stąd, że część „Girl 15: Flirting for England” na jednej ze stron internetowych opisana jest jako część 0,5, co każe mniemać, iż została napisana w innej kolejności, niejako dodana na początek jak pismo przewodnie w urzędowym liście. Daje się to także trochę wyczuć z konceptu, gdyż cała historia zaczyna się ni z gruszki, niż z pietruszki, zupełnie jak w części „Charming but Insane”. W związku z tym tak naprawdę nie wiem, która z części była pierwsza (przyjmijmy więc dla ułatwienia recenzji kolejność, którą opisałam pod pierwszym postem dotyczącym Sue Limb), ale zdecydowanie wiem, która była lepsza. Bezapelacyjnie wyznaczam na królową balu część „Charming but Insane”.
A dlaczego? Bo była zabawniejsza, bardziej szalona, lepiej przemyślana i… zabawniejsza. Powtarzam się? No cóż, piszę tylko szczerą prawdę. W „Flirting for England” też mamy kawał dobrego humoru i całkiem niezły misz masz spowodowany kombinacjami Jess, ale tak naprawdę prawdziwa Jess Jordan zaczyna się dopiero od drugiej połowy książki, pierwsza zaś jest trochę zbyt niewinna jak na mój gust i cały koncept. I jak już wspomniałam, jest jakby lekko wstawiona na siłę, a co za tym idzie, wydaje się być trochę nieprzemyślana. Myślałam, że ta część będzie prologiem do następnej, tymczasem była zupełnie odrębną historią, która dopiero w ostatnim rozdziale zazębiła się z „Charming but Insane”. Jednak sądząc z tego, że pozostałe rozdziały są o zupełnie innej parze kaloszy, śmiem twierdzić, że moja teoria z początku, jakoby ta część wcale nie powstała pierwsza, może nosić spore ziarenko prawdy. A nawet ziarno, jeśli nie cały kłos. Cóż, nic się złego nie stało, wszystko wygląda w miarę spójnie, ale mimo wszystko ciut zwątpiłam w Sue. Ale tylko ciut.
Już niedługo sięgnę po następną część, czuję już nawet lekkie mrowienie w wyobraźni, a nawet maleńką ekscytację na myśl o tym, że niedługo wrócę do Jess. Bo wydaje mi się, że ta kolejna część będzie lepsza. Znając główną bohaterkę, teraz, kiedy jest w prawdziwym związku, będzie jeszcze więcej okazji, by namieszać wszędzie dookoła. Mam naprawdę dobre przeczucia co do „Girl, nearly 16: Absolute Torture”. Czujecie to? Nawet tytuł brzmi niesamowicie zachęcająco. Tak, zdecydowanie czuję pozytywne wibracje!
A co do „Flirting for England” mamy tu Eduarda, który przybywa wraz z grupą francuskich dzieciaków na dwutygodniową wymianę, w celu przebywania z żywym angielskim. Najwidoczniej w Anglii takie wymiany są na porządku dziennym, zwłaszcza z dzieleniem mieszkania z angielskimi rodzinami w pakiecie. Tym sposobem Jess otrzymuje jako swojego prywatnego ucznia tajemniczego Eduarda, który wyglądał dobrze na zdjęciach, podczas gdy prawda okazała się lekko odbiegająca od rzeczywistości. A gdy do tego dochodzi jeszcze kompletny brak umiejętności językowych po obu stronach, katastrofa wisi w powietrzu. Ale katastrofa to przecież drugie imię Jess. Gdyby jej krąg zainteresowań poszerzył się kiedykolwiek o coś więcej niż randki, być może skończyłaby z jakąś miłą angielskojęzyczną Francuzką, tak jak stało się to udziałem Flory.
Koszmar spędzania czasu z hobbitem niemową staje się coraz trudniejszy do zniesienia, zwłaszcza gdy okazuje się, że Eduard skrywa romantyczne uczucia co do swojej gospodyni. Ale nie ma się co martwić, pomysłowa Jess z każdej opresji wybrnie z twarzą. Od czego są przyjaciele, a zwłaszcza Fred? Nie jest to chyba zbyt wielkie poświęcenie udawać w ramach przyjacielskiej pomocy chłopaka Jess? Cały sprytny plan układa się jak po maśle dopóki na horyzoncie nie pojawia się charyzmatyczny Gerard, który zdaje się mieć chrapkę na Jess. I znów pojawiają się kłopoty. Jak pozbyć się Freda, którego wciągnęło się na siłę w mistyfikację? I jak dać się uwieść Gerarda pod okiem jego wiernego strażnika i gospodyni zarazem, Jodie, oraz kręcącego się pod nogami Eduarda? Z tego potrafi wybrnąć tylko Jess. Wpadając z jednych kłopotów w drugie.
Tak naprawdę prawdziwa akcja zaczyna się dopiero od tego momentu. Trochę szkoda, ale ma nadzieję, że w następnych częściach Sue poradzi sobie lepiej. Właściwie jestem o tym przekonana. Odezwę się jak tylko to sprawdzę. A tymczasem uciekam do Katarzyny Michalak i jej Ferrinu. Tak, wróciłam po latach do tej książki i co więcej, wstyd się przyznać, zakupiłam ostatnią część Kronik o Ferrninie. Na moją obronę dodam, że książka kosztowała tylko 15 zł i wcale jej nie szukałam, a znalazłam ją przypadkiem w koszu z książkami, gdy szłam do półek z czekoladami. Leżała na samym wierzchu stosu. To było przeznaczenie, mówię Wam. A z przeznaczeniem się nie walczy, prawda? :)

Zatem do zobaczenia moi drodzy już niedługo, bo już prawie kończę Ferrin i aż palce mi się palą do recenzji :)

Brak komentarzy: