Ostatnio
dręczy mnie pytanie, jak zachowywać się wobec nieuprzejmości, padających ze
strony rodziny? Czy uśmiechać się, udając, że się nie dosłyszało przytyku, czy
też może odpalić z tej samej broni? Coraz częściej spotykam się z przykrościami
ze strony rodziny i coraz mniejszą mam ochotę tego słuchać. Co dziwniejsze,
złośliwe uwagi nie padają ze strony mojej własnej rodziny, lecz ze strony
„rodziny przyszywanej”, jak ja to określam. Mam tu na myśli bratową i rodzinę
mojego męża, która w dużej części jest niestety bardzo władcza i złośliwa.
Wiem, że po ślubie wszyscy jesteśmy rodziną, ale ja mam co do tej zasady,
uznanej przez tradycję, nieco inne zdanie. Uważam mianowicie, że takie osoby
powinny mieć jak najmniej do powiedzenia w kwestiach, nie związanych z ich
własnymi sprawami. Bo czy bratowa powinna uzurpować sobie prawo, żeby chcieć
mnie „naprawić”? Czy rodzina męża ma prawo wtrącać się do tego, jak mam
prowadzić dom? Czy kogokolwiek obcego powinno obchodzić to, jaka jestem?
Jestem, jaka
jestem. Moja rodzina mnie zaakceptowała, moja mama wychowała mnie na taką, a
nie inną osobę. Moje cechy charakteru ukształtowały mnie w osobę o
ugruntowanych przekonaniach. Każdy ma prawo do swoich przekonań, myśli i
zapatrywań. Nikt nie powinien zmieniać na siłę człowieka tylko dlatego, że mu
się ten obraz nie podoba. Jeśli mój mąż wybrał mnie na swoją żonę, pomimo
wszystkich moich wad, to znaczy, że je zaakceptował. Zatem jego rodzina nie ma
nic do tego, jak ułożyliśmy nasze wspólne życie. Jeśli bratowa zaakceptowała swojego
męża, a mojego brata, takim, jakim jest, to świetnie. Ja nie wtrącałam się do
ich związku i tego samego oczekuję od niej. Jednak kiedy bratowa czyni pod moim
adresem przykre i złośliwe uwagi, to jak zareagować? Udawać, że wszystko jest w
porządku i dalej tolerować takie zachowanie? Dalej zbywać je uśmiechem i
żartami? Czy też może postawić się przeciwko takiemu traktowaniu i nie zważając
na towarzystwo osób postronnych (jak moja mama, jej goście i mój mąż), wreszcie
odpowiedzieć tak, jak od samego początku powinnam to robić?
Moja mama
mnie dobrze wychowała. Nie prawię ludziom złośliwości. Kiedy czuję, że czegoś
nie powinnam mówić, bo może to komuś sprawić przykrość, nie mówię tego. Nawet
jeśli przykrość, którą komuś mogę zaserwować, byłaby zasłużona, bo uczyniona w
odwecie za to samo. Jeśli wiem, że mogłabym się obronić tą samą bronią, jaką
mnie zaatakowano, to nie robię tego, kiedy widzę, że osoby postronne mogłyby na
tym ucierpieć. Poza tym, kto lubi siedzieć przy osobach, które się kłócą? Ja
nie. Dlatego unikam kłótni w towarzystwie. Osoby, które robią mi przykrość, nie
zważają na towarzystwo. Patrzą krótkowzrocznie- na to, że mogą się swobodnie
wypowiedzieć w kwestiach, które są drażliwe. Wiem, że nie powinnam zważać na
innych, jeśli druga osoba tego nie robi, ale po prostu nie potrafię inaczej.
Tak mnie wychowano. Wychowano mnie dobrze i takie świadectwo chcę ze sobą
nieść.
Dlatego
przykro mi niezmiernie, kiedy ktoś wyciąga inne wnioski, i to wyssane z palca,
dotyczące mojej osoby. Boli mnie, kiedy oskarżana jestem o złe zachowanie,
ponieważ odbieram to jako przytyk do mojej mamy. Bo to ona mnie wychowała, więc
jeśli źle się zachowuję w oczach kogoś, oznacza to nic innego, jak porażkę
systemu wychowania mojej mamy. I nie jest mi przykro za siebie, bo ja zniosę
dużo. Jest mi przykro za moją mamę, która włożyła wiele starań w to, żeby
wychować sama małe dzieci. Cierpię więc, kiedy ktoś sugeruje, że wkład jaki
poniosła w nasze wychowanie, poszedł na marne. I mimo, iż wiem, że oskarżyciel
się myli, to jednak cierpię, zwłaszcza, jeśli przykrość dokonana jest na oczach
mojej mamy.
Kiedyś dobra
koleżanka mojej mamy oskarżyła mnie przy niej, że nie jestem dobrze wychowana,
bo całuję się z chłopakiem przy niej. Kazała nam iść w krzaki. A chodziło o
zwykłe stanie koło siebie i kilka szybkich całusów. I to okropne zachowanie
wywołało gwałtowny wybuch tejże koleżanki, która była również matką mojej
bratowej. Nie wypowiedziałam ani słowa, mimo iż wiele słów cisnęło mi się na
usta. Zachowałam dla siebie moje gwałtowne myśli przez wzgląd na mamę, której
zrobiło się bardzo przykro za ten atak- widziałam to po jej minie. Zyskałam
pewność po krótkiej rozmowie z mamą, w której bez problemu się wybroniłam.
Widziałam, jak było jej przykro, że oskarżono ją o złe wychowanie dzieci i do
dziś nie mogę zapomnieć tego uczucia cierpienia, jakie mnie wtedy opanowało.
Teraz
podobnych przykrości doznaję ze strony bratowej, a mimo to staram się trzymać
fason i obracać wszystko w żart. Wszystkie niesprawiedliwe uwagi, kierowane pod
moim adresem, puszczam mimo uszu, choć mam niezmierną ochotę odpowiedzieć w
podobnym, złośliwym tonie. Wychowanie mojej mamy sprawia jednak, że milczę. Ale
powoli zaczynam mieć dość tego, aby każdy, kto ma na to ochotę, poprawiał sobie
humor na mojej osobie. Czasem aż język mnie świerzbi, żeby zacząć się bronić i
raz na zawsze ukrócić przytyki. Wciąż jednak wzgląd na moją mamę powstrzymuje
mnie przed nietaktami, które ja często muszę znosić ze strony mojej
„przyszywanej rodziny”.
Niedawno
usłyszałam od bratowej, że mi się powodzi. Oczywiście był to przytyk do mojej
tuszy. Tu pozwoliłam sobie na małą docinkę, żeby chociaż moje ciało zostawiono
w spokoju. Odpowiedziałam więc, uśmiechając się od ucha do ucha: „Tobie też,
jak widzę.” Bratowa coś tam odpowiedziała i temat się skończył, bo sama nie
grzeszyła ładną figurą. Żeby więc ukrócić moje ewentualne ataki na samą siebie,
wolała zmienić temat. Po tym zdarzeniu zauważyłam, że warto odpowiadać ludziom
w takim samym tonie, w jakim oni zwracają się do nas.
Niestety
zmiana tematu nie wyszła mi na dobre, ponieważ bratowa szybko przeszła do
swojego ulubionego tematu: dzieci. Kiedyś powiedziałam jej, że nie lubię
dzieci. Teraz muszę często wysłuchiwać przytyków do mojego stosunku do dzieci.
Moja bratowa uważa, że każda kobieta powinna być taka sama jak ona, czyli
ubóstwiać dzieci. Według niej ja jestem osobą chorą psychicznie, ponieważ
jestem inna. A prawda jest taka, że dla mnie dzieci są obojętne. Nie znaczy to,
że ich nie lubię. Po prostu nie widzę potrzeby kontaktu z dziećmi, ale jak
jakieś dziecko się do mnie przytuli, nie odpycham go ze wstrętem. Czasem nawet
pobawię się z maluchem, jednak na dłuższą metę jest to dla mnie uciążliwe.
Każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z małymi dziećmi wie, że one wymagają
od nas, dorosłych, maksymalnej uwagi. Ja natomiast lubię chodzić własnymi
ścieżkami i robić to, na co mam ochotę. Męczy mnie zatem ciągłe towarzystwo
dzieci, gdyż muszę się wtedy zajmować wyłącznie nimi.
Nie można mi
też łatwo zamydlić oczu. Wiem z obserwacji, że rodzice sami często są zmęczeni
swoimi obowiązkami rodzicielskimi i chętnie by je porzucili na kilka dni.
Dlatego cieszą się, kiedy ich pociechy zajmują się gośćmi, krzykiem lub płaczem
domagając się ich uwagi, ponieważ mogą wtedy sami odpocząć od swoich własnych
dzieci. Wiem co mówię, ponieważ nieraz widziałam to zadowolenie w oczach
rodziców, że ktoś choć na chwilę uwolni ich od ich własnych dzieci.
Kiedy więc
ktoś mi ciągle robi przytyki o to, że nie lubię dzieci, szlag mnie trafia. Czy
ja naprawdę muszę kochać wszystkie dzieci na świecie, żeby inne kobiety
wreszcie postrzegały mnie jako stuprocentową kobietę? Czy ciągle achami i
innymi okrzykami szczęścia na widok dziecka muszę udowadniać, że uwielbiam
ciężar opieki nad dziećmi?
Kilka dni
temu odwiedziłam moją mamę z mężem z okazji jej imienin. Była już tam starsza
ciotka, na końcu wpadł również mój brat z żoną i dziećmi. Kiedy nowe
towarzystwo się pojawiło, skończyła się normalna rozmowa na różne interesujące
tematy i zaczęło się wodzenie wzrokiem za dziećmi i rozmowa na ich temat. Dla
mnie w tym momencie wizyta była już zakończona, bo temat dzieci jest mi
nieznany, więc nie za bardzo mogłam brać udziału w rozmowie. Jednak zostałam z
uwagi na to, aby znowu nie zostać oskarżoną o to, że nie lubię dzieci, że się
nimi nie zajmuję i nie przychodzę do brata i bratowej w odwiedziny. Niestety
sama wykopałam tym pod sobą dołek, ponieważ poleciały takie teksty: 1. „Ta
ciocia lubi dzieci”- powiedziała bratowa, kiedy starsza ciotka zaczęła się
bawić z maluchami; 2. „A Ty nawet nie widziałaś jeszcze naszego nowego
mieszkania, bo do nas nie przychodzisz. Widzisz, Twój mąż u nas był.”; 3. „Jak
ja coś zasugeruję, to Ty od razu wiesz, że to do Ciebie jest.”
A oto, co mi
się cisnęło na usta, kiedy to usłyszałam:
1. Czy po urodzeniu dzieci nie masz już
innych tematów do rozmowy? Czy Twoje życie musi się kręcić wyłącznie wokół
dzieci? To już się robi tak samo nudne, jak Ty.
2. Gdybym przyszła zobaczyć nowe
mieszkanie sama z siebie, na pewno bym usłyszała, ze jestem ciekawska. A
zaproszenia jakoś nigdy nie otrzymałam, chociaż stałam kiedyś pod Waszymi
oknami, czekając na męża, który przywiózł Wam narzędzia do remontu.
3. Bo Ty nie potrafisz sugerować
delikatnie, tylko walisz prosto z mostu to, co masz do powiedzenia. Zachowujesz
się jak słoń w składzie porcelany, jak więc mam nie słyszeć brzęku tłuczonych
naczyń?
Wszystkie te
myśli zachowałam jednak dla siebie. Wiadomo, przy mamie i starszej ciotce
trzeba umieć się zachować.
Na końcu
zaś, kiedy bratowa powiedziała, że muszą z mężem jeszcze zjeść truskawki przed
wyjazdem na wakacje, ja zażartowałam sobie, że chętnie przyjdę na truskawki.
Oto jaką otrzymałam odpowiedź: „Ty to zawsze jesteś taka interesowna.” Zamurowało
mnie. Ja interesowna? Czy oni nie potrafią rozróżnić żartu? Czy interesem jest
odwiedzenie kogoś? Czy oni naprawdę myślą, że nie stać mnie na truskawki? Czy
oni naprawdę sądzą, że poświęcę się dla kilku truskawek i pójdę z nimi do
mieszkania, gdzie będę musiała zajmować się brzdącami? No i przecież oczywiste
jest, że nie będę się pchała komuś do mieszkania tuż przed wyjazdem, gdy wiem,
że czeka ich jeszcze pakowanie. A nade wszystko, czy osoba, która prosi o pomoc
w remoncie swoich bliskich, a nawet mojego męża, nie płacąc im za tę ciężką
przysługę, może kogoś oskarżać o interesowność z powodu kilograma truskawek?
Oj, wierzcie
mi, chciałam to wszystko wykrzyczeć. Chciałam zauważyć, że to nie ja byłam
interesowna, kiedy dzwonili do nas tylko po to, aby pożyczyć narzędzia, czy
poprosić mojego męża o pomoc w przeprowadzce lub zatrudnić mojego męża w roli
darmowego pracownika przy remoncie. Ale przemilczałam. Sprawa narzędzi i
remontu nie jest moją sprawą. Mój mąż się z nimi umówił, ja nie miałam prawa
się w to wtrącać (choć wiem, że bratowa na moim miejscu na pewno by się nie
powstrzymała). No i nie chciałam robić burdy w mieszkaniu mojej mamy i przy
mamie. Jednak od tamtej pory przyszło mi na myśl, żeby skończyć z tą swoją
uprzejmością i dobrym wychowaniem i odpłacać chamstwem za chamstwo. Co z tego
będzie? Zobaczymy.
Moja koleżanka
przestała się krępować. Na zaczepki ze strony „przyszywanej rodziny” odpowiada
tak, że nikomu już nie chce się wysuwać w jej stronę żadnych oskarżeń. Na
oskarżenia, że w ogóle nie przychodzi do szwagra odpowiada: „Wy też wiecie,
gdzie mieszkamy. Czemu do nas nie przychodzicie? Babcia sama całe dnie siedzi w
domu, przyjdzie ją odwiedzić.” (mieszkają z mężem z jego i szwagra babcią).
Jako, że nikomu nie chce się odwiedzać starej babki, temat szybko zniknął. Na
zapytanie, kiedy postara się o dziecko, inna moja koleżanka ma dwa rodzaje
odpowiedzi: Małżeństwu odpowiada, że nikomu do sypialni nie zagląda i tego
samego oczekuje od innych. Parę pyta w odwecie za niezdrową ciekawość, kiedy wezmą
ślub, jeśli jest to dla nich drażliwy temat. Takie odzywki gwarantują moim koleżankom
spokój. Zaczynam myśleć, że ja za dużą cenę płacę za swoją życzliwość i chyba
czas się zmienić w jędzę, taką samą, jaka mnie akurat atakuje.
Przed ślubem
ciotka mojego męża ciągle mówiła: „Jakie Ty będziesz miał życie z tą dziewczyną
(przy mnie!!!): nie gotuje, nie pierze, nie prasuje… oj biedny będziesz.”
Uśmiechałam się tylko na to, choć w duszy się we mnie gotowało. Umiem gotować,
jak trzeba będzie- wypiorę i wyprasuję. Ale mężczyzna też ma ręce i też to
wszystko potrafi, ponadto oboje chodzimy do pracy. Nie zamierzałam zostać
niewolnicą mojego męża, on o tym wiedział i akceptował to. Dlaczego więc ciotka
uważała, że ktoś dał jej prawo wypowiadać się w cudzych sprawach, skoro nikt
jej nie pytał o zdanie?
Dostało mi
się również za to, że serwetę nazwałam serwetką. No bo jak to tak? Jak można
nie odróżniać serwety od serwetki? Co to za żona ze mnie będzie? Hmmm… pokażcie
mi jakiegoś chłopa, który się będzie przejmował, jakie serwety czy serwetki
żona jego będzie kładła na stół! Większość nawet nie zauważy, że coś jest na
stole!
Czasem cisną
mi się na usta słowa, w których mówię, że ciotka wszystko w domu robi, jak
prawdziwa, stuprocentowa żona, a mimo to miłości w tym domu nie ma i domownicy
nie mogą na siebie patrzeć. Ale jakże mogłabym tak powiedzieć drugiej osobie?
Co moja mama by na to pomyślała? Takich przykrości nikomu się nie czyni. Tylko
dlaczego inni zapominają o tej zasadzie?
Rozpisałam
się, ale temat jest dla mnie ważny. Jesteśmy z mężem partnerami. Dlaczego więc
nie mamy sobie nawzajem pomagać? Czasy niewolnictwa dawno minęły i ja nie
zamierzam ich wprowadzać do swojego domu. Wtrącanie się w nie swoje sprawy jest chyba cechą narodową
Polaków. Wiem, że nie da się tego zwalczyć u wszystkich, ale walkę trzeba
podjąć. Mnie krępują więzy dobrego wychowania, ale czuję, że powoli zaczynają
one się rozluźniać. Nie chcę być ciągle workiem do bicia i przyjdzie taki czas,
że oddam cios. I będzie on tak samo bolał mojego przeciwnika, jak zabolał mnie
jego atak. Myślę, że po kilku siniakach z obu stron, wreszcie podejście „rodziny”
do mnie się zmieni.
Pamiętajcie
zatem o swoich prawach. Macie prawo bronić swoich przekonać i swojej duszy.
Jeśli nie krępują Was żadne więzy, czyńcie co do Was należy i nie dawajcie
sobie w kaszę dmuchać, tak jak ja. Bo kiedy rodzinka zauważy, że może się na
Was wyżywać, będzie to robić z ochotą. Działajcie więc, oczywiście w wyważony
sposób, aby tylko ugryźć przeciwnika i nie wywołać tym samym wojny. Powodzenia
życzę. Wam i sobie! :)
9 komentarzy:
Drażliwy temat.
Swoją drogą masz okropną bratową.
Jednak wiem, że ciężko jest wykrzyczeć to wszystko w twarz, będąc dobrze wychowanym.
Aktualnie przechodzę to z moją teściową i jej wtrącaniem się w wychowywanie mojego synka.
Okropne. ;/
Moja Droga... jesteś inteligentną osobą, więc wierzę, że niedługo z bezbronnej ofiary przeistoczysz się w przebiegłą żmijkę, która z uśmiechem na ustach, każdej atakującej Cię osobie zaserwuje taką ripostę, że pójdzie im w pięty i raz na zawsze odechce wtrącać w Twoje, w Wasze życie i sprawy. Oczywiście nie chodzi o odpłacenie tą samą monetą, czyli tekstem pozbawionym jakąkolwiek kulturą, lecz o odpowiedź godną tak dobrze wychowanej osoby.
Czytając Twój tekst, samej zrobiło mi się przykro z powodu Twojej mamy, więc tym bardziej rozumiem jakie jest to bolesne dla Ciebie.
Nie pozwalaj więcej na takie traktowanie. Milczeniem dajesz przyzwolenie na takie ataki, z każdej strony, zwłaszcza od osób, które są najmniej do tego upoważnione.
Życzę Ci powodzenia, wierzę, że niedługo uporasz się z tym problemem:)
pozdrawiam:)
Moja bratowa kiedyś była inna. Można było z nią pogadać na przeróżne tematy i nie była taka kłótliwa, byłyśmy naprawdę blisko. Więc sobie myślę, że albo ona się zmieniła, albo ja ;)
a mnie dziwi Twój mąż. Czy on przy swojej rodzinie nie może Cie obronić?
Też się nad tym czasami zastanawiam. Ale myślę, że on może nie zauważać po prostu, że zachowanie jego rodziny bywa chamskie, bo w niej się wychował i prawdopodobnie myśli, że to w porządku. Kiedy czasem zwracam mu uwagę na różne niuanse, to nawet tego nie komentuje, jakby nie było to nic niezwykłego czy gorszącego. Będę go chyba musiała po prostu nauczyć kilku rzeczy, między innymi rozpoznawania chamstwa :)
Świetny tekst. Też nie znoszę pouczania przez bratową i oczekiwania, że będę robić to czego rodzina oczekuje. Jesteś bardzo mądra i sobie poradzisz.
Czasem myślę, że najgorsza jest obojętność i staram się być obojętna w stosunku do niektórych. To działa. Niestety co do pozostałych aż się ciśnie na usta kilka szczerych słów.
Życzę powodzenia.
Niedawno zaczęłam lekko "pluć jadem", tylko że w taki sposób, jakby to ująć, zalatujący kulturą. Dzięki temu ludzie zaczęli mi mniej przykrości robić. Nie jest jeszcze idealnie, ale cieszę się, że coś się poprawia i robię się bardziej asertywna.
Powodzenia innym! :)
Cóż, mi jeszcze wiele brakuje do asertywności. Czasem nawet nie potrafię się upomnieć o źle wydaną resztę przy kasie, bo mi głupio. A to raczej nie ja powinnam się czuć głupio, prawda? Niestety ciężko walczyć ze swoim własnym mózgiem.
Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz