piątek, 27 czerwca 2014

Moje niespodziewane greckie wakacje- Kreta



           Co robi Polak, gdy wszystkie jego plany wakacyjne walą się na łeb, na szyję z powodu kapryśnej pogody? Nie załamuje się, tylko szybko opracowuje Plan B. Sprawdza wszystkie kąty w poszukiwaniu kasy, zagląda nawet do świnki skarbonki. A niech to! Nawet zapożycza się u rodziców! Po czym leci na dwa tygodnie na Kretę w ofercie last minute :) Świnka rozbita, portfele puste, kredyty u rodziny zaciągnięte, ale przynajmniej nie trzeba rezygnować z urlopu, na który czekało się dwa lata! Rok temu musieliśmy zrezygnować z długo wyczekiwanej wyprawy w góry z powodu choroby męża, w tym roku powodzie zaplanowały sobie, aby zrobić nas w konia i zalać całe południe Polski. Ale wściekłemu i zdesperowanemu Polakowi nie można ot tak sobie w kaszę dmuchać. On pokombinuje, pomyśli, poszuka, a wykombinuje. Tu się zwróci po wypłacie, tamto poczeka, a tego w ogóle nie zapłacimy. Ale na Kretę polecimy!

          Strona internetowa EasyGo pomoże znaleźć ofertę marzeń. Tylko trzeba się spieszyć z decyzją, bo takich zdesperowanych jak my jest więcej. Już nam jedną wycieczkę sprzątnięto sprzed nosa. Już dłużej nim nie kręcimy i bierzemy to, na co nas "stać". Decyzja w pięć minut. Tak szybko to jeszcze nigdy w życiu nie podjęłam żadnej decyzji! Człowiek się zmienia na starość- toż to nieoczekiwane!

          Kasa wpłacona, paliwo w baku gruchota zalane, szybkie spakowanie letnich ubrań - to nam o dziwo zajmuje bardzo mało czasu, jakbyśmy byli na tę wycieczkę przygotowani już dawno. Kilka godzin snu i o 3 w nocy wyjeżdżamy do Poznania na lotnisko, modląc się, żeby auto nie spłatało nam figla. Słyszeliśmy, że samoloty czarterowe nie czekają na spóźnialskich. Zwłaszcza takich, którzy spóźniają się kilka godzin, czekając aż ktoś ich zabierze z drogi. Wymijamy kilka zbłąkanych saren samobójców i oto nad ranem jesteśmy w Poznaniu.

           Cooo? Płacić 170 zł za parking? Ależ my tu ledwie na tę wycieczkę uzbieralim! Ale od jest nauka zwana kombinatoryką? Zostawiamy auto gdziebądź. Jak ukradną, to nawet lepiej, nie trzeba będzie płacić kolejnej składki na OC. Jeszcze tylko taksówka, dwie godziny stania w prześlicznej kolejce do odprawy i fruuuu! Lecimyyyyyyy!

            Zachowujemy się tak jak trzeba i nie kręcimy filmiku ze startu samolotu, wbrew regułom, aby urządzenia elektroniczne włączać dopiero po nadaniu komunikatu z kokpitu. Czy tylko my jesteśmy tacy układni? Na to wygląda. A może dlatego, że to już nasz drugi lot samolotem i nieco przywykliśmy do ekscytacji związanej z łamaniem przepisów? Po półgodzinie, spędzonej przy szybie, z nosem przyklejonym do jej grubej warstwy, chroniącej przed zabójczymi czynnikami atmosferycznymi, nie potrafimy się już dłużej oprzeć senności. Zapadamy w ni to drzemkę, ni to sen. Otwierając oczy tylko podczas turbulencji, choć jesteśmy przytomni znacznie częściej. kto potrafi spać na siedząco musi być szczęśliwym człowiekiem. My jesteśmy szczęśliwi, że wykupiliśmy wycieczkę all inclusive, bo euro by nas zjadło szybciej, niż my równowartość tego, co moglibyśmy kupić za zabraną kwotę.

            Lądujemy. Coś nieciekawie. Niby ciepło, ale upał nie bucha zza drzwi samolotu. Chmury? Nad Kretą? Przecież to niemożliwe! To nie Bałtyk, kurde! Gdzie ta gwarantowana pogoda, o której zapewniali nas znajomi? Nie byłoby się Polakiem, gdyby się trochę nie ponarzekało. No i przepraszam, to ma być nasz "HOTEL"? Nie, zgadzam się z tą panią obok, która głośno mówi, że to nie jest jeszcze nasz hotel. Tylko, że kierowca wyraźnie wypowiedział nazwę. Ale czy ten niepozorny budynek to na pewno to? A może to jakiś bungalow dla pracowników? Tyle się teraz słyszy o obozach pracy... Czy zostaliśmy oszukani?

Panorama hotel (hotel Panorama), first view when we arrived; but the hotel is much bigger

            Ach nie, to tylko kawałek hotelu. Ten widoczny. Prowadzą nas wzdłuż budynku i z ulgą stwierdzamy, że hotel jest duży i ma tyle pokojów, że spokojnie zmieściłby się tam cały samolot wypełniony ludźmi.



The main swimming pool at the bar
            Widok jest naprawdę piękny. To, że pokoje są małe i skromnie umeblowane, a pod prysznicem można nabić sobie siniaków, że materac twardy a poduszki niewygodne, że nocą budzą nas komary, które trzeba zabić, aby nie obudzić się ze swędzącymi krostkami na twarzy czy dłoniach, to nic. Nawet okropne, długaśne szczypawice wślizgujące się bez zaproszenia do pokojów lub czarne robaczki, pełzające po zmroku po ścianach, są niczym w porównaniu z widokami. One całkowicie rekompensują różne niedogodności, na które wpływu nie ma żadne dbanie o czystość. Z robakami nie da się wygrać. Kiedyś to one opanują świat, gdy nas już nie będzie. A jaszczurki chodzące po ścianach były doprawdy urocze. Ale spokojnie, widziałam tylko dwie :)

One of the hotel's swimming pool's and the balcony view
          Wszystko zapowiada się pięknie. Chociaż te chmury... Czy to deszcz kropi? Czy to zemsta za to, że uciekliśmy przed górskimi powodziami? Będzie zatem musiał wystarczyć basen. A nawet dwa. Ha! Się płaci, się ma! Szkoda tylko, że pogodzie nie można zapłacić za to, żeby była dla nas miła. Jakiś napiwek by się nawet zostawiło.
The weather of first two days: warm, but cloudy and windy. I wore dresses with sweaters during the day, in the evening I put jeans, a scarf and light jacket

          Na szczęście pogoda na Krecie nie jest łasa na pieniądze. Po dwóch kapryśnych, dość ciepłych, choć wietrznych dniach pokazała nam, dlaczego ludzie tak chętnie lecą na tę piękną wyspę. Dobrze, że zabraliśmy ze sobą nowe opakowanie olejku do opalania. Zaoszczędziliśmy 10-15 euro. Jesteśmy pozytywnie nastawieni do całej wycieczki. Nawet nieco chłodne wieczory nas nie zrażają. Przynajmniej możemy odpocząć od całodniowych upałów. Choć najwyraźniej innych one cieszą, mogą się cały dzień wylegiwać przy basenie, opalając polskie ciała stęsknione lata i popijając darmowe drinki, które gwarantuje opaska na ręku. A że plaże blisko, że woda błękitna, że widać dno i pływające przy brzegu ryby, to wszystko jest nieważne. Nie przyjechaliśmy tu przecież zwiedzać, tylko korzystać z ładnej pogody! Zwłaszcza toples przy hotelowym basenie!

The water of the sea has beautiful colour. But we swam in the see after two days of the trip. Every day it got warmer and warmer.

(Ligaria) Lygaria beach
          Cóż, zostawiamy to towarzystwo i penetrujemy okoliczne tereny. Same hotele, kilka jakby opuszczonych domków, właściciele chyba pracują dla kogoś cały dzień i zjeżdżają do domów dopiero na weekend. Dwie plaże w pobliżu, obie piękne i jeszcze bez tłumów. To dopiero koniec maja. Trzecia plaża Psaromoura, maleńka, przy następnym hotelu. Z każdym dniem pojawia się coraz więcej leżaków, za które trzeba płacić i parasolek z liści palmowych. Przy plaży restauracje, jedna koło drugiej i tylko przy nielicznych (na szczęście!) zachęcające uśmiechy kelnerów i nachalne zagadywanie, gdy tylko złapią kontakt wzrokowy z przechodzącymi turystami. Raczej w naszej miejscowości nie ma aż takiego parcia na pieniądze. A może to dlatego, że jeszcze nie ma sezonu?
Lygaria beach (plaża Lygaria)

           Jednak na weekend wszyscy o tym zapominają, a plaże wypełniają się ludźmi. Kafejki i tawerny roją się od młodych i starych, którzy zarabiają w euro i stać ich na małe szaleństwa. My tylko się przemykamy, a na obiady i kolacje karnie wracamy do hotelu. Czasem jakieś ciasteczko w promocji wyszuka się między półkami. Przed szaleństwem zakupowym powstrzymuje nas myśl, że jak wrócimy, pieniądze trzeba będzie oddać. Poza tym widoki są tak piękne, że nie potrzebujemy dodatkowych atrakcji.

Agia Pelagia beach

Most of the hotel guests prefered Agia Pelagia beach, because it has more restaurants and it was busier. We liked Lygaria beach more because of the silence and peace. And the beach is wider. But both are beautiful.




           Jedzenie w hotelu smaczne, pokoje codziennie sprzątane, ogród pięknie oświetlony, co wieczór animacje, czasem trochę wątpliwej jakości. Ale jak się nie ma, co się lubi to się lubi, co się ma. A że wszędzie daleko, bo mieszkamy w kreteńskiej wiosce, to zadowalamy się tymi występami, lub wędrujemy w górę i w dół, patrząc na gwiazdy i słuchając świerszczy. Życie na Krecie płynie leniwie. Gdyby nie turyści, byłby to kraj wyłącznie rolniczy. Ale mnie się taki podoba. Lubię spokój. Hałas przeszkadza mi w kontemplowaniu natury, tutaj dzikiej, ledwie ujarzmionej prostokątami gajów oliwnych.





         Wszędzie przechadzają się kozy, nawet tam, gdzie wydaje się to niemożliwe. Dla nich nawisy skalne i usypujące się urwiska nie są straszne. Czasem zobaczy się pasterza, podpierającego się drewnianą laską, z ogorzałą od słońca twarzą, wędrującego w swoim oryginalnym odzieniu wzdłuż drogi. A owce idą za nim. Skąd wiedzą,  że on jest w pobliżu? Nie mamy pojęcia. To chyba musi być jakiś tajemniczy związek dusz. A może on też nosi dzwonek, aby jego śpiewem przywoływać swoje stado? Zupełnie jak tamte kozy, które na dźwięk muzyki z samochodu tłumnie wysypały się z lasu i pognały do auta...


Mountainsides are dangerous. You should be very careful when you drive along them.



          Jesteśmy zadowoleni, że oparliśmy się pokusie leniuchowania przy barze i poznajemy prawdziwe życie na Krecie. Nie interesują nas występy robione specjalnie pod turystów. Nazywają to wieczorami kreteńskimi. Muzyka na żywo i ludowy taniec, którego pewnie już nikt nie tańczy, w ludowych strojach, o których młodzi Grecy już nie pamiętają. My wolimy przejść się wąskimi uliczkami i posłuchać przyśpiewek, które słychać z innego, małego hoteliku, który dopiero czeka na turystów. Tymczasem gości tam rodzina właściciela. Rozmawiają, śmieją się, śpiewają. Piękne. I nie na pokaz. A tam dalej? Jeden z licznych, jasnych domków, otoczony drzewami cytrynowymi. Otwarte drzwi, jakaś firanka, chroniąca przed plagą komarów. Zajrzeliśmy z ciekawości. Spotkanie rodzinne. Stół zastawiony jadłem, dzieci biegają i bawią się wesoło. W ogóle jakoś tak głośno i wesoło, w ten szczególny, rodzinny sposób. Idziemy dalej, odprowadzani przez koty, nie zauważeni przez nikogo innego.

           Koty... pełno ich wszędzie. Czy mają właścicieli, czy wałęsają się jak te psy w Heraklionie? Nikt na nie zwraca uwagi, a one błąkają się osowiałym krokiem, kładąc się na środku chodnika, wśród rzeszy turystów. Wyglądają na chore, spragnione i bezpańskie. Nie podoba mi się ta znieczulica i miasto pełne turystów, gdzie z każdej strony słychać nawoływania restauratorów. Odjeżdżamy stamtąd po dwóch godzinach, zmęczeni upałem, tłokiem i tą dziwną gorączką w oczach sprzedawców. By upolować jak najwięcej, sprzedać jak najdrożej. Zawsze przecież można dla upartego obniżyć cenę za coś, co jest warte nawet mniej.

Everywhere are scooters (miało się wrażenie, że wszyscy jeżdżą tylko skuterami; można je było spotkać wszędzie, nawet na najwęższej uliczce)
          Miasto Heraklion to nie nasza bajka. Wolimy naszą wioskę i okolice. Ale cieszymy się, że wypożyczyliśmy auto, mimo że odbije się to na naszych portfelach. Przynajmniej możemy zobaczyć te niebezpieczne drogi, na które w każdej chwili może polecieć lawina okruchów skalnych i te gaje oliwne i dróżki wykute w skałach i wijące się malowniczo wśród nich. I tę różnorodność krajobrazu kreteńskiego. Gdzieniegdzie wygląda nawet jak w Polsce.

         A kilkadziesiąt kilometrów dalej znowu gołe skały lub zbocza pokryte drzewami oliwnymi lub pomarańczowymi. Nie kupujemy od przydrożnej sprzedawczyni siatki pomarańczy, bo choć greckie pomarańcze są pyszne i bardzo słodkie, to jednak trzymanie ich cały dzień na słońcu w reklamówkach nie wydaje nam się właściwym sposobem przechowywania. Poza tym jak tu się dogadać z tą bezzębną staruszką? Czy ona może znać angielski? Lepiej nie ryzykować, że da się jej za mało i zostanie się uznanym za złodzieja.
Unknown Crete ;) That what is happen with the oranges that nobody wants to buy :) (Nie tylko u nas w Polsce są problemy z dzikimi wysypiskami)
          Jednej dzień poznawania Krety nieznanej, jak głosi jedna z fakultatywnych wycieczek, za które nie mieliśmy ochoty płacić, to dla nas za mało. My wolimy sami wybrać kierunek, w którym chcemy się udać. Dziś będzie to Rethimnon. Ponownie wypożyczamy auto prze hotelową recepcję. Wiemy, że ceny mają konkurencyjne. Tym razem dorzucamy 10 euro za przyjemność jazdy nowiusieńkim Fiatem Panda. Chodzi jak marzenie. Wspina się po malowniczych górach jak grecka koza. Po drodze zaliczamy kilka mniejszych plaż, aż wreszcie lądujemy u celu.
Beaches - on the way to Bali and Rethymno

Bali





Sands beach in Bali. But not so pellucid as Lygaria and Agia Pelagia beach

        Nazywają to miejsce drugim Saint Tropez. Nigdy nie byłam we Francji, ale klimat kreteńskiego miasteczka podoba nam się bardzo. Możemy nawet ominąć zatłoczone główne ulice i wybrać się na spacer wąskimi uliczkami, przez które przemykają skutery. Udaje nam się również zajrzeć do wnętrza jednego z tych wąskich domków, patrzących sobie w okna z sąsiadami z naprzeciwka. Teraz już nie dziwimy się, jak można mieszkać w takich wąskich domkach. Pozamykane drzwi strzegą zazdrośnie swej tajemnicy. A wewnątrz kryją się wspaniałe, ukwiecone podwórka, rozrastające się w głąb tych na pozór niewielkich domków. Takie małe oszustwo. I zaskakujące.

Rethymno city, Crete








Castle in Rethymno

           Zaskakuje nas też komentarz jednego z nagabujących turystów kelnerów. Ten bezbłędnie rozpoznaje w nas Polaków. Czy to po opasce all inclusive, czy to po rysach? A może po tym, że nie dajemy się wciągnąć w głąb restauracji, żeby tylko zajrzeć, jak nas przekonuje? Gdy słyszymy, jak pyta nas śmiało, czy Polacy czasem piją na mieście, czy zwykli pić za darmo, nie możemy uwierzyć w ten akt bezczelności. Ale odpowiadamy z uśmiechem. Nie ma się co obrażać. Ci ludzie nie wiedzą, że dla nas jedno euro to ponad 4 zł. Może to i nawet lepiej, że uchodzimy za dusigroszów, a nie biedaków. Choć duma trochę ucierpiała. Nie możemy pozbierać się po tym komentarzu. Podobno to w Grecji jest kryzys, ale to Polaków nie stać na kolację na mieście...
An old woman selling pockets of tissues


"Beach" near the Rethymno castle :)



Wygląda jak nad Bałtykiem. Turyści to chodzące pieniądze, których trzeba przekonać do kupna pamiątek.

          Opuszczamy miasto pełni pięknych obrazów i nieco zniesmaczeni postawą kelnera. Jedziemy autem, którego nie dostaliśmy za darmo w pakiecie all inclusive i przemierzamy kolejne kilometry. Krajobraz staje się coraz bardziej zróżnicowany. Chwilami ma się wrażenie, że jeździ się polskimi ulicami, gdy patrzy się na roślinność przy drodze. Ale gdy wyłaniają się góry Rethymno, nie ma już wątpliwości, że to nie Polska. Są piękne i majestatyczne. I takie niebezpieczne. Mijamy samochód pozostawiony na poboczu. Zgnieciony dach, oderwane lusterko, zwisające smętnie na jednym kabelku. Tu pewnie przetoczył się kamień z wciąż żyjących stoków skalnych.




Looks like in Poland :)

Spili, Crete
A small village on our way to Preveli- Spili

Aghia Gallini







         Stajemy się jeszcze uważniejsi. Prócz podziwiania krajobrazów lustrujemy zbocza. Gdy nagle droga prowadzi nas wciąż do góry, do klasztoru Preveli (Preveli Monastery, jak głosi znak drogowy), serce zamiera z przestrachu. Skalne stromizny umykają za oknem, a ja tylko proszę męża, aby uważał na zakrętach. Nawet nie mam siły, aby patrzeć przez boczne okno. Te zbocza przerażają mnie. Wyobraźnia gra na moich nerwach. W końcu dojeżdżamy do klasztoru. Wychodzimy tylko na chwilę, napawać się widokami. Chwilowo jesteśmy bezpieczni, do czasu, aż nie będziemy wracać tą samą drogą, w dół, jeszcze bliżej urwiska.


Rethymnon mountains

On the way to Preveli Monastery (Za chwilę będziemy na szczycie góry, na której mieści się klasztor Preveli)
        
  

           Po drodze mijamy zjazd na plażę Preveli. Podobna ładna. Z pięknymi palmami, niegdyś spalonymi. Teraz ta dziewicza okolica znowu zaczyna przypominać tę dawną Preveli z przewodników. Ale nam nie dane ją zobaczyć. Nigdzie jej nie widać. Jest tylko parking. Płatny oczywiście. Nigdzie nie widać zejścia na Preveli, a zaczyna robić się coraz później. Wydaje nam się, że pomyliliśmy się gdzieś tam na zakręcie. Decydujemy się wracać, niepewni, co znajdziemy, gdy już opłacimy myto za korzystanie z parkingu. Jeśli tylko ładny widok, to zadowolimy się tym, co po drodze. Nawet nie wiemy jak blisko tej jedynej w swoim rodzaju kreteńskiej plaży jesteśmy. Może następnym razem uda się ją zobaczyć. Później sprawdzamy w internecie, że zejście z parkingu na samą plażę jest strome i dość długie. I tak nie mielibyśmy czasu zażyć kąpieli. A może to tylko idealna wymówka, aby nie wyrzucać sobie, że nie chcieliśmy spróbować? Że przez to, że chcieliśmy zaoszczędzić 2 euro nie zobaczyliśmy plaży, dla której pokonywaliśmy góry Rethymno?
A road to Preveli beach

A car park. You live your car/bike hear and go to Preveli beach on your feet.

Somewhere overe there is Preveli beach.



        Wracamy. Po drodze mijamy cudowny, zapierający dech w piersiach wąwóz. Ślady na poboczu wskazują, że nie jesteśmy jedynymi, którzy zapragnęli zatrzymać się choć na chwilę, by chłonąć widoki i atmosferę miejsca. Aparat pełen jest zdjęć. Będzie co wspominać i pokazywać. Ale i tak trzeba tam być, by poczuć ten lęk przed majestatem gór. Tylko kozy są ponad to. Nawet w wąwozie, na stromych zboczach, słychać brzęk ich ciężkich dzwonków.



Someone live there!








        Gdy wyjeżdżamy tego dnia na naszą drugą samochodową wycieczkę, na niebie kłębią się złowrogie chmury, a wiatr mierzwi świeżo uczesane włosy. To idealny dzień na taką wycieczkę. Nawet z klimatyzacją ciężko jest wytrzymać w takim upale. Pogoda postanowiła nam pomóc w wycieczce. Koszulki nie lepią się do pleców, słońce nie świeci po oczach, a świat dokoła wygląda zupełnie inaczej. Groźny, surowy. Nareszcie widać, że nie jest łatwo żyć w tym kraju. Jeśli nie turystyka, pozostaje praca na roli. Niedostępna ziemia, brak wody i upały. A jednak ludzie tutaj żyją i umierają i na pewno nie wyobrażają sobie, aby mogli żyć inaczej.



In Crete, the weather can be different. 28 may 2014, Rethymno beach

        W połowie dnia pogoda zmienia się nie do poznania. Po burzy, która zdawała się odgrażać zza chmur, nie ma ani śladu. Jest znowu pięknie i gorąco. Aż chce się żyć.


        Wracamy do domu na kolację, udaje się zdążyć na ostatnie pół godziny. Restauracja wciąż jeszcze tętni życiem. Trwają przygotowania do wieczoru greckiego. Mimo to nie zapomniano, aby spóźnialscy mieli ciepłe jedzenie i pełen wybór, jakby dopiero kolacja się rozpoczęła. Po posiłku przyglądamy się chwilę tańcom, które widzieliśmy tydzień wcześniej, dokładnie o tej samej godzinie. Kilka osób udało się namówić na wykupienie stolika z szampanem lub winem. Reszta ogląda przy zwykłych drinkach, tych za darmo. My wymykamy się, aby ostatni wieczór spędzić poza tym całym sztucznym gwarem.

          Udajemy się na spacer wśród gwiazd, ciemności i oddalonych świateł miasteczka hotelowego. Agia Pelagia jest tym, czego potrzebowaliśmy, oazą spokoju. Zaglądamy w majaczące w zapadającym zmierzchu okna jakiegoś rolniczego domku. Gdzieś tam pali się małe światełko, wciąż jeszcze próbując zwyciężyć rozrastającą się ciemność. Nie widzimy wiele, ale wyobraźnia podpowiada nam różne scenariusze. Wiemy jednak na pewno, że ci ludzie są szczęśliwi. My także możemy odczuwać ich szczęście.


          Ciężko jest opuszczać coś, co się pokochało. Dwa tygodnie, bajeczne i pełne wspomnień, minęły jak kilka dni. Cieszymy się, że darowano nam ten drugi tydzień ekstra. Jeden to zdecydowanie za mało, żeby nacieszyć się urokiem Krety. Może tu kiedyś wrócimy. Jeśli się to uda, będziemy prawdziwymi szczęściarzami.
Agia Pelagia beach at night

Lygaria beach at night
          Nad ranem opuszczamy hotel. Odwożą nas na lotnisko, gdzie spotykamy miłą i uśmiechniętą rezydentkę. Jest pełna energii, zupełnie jakby to nie była czwarta rano. Lub jakby wcale nie potrzebowała snu. Informuje nas z uśmiechem, jak przebrnąć przez odprawę. Jej wskazówki się przydają, bo na lotnisku w Heraklionie trzeba samemu zdać bagaż, co oznacza stanie w innej kolejce niż po bilety lotnicze. Lotnisko zdaje się żyć. Pełno ludzi, na płycie lotniska widać sporo samolotów. Jedne odlatują, unosząc zaspanych i smutnych turystów, inne dopiero lądują w tym gorącym raju. Zupełnie inny obrazek niż ten, który spotykamy po przylocie do Poznania. Wygląda na to, że tylko my czekamy na nasze walizki. Mały tłumek smętnych ludzi, rozglądających się wokół, jakby nie rozumieli, skąd się tu znaleźli, i gdzie są te piękne plaże, które ich przywitały kilka dni temu. Zupełnie inny świat. Przypominamy sobie ze skwaszonymi uśmiechami ten tłumek, który wysypał się z samolotu, gdy my sadowiliśmy się właśnie w autobusie, który miał nas przewieźć przez płytę lotniska do naszego samolotu. My wracaliśmy, oni dopiero przylecieli. Z tymi marzycielskimi spojrzeniami, zastanawiając się, co ich czeka na Krecie. Ja wiem jedno, na pewno będą tęsknić za tym miejscem, gdy znajdą się z powrotem w Polsce. Tak jak my...

          Czas na podsumowanie. Koszt wycieczki last minute na Kretę, miejscowość Agia Pelagia, hotel Panorama, 14 dni all inclusive (śniadania, obiady, kolacje, napoje zimne "z kija" od 10:30, o 17:00 kawa i ciasto, a raczej taca małych ciasteczek, które podawane były codziennie do śniadania)
- 2718 zł za dwie osoby (1359 zł od osoby)
- organizowane przez biuro Itaka (dowóz z lotniska do hotelu i z powrotem, spotkanie z rezydentem po wyjściu z samolotu i przed odlotem, spotkanie wyjaśniające z rezydentem drugiego dnia pobytu, możliwość spotkania się z nim jeszcze jednego dnia o wyznaczonych godzinach)
- w gratisie dwa bilety do Multikina ważne przez miesiąc i gotowa do użycia elektroniczna mini waga bagażowa przy zakupie wycieczki
-wspomnienia: bezcenne
-do tyłu o 170 euro za wycieczki samochodowe organizowane we własnym zakresie i zbędne, acz przyjemne zakupy przekąsek, plus niezbędne wyżywienie na wycieczkach (wersja oszczędna: jedź niezbyt daleko, aby po śniadaniu zdążyć na obiad. Potem jedź w inne miejsce, ale wróć do 20:30 na kolację, na której spożycie będziesz mieć pół godziny; zapisz się na późną kolację, będziesz miał więcej czasu; zapisz się na suchy prowiant, nie będziesz musiał wydawać euro na jedzenie. Wersja jeszcze oszczędniejsza: nie kupuj słodyczy ani pamiątek, a wydasz tylko ok 15 euro na wodę butelkowaną, bez wody umrzesz w upale :) Wersja najoszczędniejsza- nie ruszaj się spod basenu, nie wydasz ani grosza, jeśli nie wejdziesz do sklepiku przy basenie lub nie skusisz się na drinka poza all inclusive).
- ok 150 zł na paliwo, by dojechać z naszej miejscowości do Poznania własnym gruchotem, to znaczy samochodem.
- samochody wypożyczane w hotelowej recepcji. Daewoo Matiz 30 euro za dzień + paliwo (niesamowita liczba kilometrów na liczniku i nieco awaryjna dwójka, rzęziło podczas używania drugiego biegu), nowiutki Fiat Panda 40 euro za dzień + paliwo (1405 km. przebiegu). Ceny konkurencyjne od tych, oferowanych przez wypożyczalnię, z którą współpracowała Itaka (50 euro + paliwo). Brak limitu kilometrów, full insurance.
- podsumowanie ostateczne: WARTO! Wspomnienia utrzymują przy życiu przez najbliższe miesiące spędzane w pracy :)
Lygaria beach, Crete (plaża Lygaria)
Sorrounding Lygaria beach (okolice plaży Lygaria)
 Still at the Lygaria beach

A descent to a private beach (look down)
Psaromoura beach (small beach near the hotel- I don't know its name)


 


Agia Pelagia, sunset, view from the balcony

Rethymno mountains

Brak komentarzy: