sobota, 7 czerwca 2014

Powrót do Ferrinu - Katarzyna Michalak

Obawiałam się, że druga część „Kronik Ferrinu” nie spełni moich oczekiwań. Często się zdarza w literaturze i filmie, że powroty nie są udane. Jednak „Powrót do Ferrinu” zaskoczył mnie tym, że utrzymał poziom swojej pierwszej części. Oczywiście zawsze mogło być jeszcze lepiej, ponieważ Ferrinowi daleko do książki idealnej, ale należy pamiętać, że mogło też być gorzej. Zwłaszcza, że autorka pokusiła się o dialog ze swoją własną historią. Podjęła ryzyko i umieściła Anaelę w tych samych okolicznościach, ale przesuniętych w czasie (o drobnych 200 lat). Kazała swojej bohaterce ponownie przeżywać te same wydarzenia, jednak dając jej możliwość zmiany przyszłości, którą dobrze znała. I to było jej zadanie po powrocie do Ferrinu. Bogowie dali jej szansę odwrócić bieg historii, zapewniając sobie tym samym rozrywkę, którą tak lubili. Tym razem jednak postanowili poddać Anaelę innej próbie. Chcieli sprawdzić, czy potrafi zadawać ból, nienawidzić i zabijać. Ta zaś w tej roli odnalazła się znakomicie.
Zdziwiło mnie to bardzo, ponieważ w poprzedniej części  Anaela starała się uratować kogo tylko się dało, a teraz plamiła sobie ręce krwią, bo tak trzeba. Z chroniącej życie zmieniła się w łatwo wybuchającą wściekłością osobę, która nie cofnie się przed zabiciem, aby ochronić Feri’anę przed jej losem. Ta zmiana kazała mi mieć nadzieję, że dziewczyna zmieniła się nie do poznania, że będzie mądrzejsza, że będzie podejmowała ostrożniejsze i bardziej przemyślane decyzję, jednak tu się zawiodłam. Niejednokrotnie Anaela była nie do zniesienia, kapryśna i nerwowa. Ale widocznie taka musiała być osoba, mająca w sobie moc rozkochania w sobie mężczyzny takiego jak Sellinaris. Bo to właśnie za nim Anaela udała się w drogę powrotną do Ferrinu. Bogowie odebrali go jej, aby zwabić ją do kolejnej Gry, z tymi samymi pionkami, ale na nieco innych zasadach.
I tu pojawia się pierwsza z wielu niekonsekwencji, w których celuje ta książka. Rozpoczyna ją prolog, w którym Karolina zauważa, jak bardzo Sellinaris cierpi na Ziemi, tęskniąc za Ferrinem. Zauważa, że mężczyzna oddala się od niej z każdym dniem i przeczuwa, że pewnego dnia go straci, mimo całej jego miłości i namiętności, którą do niej odczuwa. Kiedy Primea i Saetin, okrutni bogowie Świata Światów postanawiają po raz kolejny zabawić się jej osobą, podąża za Sellinarisem bez wahania, mimo iż wie, co ją czeka po drugiej stronie portalu. Nie chce przeżywać ponownie cierpienia po stracie przyjaciół. Jednak przechodzi przez portal, aby zobaczyć ukochanego mężczyznę jeszcze raz. Właściwie już tu zaczęłam się gubić. Anaela cierpiała na Ziemi, dlatego przeniosła się do Ferrinu. W wymarzonej krainie odnalazła miłość, ale i cierpienie, dlatego nie wahała się oddać życia za Ferrin, za Reikana i Sellinarisa, bo dzięki temu mogła wrócić do domu, do Świata Szarej Śmierci (mimo, iż nigdy nie czuła się tu szczęśliwa). Kiedy bogowie otworzyli przed nią portal powrotny do Ferrinu, przeszła przez niego, mimo iż mogła zostać na Ziemi, w swoim domu. Już tyle razy nie zgadzała się z wolą bogów, więc kolejny bunt nie byłby dla niej problemem. Może, gdyby odmówiła, przeniesiono by ją siłą. A może zostawiono by ją w spokoju. Zdecydowała się jednak podążyć ścieżką swojego nowego losu, właściwie z powodu Sellinarisa, aby go ponownie zobaczyć. A może po to, żeby uratować Ferrin? Czasami ciężko jest mi zrozumieć autorkę, kiedy kieruje działaniami bohaterów. Trochę to wszystko zakręcone i niejasne. Sama już nie wiem, gdzie Anaela, tudzież Karolina, cierpiała bardziej, w Feri’anie czy na Ziemi.
Gdy więc Anaela przechodzi do Ferrinu i odnajduje Sellinarisa, stwierdza, że znalazła się w czasie, gdy Elanora jeszcze żyła, a Eleuzis nie zdążył jeszcze swoimi zdradzieckimi działaniami sprowadzić na Feri’anę zarazy Szarej Śmierci. Nie odbyła się jeszcze wojna o wolność pomiędzy ludzkimi niewolnikami a elfami, Cienie nie zostały zgładzone, a Eden, przemieniony w późniejszy Tartar, jeszcze nie istniał. A co najgorsza, Sellinaris nie pamiętał ani jej, ani łączącego ich uczucia. Wówczas Anaela, pomna na to, jakim cierpieniem duszy mężczyzna musiał zapłacić, aby być przy ukochanej kobiecie i mieszkać z nią z dala od Ferrinu, postanowiła nie dopuścić, aby Sellinaris ponownie ją pokochał. Nie chciała ponownie skazywać go na ból życia poza ukochaną krainą. Pomimo to ścierpła na myśl o tym, że przyjdzie jej walczyć z samą Elanorą o Sellinarisa. Hmmm, to w końcu chciała, żeby ją znowu pokochał, czy chciała mu dać spokój, starając się jedynie zapobiec tragedii, w której Elanora traci duszę i życie, a Sellinaris zmienia się w okrutnego władcę Darraki, pragnącego zemsty i panowania nad całym Światem Światów? Po czym gdzieś w połowie książki Anaela mówi do siebie, że może jeszcze kiedyś się z Sellinarisem spotkają, wyjaśnią sobie wszystko i pokochają, po czym razem wrócą do domu na Ziemi. Tak, zdecydowania Michalak dba o to, żeby czytelnik czuł się zagubiony.
A może to tylko ja jestem za mało inteligentna, aby pojąć wszystkie wydarzenia i ich konsekwencje? Choć nigdy wcześniej nie zdarzało mi się, abym podczas czytania czuła się taka zagubiona. Bywało tak, że zapytywałam samą siebie, czy to ja nie rozumiem jakiegoś wydarzenia, czy też autorka tak wszystko gmatwała, że aż nie było w tym sensu. Może dla niej liczy się tylko to, aby akcja się działa wartko, nawet jeśli jedno wydarzenie nie wynikało z drugiego? Często szukałam nitek powiązań miedzy kolejnymi wydarzeniami, a nawet tym, co działo się w pierwszej części i tym, jak Anaela widziała przeszłe/przyszłe wydarzenia w obecnej Grze. I albo tych nitek nie było, albo ja nie umiała ich znaleźć. Przewracałam strony, cofałam się do poprzedniego wątku, a i tak nie potrafiłam odnaleźć tego, czego szukałam.
Wiele wydarzeń nie miało dla mnie sensu. Dlaczego Sellinaris tak bardzo uwziął się na Anaelę? Dlaczego oskarżał ją o zabójstwo, którego nie popełniła? Czy był aż tak bardzo ślepy, żeby zauważyć, że to nie Anaela sprowadziła na ich krainę nieszczęście, tylko próbowała ją przed tym bronić? Oczywiście poczułam tu lekkie podobieństwo do Harlequinów. W tych małych książeczkach o miłości często silono się na takie wrzucenie bohaterów w absurdalne sytuacje, które miały spowodować chwilową kłótnię i rozstanie bohaterów, aby ich potem na nowo złączyć. Takie też miałam wrażenie podczas spotkań Anaeli z Sellinarisem. Że wszystkie komplikacje miały służyć temu, aby ich potem z wielkim hukiem połączyć, wbrew wszystkim nieporozumieniom.
Zaskoczyło mnie też, w jaki sposób autorka odmalowała Sellinarisa. W pierwszej części poznajemy go jako okrutnego władcę Szarej Śmierci, Wedd’Sarda. Wtedy miał powody, by nienawidzić. Jednak teraz, gdy Anaela wróciła do Ferrinu, to, co miało go zmienić w podłego i nie znającego litości człowieka, jeszcze się nie wydarzyło. A jednak Sellinaris pokazany jest jako mężczyzna twardy, łatwo dający się ponieść nienawiści, człowiek potrafiący zadawać cierpienie. Nie spodziewałam się tego. Jednak na pewno dodało to smaczku tej książce, ponieważ Anaela dzięki temu miała utrudniony dostęp do jego serca. Zabieg autorki był łatwo zrozumiały, ale wolałabym chyba, aby Sellinaris pokazał się z nieco lepszej strony. Żeby był bardziej sprawiedliwy, lepiej oceniał ludzi i był mniej wyniosły. Wreszcie dostałam to, czego oczekiwałam, ale musiałam na to długo czekać i przez to przemiana mężczyzny wydała mi się lekko naciągana, taka właśnie żywcem wyjęta z romansidła. Jednak mimo tego ucieszyłam się, że znowu go „widzę” i że to właśnie o nim będzie ta kolejna część.
Ucieszyło mnie też to, że Michalak postanowiła przywrócić do życia większość bohaterów z pierwszej Gry. Dzięki temu mogłam znowu spotkać Sarisa, Hatirę, Reikana, Amrego. Wprawdzie nie wszystkimi zdążyłam się nacieszyć, ale zadowolona jestem, że Michalak zdecydowała się na ten dość ryzykowny chwyt. Bo może nie wszystkim spodobało się to, że autorka użyła tych samych bohaterów. Może woleliby coś nowego, świeżego. Dla mnie to był jednak wielki plus. Poza tym, mając wpływ na przyszłość, znając wydarzenia, które miały dopiero nastąpić, Anaela stworzyła całkiem inny Wymiar, z zupełnie innym zakończeniem, a więc i książka jest inna, niż „Gra o Ferrin”. Nie trzeba się obawiać, że będzie to ta sama opowieść, ponieważ nic w Ferrinie nie będzie działo się tak samo. A jednak mimo wysiłków Anaeli, los płata jej kolejne figle i w wyniku woli bogów Ferrin zmierza do podobnego finału czyli do wyniszczającej wojny. Jeśli więc tak niewielki wpływ na losy Ferrinu miała Anaela, jeśli z woli bogów krainę czeka ten sam los, to czy dziewczyna stanie na wysokości zadania i wypełni Przepowiednię do końca?
Kołaczą mi się w głowie jeszcze inne zarzuty do autorki. Jej niekonsekwencja w wielu sprawach mnie denerwuje. Najpierw Anaela nie chce żyć w Świecie Szarej Śmierci, a potem nie może się doczekać, kiedy wróci do domu. Nie chce mówić Selllinarisowi, że wcześniej łączyła ich miłość, aby nie zakuwać go w kajdany swojej miłości i nie zmuszać do powrotu na Ziemię, a za chwilę w chwili słabości chce mu opowiedzieć całą historię.
Niedbałość o szczegóły, chaos w wydarzeniach i ich skutkach, niewyjaśnienie pewnych spraw to wszystko sprawia, że odnoszę czasem wrażenie, że Michalak postanowiła, że skoro jest to jej książka, wymysł jej wyobraźni, to może w niej robić wszystko, na co ma ochotę. Ale to nieprawda. Trzeba jeszcze do tego szanować inteligencję czytelnika. Każdy ruch na szachownicy życia musi mieć swoje skutki, jedno wydarzenie musi wypływać z drugiego, aby uniknąć chaosu. W „Kronikach Ferrinuę chaosu jest niestety w nadmiarze. Do tego parcie na to, aby jak najbardziej skomplikować sprawy, by było jak najbardziej interesująco, sprawia, że tego chaosu jest jeszcze więcej. Czasem łapałam się na tym, iż w mojej głowie powstawała myśl, że to wcale nie musiało tak być, gdy czytałam o skutkach jakiejś decyzji.
Autorka bardzo skupia się na tym, aby w książce działo się jak najwięcej. Dlatego czasem stawia przed czytelnikiem jakiegoś bohatera tylko po to, aby go za chwilę zdjąć z szachownicy. Zaś śmierć tego bohatera jest tak szybka i gwałtowna, że czasem aż śmieszna. Weźmy takiego Lanora. Niebezpieczny zabójca do wynajęcia, potrafiący czytać w myślach i władać magią, przed którym każdy czuje strach, nagle pada martwy w najzwyklejszych okolicznościach. Pojawił się tylko na kilka stron. Po co? Aby coś się działo. Ale czy w jego pojawieniu się był jakiś głębszy sens? Nie sądzę.
Ta cześć jest nieco inna niż poprzednia. Autorka jest bardziej łaskawa dla swoich bohaterów. Nie ma aż tyle cierpienia i tragedii. Nie ma absurdalnego wyboru danego przez bogów, jest tylko Przepowiednia, którą trzeba wypełnić. Trochę inni są także głowni bohaterowie. Choć ich główne cechy pozostały bez zmian. Anaela jest jakby mądrzejsza, dojrzalsza. Mniej się buntuje dla samego buntu, choć i w tej części zdarza się jej zachowywać jak rozkapryszone dziecko. Nadal zdarza jej się buntować przed rozkazami, bo taka jest jej natura. Jednak po poprzedniej Grze powinna wiedzieć, że każde jej poczynania rodzą konsekwencje dla innych i powinna była wiedzieć, że musi uważać na to, co robi. Nadal lubi się obrażać, a nawet, gdy jest wzburzona, potrafi podnieść rękę na przyjaciela, bo ten ją obraził. Ładna zrobiła się z niej złośnica, która walczy z wiernym obrońcą i przyjacielem, bo ten podrażnił jej kobiece ego. Nadal potrafi wzbudzić sympatię i gorętsze uczucia w każdym napotkanym mężczyźnie. No ale cóż, Anaela musi być wyjątkowa, żeby wzbudzić zainteresowanie czytelnika.
                Jest to książka, do której można się wielokrotnie przyczepić za różne przewinienia jej autorki, jak niedbałość o szczegóły, chaos, wyrwanie pewnych zdarzeń z kontekstu, ale i tak można się w niej zatracić i zapomnieć o wszystkim innym. Dawno nie czytałam książki, od której nie mogłam się aż tak bardzo oderwać. Czytałam ją w każdej wolnej chwili, nawet w autobusie, mimo mojej choroby lokomocyjnej. Wolałam narazić się nieprzyjemne uczucie w żołądku, niż czekać, aż znajdę się w domu, aby dokończyć przerwany rozdział. Zasypiałam późno, nie bacząc na konieczność wstania następnego dnia rano do pracy, a gdy się budziłam, od razu myślami wracałam do książki. Czytałam ją na stojąco na przystanku, pod obstrzałem zdziwionych ludzi, spieszących razem ze mną do pracy, czytałam zaraz po powrocie z pracy, nie zwracając uwagi na domowników. Przebywałam w swoim świecie, a raczej świecie stworzonym przez Katarzynę Michalak, i nic nie mogło mnie z niego wyciągnąć prócz tego, że książka się po prostu skończy. A gdy wreszcie to nastąpiło, poczęłam gorączkowo szukać następnej części i tym sposobem zamówiłam przedpremierowy egzemplarz „Serca Ferrinu” w księgarni internetowej empik. Po raz pierwszy zdecydowałam się na kupno książki, zamiast czekać cierpliwie na to, aż pojawi się ona w bibliotece, za darmo. Taką moc ma „Powrót do Ferrinu” i jej autorka. Teraz czekam z jeszcze większą niecierpliwością na moją książkę, choć martwi mnie jedno. Jeśli nie będzie w niej Sellinarisa ani Anaeli, ni żadnego z dobrze mi znanych bohaterów, jeśli opowieść pociągnie córka Anaeli, czy nie pożałuję swojego zakupu? Czy nadal ”Kroniki Ferrinu” będą miały moc wyrwania mnie z codzienności? Jaka będzie odpowiedź na to pytanie? Nie mogę się już doczekać!
 

Brak komentarzy: