Chodzi o rzecz z pozoru błahą. Mianowicie o buty. Ale tak
naprawdę jest to rzecz niezmiernie ważna. W całym swoim życiu przejdziemy całe
rzeki kilometrów, a że nie jesteśmy zwierzętami, zatem potrzebujemy wygodnego
obuwia, które nie będzie cisnęło stóp aż do krwi i nie będzie zniekształcało
ich tak, że wreszcie wylądujemy w szpitalu na operacji stóp. Przydałyby się
również buty, które nie wyciągną z naszego portfela resztek pieniędzy, bo
wiadomo, buty rzecz potrzebna- gdy się jedna para psuje, trzeba ją natychmiast
zastąpić nową.
W czasach młodości mojej mamy i jeszcze na początku moich
czasów dziecinnych, buty przeżywały swoje życie godnie i było to życie długie.
W czasach dzisiejszych nagle materiały, z jakich są produkowane, mają znacznie
skrócony żywot i kończą swoje życie czasem nawet przed końcem sezonu, na jaki
zostały zakupione. A jeśli nawet starczają na długie lata, to dlatego, że leżą
nieużywane, ponieważ nie pasują na żadną stopę, mimo iż w sklepie udawały, że
będą wiernie służyć w zamian za zabranie ich ze sklepu i przygarnięcie. Czy
naprawdę te materiały przez lata stały się mniej mocne i mniej wytrzymałe? Czy
może chodzi o to, aby wytworzyć but jak najmniejszym kosztem, aby później jak
najwięcej zarobić na marży? A może przyczyną tego jest ukryta myśl sprzedawców,
że im prędzej but się zepsuje, tym prędzej klient wróci po następny, bo cena
jest w miarę niska? Ale wierzcie mi, 79 zł za buty na kilka dni, albo nawet
jedynie na trzymanie ich w szafce, to dla niektórych osób naprawdę dużo. Ja mam
dość tego całego oszukiwania mnie przez producentów i sprzedawców butów i
postanowiłam w końcu wyrzucić z siebie tę całą gorycz, która we mnie tkwi od
dawna.
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, żyła sobie pewna 12
latka. Bardzo lubiła biegać i przebywać całymi dniami na dworze. Nadeszło lato
i dziewczynka musiała kupić sobie sandałki. Potrzebowała wytrzymałych i
wygodnych butów i takie też zakupiła. Buty służyły jej długie lata, aż wreszcie
się tak rozkleiły, że nawet cudowne ręce szewca-mamy i kleju do klejenia
tworzyw, nie były w stanie przywrócić im życia. Dziewczynka bolała nad tą
stratą długo, gdyż były to jej ulubione buty na lato (a właściwie jedyne), więc
wreszcie postanowiła znaleźć godnego następcę. Dziewczynka jest już dorosłą
kobietą i wciąż poszukuje sandałków swoich snów. Nie potrzebuje wiele. Chce
tylko, aby buciki były wygodne i pasowały do sukienek i spódniczek i kosztowały
maksymalnie 100 zł. Jednak w całym mieście nie ma ani jednego sklepu, gdzie
mogłaby kupić to, na czym jej tak zależy od lat.
A to wszystko dlatego, że w międzyczasie, gdy ona dorastała,
na rynku pojawiły się i urosły w siłę nowe firmy, które
oferują buty tanie, ale marnej jakości. Ich śladem poszło wiele obuwniczych
firm, skusiły się bowiem łatwym zarobkiem i wielkim zainteresowaniem
biedniejącego społeczeństwa. Do takich firm zaliczam różne
sieci obuwnicze. I teraz jestem już pewna, że dopóki te firmy nie zmienią
swojego podejścia do klientów lub po prostu nie znikną z rynku, to dziewczynka,
o której piszę, nigdy nie dostanie swoich sandałków z marzeń.
Molochy zawsze miały decydujące zdanie jeśli chodzi o
kształtowanie rynku. Jeśli one dojrzały łatwy zarobek, to kwestią czasu było,
aby reszta firm, którym zależy na szybkim zysku, podążyły tą drogą. Ubolewam
nad tym, ponieważ zrobiły się dwa obozy, z których do jednego nie mogę należeć
(kupujący markowe obuwie za 300 zł), z racji swoich zarobków, a od drugiego (ci,
którzy zaglądają do sklepów z „tanimi” butami) od dzisiaj się wypisuję. Nie
wiem wprawdzie, gdzie teraz będę kupować buty, ale po ostatnim zdarzeniu, które
przepełniło czarę goryczy, powtórzę w ślad za pewnym tekstem filmowym: „Do
Bydgoszczy będę jeździła, a tu nie będę kupować”! Czyli w swobodnym
przekładzie, za grube pieniądze, raz na 5 lat będę kupować buty, a moja noga
nie zajdzie już do sieciówek.
Miło by było na blogu poprowadzić inne życie, niż to, w
którym się obracam. Ale nie mam zwyczaju kłamać i przyznaję się, że nie stać
mnie na wiele rzeczy. Buty za 100 zł to dla mnie ogromny wydatek, a wiem, że za
taką kwotę nie kupię jakościowo dobrego produktu. Całe życie zmuszona jestem do
obniżania swoich potrzeb, do wiecznych kompromisów i poszukiwaniu
alternatywnych rozwiązań. Wiem, że coraz więcej ludzi prowadzi takie życie jak moje, a to daje siłę tym, którzy chcą nas wykorzystać. Byłam
więc do dzisiaj stałą bywalczynią w sieciówkach obuwniczych, ale na palcach
jednej ręki mogę policzyć kupione tam buty, które nie sprawiały mi problemów.
Do dziś noszę klapki Inblu. Są już zdarte na bokach, straciły swój pierwotny
kolor, ale mimo, iż wstydzę się czasami je nosić, to nie wyrzucę ich, dopóki
same mi nie odpadną od stopy. Są to najwygodniejsze klapki, jakie kiedykolwiek
miałam. Nawet przy największych upałach, nawet po najdłuższej trasie- moja
stopa jest wypoczęta i nie odczuwa przykrych skutków chodzenia w obuwiu. Te
buciki mam już chyba 7 lat i mimo bardzo częstego noszenia, nie wyglądają,
jakby się wybierały na tamten świat.
Poza tymi klapkami nie mogę sobie przypomnieć żadnych butów,
kupionych w sieciówkach, które by były tak idealne, jak wspomniane klapeczki.
Największą wadą wszystkich tych tanich butów jest to, że stopa szybko się w
nich poci, nie mogąc oddychać i nieważne, czy zakładamy je na skarpetki,
rajstopy czy gołą stopę, zawsze po wyjęciu stopy z buta, jak ja to mówię,
śmierdzi tak, że muchy dokoła padają. Ta przypadłość pojawia się bardzo szybko,
już nawet po miesiącu używania obuwia, nawet jeśli but nie przemókł. Raz nawet
udało mi się zakupić rekordzistę, jeśli chodzi o szybkość, kiedy but zaczął
śmierdzieć. Były to śliczne, wygodne baleriny w kolorze bladego fioletu.
Zapłaciłam za nie dużą kwotę, ponieważ 79 zł za zwykłe baleriny, to dla mnie
sporo. Dałam się nabrać (jak się okazało niedawno- dwukrotnie) na przyciągający
uwagę znak skóry i napis na podeszwie: „wierzch ze skóry naturalnej”. Tak byłam
podekscytowana, że znalazłam wygodne buty i do tego skórzane, że nie dotarło do
mnie znaczenie słowa „wierzch”. Wytłumaczyłam sobie, że wysoka cena buta
podyktowana była materiałem, z jakiego została wykonana. Jednak po dwóch
tygodniach (!) okazało się, że nie mogę w pracy nawet na chwilę wysunąć stopy z
buta, ponieważ smród był tak mocno wyczuwalny, jakbym położyła nogę na stole.
Wtedy się zdziwiłam, że but ze skóry może się tak zachowywać, jak but z byle
jakiego tworzywa. Oczywiście zrzuciłam winę na stopę, wydawało mi się, że to
moje stopy tak strasznie się pocą, że tylko w klapkach mogę chodzić. I to jak
najmniej zabudowanych. I mimo, że but był niezmiernie wygodny, zostawiłam go na
zmianę w pracy, bo nie wyobrażałam sobie iść w nich w gości, bo byłoby mi wstyd
buty zdjąć w mieszkaniu.
Nabrawszy jednak dystansu do butów z tego sklepu, postanowiłam nie
kupować więcej tej marki. Jednak niedawno znowu się skusiłam. Śliczne,
uniwersalne, bo czarne, sandałki, niski obcas, po założeniu okazały się w miarę
wygodne (zazwyczaj już przy zakładaniu takiego taniego buta już wiem, że nadaje
się tylko do śmieci, dlatego zawsze spędzam mnóstwo czasu w sklepie, wybierając
parę w miarę znośną)… niestety karton mówił, że to marka, której obiecałam
sobie unikać. Dałam im jednak drugą szansę, a to z powodu ich pozornej wygody i
w miarę niskiej ceny, która wynosiła 79 zł, aby stać się posiadaczką
wymarzonych sandałów i to jeszcze ze skóry naturalnej! Nie, nie stałam się
podejrzliwa co do tej skóry i ceny, ponieważ sandał, jak to sandał, ma mało
materiału, więc i mało skóry trzeba było zużyć, aby zrobić z niej paski
trzymające stopę przy podeszwie. Tak, przyznaję się bez bicia- znowu dałam się
nabrać na tekst, że wierzch jest ze skóry naturalnej. Nie trzeba mnie oskarżać
o brak inteligencji, sama się za to chłostam w myślach.
Zabrałam buciki do pracy, aby je wypróbować na linoleum w
pracy, aby w razie potrzeby móc oddać je do sklepu w stanie nienaruszonym.
Pochodziłam w nich (głównie posiedziałam, bo mam pracę siedzącą) dwa dni, po 3
godziny dziennie. Trochę się zdziwiłam, jak zobaczyłam ubrudzone czarna farbą
palce u stóp. Pomyślałam sobie- „znowu ta moja pocąca się stopa”. Ale z drugiej
strony, czy dobrze wyprawiona i zabarwiona skóra robi takie niespodzianki? No
ale nic to, najważniejsze, że były wygodne, choć odrobinę zaczęły uciskać tu i
ówdzie po drugiej godzinie noszenia. Postanowiłam je wypróbować na prawdziwym
spacerze, gdzie osiąga się właściwe prędkości podczas chodzenia, a nie, jak to
jest podczas snucia się po korytarzu.
Poszłam więc do ciotki, która mieszka 15 minut drogi ode
mnie. Było ciepło, więc stopa miała prawo się nieco spocić, choć w sandałach
powinno być to ograniczone do minimum, zwłaszcza w skórzanych sandałach.
Podczas powrotu od ciotki, zaczęłam czuć ogromny dyskomfort i to w miejscu,
gdzie się tego nie spodziewałam. Bo zawsze but ciśnie mnie i obciera na pięcie,
na palcach i na wszystkich innych bocznych częściach stopy. Tym razem jednak
zaatakowana została podeszwa. Ledwie doszedłszy do domu, czym prędzej zrzuciłam
buty i spojrzałam na stopę. W miejscach ucisku robił się czerwony, podrażniony
ślad, pierwszy krok do powstania pęcherza. W ogóle nie zwróciłam uwagi na
czarne palce, które były mniejszym złem w obliczu kompletnej katastrofy z moimi
„wygodnymi” sandałami. Poskarżyłam się mężowi, że kupiłam skórzane buty, a i
tak mam obtarte stopy, jak podczas noszenia taniego badziewia. Mąż spojrzał na
buty i otworzył mi oczy. Powiedział, że wierzch buta jest ze skóry, ale
części, które mają styczność ze stopą, są z materiału niewiadomego pochodzenia.
Nie wierzę, po prostu nie wierzę w to, że umieszczono ten
napis przypadkiem. Wielkość znaku mówiącego, że but jest ze skóry, też mówi sam
za siebie. Miał on za zadanie pochwycić wzrok klienta i namieszać mu w mózgu. Uważam,
że jest to chwyt marketingowy, mający zamydlić oczy klientom. Ja miałam całe
oczy w pianie i dopiero mąż ukazał przede mną prawdę. Już zresztą od dawna mnie
namawiał, abym kupowała obuwie gdzie indziej i nie wyrzucała pieniędzy w błoto na
buty, których nosić nie będę mogła, bo albo będą śmierdzieć po miesiącu, albo
uciskać tak, że nie da się w nich chodzić. Era butów, które się „rozchodziły”,
już dawno odeszła w zapomnienie, w ślad za poważnymi firmami, używającymi
porządnych materiałów do produkcji obuwia. Kiedy ekspedientka mówi mi, że buty
się rozejdą, zawsze mam ochotę roześmiać się jej w twarz, ale zazwyczaj mówię
tylko, że ja w to nie wierzę. Obecnie nie mam żadnych butów, które się rozeszły. Jeśli
uciskały od początku, takie już pozostały.
A kiedy mówię, że uciskały od początku, mam na myśli, po
wyjściu ze sklepu, powrocie do domu i pierwszym założeniu poza sklepem, gdzie
jeszcze można zrezygnować z zakupów. Bo w sklepie buty zawsze wydają się
wygodniejsze, niż są w rzeczywistości, a to dlatego, iż w sklepie nie chodzimy
tak szybko, jak na otwartej przestrzeni. W sklepie zmuszeni jesteśmy na wolne
lawirowanie między ciasnymi półkami i innymi klientami. Kupując buty musimy się
zdać na pozory, a więc wygląd (luster w takich sklepach nie brakuje) i pozorną
wygodność. Zaledwie wczoraj widziałam dziewczynę, która na chodniku zdjęła
buty, ujęła je w rękę i szła na bosaka. Jej chłopak zapytał: „I co, lepiej”, na
co ona odparła: „O niebo lepiej”. Czy więc czeka nas powrót do korzeni i
chodzenie na bosaka, jak nasi przodkowie? A może sami będziemy sobie w
przyszłości produkowali buty z rzemieni i kawałka podeszwy zrobionej z tego, co
się znajdzie? Czy też może następne pokolenie będzie pokoleniem krzywych stóp?
Ja mam taką tezę i marzę, aby się ona kiedyś spełniła.
Chciałabym mianowicie, aby w sklepach z obuwiem zamontowano bieżnię, gdzie
będzie można wypróbować buty na szybkich i dalszych odległościach. Choć sądzę,
że jedna bieżnia to za mało, bo jak się klienci o niej dowiedzą, to na pewno
utworzy się spora kolejka. Bo wątpię, abym sama na tym świecie borykała się z
problemem beznadziejnego obuwia.
Ja mam ciężką stopę, nie jest łatwo mi dobrać buty. Nie jest
mi łatwo znaleźć buty marzeń (a te marzenia kończą się na wygodzie i jako takim
wyglądzie), że mam wrażenie, iż wszystkie buty robione są na jedno kopyto, a
raczej na jedną stopę, czyli taką, gdzie, zaczynając od palucha, kolejne palce
są krótsze o równą długość, aż wreszcie stopa kończy się na mikroskopijnym
paluszku. Dlatego wszystkie buty: kozaki, sandały, botki, baleriny itd. są
mocno ścięte na przedzie, tworząc czubek. Ja mam zupełnie inną stopę i aby
zmieścić się wygodnie w takim bucie, musiałabym obciąć sobie ostatni palec. A
przybraną siostrą Kopciuszka to ja nie jestem! Także jestem zmuszona przymierzyć
każdy but, nie mogę nic kupować przez Internet, bo mogę się tylko zawieźć. Z
tego też powodu jestem taką osobą, która snuje się godzinami po sklepie,
przymierza niezliczoną ilość butów, paraduje w nich ciągle i na końcu często
wychodzi z niczym. Niestety czasem daje się nabrać na pozory i zakupuje buciki,
których potem nie może oddać, bo mają one na sobie ślady noszenia. Ale
powiedzcie mi, jak można się dowiedzieć, czy but jest znośny czyli dobry do
noszenia, jak nie można go ponosić, aby go wypróbować? Co mi da spacer po
sklepie czy po mieszkaniu, kiedy dopiero podczas normalnego chodu but pokazuje,
na co go stać?
Kupiłam więc tamte sandały, sprawdziłam na dłuższym
dystansie (całe 15 minut w jedną stronę), okazały się do niczego i chciałam je
oddać. Niestety, po półgodzinnym spacerze podeszwa lekko się zdarła (to też
świadczy o trwałości butów!) i nikt mi ich w sklepie przyjąć nie chciał. To
przelało czarę goryczy. Poszłam za radą męża i przysięgłam sobie, że nigdy
więcej nie kupię pseudo-butów w sieciówce i raczej będę
cały rok zbierać na porządne buty, niż kupię kolejne obuwie „do pracy”- czyli
takie, w którym da się tylko siedzieć przy komputerze i od czasu do czasu
przejść się po korytarzu. W niektórych sieciówkach można oddać buciki po zakupie, ale tylko i wyłącznie
wtedy, gdy nie mają śladów noszenia. Czyli oddajemy takie buty, które w domu
okazały się brzydkie, czy nie pasujące do spodni, do których je zakupiliśmy.
Zaś osoby takie jak ja mogą się tylko w brodę pluć, że wyrzuciły pieniądze do
kosza. I to pieniądze, których zdobycie okupili różnymi wyrzeczeniami. Mogę się
za to pocieszać, że napełniłam kabzę jakiemuś bogaczowi, który na takich
biedakach jak ja dorobił się fortuny.
Będzie mi teraz ciężko znowu odłożyć na buty, ale dokonam
tego. I kupię sobie obuwie droższe i w firmowym sklepie. A może nawet uda mi
się trafić na jakąś promocję? To możliwe, bo jakiś czas temu kupiłam sobie
świetne, prawdziwie skórzane buty sportowe firmy Converse za jedyne 99 zł!
Sprawują się doskonale: są wygodne, noszę je do biegania i jazdy rowerowej i
przede wszystkim nie śmierdzą. Pomyśleć, że przez chwilę zastanawiałam się nad
kupnem „adidasów” w sieciówce… Ostatnie takie buty starczyły mi na dwa lata,
w tym przez rok były porozklejane i śmierdzące.
Moje Conversy. |
Wyliczać by można wszystkie wady super obuwia z sieciówek i
tym podobnych sklepów: zapadające się pięty, pękające tworzywa, poobcierane czubki i pięty,
ponieważ podeszwa buta jest za krótka i praktycznie chodzimy nie na podeszwie,
lecz na materiale, który otacza stopę, zapadające się koturny, a nawet pękające
koturny (moja koleżanka jest szczęśliwą posiadaczką ślicznych, białych tenisówek
na koturnie, przypominających kształtem baleriny, zakupionych w jednej z sieciówek obówniczych i po
miesiącu sporadycznego noszenia zmuszona była odnieść je do reklamacji,
ponieważ koturn pękł i zrobiła się przepiękna dziura), a twarde materiały, które używane są do produkcji obuwia, tak bardzo gniotą stopę, że nie da się w nich czasem nawet 5 minut chodzić po sklepie.
Dość mam tego nabijania klientów w butelkę. Jeśli nasze
społeczeństwo się nie zbuntuje i nie zacznie bojkotować takich sklepów, to już
zawsze będą nam one dostarczać kiepskiej jakości produkty po zawyżonych cenach.
Bo takie same buty sprzedają Chińczycy za połowę ceny i oni nie udają, że są to
buty jakościowo dobre- idąc do chińskiego sklepu, każdy zdaje sobie sprawę, że
wchodzi tam na własne ryzyko. Mi się marzą buty na lata. Ale kto teraz docenia
buty „wieloletnie”? W dobie mody na wszystko buty się szybko nudzą lub robią
się niemodne, a przecież jak bucik szybko się zepsuje, to jest to świetna
wymówka do kupna nowych. Wymówka przed samą sobą, albo przed mężem. Jednak
istnieją na świecie osoby, którym moda na nic się nie przydaje, gdy nie mają co
do przysłowiowego garnka włożyć. Czy coś się zmieni? Wątpię. Dalej będziemy żyć
w społeczeństwie dwuklasowym. Podział na bogatych i biednych zaczął się po
wojnie i wygląda na to, że zakończy się dawno po mojej śmierci. A to oznacza,
że nigdy nie dostanę sandałów moich marzeń :)
1 komentarz:
Długo się czytało, ale napiszę krótki komentarz - totalnie się zgadzam z Tobą. I mam bardzo podobne problemy ;)
Prześlij komentarz