sobota, 17 maja 2014

Gra o Ferrin - Katarzyna Michalak


Karolina, młoda pani anestezjolog, ma już dość życia w świecie szarej codzienności, osamotnienia i egzystencji zgodnie z tym samym scenariuszem dzień za dniem. Gdy pewnego dnia jedzie na zgłoszenie do samobójczyni, odkrywa, że dziewczyna, która skacząc z piątego piętra tak skutecznie usiłowała się zabić, jest podobna do niej niczym siostra bliźniaczka. Po tym zdarzeniu, gdy nie udaje jej się uratować dziewczyny sama czuje, że traci chęć do życia w świecie Szarej Śmierci, jak nazywa ten świat, w którym przyszło jej żyć.
W jednej chwili decyduje się odejść do innego wymiaru, do świata ze swoich marzeń. Jej decyzję przyspiesza Łukasz, najlepszy przyjaciel, który łamiąc dane jej słowo, wyjawia, że chce pojąć ją za żonę, niepomny niechęci Karoliny do mężczyzn z powodu przeszłych wydarzeń. Gdy wyrzuca go z domu, Karolina opłakuje całe swoje smutne i monotonne życie, po czym przygotowuje się do teleportacji, której magiczne słowa wyczytała w księdze czarów swojej ciotki Maryli, zwanej również Amarillą dell’Soll, przyniesionej przez Łukasza, zanim pokazano mu drzwi.
W jednej chwili Karolina jest w swoim maleńkim pokoiku, otoczona rysunkami jednorożców, szepcząc zaklęcie, by w następnej obudzić się w wyśnionej krainie Ferrinu, w samym środku toczonej tam wojny o władzę. Z pokonanej przez życie Karoliny zmienia się w Anaelę dell’Idarei, o której stara przepowiednia mówi jako o tej, która uratuje Ferrin przed zgubą. Jednak Anaela nie wie, że zatajono przed nią najważniejszą cześć proroctwa. Według Smoczej Przepowiedni bowiem dziewczyna będzie musiała dokonać najtrudniejszego w swoim życiu wyboru i złożyć w ofierze to, czego nie jest zdolna poświęcić.
Utkany z marzeń świat. Marzeń, które stały się moimi. Tak mogłabym określić tę książkę. Nie znam się kompletnie na fantastyce, nie jestem jej superfanką. Za to kocham to, co wyzwala we mnie chęć do ucieczki z tego świata i zagłębienia się w zupełnie inną rzeczywistość. Uwielbiam książki, które potrafią obudzić we mnie pragnienia zrzucenia zwykłej, ziemskiej powłoki i przeobrażenia się w inną osobę. Kocham zatracać się w czyjejś wyobraźni i zapominać się zupełnie podczas czytania. „Gra o Ferrin” spełniła moje oczekiwania. Otrzymałam to, czego zawsze szukałam w książce typu fantasy. Zatraciłam się, zapomniałam na chwilę o tym, że jestem tylko zwykłą dziewczyną, czytającą książkę. Bo póki czytałam „Grę o Ferrin”, byłam kimś zupełnie innym. Przeniosłam się do zupełnie innego świata, w którym wszystko jest możliwe, gdzie potęga miłości jest silniejsza niż całe zło świata, a na pozór zwykła osoba włada mocami, o których istnieniu nie miała pojęcia.
Myślę, że to drzemiące we mnie dziecko, otwierające szeroko buzię na dźwięk słowa magia, sprawia, że nie mogę się oprzeć pokusie sięgnięcia po fantastykę. To dziecko z wypiekami na twarzy i błyszczącymi z zachwytu oczami zagłębia się w wyimaginowane światy i uśmiecha się z zadowoleniem za każdym razem, gdy namówi mnie na sięgnięcie po tego typu literaturę. A ja lubię w sobie to dziecko i lubię mu sprawiać radość. Cieszę się, gdy znowu czuję je w sobie, bo wiem, że niedługo opuszczę ziemski padół, gdzie wszystko wydaje się takie nudne i zwyczajne i przeniosę się w miejsca niezwykłe, gdzie szarość dnia nie ma dostępu. Dla mnie książki wspomagające wyobraźnię są lepsze niż narkotyk. Wspaniale jest zanurzyć się w taki wyimaginowany świat i zapomnieć o smutkach dnia codziennego. I to bez skutków ubocznych.
„Gra o Ferrin” była dla mnie niespodzianką. Napisała ją polska autorka, znana najbardziej ze swoich ciepłych opowiadań obyczajowych, a dla mnie jest to mieszanka zabójcza. Polska ksiązka i do tego obyczajówka? Nuuuuda. Tym razem jednak dałam szansę Katarzynie Michalak, bo bardzo byłam ciekawa jak jej pójdzie pisanie książki fantasy. W końcu jej „erotyk”, który wcześniej czytałam, wcale nie był taki polski, bo przypominał raczej zagraniczne romanse. Zaryzykowałam więc i cóż, nie zawiodłam się. Zostałam zabrana w wycieczkę po cudownej krainie i wcale nie czułam, że przyłożyła do tego rękę Polka. Czytało mi się tak dobrze, że nie potrafiłam się od Ferrinu oderwać, i ciężko było mi potem wrócić do codziennej szarości. Głowę miałam wypełnioną wspomnieniami z książki i cieszyłam się, że dałam szansę Michalak, aby poprawiła swój wizerunek w moich oczach, bo po tym, jak przeczytałam „Mistrza”, miałam mieszane uczucia. Jej spojrzenie na fantastykę spodobało mi się i jakoś nie potrafię sobie wyobrazić innych jej, bardziej znanych książek. Szczerze mówiąc nie wydaje mi się, abym miała sięgnąć po jej opowiadania obyczajowe, bo po Ferrinie nie zniosłabym zwykłego opowiadania o zwykłych losach zwykłej dziewczyny. Zdaję sobie sprawę, że Michalak daleko do innych pisarzy fantastyki, jak choćby Tolkiena i że „Gra o Ferrin” nie jest idealna, jednak książka na tyle mi się spodobała, że doskonale się bawiłam, rozgrywając razem z bohaterami książki grę o Ferrin. Pomimo wszystkich niedoskonałości tej książki musiałam przyznać przed samą sobą, że była to świetna przygoda dla mojego spragnionego magii umysłu.
Postanowiłam jednak ostrzec innych czytelników przed minusami tej książki, tak, aby każdy mógł sobie sam odpowiedzieć na pytanie, czy warto sięgnąć po tę książkę, czy nie. Ja osobiście znalazłam w niej to, czego szukałam, czyli wrota do innego świata i to jest dla mnie najważniejsze. Minusy tej książki są dla mnie sprawą drugorzędną, ponieważ nie zaważyły znacząco na odbiorze historii, którą chciała opowiedzieć Michalak. Czas, abyście i wy mogli podjąć decyzję, czy chcecie zanurzyć się w świat fantazji autorki. Zatem zaczynamy.
Książka od pierwszych stron pełna jest akcji. Autorka gotowa jest od razu wciągnąć czytelnika w swój wyimaginowany świat i nie zanudza go przydługimi wstępami. Ma to jednak ujemny wpływ na pierwszy rozdział,  gdyż wydaje się on bardzo chaotyczny (zresztą nie będzie to jedyny moment chaosu w książce). Miał on za zadanie być pewnego rodzaju pomostem pomiędzy rzeczywistością Karoliny a magicznym światem Ferrinu. Wyszło z tego coś dziwnego. Ten pierwszy rozdział miał wytłumaczyć, dlaczego Karolina zdecydowała się uciec w świat fantazji, a zamiast tego czytelnik otrzymuje chaotyczną próbę tłumaczenia, która tylko wszystko jeszcze bardziej komplikuje sens wszystkiego. Zamiast wytłumaczyć, stawia przed czytelnikiem kolejne pytania, nie udzielając na nie odpowiedzi. Muszę przyznać, że nigdy nie otrzymałam odpowiedzi na zadane wówczas przez mój umysł pytania (np. czy dziewczyna, która popełniła samobójstwo faktycznie była siostrą bliźniaczką Karoliny?) i nieco mnie to zdziwiło, bo spodziewałam się owego wyjaśnienia, gdyż inaczej ten pierwszy rozdział nie miał dla mnie żadnego sensu. Mogłam też czegoś nie zrozumieć, w końcu nie jestem ekspertem od literatury fantasy, jednak mam nieodparte wrażenie, że autorka zapomniała o tym drobnym fakcie, iż każde zdarzenie należy jakoś wytłumaczyć.
Nie do końca też zrozumiałam, czy przeplatanie świata magii ze światem codzienności miało jakiś ukryty sens, ani co oznaczały te urywki. Czy Karolina faktycznie przeniosła się do innego świata? Czy też były to majaki chorego umysłu, zamkniętego w szpitalu psychiatrycznym.? A może były to tylko zwierzenia pisarki, która wyjaśniała, w jaki sposób wymyślała swoich bohaterów, bazując na jakimś scenariuszu filmowym opowiadającym o ludziach chorych umysłowo? Tu moja wyobraźnia okazała się mieć granice, bo nie starczyło mi konceptu, aby rozwiązać zagadkę.
W mojej głowie powstały też inne pytania, na które nie znalazłam odpowiedzi i zastanawiam się, czy faktycznie ich nie było, czy też tylko mnie one umknęły. Bo czasami miałam wrażenie, że brakowało w tej książce pewnych powiązań przyczynowo-skutkowych i kiedy autorka starała się wyjaśnić niektóre wydarzenia, ja wciąż nie potrafiłam w tych tłumaczeniach odnaleźć owych powiązań ani sensu. Innymi słowy to, co miało tłumaczyć, gmatwało sprawy jeszcze bardziej. Być może ja nie rozumiałam pewnych rzeczy, mimo kilkukrotnego czytania odpowiednich fragmentów. A być może to autorka troszeczkę się gubiła w swojej opowieści, skoncentrowana głównie na tym, aby akcja się toczyła wartko, bez względu na brak sensu niektórych wydarzeń.
Czasami miałam wrażenie, że cała historia z Ferrinem była tylko przykrywką dla historii miłosnej, która toczyła się na kartach książki. Oczywiście nie mam nic przeciwko pisaniu o miłości, bo ja uwielbiam romantyczne opowiadania, jednak wolałabym, aby nie było  aż tak bardzo widoczne, że wszystkie wydarzenia miały na celu sprowadzić dwoje bohaterów na ścieżkę uczucia.
Wydaje mi się również, że Michalak nie umie za bardzo tworzyć żeńskich bohaterów tak, aby można ich było polubić od pierwszego spotkania. Na bazie dwóch książek autorki muszę stwierdzić, że jej bohaterki na siłę chcą się wyróżnić na tle innych kobiet, a nawet bohaterów męskich, przez co bywają nie tylko słodkie, niewinne i naiwne, ale i trochę denerwujące. I tak Anaela czasem zachowuje się jak dzieciak, który buntuje się dla samego tylko buntu, przez co cierpią inni. Zachwyca się jak dziecko jednorożcami lub smokami, zamiast skupić się na zadaniu, jakie ma przed sobą. No i oczywiście rozkochuje w sobie każdego napotkanego mężczyznę, bo tak cudownej istocie jak ona żaden nie potrafi się oprzeć. A to dlatego, że jest tak wyjątkowa. A przynajmniej tak stara się ją pokazać autorka. Owszem, Anaela bywa dzielna i uparta w pozytywnym sensie (choć gdy mówi do siebie w sposób zdrobniały, to nawet mnie, osobie o otwartym umyśle, chce się płakać), ale nie bardzo widzę dlaczego każdy mężczyzna tracił dla niej od razu głowę. Ale być może daje o sobie znać typowa zazdrość kobieca, która przesłania mi mój obiektywizm J
Za to męskich bohaterów autorka umie obdarzyć takimi cechami, aby spodobali mi się od pierwszego wejrzenia (pomijając to, że każdy z nich musiał być przystojny, a niektórzy nawet nieludzko piękni). Amre, który broni Anaeli nawet za cenę własnego życia, Reikan, obdarzony honorem, gotów postawić się nawet własnemu ojcu, by sprawiedliwości stało się zadość i oczywiście okrutny Sellinaris Weddsa’rd, w którym drzemią tak skrajne cechy charakteru, że nie da się go nie lubić. W ogóle mam wrażenie, że ja cierpię na jakiś syndrom sztokholmski. Nie da się inaczej wytłumaczyć, dlaczego tak łatwo potrafię się zakochać w człowieku zabijającym bez mrugnięcia okiem swoich wrogów, tylko dlatego, że jednocześnie ma on słabość do głównej bohaterki. Cóż, widocznie jestem beznadziejnym przypadkiem, którym łatwo manipulować, gdy da mu się marchewkę na kiju, czyli nadzieję, że każdego mężczyznę można zmienić, dając mu miłość. Może powinnam zostać drugą Matką Teresą? J
Jak już wspomniałam, jest w książce sporo chaosu. Rzeczy, których nie wytłumaczono lub których próby tłumaczenia powodowały jeszcze większy chaos. Ktoś, kto powinien nie żyć, nagle wstaje, bez żadnego wytłumaczenia, z jedną tylko natrętną myślą, którą dyktuje skory do ukrywania błędów innych umysł: „przecież on jest magiem, na pewno dlatego ma wiele żyć”. Tylko czy na pewno ja sama powinnam na własną rękę szukać wytłumaczenia pewnych zdarzeń? Czy ciągłe zapytywanie siebie i bezskuteczne poszukiwanie odpowiedzi na zadawane pytania pomiędzy wierszami są wyznacznikiem dobrej powieści? A tych pytań było wiele. Zbyt wiele. Do tego nagłe pojawianie się postaci, bez wytłumaczenia, skąd się nagle wzięły w tym konkretnym miejscu, przyprawiały mnie o palpitację serca. No cóż, pod tym względem książka nieco kuleje.
To by było na tyle. Jeśli chcecie poczytać bardziej krytyczną analizę ujawniającą wszystkie błędy autorki, zapraszam na blog Czarne owce literatury. (Gdy przejrzałam zamieszczoną tam analizę „Gry o Ferrin”, aż wstyd mi było, że książka tak mnie wciągnęła. No ale cóż, trzeba być uczciwym względem siebie i umieć przyznać, że coś się spodobało, nawet jeśli powinno z tego powodu pokraśnieć ze wstydu J). Pragnę zaznaczyć, że nie jestem krytykiem, nie znam się na gatunkach literackich. Nie potrafię rozpoznać, czy książka posiada wszystkie najważniejsze cechy swojego gatunku, czy jest dobrze napisana i czy nie zawiera błędów, które na zawsze powinny wykluczyć ją z konkretnego gatunku. Nie zajmuję się analizami, nie oceniam książek jak krytyk literacki, nie interpretuję dzieł literackich. Ja tylko piszę to, co czuję podczas czytania książek. Podczas czytania „Gry o Ferrin” czułam przede wszystkim radość i spełnienie. Chciałam zapomnieć o wszystkim i udać się do krainy magii, i to mi się udało. Chciałam znowu mieć naście lat i wierzyć w niemożliwe i dostałam to. Czy mogę wymagać od książki więcej? Oczywiście. Zawsze możemy wymagać więcej i więcej. Tylko, że mi wystarczyło to, co zaoferowała mi Katarzyna Michalak. Dostałam miłość, magię i wiarę w moc uczuć. To, że książka zawiera w sobie wiele wad z punktu widzenia gatunku, nie ma dla mnie tak wielkiego znaczenia. Najważniejsze, że zatraciłam się w tej książce i nie chciałam wracać do codzienności. I wiecie co? Pomimo jej wad chcę wrócić do Ferrinu. Chcę wrócić do świata wyobraźni pani Michalak, bo gdy czytam, jestem jak dziecko, które przyjmuje na wiarę to, co je otacza, nawet jeśli niektórych rzeczy nie da się wytłumaczyć lub których zapomniano wytłumaczyć. Zatem już niedługo powrócę do Ferrinu w ślad za Anaelą. Obie znikniemy na chwilę, aby pogrążyć się w magii i tym co nieosiągalne w tym szarym świecie istniejącym poza wyobraźnią.
Wydawnictwo Albatros, Wyd. I, 2010, s. 422, Warszawa 28 września 2004

Brak komentarzy: