wtorek, 5 czerwca 2018

Wiedeń, Alpy, Salzburg- roadtrip


Katedra św. Szczepana

Wiedeń

Najbardziej urokliwa ulica nad kanałem dunajskim przyciąga wieczorem rzesze młodzieży, piknikującej do nocy i tworzącej atmosferę miejsca.

Jeśli mam porównać Pragę i Wiedeń, to Praga skojarzyła mi się z Warszawą, którą odwiedzam raz w roku, Wiedeń z Nowym Jorkiem, który znam tylko z filmów i zdjęć. W Pradze było spokojnie i tak jakoś polsko i swojsko, natomiast Wiedeń tętnił życiem i był taki inny, od razu czuło się, że jest się w obcym kraju i „oddycha się” obcą kulturą. Kiedy pierwszy raz odwiedziłam Warszawę, wiele lat temu, pomyślałam: „Wow, to jest niesamowite!” Przytłoczyła mnie ilość ludzi, wysokich budynków, zawiłych ulic, tempo miasta. Nadal uważam, że Warszawa jest fajna. Jest co zwiedzać, jest co robić, zwłaszcza z nową odsłoną Wisły i powrotem życia nad jej brzegi.
Jednak po tym, jak człowiek zwiedza świat, jego horyzonty się poszerzają, a to co znał do tej pory, kurczy się. Dlatego teraz widzę Warszawę innymi oczami. Widzę ją jako fajne miejsce na krótki turystyczny wypad „dla człowieka z prowincji” ale też ciężkie miejsce do życia, gdzie większość wolnego czasu traci się na dojeżdżanie, jak w tych zadaniach matematycznych, gdzie należy obliczyć szybkość poruszania się przedmiotów z punktu A do punktu B. Tylko w przeciwieństwie do tych zadań, życie w Warszawie jest z góry naznaczone zbyt wolną prędkością przemieszczania się przez zakorkowane ulice i dalekie odległości. Dlatego potrafię ją docenić wyłącznie jako docelowe miejsce miejskich weekendowych wypadów. Bo mimo całej swojej bogatej oferty rozrywki uważam, że po pracy, po przedarciu się przez korki do domu, nie ma już sił ani czasu wolnego, aby korzystać z tych rozrywek, jeśli ma się wiek 30+. W Wiedniu nie miałam tego odczucia. Może dlatego, że nie korzystałam z transportu publicznego. Mimo to bardzo się tam zrelaksowałam i nie czułam się zmęczona życiem ani odrobinę. I czuję, że było by tak nawet, gdybym musiała korzystać z autobusów, tramwajów i innych środków transportu.
Wszędzie dookoła można zobaczyć bardzo ciekawe i kolorowe murale, będące częścią tego miejsca, tak jak i poprzyczepiane do balustrad rowery.
Praga skojarzyła mi się z Warszawą z jednego powodu- ze względu na jej wielkość. Co do rozrywek to niewiele mogę powiedzieć, gdyż z nich nie korzystałam. Miałam tylko dwa niepełne dni na zwiedzanie i to zajęło mi większość czasu. Z tych dwóch dni zapamiętałam dwie rzeczy: Praga jest rozległa i trzeba wygodnych butów i sporo czasu aby zwiedzić wszystko, co godne uwagi. Druga rzecz to uciążliwość podróżowania z powodu braku bezpłatnych parkingów. Jest też trzecia rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy- mianowicie zatarta granica między naszymi krajami. Język jest inny, budownictwo na Starym Mieście zapewne też (jestem laikiem w tych sprawach), jednak gdyby nie tabliczka określająca koniec polskiej granicy, nie zauważyłabym tego, że ją przekroczyłam, tak niewiele zmieniło się otoczenie. Jest to tak samo kraj rolniczy i ludzie żyją w podobnych bloczyskach, mają podobne parki i takie same postkomunistyczne, niezrozumiałe rzeźby. Wprawdzie bloki są trochę inne, są tarasy i pozamykane szybami balkony, ale gdy zgubimy się na jakimś przypadkowym osiedlu z dala od centrum, mamy wrażenie, że wciąż jesteśmy w Polsce.
Wiedeńska Opera Państwowa przy bulwarze Ringstrasse- bogato zdobiona i piękna, dozwolone robienie zdjęć ale należy zachowywać się cicho i z godnością, albo usłyszymy surowe "shhhhh" od bileterek.
 Gdy zaś przekroczyłam granicę Austrii, coś się zmieniło. Pola stały się zieleńsze, niczym z krainy Milki, budownictwo bogatsze, różnorodniejsze, inne. Myślę, że sąsiedztwo Alp również dodało uroku temu krajowi. Wjeżdżając do Austrii od razu widać, że wkracza się w strefę zachodu, zostawiając cały syf wschodu za sobą. Jest to kraj bogatszy i ma swój charakter, nie zniewolony przez macki komunizmu. Dopiero tam naprawdę poczułam, że jestem za granicą. A kiedy dojechaliśmy do Starego Miasta w Wiedniu i wyszliśmy z podziemnego parkingu pod Operą Wiedeńską, prosto w ramiona panującego tam ruchu, miałam wrażenie, że znalazłam się w jakiejś reklamie i w magiczny  sposób przeniosłam się do Nowego Jorku lub innego pulsującego życiem miasta. Warszawa i jej atrakcje zmalały jak Guliwer, stały się zwykłe i szare jak Kopciuszek.
Centrum Wiednia
         Ale wracając do początku. Co było najbardziej męczące w Pradze to niemożność znalezienia hotelu z parkingiem bezpłatnym. Trzeba się liczyć z wydaniem dodatkowej ilości pieniędzy na parkingi do wynajęcia na doby lub parkometry. Jednak żeby nie było tak prosto należy się najpierw zapoznać z zasadami parkowania w Pradze i pilnować się, aby czasem nie zaparkować na strefie przeznaczonej wyłącznie dla rezydentów (strefa niebieska).
Do tego dochodzi nie do końca uregulowana sprawa wjazdu do centrum Pragi bez odpowiedniej nalepki ekologicznej. Wszyscy mieszkańcy Pragi mają ją przyklejoną we właściwym kolorze ze względu na parametry silników ich samochodów, natomiast wydawały się one niedostępne dla turystów. Na stronie internetowej zaś trudno było doszukać się informacji, czy faktycznie zostały one już wprowadzone jako obowiązkowe dla wszystkich pragnących zwiedzić Pragę samochodem, czy też jest to dopiero projekt. Jedno i drugie sprowadzało się i tak do jednego: do braku dostępności tych nalepek i ogólnej dezinformacji. Wynikiem tego były nasze piesze wędrówki po ulicach Starego Miasta i wybór parku poza centrum na cel zwiedzania w dniu drugim. 
Gucci- najnowsza wystawa :) W Wiedniu można naprawdę solidnie się rozeznać w panujących trendach ze względu na skupisko sklepów najsłynniejszych domów mody.
Park Schönbrunn
Palmiarnia
Ten drugi dzień jeszcze dosadniej uświadomił mi bliskość kulturową naszych krajów. Bo gdy udaliśmy się autem poza ścisłe centrum Pragi i zaparkowaliśmy (wreszcie za darmo, bez oznaczeń o strefach) pod jednym z wielu bloków mieszkalnych, miałam nieodparte wrażenie, że jestem w Polsce, a nawet w moim mieście rodzinnym. Te same autobusy (tylko jeżdżące po polskich ulicach 15 lat temu), te same dziesięciopiętrowe bloki, te same ulice, parkingi i te same parki. Zatem dla tych, którzy chcą poczuć się jak za granicą zalecam poruszanie się po Centrum i jak najbliżej niego. Wprawdzie spędziliśmy uroczy dzień w parku, spacerując wzdłuż rzeki, to jednak miałam wrażenie, że spędzam niedzielę u mamy na obiedzie i właśnie wyszłam z domu bez konkretnego celu, byle tylko nie siedzieć cały dzień przy stole i telewizorze. Też znacie takie nudne niedzielne popołudnia? Koszmar, prawda? 
Rozległy park, kryjący Pałac Schönbrunn i najstarszy ogród zoologiczny na świecie: Tiergarten Schönbrunn.
Pierwszy dzień minął nam głównie na zwiedzaniu okolic naszego hotelu i na podróży do Mostu Karola, najbardziej znanej miejscówki turystycznej Pragi. Było bardzo miło, zleciał cały dzień, wróciliśmy zmęczeni, a na drugi dzień wybraliśmy sobie park, o którym wspomniałam wcześniej, żeby nie chodzić znowu po tych samych okolicach. W drodze powrotnej z Mostu Karola dnia pierwszego zwiedziliśmy mniej znane uliczki centrum, przez co myślę, że mam całkiem niezłe rozeznanie w tym, jak wygląda Praga za dnia i w nocy.
Dawna barokowa rezydencja Habsburgów- Pałac Schönbrunn
Przepiękny widok na Pałac z panoramą wiedeńską w gratisie. Wystarczy się wspiąć na wzgórze znajdujące się za Fontanną Neptuna w ogrodzie francuskim
          Liznęłam też trochę kultury i spodobały mi się trzy rzeczy: przepiękny i melancholijny cmentarz Olszański, niedaleko którego mieszkaliśmy (pilnujcie godzin odwiedzin, żeby nikt Was nie zamknął wewnątrz; cmentarz jest tak rozległy, że łatwo pominąć nieuważnych zwiedzających) budynki mieszkalne w centrum i okolicach z dużymi balkonami oraz kultura picia wieczorami po pracy, w parkach na trawie i w pubach. Nie było krzyków, łażenia w grupkach pijackich i zaczepiania przechodniów, zataczania się i sikania pod drzewami. No dobra, to ostatnie było, ale to zapewne z braku przenośnych toalet publicznych plus. Do tego trzeba doliczyć jednego zataczającego się młodzieńca i to wszystko. Najważniejsze, że człowiek czuł się bezpiecznym nawet o północy w miejskim parku. Wprawdzie czytałam, że w Pradze Wasz samochód potrafi rozpłynąć się w nicości ale na szczęście nie mogę potwierdzić tych rewelacji. Co do sposobu prowadzenia aut, Czesi są podobnie agresywni co my. Widzicie? Kolejne podobieństwo! I jak tu nie lubić Czech?
Fontanna Neptuna, idealne miejsce do selfie- oblegana przez tłumy z całego świata, robiąca spore wrażenie
Tak jak w Pradze podobały mi się pewne aspekty życia, tak we Wiedniu podobało mi się wszystko. Możliwość wjechania do centrum bez nalepki ekologicznej, płatne parkingi bez stref i bezpłatne publiczne parkingi pod hotelami, możliwość płacenia w przyjaznej walucie euro bez konieczności przeliczania na tysiące, jak to jest w przypadku koron i bez potrzeby pilnowania się, aby nie została nam w kieszeni ani jedna moneta euro, bo mogłam nią płacić w wielu krajach, natomiast koroną tylko w Czechach. Urzekło mnie życie nocne i kultura młodzieży, która potrafiła pić nad rzeką bez urządzania awantur i bez zaczepiania przechodniów. Aż sama miałam ochotę przysiąść się do jakiejś grupki i wysączyć z nimi wino z kieliszka, spędzając czas na kulturalnej rozmowie. Zakochałam się w ruchliwym Wiedniu na zabój i poczułam, że mogłabym tam żyć, mimo że Warszawa mnie odrzucała, a Wiedeń przecież jest większy i ruchliwszy niż nasza stolica.
Aż dziw, że udało się zrobić to zdjęcie bez tłumu turystów przed obiektywem. Dodatkową atrakcją prócz pałacu, parku i fontanny są zadbane dorożki, z pięknie prezentującymi się końmi i woźnicami w zdobnych szatach, jeżdżące leniwie po ogrodach.
          Mimo to tam nie miałam nic przeciwko tłumom przechadzającym się po uliczkach Starego Miasta, bawiły mnie skupiska sklepów z najdroższych domów mody, patrzyłam z uśmiechem na ustach na najnowsze modele zegarków Rolex, nie mogłam oderwać oczu od wystawy wiedeńskiej manufaktury czekolady i muzeum czekolady. W Operze czułam się mała i nieważna, a gdy z niej wyszłam w sam środek życia wiedeńskiego poczułam się podekscytowana i to uczucie nie opuściło mnie do końca, do momentu gdy zdecydowaliśmy się wrócić do domu. Ja, zmordowana ale szczęśliwa, zapragnęłam tutaj wrócić. Mój maż podzielił moje zdanie. Obojgu nam Wiedeń przypadł bardzo do gustu. I uznaliśmy, że moglibyśmy tam żyć. Natomiast w Warszawie nie. W czym tkwiła różnica? Chyba w ogólnym pięknie tego miasta i lepszych rozwiązaniach komunikacyjnych, ułatwiających przemieszczanie się, przez co wielkość miasta i jego żywotność nie była problemem.

Jako rowerzystka bardzo doceniałam możliwość bezpiecznego poruszania się po ulicach tym środkiem komunikacji, tak prężna była sieć dróg rowerowych, biegnących praktycznie przez całe miasto, łącznie z centrum. Do tego dochodziło respektowanie praw rowerzystów przez pozostałych uczestników ruchu, coś, o czym w Polsce można tylko śnić. Pewnie dlatego rowery są tak chętnie wybierane jako środek lokomocji przez Wiedeńczyków. Jak tu się nie zakochać w takim mieście, w takim kraju? Gdy dołożymy śliczne, klimatyczne uliczki z domkami jednorodzinnymi i brakiem bloków wielopiętrowych, uzyskamy perfekcyjne miejsce do życia.


Wiedeń tętni życiem i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Po starówce przechadzają się turyści ze wszystkich krajów, mając do dyspozycji mnogość sklepów i restauracji oraz zabytków do fotografowania i filmowania. W Wiedniu czuje się atmosferę miasta, które nigdy nie śpi i nie przestaje żyć, co przyciąga dosłownie wszystkich- turystów pragnących zgiełku, tych potrzebujących spokoju i tych poszukujących rozrywek wielkiego miasta. Wydaje mi się, że nie sposób nudzić się w tym mieście możliwości, bez względu na charakter człowieka.


Ja nigdy nie przepadałam za ruchliwymi miejscami, ale Wiedeń zaskoczył mnie pozytywnie. Nie męczył mnie swoją ruchliwością, a wręcz zachęcał do życia na pełnych obrotach. Nigdy nie byłam specjalnie towarzyska i jako introwertyk unikałam tłumów, a jednak nie potrafiłam przestać zachwycać się klimatem panującym nad Dunajem, gdzie wieczorami zbierała się młodzież z kocami i koszami piknikowymi, aby porozmawiać przy winie i piwie do późnych godzin nocnych. Muzyka dobiegająca z nadrzecznych barów i pubów oraz kojący szmer rozmów nadawały temu miejscu niesamowitego uroku, podkreślanego przez grafiki na drugim brzegu rzeki. I wierzcie mi, opróżnione butelki i śmieci nie walały się nigdzie!

Pałac Schönbrunn od strony ulicy.

Gdybyśmy potrzebowaliśmy odpoczynku od zgiełku miasta (którego naprawdę się nie czuje, czuje się za to ekscytację i nieograniczone możliwości w zasięgu ręki), mogliśmy udać się do parku przy pałacu Schönbrunn. Wybraliśmy się tam drugiego dnia po przyjeździe do Wiednia dlatego, że mieszkaliśmy w jego sąsiedztwie. Barokowy park był piękny i bardzo rozległy, z Palmiarnią i zoo oraz wspaniałym Pałacem Schönbrunn, na który nie można się napatrzeć, zwłaszcza z punktu widokowego ze wzgórza. Polecam każdemu wspiąć się na to wzgórze i nacieszyć oczy panoramą Wiednia, a nawet usiąść na trawie i zrelaksować się z wyśmienitym widokiem pod stopami. W tym parku czujemy, że nigdzie się nam nie spieszy i mamy tyle czasu, ile potrzebujemy, aby naładować życiowe baterie na cały rok.

Alpy




Mieliśmy wielką chrapkę na drogę wysokoalpejską Grossglockner, ale przerażała nas odległość od Wiednia, tym bardziej, że następnego dnia wracaliśmy do Polski, również samochodem. Dlatego udaliśmy się początkowo w inne okolice górskie, z zamiarem obejrzenia niższych masywów, jednak to co widzieliśmy po drodze zachęciło nas, aby powrócić do pierwotnego planu. Owszem, zielone łąki z żółtymi kwiatkami i górskimi chatami też były piękne, ale dotarło do nas w końcu, że być tak blisko Alp i ich nie zobaczyć z bliska byłoby przestępstwem. Dlatego po godzinie zawróciliśmy i nie bacząc na niepogodę i setki kilometrów przed nami ruszyliśmy na Hochalpenstrasse.

Urokliwe łąki z soczyście zieloną trawą to normalny widok w austriackich górach.

Trudno było przestać trzaskać takie same fotki w drodze na Hochalpenstrasse – Grossglocknerstrasse

Czy było warto pokonać 300 kilometrów tylko po to, aby przejechać się wśród masywów górskich i zwałów śniegu za 28 euro w tę i z powrotem (wydaje mi się, że zapłaciliśmy odrobinę mniej, gdyż jeden z odcinków trasy wciąż był zamknięty ze względu na śnieg- trasa dopiero co została otwarta)? Jeśli kochacie góry i panoramy, zdecydowanie tak. Po drodze mijaliśmy skocznie w Bischofshofen, dobrze mi znane z czasów, gdy pasjonowałam się oglądaniem skoków narciarskich. Fajnie było zobaczyć te skocznie na żywo.

Pierwszy widok po wjechaniu na trasę



Co do samej trasy przejazd nią jest fantastycznym przeżyciem. Zwały śniegu leżące przy drodze, górskie szczyty gdzie nie spojrzeć, to uczucie, gdy wjeżdża się coraz wyżej, a temperatura spada coraz bardziej. Żałowaliśmy tylko, że pogoda nam nie dopisała. Z tego co widziałam, musi tam być naprawdę pięknie, gdy śnieg lśni w pełnym słońcu. Jednak szczyty sięgające chmur i mgła okalająca zbocza również zapierała dech w piersiach i nadawała mrocznego klimatu całemu miejscu. Jedynie wyścigi aut sportowych, które się tam raz po raz odbywały, zakłócały nieco nastrój i powagę miejsca. Kierowcy tych aut zupełnie nie potrafili docenić tego, gdzie się znajdują i jakie mają szczęście, że mogą obcować z naturą na tak bliskim poziomie. Z ich zachowania łatwo było wyczytać, że jedyne co ich interesuje to pomruk silnika, ich własny wygląd oraz prędkość i ścinanie dróg. Gdyby postawić ich za kierownicą Play Station- na pewno nie zauważyliby różnicy w otoczeniu.

Taka cisza i spokój możliwa do osiągnięcia tylko w Alpach, przed lub na początku rozpoczęcia sezonu. Czasem ciszę tę przerywały sznury sportowych samochodów ze szpanującymi, jednakowej maści kierowcami, w wynajętych sportowych brykach, pomykających po trasie w przyspieszonym tempie, ignorując całkowicie bezpieczeństwo innych, majestat miejsca i środowisko (mając za nic znaki informujące, aby wyłączać silnik auta, gdy z niego wysiadamy, aby kontemplować widoki)


W drodze powrotnej nie mogło zabraknąć zwiedzania miast. Padło na Salzburg, całkowicie przypadkowo, bez żadnego planu, tylko dlatego, że znajdował się na naszej trasie powrotnej. Nazwa była mi znana, ale nigdy jej jakoś specjalnie nie łączyłam. Szczerze mówiąc nawet nie wiedziałam, w jakim kraju się znajduje, tak daleko sięgała moja ignorancja jeśli chodzi o geografię. Jednak zauważyłam, że podróże wiele uczą, także tych rzeczy, które uważaliśmy za wrzód na tyłku w szkole podstawowej. Gdyby lekcje geografii były mniej sztywne niż gapienie się w pełne faktów książki, a bardziej życiowe, znałabym mapę świata na pamięć.

Mini park zoologiczny, który możemy podziwiać tuż przed wjazdem na Hochalpenstrasse – Grossglocknerstrasse

Gdy wjechaliśmy do miasta pogoda postanowiła zrobić nam niespodziankę i zmieniła się radykalnie. Słońce wyszło zza chmur, jakby bardzo chciało uwypuklić piękno tego miasta. Sztuczka się udała. Każde miasto w promieniach słońca wygląda pięknie, a Salzburg i bez tego jest ładny i ciekawy, toteż słońce dodało mu wyjątkowości, która i tak jest jego cechą charakterystyczną. Barokowa architektura na Starym Mieście ciekawi i zadziwia swoimi nieregularnymi kształtami, nierównymi oknami i wypukłymi ścianami budynków, wąskie zaś uliczki odchodzące od głównych tras ciekawią i przyciągają swoim magnetyzmem- nie sposób nie wejść do każdej z nich. Nigdy nie widziałam tak „dziwnego” miasta jak Salzburg.
Punkt widokowy na wzniesieniu ze sklepem i restauracją.

Jako, że nie mieliśmy dużo czasu, wiele nie zwiedziliśmy. Przeszliśmy przez Starówkę, przeprawiliśmy się na drugi brzeg rzeki Salzach i wspięliśmy się na wzgórze Festungsberg, gdzie mieściła się twierdza Hohensalzburg. Do samej twierdzy nie weszliśmy, z braku gotówki i czasu, ale mi wystarczył sam fakt, że byłam na górze, skąd rozpościerał się widok na blaszane, lśniące w zachodzącym słońcu dachy miasta. Mojej wyobraźni nie trzeba wiele. Ona nie potrzebuje pieniędzy ani rzeczy materialnych, bo w zetknięciu z pięknem świata potrafi z niego wyciągnąć wszystko to, co w życiu najważniejsze- samo istnienie. Bo w takim miejscu, spoglądając z góry na świat i jego wspaniałość, człowiek naprawdę czuje, że żyje i że jego życie ma sens. Czy potrzeba czegoś więcej?


                Salzburg jest piękny, urokliwy, jedyny w swoim rodzaju i jeśli jesteście w pobliżu i macie na zbyciu parę godzin, zajrzyjcie do niego. Zachwyćcie się jego architekturą, położeniem i widokami. I zapamiętajcie na zawsze. Bo jest co zapamiętywać.

Punkty obserwacyjne wskazujące położenie najwyższych szczytów. Niestety niewiele było widać przez chmury zalegające na niebie. Koniecznie musimy tam wrócić w słoneczną pogodę!

Ale i chmury mają swój urok...

                Jeśli miałabym wybierać między Pragą a Wiedniem, zdecydowanie wygrałby Wiedeń, ze względu na jego klimat, ruchliwość, architekturę, rozwiązania komunikacyjne, miejsca do zobaczenia. Jeśli wybór ten miałby się ograniczyć do Salzburga i Pragi, wybrałabym Pragę przez jej wielkość i ilość atrakcji miejskich. Jednak to Salzburg mnie bardziej zachwycił swoim pięknem. Nie zwiedzałam okolic, nie widziałam za wiele, tylko tyle ile można zobaczyć w ciągu dwóch, trzech godzin. Mimo to domyślam się, że jest to miasto na dwa, góra trzy dni. Potem zabraknie nam kilometrów do zwiedzania. Praga ma tego więcej do zaoferowania i tym wygrywa. Ale gdy chcemy poczuć się jak za granicą, znacznie bardziej odczujemy to pomiędzy starymi budynkami Salzburga, zachwycając się panoramą tego miasta ze wzgórza Festungsberg.

Dolina kończąca trasę.

Salzburg

        Zdjęcia mówią same za siebie...
Stare miasto- znajduje się na liście światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO

Dziwne, krzywe uliczki Salzburga
warto zabłądzić w takich uliczkach, zwłaszcza tych, gdzie nie ma turystów

oraz krzywe domki z nieregularnymi liniami, krzywymi oknami i nierównymi ścianami

budynek wyrastający z drugiego to typowa architektura Salzburga

Nieregularność Salzburga to jego największy urok. Wszystko wygląda tak, jakby budynki wyrastały obok siebie bez żadnego planu, przez co następne były wciskane na siłę między już istniejącymi, gdy brakowało miejsca na rozrastanie się miasta

hotel ten powstał w średniowieczu!
Barokową jednolitość spotykamy na całym Starym Mieście (oczywiście nie wiedziałabym, że to styl barokowy, gdyby nie podpowiedzi google ;))
Okna


Urokliwa trasa wiodąca na górę Festungsberg, na którym mieści się twierdza Hohensalzburg. Z góry rozciąga się wspaniała panorama na dachy barokowego Starego Miasta
Widok zapierający dech w piersiach
Cały dzień w Alpach było pochmurnie, a gdy przybyliśmy do Salzburga słońce okazało swą dobroć i oświetliło panoramę łaskawymi promieniami, nadając zdjęciom niesamowity klimat.


Te dachy. Mogłabym zrobić setki takich zdjęć, gdyby nie rozsądek mojego męża i zachodzące słońce, zwiastujące rychłe nadejście nocy. A przed nami jeszcze 300 km do domu


Mimo pośpiechu udało mi się zrobić parę podobnych ujęć :) Czasem rozsądek mojego męża przegrywa z moim romantyzmem. Ale przyznajcie, że panorama na Stare Miasto i panorama na cały Salzburg i okolice to dwie różne sprawy...!

Klasztor św. Piotra

Urokliwe zejście ze wzgórza z drugiej strony (od strony kolejki)


Ostatnie chwile w Salzburgu


                Jeśli macie ochotę gdzieś pojechać, a nie wiecie gdzie, gorąco polecam Wam taki eurotrip. Czechy i Austria są na tyle blisko, że nie warto się zastanawiać za długo nad taką możliwością. Jeśli nie interesują Was te kraje, wybierzcie sobie inne, sąsiadujące z Polską. Czas spędzony na podróżach to czas dobrze zainwestowany, który wróci się z nawiązką i nigdy nie wiecie, w jaki sposób zaważy na Waszym życiu. Warto podjąć to ryzyko i przekonać się samemu, jak ważne są podróże dla naszego jestestwa. Jeśli Was jeszcze nie przekonałam, zapraszam na mój kanał na YouTube. Już niedługo (mam nadzieję) pojawi się tam film z Czech i Austrii. Będzie on mówił więcej niż słowa, a jednocześnie poprze każde napisane tutaj zdanie. A tymczasem widzimy się w następnym odcinku „podróżuj z lebuk” ;)
              P.S. Wszystkie zdjęcia pochodzą z Austrii.

Brak komentarzy: