piątek, 3 maja 2019

Frankfurt nad Menem- miasto przyszłości




Miasto, które najbardziej zapadło mi w pamięć i które najbardziej mnie zaskoczyło. Które poznawałam powoli, próbując zrozumieć wszystkie zjawiska, jakie rzuciły mi się w oczy. Bo to miasto nie jest zwykłym przedstawicielem
swojego państwa, jest to raczej ewenement i skarbnica informacji o społeczeństwie, jako, że na jednym terenie mamy zamkniętych codziennie milion ludzi, z których 1/3 to dojeżdżający do miasta, a ponad połowa to przedstawiciele imigracji z całego świata, ściągnięci tu obietnicą lepszego życia na najwyższym poziomie. Gdy zaś sny i marzenia niektórych z nich legły w mniejszych lub większych gruzach, dało to podwaliny do kolejnych społecznych zjawisk, będących niezwykłym tematem do obserwacji socjologicznych, jednocześnie stanowiących sygnał ostrzegawczy dla tak popularnego dziś ruchu wielokulturowości i otwartości. Bo Frankfurt jest doskonałym przykładem na to, do czego prowadzi otwartość i jakie są skutki multinarodowości oraz przeludnienia.

Należy pamiętać, że duże miasto to duże możliwości i duże pieniądze, ale i duże opłaty,  a także problemy, wyrastające z gęstości zaludnienia. Frankfurt
nad Menem jest swego rodzaju przedstawicielem wielkomiejskości i wszystkim, co za tym idzie. Po godzinie 17 zdają się wylegać na ulice tłumy pracowników, chętnych do relaksu po godzinach spędzonych za biurkiem i miasto wówczas robi się jeszcze gwarniejsze niż do południa, zwłaszcza w centrum, a ulubione miejsca do spożywania posiłków stają się zatłoczone jak sobotni targ w Polsce. A nawet taki targ blednie w porównaniu z dwoma placami we Frankfurcie, gdzie można kupić jedzenie, wino i piwo prosto z foodtrucków. Na mojej drodze znalazły się dwa takie place. Przy Börsenstrasse (Börsenplatz) i drugi w centrum miasta, w okolicy Konstablerwache. Na jednej małej
przestrzeni w godzinach wieczornych gromadzi się takie mrowie ludzi, że harmider jest nie do opisania. Rozmowy prowadzone w różnych językach, śmiechy, skwierczenie mięsa na grillu, nawoływanie siebie, zamawianie jedzenia, ludzie stoją jeden obok drugiego w jednej wielkiej grupie,  której trudno oddzielić tych, którzy się znają od tych, którzy należą już do kolejnej grupy znajomych. A wszystko to w jednym wielkim teatrze ludzkich charakterów, które spotykają się w jednym miejscu dla tego samego celu- relaksu.

Życie w dużym mieście ma swoje plusy i minusy. Jednak nie sposób nie zauważyć, że Frankfurt nie jest zwykłym dużym miastem i oprócz powszednich zjawisk społecznych tak charakterystycznych dla dużych miast, ma on i swoje własne odrębne oblicze, które z jednej strony fascynuje, z drugiej dziwi, a nawet przeraża. I żeby to zrozumieć, trzeba naprawdę skupić się na otoczeniu, oddychać kulturą tego miasta, które przez lata zbudowało sobie swój swoisty klimat, którego nie da się podrobić.

Przede wszystkim składają się na tę specyfikę dwie sprawy- pieniądze i ludzie. Nieprzypadkowo mówi się o Frankfurcie „europejski Nowy Jork”. Mamy tu skupione ogromne pieniądze w postaci światowej rangi banków, znaczące domy brokerskie obrały sobie to miasto przyszłości za siedzibę, tutaj obraca się milionami każdego dnia i to widać na ulicach.

Ludzie nie ubierają się tu jak typowi Niemcy, zwyczajnie i nie rzucając się w oczy. Tutaj wszyscy zdają się chcieć wyróżniać się z tłumu. Mijają nas same
garnitury, markowe ciuchy i ludzie dzierżący w rękach torby z zakupami ze znanych sklepów. Ekskluzywne sklepy odzieżowe okupują centrum miasta, prezentując się dumnie jeden po drugim na skrzyżowaniu Goethestrasse i Börsenstrasse. Przy drzwiach rośli i przystojni jak światowi modele ochroniarze w świetnie skrojonych garniturach, w białych rękawiczkach otwierający drzwi przed frankfurcką śmietanką towarzyską wychodzącą z zadowolonymi uśmiechami z papierowymi torbami dzierżącymi skarby w postaci najnowszych torebek Channel i Gucci, jakby były to najbardziej w świecie liczące się rzeczy. Obok za oszkloną szybą najprzystojniejszy na świecie krawiec
jakiego moje oko widziało szykuje szyty na miarę garnitur dla jakiegoś szczęściarza, któremu sny o bogactwie spełniły się w tym mieście wielkich możliwości, a galerii sztuki mamy tu całe natrzęsienie, wystarczy choćby wejść w Fahrgasse, gdzie jedna obok drugiej prezentują swoją twórczość mini galerie otwarte dla każdego. A na to wszystko patrzą dumnie odbijające w swoich szklanych ścianach promienie słoneczne wieżowce za frankfurckim mostem brooklyńskim.

Chodząc po mieście faktycznie czujemy się jak w Nowym Jorku. Jest most
brooklyński, jest park w centrum kojarzący się z Central Park, jest Bronx który lepiej omijać jeśli nie tęskni się za niepotrzebnymi przygodami, jest też oczywiście Manhattan, którego widać z daleka. Znajdzie się tu też małe Las Vegas dla fanów szybkich potajemnych ślubów. A gdzieżby indziej czuć się jak w Ameryce jak nie siedząc popołudniami nad Menem, patrząc na niemiecki Manhattan popijając piwo w zaciszu pasa zieleni wzdłuż rzeki, gdy za plecami biegają miłośnicy joggingu i zdrowego życia w mieście stresu i dużych pieniędzy.

Gdy zwykłe codzienne piwo i kiełbasa z grilla nam nie wystarczają do
relaksu po stresującym dniu, mamy do wyboru liczne parki, w których odstresujemy się za darmo oraz ogrody botaniczne, które za drobną opłatą możemy zwiedzać codziennie, zwłaszcza posiadając kartę miejską. Są to naprawdę ładne ogrody, więc warto odłożyć to 7 euro do innej kieszeni i pokręcić się po dobrze prowadzonych ogrodach i jego atrakcjach, jak choćby Palmengarten przy ruchliwej Miquelallee.

Warto się tam udać także po to, aby oddalić się nieco od największego centrum i pospacerować w cichych i bardzo ładnych osiedlach mieszkalnych,
gdzie w przepięknych kamienicach mieszkają właściciele czarnych Mercedesów, Bentleyów, Bugatti, Porshe Tesli, Jaguarów i Maserati, zaparkowanych skromnie na poboczu ogromnych i pomalowanych na jasny kolor budynków, stojących obok siebie, dumnie prężąc fasady otoczone kwitnącymi magnoliami w mini ogrodach, będących drugim must have bogatych mieszkańców miasta. A pośród tych domów kręcą się policjanci zaopatrzeni w karabiny maszynowe do skutecznej obrony właścicieli tych wszystkich dóbr, płacących zapewne niemałe podatki w celu wykupienia spokoju.

Dziwnym trafem tych samych policjantów próżno by szukać w okolicy Taunusstrasse, gdzie bez problemu w ciągu dnia można
spotkać grupki czarnych mężczyzn w stanie upojenia alkoholowego i/lub narkotykowego, wpatrujących się bezczelnie w oczy przechodniów, którzy kompletnie nie wiedzą, czego się spodziewać po takim miejscu. Jeśli lubicie niezapomniane wrażenia, kasyna i bary z tańczącymi nago paniami, ta ulica jest dla Was. Jeśli jesteście ciekawi jak żyje frankfurcka biedota, ta ulica jest dla Was. Jeśli chcecie na własne oczy zobaczyć, że nie wszystkie marzenia się spełniają w tym mieście-
odwiedźcie tę ulicę. Jeśli chcecie zobaczyć gorsze oblicze Frankfurtu, wiecie co robić. Tamta egzotyczna okolica opowie Wam całą swoją czarną historię i pokaże Wam różne socjologiczne zachowania w mieście, gdzie ponad 50 procent społeczeństwa należy do emigracji, a spora jego część żyje z pomocy państwowej lub z minimalnej pensji.

Taunusstrasse (zwaną- jak wyczytałam z Internetu- dzielnicą czerwonych latarni) pokaże Wam, że nie wszystko jest kolorowe we Frankfurcie i trzeba się
dobrze zastanowić nad swoimi granicami przed zamieszkaniem tutaj. Czy będzie Wam odpowiadało zaludnienie miasta, jego kulturowe pomieszanie, ilość muzułmanów w mieście i ta ciągła pogoń za pieniądzem, którą można domniemywać patrząc na co mieszkańcy miasta wydają pieniądze i jak się relaksują codziennie po pracy. Mieszkanie w takim wielokolorowym mieście jak Frankfurt ma swoje plusy i minusy i trzeba wszystko wziąć pod uwagę. Oczywiście jest wiele plusów przemawiających za przeprowadzką w tak egzotyczne miejsce- piękne osiedla, dużo możliwości i atrakcji, bary i restauracje każdego pokroju, jest co robić i jest czym dojechać. Jest gdzie się relaksować i przy czym. I chyba taki codzienny relaks jest niezbędny, bo duże pieniądze oznaczają też duży stres, może dlatego mieszkańcy Frankfurtu palą papierosy jak oszalali i rzucają się w wir zakupów i picia alkoholu po południu, nawet jeśli jest to tylko jedna lampka wina czy butelka piwa.

Frankfurt to naprawdę ciekawe i kolorowe miasto, nie tylko w związku z multi kulturowością. Ludzie są tu dobrze ubrani, ładni (jeśli większość populacji to przybysze ze świata, nie dziwi atrakcyjność wizualna mieszkańców miasta, tak bardzo odbijająca się od urody typowo niemieckiej) i przynoszą ze sobą przyzwyczajenia swojej kultury, niejako narzucając ją innym. Różne kultury nakładają się tu na siebie i powstaje swoista mieszanina barw, języków i zachowań, zmieniająca się w zależności od tego, która kultura akurat dominuje, jak zmieniają się kolory w kalejdoskopie.

Ale na pewno zawsze widoczna jest tu kultura pieniądza i dążenie do pokazania się światu od jak najatrakcyjniejszej strony. 

Dlatego nie powinien
dziwić natłok atrakcyjnie ubranych i uczesanych ludzi, ani nawet fantazja niektórych z nich, która przebija się pomiędzy „zwyczajną atrakcyjność” innych. Starsza pani, która wygląda jakby wyszła z XIX wiecznego teatru, w białych rajstopach i bordowych atłasowych ciżemkach oraz mocno pomalowaną twarzą nie powinna dziwić. Zielone włosy, kolczyki i glany to również normalna sprawa. Młody człowiek w stroju high fashion? Nie ma problemu, wystarczy się rozejrzeć dookoła. Frankfurt to miasto ludzi odważnych i otwartych na inność, chcących wyrażać siebie w różny sposób, pragnących być zauważonym pośród tego tłumu wylewającego się z miejsc pracy po godzinie 17. Jeśli dojrzycie
skromnie ubranego człowieka pośród tych wszystkich pawich piór, w jakie stroi się większa część mieszkańców, będzie to oznaczało, że spotkaliście rodowitego Niemca, który żyje po swojemu i nie obchodzi go jak widzą go inni.  Gdy dojrzycie atrakcyjnie wyglądającego człowieka, będzie to prawdopodobnie imigrant, zwłaszcza jeśli jest urodziwy.

Być może to brzmi jak proste i niesprawiedliwie generalizowanie na podstawie zbyt małej ilości informacji, ale wydaje mi się, że te moje spostrzeżenia są celne. Frankfurt jest zdominowany przez przyjezdnych, przez inne kultury i nowoczesne sposoby myślenia, przez marzenia o zaistnieniu i wybiciu się z powszedniości i dążeniu do wielkich pieniędzy. Natomiast Niemcy chcą żyć w spokoju i względnym dostatku, a wyścig szczurów pozostawiają tym, którzy przyjechali do ich kraju aby wziąć w nim udział i zgarnąć najlepszą nagrodę- bogactwo.

Nieprzypadkowo właśnie Frankfurt stał się miejscem takiego wyścigu.
Mieszczą się tu najróżniejsze instytucje finansowe, tu kreci się biznes, tu obraca się pieniędzmi i tu jest szansa, że da się zgarnąć coś dla siebie. I te pieniądze widać, nie tylko w postaci strzelistych wież drapaczy chmur, luksusowych sklepów, ekskluzywnych samochodów i bogatych osiedli. Duże pieniądze widać na ulicach. Gospodarka ma się tu dobrze. Ludzie zarabiają po to, aby wydawać, więc każdy na tym wyścigu szczurów
zyskuje. Tu nie ma biznesów, które się nie udadzą przy odrobinie pracy, bo jest taki popyt na wszystko, że miasto jest w stanie wchłonąć jeszcze więcej pomysłów i ludzi. To co z tego, że lotnisko i dworzec są siedzibą kieszonkowców, podwyższających statystyki przestępstw w mieście. Tu i tak corocznie będzie się powiększała liczba populacji. Bo każdy będzie chciał przynajmniej spróbować, każdy zobaczy tu możliwość dobrej przyszłości, nikt nie będzie się zastanawiał nad minusami miasta, tylko rzuci się w ten wir i albo przetrwa, albo zostanie strawiony przez silniejszych, którzy nie pozwolą się rozepchnąć nowym.

Miasto wielkich biznesów zawsze będzie przyciągało nowe rzesze ludzi
pomysłowych i sępów, którzy chcą skorzystać z sukcesu innych. Frankfurt natomiast jest doskonałym zapleczem do biznesu. Gospodarka się kręci, połączenie miasta dzięki międzynarodowemu lotnisku i dobremu węzłowi komunikacyjnemu będzie tylko biznes wspomagało. To pewnie dlatego przylatują tu bogaci biznesmeni z Chin, wyglądający jak członkowie chińskiej mafii rodem z filmów gangsterskich.
To tutaj jest skupisko światowych luksusowych marek z wszelkich gałęzi biznesu i tutaj ludzie tak bardzo dbają o siebie, uprawiając jogging przedłużający sprawność fizyczną i umysłową, relaksując się codziennie przy lampce wina na mieście i smażonej kiełbasie, paradoksalnie to życie skracając. I w tym mieście rowery nie walają się po kątach, na wpół przerdzewiałe i rozwalone, bo są nowocześniejsze, droższe i warte tego, aby o nie dbać.

Frankfurt jest wspaniałą mieszaniną wszystkiego, co reprezentuje sobą
człowiek- siły, słabości, pomysłowości, kombinatorstwa, elastyczności i łatwości w dostosowywaniu się do zmieniających się warunków i wszystkich rodzajów uczuć, którym się poddaje w życiu. Jeśli chcecie tego doświadczyć, zarezerwujcie sobie tydzień we Frankfurcie nad Menem, odłóżcie telefony, otwórzcie szeroko oczy i zanurzcie się w tej niezwykłej mapie ludzkich niedoskonałości i efektów potęgi ludzkiego umysłu. Będzie to na pewno wycieczka niezapomniana.

Trochę ten świat, który Was otoczy, jest przejaskrawiony i sztuczny, ale taki już jest człowiek, gdy zaplącze się we własnych pragnieniach i dążeniach- zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością i zapomina, co się w życiu liczy a co jest
tylko mrzonką, niewartą pogoni. Jednych życie sprowadzi na ziemie, inni umrą szczęśliwi w swojej bańce umysłowej, w której się zamknęli. Kolejni zaś otworzą oczy i wyjadą w inne, spokojniejsze i szczęśliwsze miejsce, gdzie (rzucę tutaj cliché) bliski kontakt z naturą i prostymi ludźmi pomoże im wyprostować sposób myślenia, nadwyrężony przez dziwny świat wykreowany w mieście przyszłości, jakiego przedstawicielem jest Frankfurt i znowu będą mogli spokojnie oddychać atmosferą normalności. Miasto jest fascynujące, jak każda rzecz, która jest inna niż to, co znamy, ale na dłuższą metę czuję, że nie sprawdziłoby się dla mnie i by mnie zmęczyło swoją energią, tak jak męczy po czasie egzotyka. Znacznie bliższy moim upodobaniom jest Strasburg, którego serce zdaje się bić dokładnie w tym rytmie, w jakim bije moje. Ale to już temat na osobną opowieść.

Brak komentarzy: