środa, 16 stycznia 2013

Życie Pi - Yann Martel

         Najwidoczniej miałam w niebie zapisane, że muszę tę książkę przeczytać. Pierwszy raz natknęłam się na "Życie Pi" w moim ulubionym i jednocześnie jedynym jaki odwiedzam second-handzie. Wynalazłam ją pośród stosu innych historii, z których każda chciała znaleźć swojego nowego właściciela. Nie pamiętam już okładki, ale zapewne to ona przyciągnęła mój wzrok do tej pozycji. "Life of Pi" - przeczytałam. Tytuł średnio interesujący. Dlatego zawsze odwracam książkę i czytam to, co jest napisane na odwrocie okładki. Był tam zlepek słów po angielsku, z których wyłowiłam niezgrabnie informację, że na łodzi, na środku oceanu, dryfowała łódź, a na niej rozbitkowie: chłopiec, hiena, zebra, orangutan i tygrys. I coś o walce o życie. Zdecydowanie opis ciekawszy niż sam tytuł. Zajrzałam więc do środka, próbując na szybko wyłapać jakieś ciekawe ustępy, które przekonałyby mnie, że powinnam tę książkę zabrać z przytuliska zwanego second-handem. Szukałam jakichś dialogów, opisów, które powiedziałyby mi, że w środku znajduje się ciekawa historia. Niestety do perfekcyjnego rozumienia języka angielskiego jeszcze dużo mi brakuje, zatem nigdzie nie mogłam znaleźć potwierdzenia swojej tezy, że to ciekawa książka. Nie było w niej w ogóle dialogów, a same opisy były niezrozumiałe. Spojrzałam więc jeszcze raz na odwrocie okładki, wczytując się ponownie w krótką recenzję, próbując wyłapać w niej więcej sensu w plątaninie angielskich słów. Książka nie była droga, kosztowała jakieś 5 czy 6 zł, a jednak stałam trzymając ją w ręku chyba z 10 minut, ostrożnie ważąc w myślach wartość moralną zakupu. Niestety książka przegrała. Wygrał rozsądek, podpowiadający, że bez sensu jest wyrzucać w błoto nawet tak małą kwotę na coś, co okaże się mało interesujące. Zostawiłam więc książkę na pastwę losu, nie wiedząc, że jest to poczytny bestseller.
    Dzisiaj już wiem, że dobrze wtedy postąpiłam. Była napisana zbyt trudnym językiem dla początkującego anglisty, jakim jestem i w zasadzie byłby to dla mnie zwykły bełkot. Rzucanie się na zbyt głęboką wodę skończyłoby się dla mnie marnie. Uznałabym wtedy, że książka nie jest warta nawet funta kłaków i nie przeczytałabym jej nigdy w polskim przekładzie. Pamiętam, że wyszłam wtedy ze sklepu bez żadnych zakupów. Zastanawiałam się jeszcze przez chwilę czy dobrze zrobiłam zaoszczędzając owego piątaka, po czym zapomniałam szybko o całym zajściu i o książce.

     Aż pewnego razu, siedząc przed telewizorem zauważyłam kinową zapowiedź filmu. Nie widziałam tej reklamy od początku, ale przykuła moją uwagę, bo coś w niej wydało mi się znajome. Zobaczyłam chłopca, który stał na małej łódce i wiosłem odganiał tygrysa. Nie zapaliła mi się od razu lampka w głowie, bo minęło już trochę czasu od mojej wizyty w ciucholandzie. Jednak film wydał mi się na tyle ciekawy, że obejrzałam zapowiedź do końca i gdy usłyszałam tytuł, wiedziałam już, że chodziło o ekranizację książki, którą kiedyś odrzuciłam. Od razu pożałowałam swojej decyzji, bo opowieść o chłopcu, który przepływa przez Ocean Spokojny na szalupie ratunkowej i musi walczyć o przetrwanie nie tylko z żywiołami natury i z czasem, ale także z tygrysem bengalskim, wydała mi się bardzo interesująca. Zwłaszcza, gdy usłyszałam, że na łodzi narodziła się przyjaźń między chłopcem a zwierzęciem. Chyba każdego zainteresowałby taki wstęp, a już na pewno mnie, która lubi niezwykłe zjawiska.

     Jak tylko z ekranu telewizora zniknęła reklama filmu, zaczęłam rozmyślać nad książką. Ciągle pytałam samą siebie dlaczego wtedy ją zostawiłam w sklepie. Myślałam że prawdopodobnie przeszła mi koło nosa jakaś naprawdę ciekawa historia. Tak byłam zaciekawiona, że aż ściągnęłam sobie e-booka. Nie cierpię czytać książek prosto z komputera, bo strasznie męczą mi się oczy, ale nie miałam innego wyjścia. Gdy zaczęłam czytać, zobaczyłam to o czym wspomniałam wcześniej, że angielska wersja byłaby dla mnie za trudna, ponieważ było tam zbyt dużo opisów i zbyt wiele słów, których bym nie zrozumiała. Jedynie żałowałam, że nie mam tej powieści w polskim przekładzie i w wersji papierowej.
 



     Książka składa się z trzech części. Pierwsza, zatytułowana „Toronto i Puttuczczeri” jest jakby wstępem. Rozwinięcie, czyli właściwa część opowieści znajduje się w kolejnym rozdziale pt. „Ocean Spokojny”. Ostatni rozdział „Lecznica Benito Juáreza, Tomatlán, Meksyk” jest najbardziej niepokojący. Jest to fragment rozmowy dwóch urzędników japońskiego Ministerstwa Transportu z jedynym ocalałym pasażerem japońskiego frachtowca „Tsimtsum”, który zatonął bez wieści 7 miesięcy wcześniej. Oczywiście chodzi tu o naszego bohatera Pi Patela, który miał pomóc urzędnikom wyjaśnić przyczynę tajemniczego zatonięcia statku, którym płynął wraz z rodziną i zwierzętami z zoo. Jest to krótka część, zaledwie 6 rozdziałów, czyli 21 stron, ale sprawiają one, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy pod wpływem tragicznych wydarzeń i miesięcy walki o życie w umyśle Pi Patela nie zaszły jakieś psychiczne zmiany, które kazały mu wymyśleć nieprawdopodobną, a wręcz fantastyczną historię, aby ukryć prawdziwy dramat, jaki rozegrał się na szalupie. Umysł ludzki bowiem jest niezwykły i potrafi zamaskować ludzką tragedię wymyślając na jej miejsce łatwiejszą do przyswojenia historię, w której to nie ludzie sieją zło, tylko zwierzęta. Wszyscy wiemy, że zwierzęta nie mają sumienia ani wyrzutów moralnych i zabijanie innych żywych istot jest u nich naturalne. Natomiast człowiek chce wierzyć w to, że ludzie mają w sobie hamulce, które nie pozwolą im podnieść ręki na drugiego człowieka. A kiedy już są świadkiem tragedii w wykonaniu ludzkiej istoty, ciężko jest im wytrzymać z taką wiedzą, burzy się ich cały światopogląd. Wtedy na pomoc przychodzi umysł ludzki. Wymyśla usprawiedliwienia, wyrzuca wspomnienia ze świadomości i spycha je głęboko w podświadomość, aby człowiek nie musiał żyć z takimi traumatycznymi wspomnieniami, albo zwyczajnie zastępuje je innymi, łatwiej znośnymi. Kiedy więc czytamy relację z rozmowy Pi Patela i japońskich urzędników, nie wiemy tak naprawdę, która z historii opowiedzianych przez chłopca jest prawdziwa. I to jest właśnie najbardziej interesujące w całej książce- owo zakończenie, które stawia całą historię wcześniej przeczytaną pod znakiem zapytania.
     Pierwszy rozdział „Życia Pi” poprzedza wstęp od autora, w którym wyjaśnia on jak poznał Pi i w jakich okolicznościach powstała książka. Ten krótki opis daje czytelnikowi wrażenie prawdy, faktu. Po przeczytaniu tego wstępu wkrada nam się do świadomości pytanie, czy to wszystko naprawdę się wydarzyło, czy jest tylko fikcją literacką. Być może był to bardzo przemyślany zabieg, który miał za zadanie przekonać czytelników o prawdziwości całej historii. Żebyśmy uwierzyli, że naprawdę istniał ktoś taki jak Pi Patel, który przeżył 7 miesięcy na szalupie z tygrysem bengalskim. Jeśli był to taktyczny zabieg, to uważam, że udał się znakomicie. Bo przeczytawszy książkę wciąż zastanawiałam się nie tylko nad tym, która z historii opowiedziana przez Pi jest tą prawdziwą, lecz również czy sam Pi jest prawdziwy.


      Rozdział ten to opis rodziny Patelów, ich codziennej pracy w zoo, opisy zachowań zwierząt i próba wyjaśnienia ich natury oraz przystosowania tej zwierzęcej natury do warunków życia w niewoli. Myślę, że był to ważny moment dla całej powieści, ponieważ pomógł w zrozumieniu zachowania tygrysa bengalskiego i innych zwierząt na łodzi oraz ich relacji z człowiekiem na bardzo małej przestrzeni. Jak się później okazało wielkość przestrzeni nie ma dużego znaczenia dla zwierząt jeśli chodzi o ich zachowanie. Ich instynkty działają tak samo w różnych warunkach, w różnym otoczeniu a przede wszystkim na różnych obszarach życiowych. Nie miało więc znaczenia czy zwierzę przebywało na wolności, na ogromnej przestrzeni, ponieważ ono z całej dostępnej przestrzeni nie korzystało, tylko z niewielkiego, wyciętego kawałka ziemi, który był jego domem i którego bronił przed napastnikami. Tak więc czy to na wolności, czy w klatce w zoo, czy na małej szalupie, zwierzęta zawsze zachowywały się tak samo, a ich wzajemne relacje opierały się na tym, kto jest silniejszy i potrafi podporządkować sobie resztę. Walka o terytorium między zwierzętami jest nieodzownym składnikiem ich życia. Słabszy umierał i stawał się posiłkiem silniejszego. Znajomość praw natury, wyuczona przez lata pracy w zoo pozwoliła chłopcowi przeżyć na łodzi z dzikim i groźnym kotem przez całe 7 miesięcy. Szczegółowe opisy zachowań zwierząt wydają się więc niezbędne dla dalszego rozumienia przyszłych wydarzeń na oceanie. W rozdziale tym możemy również poznać samego Pi oraz otwartość jego umysłu na istnienie Boga. Dowiadujemy się, że Pi starał się zrozumieć Boga na różne sposoby i to Boga widzianego oczami różnych religii. W ten oto sposób stał się jednocześnie chrześcijaninem, muzułmaninem i hindusem. Zgłębił tajniki tych trzech religii i mimo pierwszych wątpliwości, pokochał wkrótce Boga tak mocno, że nie był w stanie oddzielić od siebie jego poszczególnych obrazów w różnych religiach, które poznał, dlatego został wyznawcą wszystkich trzech religii naraz. Dla niego ważny był Bóg a nie to jak przedstawiają go religie. Ta głęboka wiara w Boga pomogła mu przetrwać w obliczu próby, na jaką wystawiło go życie.


     Gdy już poznaliśmy Piscine Molitor Patela, autor zgrabnie przechodzi do sedna sprawy, czyli do drugiego, głównego i najdłuższego rozdziału. Pod koniec pierwszego dowiadujemy się, że rodzina musi opuścić Indie z powodu politycznych niepokojów, jakie nawiedziły ten kraj w 1976 roku. W poszukiwaniu lepszego i spokojniejszego życia rodzina Pi postanowiła przenieść się do Kanady. Zwierzęta w zoo zostały sprzedane do ogrodów amerykańskich, część miała powędrować do kanadyjskich ogrodów zoologicznych. Zwierzęta miały popłynąć frachtowcem razem ze swoimi dotychczasowymi opiekunami, jako że ktoś musiał czuwać nad ich bezpieczeństwem i właściwą opieką. Właśnie dlatego cała rodzina Patelów znalazła się na japońskim statku, mającym przewieźć ich dobytek życia do nieznanego kraju. Niestety w trakcie rejsu rozpętała się burza, w nocy nastąpił wybuch, który prawdopodobnie był przyczyną katastrofy. Statek błyskawicznie zatonął, a Pi jako jedyny pasażer zdołał przeżyć. Jak się okazało, miał to być dopiero początek wielkiej przygody, jak i ciężkiej walki o przetrwanie. Walki z czasem, głodem, zwątpieniem a także walki z przypadkowymi współpasażerami. Bo szybko okazało się, że na szalupie oprócz zebry ze złamaną nogą, której skok ze statku i upadek widział Pi na własne oczy, znajduje się tu także samica orangutana, która przypłyneła na wyspie z bananów, powiązanych siatką oraz hiena. Na końcu zaś, ku swemu przerażeniu, Pi odkrył jeszcze jednego pasażera na gapę. Był to dorosły tygrys bengalski o imieniu Richard Parker. Własciwie Pi sam uratował tygrysa przed utonięciem, podając mu koło ratunkowe, potem jednak, gdy spostrzegł swój błąd, sam wyskoczył z łodzi. Gdy jednak okazało się, że w oceanie pływają rekiny, chłopiec wdrapał się ponownie na łódź, a nie widząc nigdzie tygrysa, uznał, że tygrys również wyskoczył do wody, nie chcąc dzielić niewielkiej przestrzeni z innym drapieżnikiem. Wkrótce jednak okazało się, że Richard Parker cały czas ukrywał się pod brezentem, trawiony chorobą morską, który to fakt uratował chłopcu życie w późniejszym czasie. Bowiem gdy na szalupie został już tylko on i tygrys, chłopiec wykorzystał chorobę morską zwierzęcia do tresowania go i wymuszenia posłuszeństwa wobec siebie.
       Pasażerów szybko na szalupie ubywało. Najpierw hiena rozprawiła się z zebrą, zjadając ją żywcem kawałek po kawałku, zaczynając od zranionej nogi. Potem zaatakowała orangutanicę Oranż i po krótkiej i z góry przesądzonej walce na szalupie została tylko niebezpieczna hiena i przerażony chłopiec. Kiedy Pi myśłał już, że zginie, odkrył niespodziewanego sprzymierzeńca w postaci tygrysa, który do tej pory ukrywał się pod brezentem, trawiony chorobą morską. To odkrycie było jednocześnie wybawieniem i przekleństwem. Ponieważ Pi wiedział, że jak tylko tygrys rozprawi się z hieną, on stanie się kolejnym posiłkiem. Było tak, jak przewidział. Wkrótce potem mordercza hiena stała się tylko złym wspomnieniem, a czas płynął nieubłagalnie, przybliżając rychłą śmierć chłopca. I kiedy zaczęło już go ograniać zwatpienie, z pomocą przyszła mu wola walki i znajomość zachowań zwierząt, których nauczył się pomagając ojcu w pracy w zoo. Wykorzystując swoją cenną wiedzę, spryt człowieka i siłę młodego działa, a także pomagając sobie zapasami i sprzętem znalezionym na szalupie, udowodnił sobie i światu, że na małym kawałeczku przestrzeni mogą współistnieć dwie wrogie sobie siły.
     Cała historia to jeden wielki opis cudu i tak też rozumiał to Pi. Już jako dorosły mężczyzna, kiedy po latach opowiadał swoją cudowną opowieść, był przekonany, że jest to dowód na to, że Bóg istnieje. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że tylko on się uratował? Czy tylko tym, że ma słaby sen i usłyszał odgłos wybuchu na holowniku, gdzie cały czas coś grzmiało i dudniło? Czy to, że załoga statku, chcąc się pozbyć hieny z jedynej szalupy ratunkowej, wyrzuciła chłopca za burtę, mając nadzieję, że ta wyskoczy z szalupy i go zaatakuje, a co w rzeczywistości uratowało mu życie, było tylko zwykłym zbiegiem okoliczności czy dowodem na to, że Bóg istnieje? Czy człowiek bez pomocy Boga przetrwałby ponad 270 dni, mając zapas żywności i pitnej wody na dużo krótszy okres niż te 7 miesięcy niedoli? Czy bez pomocy cudu przeżyłby na oceanie wśród rekinów i żywiołów, mając na pokładzie szalupy trzy niebezpieczne zwierzęta? 
      Kiedy Pi zorientował się, że ma niechcianych pasażerów, z których jeden był groźniejszy od drugiego, zaczęła się jego walka o życie. Czas upływał, a na szalupie rozgrywał się dramat, który miał trwać całe miesiące. Kiedy na szalupie został już tylko tygrys bengalski, Pi wiedział, że to już tylko kwestia czasu, kiedy wygłodniałe zwierzę rzuci się na niego i rozszarpie go na kawałki. Pozostało mu więc czekać albo się bronić. Kiedy opadły go wątpliwości i beznadzieja, instynkt przetrwania po raz kolejny uratował mu życie. Bo zamiast czekać na śmierć ze strony tygrysa, wymyślił plan jak uniknąć takiego strasznego końca. Jako że tygrys był silniejszy i bardziej wytrwały, zabicie go lub poczekanie aż umrze pierwszy, nie mając nic do jedzenia i picia, nie miałby szans powodzenia. Pi wykorzystał więc swoją znajomość zwierzęcej natury i postanowił, że jedynym wyjściem z całej sytuacji jest podporządkowanie sobie tygrysa, pokazanie mu, kto jest samcem alfa i podzielenie szalupy na dwa terytoria, z których jedno miało należeć niepodzielnie do chłopca. A żeby podporządkować sobie zwierzę, to trzeba je karmić i poić, używając przy tym gwizdka i stosując pozytywne i negatywne wzmocnienia. Tak więc Pi postanowił utrzymać tygrysa przy życiu, a tym samym podarować sobie życie.
     W rozdziale tym mamy okazję zobaczyć, jak silny psychicznie jest człowiek i jaką ma w sobie wolę przetrwania. Mamy tu prócz niezwykłego współżycia człowieka i dzikiego zwierzęcia, także typowe przygody rozbitka, który musi walczyć o swoje życie, a także o swoje człowieczeństwo. W obliczu tak wielkiej tragedii człowiek może utracić to, co odróżnia go od zwierzęcia. Widzimy więc człowieka zmuszonego do niskich, prawie zwierzęcych zachowań. Na końcu udręki można więc nawet stwierdzić upadek moralny Pi, kiedy to zjada on resztki człowieka, pozostałe po tajemniczym francuzie, zaatakowanym przez tygrysa. Francuz pojawia się w obu historiach, tej o szalupie pełnej zwierząt oraz w drugiej historii, którą poznajemy na końcu książki. W tej drugiej historii zamiast zwierząt mamy na szalupie francuskiego kucharza, matkę chłopca, samego Pi oraz tajwańskiego marynarza, który złamał nogę, zupełnie jak zebra z pierwszej opowieści, podczas skoku z frachtowca. Zatem kiedy w jednej i drugiej historii pojawia się francuz, jako ślepy rozbitek oraz kucharz, który morduje ludzi po to, aby przetrwać, wszystko składa się w jedną całość i zaczynamy mieć wątpliwości, czy na szalupie były zwierzęta czy ludzie. W obu historiach pojawia się też motyw zjadania ludzkiego ciała przez człowieka, co niepokoi jeszcze bardziej. Myślę, że każdy kto przeczyta książkę będzie musiał sam wybrać, w którą historię wierzy. Lub bardziej, w którą historię chce wierzyć. Bo czy człowiekowi łatwiej znieść fantastyczną opowieść czy też możliwą a jednocześnie zbyt straszną do uwierzenia historię?
      Na początku swojej siedmiomiesięcznej podróży Pi jest wegetarianinem i kiedy musi zabić po raz pierwszy, przeżywa straszne męki, mimo iż chodzi o zwykłą rybę. Każda następna zabita ryba czy żółw coraz bardziej przybliża do tego upadłego człowieka, który je odchody zwierzęcia, a na końcu ludzkie szczątki wespół z tygrysem. Z człowieka który żywi się tylko roślinami, zmienia się w kanibala. A wszystko to za sprawą woli przetrwania, która w człowieku jest tak silna, że przekracza wszelkie granice.
      Pomiędzy rozdziałami co jakiś czas pojawia się sam autor, który opisuje swoje spotkania z Patelem jako dorosłym mężczyzną, opowiadającym swoją nieprawdopodobną historię. Mamy dzięki temu okazję zobaczyć czy chłopiec zmienił się po traumatycznych przeżyciach. Przy okazji jest to ciąg dalszy zabiegu, który ma za zadanie przekonać nas, że historia opowiadana nam przez Pi Patela za pomocą książki Yanna Martela wydarzyła się naprawdę. Mamy w nią uwierzyć mimo wielu nieprawdopodobnych wydarzeń, jak choćby istnienie tajemniczej pływającej zielonej wyspy, która w dzień kryła swoją straszliwą tajemnicę, a w nocy odkrywała swoje prawdziwe oblicze.
      Wiem, że książka została nagrodzona w 2002 roku prestiżową nagrodą Bookera i to co będę pisać to herezje, ale niestety mam mieszane uczucia co do tej książki. Wiem, że każdy opis, każde zdanie, miało swoje znaczenie dla treści książki, ale muszę się przyznać, że ciężko mi stwierdzić, że książka była bardzo interesująca. Owszem, zapada w pamięć, w pewnych momentach wciąga, pozostawia po sobie niezatarte wrażenia i liczne pytania, ale zanim się ją weźmie do ręki należałoby się zastanowić, czego się od niej oczekuje. Jeśli akcji, to owszem, człowiek znajdzie tu wiele momentów akcji. Jeśli ma to być książka zmuszająca do refleksji, owszem, znajdzie tu również refleksję. Jeśli czytelnik oczekuje zaskakujących zwrotów akcji, znajdzie ich tu kilka. Nawet dla ludzi lubiących rozważania o Bogu znajdzie się coś dobrego. Ale najlepiej oczekiwać wszystkiego naraz, żeby maksymalnie cieszyć się tą pozycją. Bo inaczej można się trochę zawieźć.

      Ja oczekiwałam, że książka będzie ciekawa. A pierwszy rozdział omal mnie nie wykończył. Kilka razy chciałam odłożyć powieść i zacząć czytać co innego. Gdyby nie ciekawość tego, co będzie się działo na oceanie, już dawno porzuciłabym tę książkę. Także koniecznie trzeba się uzbroić w cierpliwość i przetrwać te trudne chwile pierwszego rozdziału. Na pewno pozwoli to trochę lepiej zrozumieć samego Pi oraz zależności panujące na szalupie, ale i bez tego można by było spokojnie książkę przeczytać. Potem robi się coraz bardziej interesująco, a ostatnie rozdziały pozostawiają w człowieku dziwny niepokój, który towarzyszy jeszcze przez kilka dni po przeczytaniu powieści.
      Jak już wspomniałam na samym początku, na podstawie książki nakręcono film pod tym samym tytułem i właśnie wszedł on do polskich kin. Reklamuje się go jako drugi „Avatar”, ale ja myślę, że to lekka przesada. Znam „Avatar” Camerona, znam książkę Yanna Martela i wiem, że ciężko z niej zrobić film z takim rozmachem jak film Camerona. Historia Pi bardziej przypomina Robinsona Cruzoe  i jego przygody niż przygody Jake’a w „Avatarze”. Nie zamierzam iść na „Życie Pi” do kina, ponieważ historię już dobrze znam i nie zawładnęła ona moimi myślami na tyle, żeby wydawać pieniążki na wyprawę do kina. Może kiedyś będzie w telewizji, to wtedy chętnie zobaczę co takiego wymyślił reżyser. Jednak gdy zobaczyłam reklamę filmu, rzuciło mi się w oczy to, że przedstawia się relację chłopca i tygrysa jako przyjaźń. W książce tej przyjaźni nigdy nie było. Nigdy Pi nie pogłaskał tygrysa, tak jak to widziałam w trailerze, tylko raz go dotknął, gdy tygrys leżał chory i osłabiony i nie widział, że ktoś go dotyka. O przyjaźni między nimi również nie można mówić, ponieważ była to tylko swego rodzaju zależność. Tygrys potrzebował chłopca do przeżycia, bo nie miał możliwości zdobyć sam dla siebie pokarmu. Natomiast chłopiec musiał pokazać tygrysowi, że to on rządzi na szalupie i wyznaczył wyraźną granicę swojego terytorium, na które zwierzę nie mogło wkraczać. Jako, że tygrys był jedynym towarzyszem Pi, ten po pewnym czasie zaczął się cieszyć z tego towarzystwa, bo przynajmniej miał zajęte myśli ciągłym dbaniem o siebie i tygrysa i nie miał czasu roztrząsać tego co się wydarzyło, nie myślał dużo o śmierci swoich najbliższych, miał się do kogo odezwać, mimo że zwierzę nie mogło mu odpowiedzieć, nie miał czasu popaść w beznadzieję, która niechybnie by go zabiła, bo zabiłaby w nim ducha walki i wolę przetrwania. Ostatecznie, kiedy dobijają do brzegu i tygrys znika w zaroślach, Pi czuje żal, że zwierzę nawet się nie odwróciło, nie popatrzyło na swojego wybawiciela, nie pożegnało się, mimo ze spędzili razem tyle dni. Tylko dzięki tygrysowi i jego towarzystwu Pi nie zwariował i jakoś sobie poradził, zdziwiony był więc, że tygrys nie poczuł z nim żadnej więzi. A tak jak chłopiec chciał być po prostu nie mogło, bo przecież dzikie zwierzę nie ma zakodowanego przyjaźnienia się z ludźmi. Dla niego człowiek jest niczym innym jak kolejnym zwierzęciem, z którym trzeba walczyć o teren i pożywienie. W swoich wspomnieniach Pi nawet wspomina o miłości do zwierzęcia. Można by tę relację porównać do syndromu sztokholmskiego. Osobę, która nam początkowo zagraża w pewnym momencie obdarzamy sympatią i utożsamiamy się z nią. Podobnych relacji doświadczyć może rozbitek. Kiedy spędzamy z kimś lub z czymś wiele dni i jest to jedyna rzecz, która dzieli nas od szaleństwa samotności, to po pewnym czasie ta osoba lub przedmiot staje się nam najdroższa, zaczynamy ją lubić, cenić, kochać, utożsamiać się z nią. Wystarczy sobie przypomnieć ekranizację "Robinsona Kruzoe" z Tomem Hanksem w roli głównej. Rozbitek w piłce firmy Wilson zaczyna widzieć jedynego towarzysza, a w końcu człowieka. Tom w roli rozbitka zaczyna tracić poczucie rzeczywistości i kiedy podczas sztormu piłka wypada za brzeg, mężczyzna czuje się zagubiony i odczuwa stratę piłki jak stratę najlepszego przyjaciela. A wracając do filmu o życiu Pi Patela, zauważyć można kilka zmian w koncepcji opowieści, napisanej przez Martela. Jednak z tym i innymi ewentualnymi zmianami dokonanymi przez reżysera filmu "Życie Pi" po prostu trzeba się pogodzić.

     Jeśli ktoś ma ochotę przeczytać książkę i obejrzeć film, musi być przygotowany na większe lub mniejsze odstępstwa, a jeśli nie lubicie mieszać historii to zastanówcie się: chcecie fantastycznej opowieści w stylu „Avatara” czy opowieści o człowieku zmagającym się z prawami natury i własnymi słabościami. W pierwszym wypadku polecam wypad do kina, w drugim zagłębienie się w powieści Yanna Martela.

1 komentarz:

Kinga pisze...

Witam. Zostałaś nominowana;)
Zapraszam serdecznie.
http://zakochanewzyciu.blogspot.com/2013/01/liebster-blog.html