środa, 12 września 2018

Eva Rice/ The Lost out of Keeping Secrets



Cofam to, co napisałam pod poprzednim postem. O dobrych książkach czasem też nie wiadomo co napisać. Człowiek boi się dotknąć ich słowami, żeby nie urazić, nie uronić niczego, żeby nie zapomnieć odkryć wszystkich aspektów, odsłonić każdą mocną stronę, a także z obawy, że nie podoła zadaniu i nie nakreśli tych aspektów tak, jak na to zasługują. Skąd to wiem? Bo wreszcie po latach spotkałam współczesną książkę, która zdaje się być wyjęta z innych czasów i dorównuje świetnością literaturze minionych wieków. I jest tak dobra, że boję się, iż nie dam rady jej opisać, dlatego od 10 minut wpatruję się w pustą stronę dokumentu word i nie wiem jak zacząć. Zabrakło mi słów dla książki, której poszukiwałam tyle lat i która spełniła wszystko moje oczekiwania. A teraz ja nie mogę spełnić jej oczekiwań. Jedyne, czego książka chce, to nie być zapomnianą. A ja nie potrafię jej tego zapewnić, bo zabrakło mi słów na opisanie jej świetności. Zabawne prawda?
Książka, która mnie poruszyła od pierwszego zdania, to „Utracona sztuka dochowywania tajemnic” Evy Rice. Już sam tytuł sugeruje, że to będzie coś niezwykłego, prawda? Wymyślenie dobrego tytułu to największa zmora pisarza. Gdy ten nie będzie wystarczająco intrygujący, historia, jaką ukrywa może nigdy nie zostać odkryta. I cały trud pisarza włożony w wykreowanie świetnej powieści może pójść na marne za sprawą paru liter na okładce książki. Eva Rice nie tylko stworzyła ponadczasową, wciągającą opowieść, ale i złożyła w jedną całość tytuł, który nie tylko pasuje do historii, jaką opisuje, ale i subtelnie zwraca uwagę przechodnia na siebie. Jest jak skinienie ręki, domagającej się w delikatny sposób uwagi. A ciężko jest przejść obok niespotykanego tytułu obojętnie.
Gdy już damy się nakłonić do sięgnięcia po tę pozycję, już po pierwszym akapicie będziemy wiedzieli, że natrafiliśmy na coś innego, wartościowego, zaskakująco dobrego i wyjątkowego. To jakiego języka używa autor, jak perfekcyjnie buduje zdania, jak wciąga czytelnika od pierwszej chwili do swojego świata, nie bawiąc się w żadne zapowiedzi i budowanie napięcia, jak subtelnie porusza się w świecie literatury, jak idealnie dobiera słowa do epoki, którą wybrał, to wszystko sprawia, że od razu wiemy, że natrafiliśmy na skarb, w którego znalezienie już dawno przestaliśmy wierzyć.
Książka Evy Rice jest dowodem na to, że dzisiejsza literatura wcale nie musi być krzykliwa, mroczna, zagadkowa, szybka, seksowna czy krwawa, żeby była dobra. Owszem, sensacja lepiej się sprzedaje i daje szybciej zarobić, niż subtelność i mądrość, ale czy polecilibyście te pełne przemocy i innych niskich ludzkich odczuć swojej nastoletniej siostrzenicy lub osiemdziesięcioletniej babci? Czy bez rumieńca wstydu będziecie czytać miażdżące recenzje o książce, którą Wy przeczytaliście jednym tchem i z wypiekami na twarzy? Czy za trzydzieści lat nie spojrzycie wstecz i nie powiecie sobie „Cóż za okropny gust miałem? No ale byłem wtedy młody i głupi”?
Natomiast nigdy nie doznacie takich negatywnych uczuć z „Utraconą sztuką dochowywania tajemnic”. Jest to książka mądra, intrygująca, inna, wciągająca, wielopokoleniowa i przede wszystkim niezapomniana. Jest to pozycja z górnej półki, wokół której nie dzieją się żadne kontrowersje. Nie jest to tytuł, który przynosi skrajne recenzje czy skrajne uczucia. Jest to natomiast książka budująca, inteligentna, delikatna, pełna ciepła i mądrości. I może wydać się nudna z tego opisu, ale to tylko wrażenie. Jest to wyrafinowana historia, napisana ze smakiem i z dużą dozą kunsztu pisarskiego. Wierzcie mi, takich książek się dzisiaj nie spotyka. W dobie mody na mocne wrażenia, to co wyszukane i odwołujące się do najwyższych uczuć, schodzi na drugi plan. Mimo to myślę, że takie pozycje jak ta są lepszym lekarstwem na wszelkie rany, które próbujemy zaleczyć w szybkich książkach. Zadziałają mocniej i na dłużej, opatulając nas dobrem, pogodą ducha, siłą charakteru i nadzieją.
„Utracona sztuka dochowywania tajemnic” jest to wyrafinowana opowieść o uczuciach. Nie tylko w relacjach damsko-męskich, ale i uczuciach związanych z zagubieniem, dorastaniem w trudnych czasach oraz zduszonymi namiętnościami. Widzimy świat oczami nastolatki, której przyszło żyć w ciężkich warunkach powojennych, patrzącej na ruiny świata, który dobrze znała i która mimo wszystkich przeciwności losu nie poddaje się i walczy o swoje prawo, by być nastolatką, by móc się zakochać i być szczęśliwą, nawet jeśli to, co kiedyś było, zniknęło na jej oczach jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ta książka opowiada o sile, jaka drzemie w młodzieży, o tym jak łatwo potrafią się oni dostosować do nowych warunków, jak mocno i żywo płynie w nich krew, która nakazuje im przeć do przodu, nawet jeśli wszystko dookoła nich rozpadło się na kawałki. Opowiada o prawie młodych do zapomnienia o tym co było, po to by pójść do przodu, nawet gdy dotychczasowy porządek musiał ustąpić nowemu. I o tym, że młodzi mają prawo rzucić się w wir nowego świata, bez oglądania się za siebie.
Historia Penelopy Wallace umiejscowiona jest we wczesnych latach 50-tych, krótko po zakończeniu II Wojny Światowej, gdy Anglia, jak i cały świat, znowu zaczyna oddychać i cieszyć się prostymi rzeczami pomimo wcześniejszej pożogi i upadku. Umiejscowienie akcji w tych czasach nie tylko dodało jej smaku, ale i podkreśliło trudną sytuację Penelopy i innych jej podobnych, którzy chcieli żyć dalej i cieszyć się muzyką, dobrym jedzeniem, przejażdżkami po mieście i innymi głupotami, nie zamartwiając się stanem posiadania ani utraconymi możliwościami. Ponieważ Penelopa i jej brat, Inigo, oraz ich rówieśnicy widzą kolejne szanse i możliwości nawet w upadłym świecie i wiedzą, że mogą je zdobyć tylko wtedy, gdy nie będą się oglądać za siebie. A swoją żarliwością i miłością do życia zarażają dorosłych, nawet tych, którzy dawno się poddali.
Gdybym była recenzentką profesjonalną, napisałabym, że jest to również piękna opowieść o słodko-gorzkich uczuciach towarzyszących pierwszej miłości oraz o przyjaźni. Jednakowoż jako czytelnik stroniący od drętwych opisów kojarzących się z lekturami szkolnymi napiszę, że w podróży przez prawie dorosłe życie towarzyszy Penelopie przypadkowo poznana, ekscentryczna jak na swój wiek ale i wizjonerska pod kątem nowych trendów w modzie, Charlotte. Charlotte, której obecność jest jak powiew świeżości, ze swoim odważnym spojrzeniem na życie i nowatorskimi poglądami. Ze swoim gorzkim uczuciem do chłopaka, którego kochać nie powinna oraz ze swoją energią, która pozwala jej żyć dalej pełną piersią, pomimo poświęcenia jakiego dokonała w życiu dla dobra rodziny. Jest to tak wciągająca postać, pełna charakteru i życia, że nie dziwi nas więź, jaką poczuła Penelopa do osoby całkiem jej obcej jeszcze parę minut wcześniej. Zwłaszcza gdy widzimy w jakim otoczeniu żyć musi Penelopa, w otoczeniu, które bardziej przypomina grób dawno pogrzebanych nadziei niż dom rodzinny. Do tego dochodzi kuzyn Charlotte, Harry, nieszczęśliwie zakochany w zblazowanej, nie stroniącej od alkoholu i lekkomyślnej młodej aktorki, która dla pieniędzy porzuca Harrego, wrzucając go tym samym w otchłań zazdrości i rozpaczy, chociaż dla wprawnego oka widać, że w tym związku nie było żadnego uczucia. Natomiast brat Penelopy, Inigo, myśli tylko o muzyce i marzy o karierze piosenkarskiej, wbrew woli matki, która widzi dla niego inną, tradycyjną drogę kariery. Wszystko po to, by zatrzymać go przy sobie i zapewnić rodzinie stały dochód.
Opozycją do młodych, pełnych życia i zapału oraz planów na życie są starsi, ciotka Charlotte, spisująca dzieje swojego życia i matka Penelopy i Inigo. Ta ostatnia żyjąca przeszłością, załamująca ręce nad ruiną rodzinnego majątku, nie potrafiącą dostosować się do nowych warunków i pragnąca zatrzymać przy sobie dzieci, w niedoli swoich myśli, z której nie potrafi się wyrwać.
Książka jest niekonwencjonalna ze względu na czas umiejscowienia wydarzeń. Dało to pisarce możliwości wplecenia historii Penelopy i Charlotty w znaczące dla świata okoliczności, a tym samym do zastosowania bardziej zaawansowanego języka tamtejszej podupadłej arystokracji. Dzięki tym zabiegom książka dodatkowo zyskuje na wartości, dobrze i gładko się ją czyta, bardzo łatwo się zaangażować w życie każdej z postaci, a także w całą historię. Niespotykany w dzisiejszych czasach, wysublimowany dobór słów i delikatność przekazu sprawia, że tę książkę należy zaliczyć do wyjątkowych. A w związku z tym jest to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto kocha literaturę i uwielbia zapomnieć się przy dobrej książce. Polecam ją dla osobników każdej płci, wieku i do każdej aktywności, czy to będzie plaża na Hawajach, czy park w mieście, czy też wanna z gorącą wodą w zimowy wieczór. Jest to książka, koło której nie można przejść obojętnie. I mimo, że nie ma w niej fajerwerków, da nam ona większą przyjemność czytania, niż te wszystkie nowoczesne fabuły, które starają się wyprzedzić pędzące życie. Z książką Evy Rice wreszcie odpoczniecie od wyścigu szczurów i znowu zaczniecie dostrzegać wyraźnie, co jest w życiu ważne. I zaczniecie cieszyć się życiem pod czujnym okiem trenerów życia, Penelopy, Charlotte i Inigo.

Brak komentarzy: