Dobrze jest od czasu do
czasu wrócić do klasyków, starych, sprawdzonych książek, które kiedyś
przyniosły nam radość. Niemal pewne jest to, że ponownie znajdziemy w nich ten
czar, jaki był naszym udziałem wiele lat wstecz. Autorzy, którzy w przeszłości
byli naszymi największymi bohaterami, dzisiaj mogą nam dać tak samo wiele jak
kiedyś, wystarczy ich na nowo odkryć. Gdy jesteśmy już znużeni miernotą
dzisiejszych artystów, warto sobie od czasu do czasu odświeżyć pamięć i
przypomnieć, za co ceniliśmy tamte książki, które towarzyszyły naszemu
rozwojowi, gdy najbardziej tego potrzebowaliśmy. Ja nigdy nie jestem zmęczona
dobrą literaturą i nawet gdy znam książkę prawie na pamięć i tak czasem
odnajduję w sobie potrzebę powrotu do tych znanych mi doskonale tytułów. Bo gdy
znam każdą linijkę dialogu, w którym bohaterowie w swojej dumie i zaślepieniu
obrzucają się wzajemnymi oskarżeniami (Duma i Uprzedzenie) lub pamiętam każdy
moment, w którym doskonałą w każdym calu książkę rozświetla postać Rhetta
Butlera, rycerza i awanturnika w jednym (Przeminęło z wiatrem) to znaczy, że
książka zasłużyła sobie na to, abym ją pamiętała. I na pewno na to, aby do niej
wracać milion razy.
Tak jest też z powieściami
pióra Jane Austen. Są ponadczasowe i zawsze tak samo bawią. Jednak nie należy
jej książek mierzyć tą samą miarą, gdyż są nieporównywalne. Niektóre noszą
znamiona genialnego talentu, według mojej subiektywnej oceny, inne zaś wydają
się być narodzone pod wpływem impulsu lub zwykłej potrzeby napisania kolejnego
tytułu, żeby zarobić. Lub po prostu przelać na papier myśli narodzone podczas
pisarskiej weny, takie nie do końca przemyślane, nie obrobione późniejszym,
dokładnym ich przestudiowaniem. Z tego powodu jedne jej książki są lepsze, inne
gorsze, ale każda z nich spisana jest pięknym językiem i dzięki temu bardziej interesująca.
Można się dzięki Jane
Austen poduczyć kultury języka i kultury ogólnie, a co za tym idzie- dobrego
wychowania. Wszystkie jej tytuły zawierają większą lub mniejszą dozę satyry na morale
tamtych czasów (XIX w.) a każda krąży wokół zamążpójścia i korzyści, jakie
można wyciągnąć z tego biznesu. I co nas może dziwić w dzisiejszych czasach-
często to właśnie mężczyźni, pochodzący ze znakomitszych rodów lecz z jakiegoś
powodu cierpiących na niedostatek pieniędzy, patrzyli przyjaźniej na panny z
wysokim posagiem, nawet jeśli brakowało wybrankom rozumu. Jane Austen w swoich
powieściach bardzo podkreślała wyższą rolę pieniędzy nad rozumem i wychodziła z
tego całkiem zgrabna satyra, okraszona dużą dozą miłości, gdy spotykały się dwa
równe sobie charaktery.
Już od dawna jestem
zakochana w stylu Jane Austen. Po części dzięki temu, że pisze o miłości, moim
ulubionym temacie, po części z powodu tej umiejętności opisywania w lekki i
zabawny sposób ludzkich przywar. Do tego kwiecisty język czasów, z których
autorka pochodzi, dodaje uroku każdej powieści.
Mimo to mam swoich
ulubieńców, bo widzę, że mimo ogromnego talentu, Jane napisała tylko jedną
powieść, która znacznie przekracza genialnością wszystko inne, co napisała.
Mowa tu oczywiście o jej najbardziej znanej powieści, „Dumie i Uprzedzeniu”.
Pozostałe jej tytuły nie dorastają do pięt tej pięknej historii i dziwię się
czasem, dlaczego ta książka jest tak inna od pozostałych powieści, mimo iż
pisana w tym samym stylu, co wszystkie inne i dotykająca tej samej tematyki. Ta
książka jest bardziej dorosła, bardziej spostrzegawcza i bardziej romantyczna,
a dawka ironii w niej zawarta lżejsza i zabawniejsza od wszystkiego innego,
czego tknęła się Jane.
Dzisiaj, kiedy
przypomniałam sobie treść dwóch z jej książek, zastanawiam się skąd ta przepaść
między „Dumą i Uprzedzeniem” a pozostałymi pozycjami, które wyszły spod jej
ręki? Czy była bardziej przemyślana? Czy był to wynik poprawek, jakie wniosła
do pierwszej wersji, do szkicu zwanego „Pierwszymi wrażeniami”? Czy bardziej
Jane Austen się na niej skupiła? Czy poświęciła jej więcej czasu niż innym? A
może fakt, że książka powstała, jak mi się zdaje, na bazie „Rozważnej i
Romantycznej”? Z takimi podwalinami „Duma i Uprzedzenie” musiała być sukcesem i
to niepodważalnym aż po dziś dzień.
Według mojego uznania
tylko „Emma” nosi widoczne ślady talentu, który stworzył „Dumę”. I tylko
„Rozważna i Romantyczna”- gdyby tylko włożyć w serce Elinor trochę więcej
życia, a ująć to Mariannie i w zamian dać jej choć cząstkę rozsądku Elinor-
miałaby szansę naprawdę powtórzyć sukces „Dumy i Uprzedzenia”. A tak pozostały obie
tylko tymi młodszymi, mniej utalentowanymi siostrami „Dumy”, mimo iż „Rozważna
i Romantyczna” powstała pierwsza. I właśnie tę ostatnią mogę chociaż odważyć
się porównać do Dumy, bo chociaż „Emma” również odstawała od pozostałych
książek autorki, to jednak w stylu i stopniu dorosłości przemyśleń i
spostrzeżeń, włożonych w usta Elżbiety i Jane, nie dorównywała swoim
znakomitszym siostrom.
Pozostałe książki Jane,
równie miłe i kwieciste, trzeba ułożyć na nieco niższej półce. Są słabsze,
mniej przemyślane i mniej dorosłe. Uważam, że nie były podyktowane podszeptami
geniuszu, a jedynie potrzebą napisania kolejnych książek. Możliwe też, że na
jakości części z nich zaważył brak czasu lub słabe doświadczenie początkującej
pisarki. Są o niebo lepsze od tego, co się obecnie wydaje, mimo to są mniej
urodziwymi siostrami „Dumy i Uprzedzenia”, „Emmy” oraz „Rozważnej i
Romantycznej”. Zwłaszcza „Opactwo Northanger”, pisane, co dziwne, w tych samych
latach co piękna „Duma i Uprzedzenie” jest trochę zbyt infantylne jak na
pisarkę, która stworzyła czytaną do dziś z takim samym smakiem historię Elizabeth
Bennet i Fitzwiliama Darcy’ego, zwanego Panem Darcym. Któż nie kojarzy nazwiska
Darcego? Natomiast nikt nie pamięta o Katarzynie Morland i Henryku Tilney,
bohaterów „Opactwa”. To dobitnie świadczy o jakości obu książek. Z kolei nawet
nie pamiętam o czym były „Perswazje”, podczas gdy wydaje mi się, że pamiętam
każdy wers z „Dumy”. Jak ktoś może pisać tak nierówno, raz dając popis
niezwykłego talentu, innym zaś razem pisząc poprawnie, ale jednak bez tych
emocji, bez tej iskry, bez mocy dotarcia do serca tego samego czytelnika, którego
porwała swoją inną powieścią? Tego nie potrafię zrozumieć nawet po latach.
Myślę, że to już na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą.
Wracając do sedna sprawy
należy tu podkreślić jeszcze jedną ważną rzecz na obronę pewnie już częściowo
zapomnianych przez współczesne społeczeństwo książek. Mianowicie to, że klasyki
mają niezwykła moc rozwiązywania mojego języka. Tak jak przy innych,
współczesnych książkach czasem nie wiem, co napisać, bo nie urodziły się we
mnie żadne specjalne wrażenia po zapoznaniu się z ich treścią, tak w przypadku
klasyków, nawet czytanych po raz kolejny, zawsze mam coś nowego do powiedzenia.
Często bywa tak, że podczas piania postu nie nadążam za własnymi myślami, mimo
iż piszę dość szybko. Klasyki zawsze polecę, bo wiem, że nie zawiodą. Za to
właśnie je kocham, za tę stuprocentową pewność, że zadowolą każdego. I jak tu
się oprzeć chęci czytania ich wciąż od nowa?
Ja nie mam takiej siły w
sobie, dlatego, kiedy nadarzyła się okazja, aby przeczytać „Rozważną i
Romantyczną” w oryginale, zdecydowałam się od razu. Mimo iż wiedziałam, że
ciężko będzie mi przebrnąć przez staroangielszczyznę, to miałam przeczucie, że
moja ukochana autorka z czasów dzieciństwa i tym razem mnie nie zawiedzie.
Miałam oczywiście rację i spędziłam z Elinor i Marianną wiele wspaniałych
chwil, zachwycając się po raz kolejny talentem oratorskim pisarki.
Mimo, że „Rozważna i
Romantyczna” nie jest tak porywająca jak „Duma i Uprzedzenie” i nie ma w niej
tyle akcji co w „Emmie” czy innych książkach Jane, to stoi ona wyżej na mojej
własnej top liście książek tej autorki. Umieściłam ją ponad innymi tytułami (za
wyjątkiem „Dumy i Uprzedzenia”), stoi nawet ponad „Emmą”, którą się tak
zachwycałam podczas pisania pierwszego postu o Austen. Cenię „Rozważną i
Romantyczną” za wyważony język i dorosłe spojrzenie na opisane wydarzenia. Za
subtelność spostrzeżeń i stworzenie tak różnych kreacji dwóch sióstr. A nawet
za spokojna i rozważną miłość Eleonory do Edwarda Ferrasa. Choć tak daleko im
do Elżbiety Bennet i Pana Darcego, zasługują na uznanie za wierność i
umiejętność pogodzenia się z losem, aby nie krzywdzić innych. „Emma” musiała
przegrać z taką konkurencją.
Co więcej, wprawdzie
dopiero po wielu latach i ponownym odczycie, ale zauważyłam wpływ „Dumy i
Uprzedzenia” na „Rozważną i Romantyczną”. Może się mylę, może „Duma” powstała
jako druga, ale patrząc na to, że „Duma” została wydana pierwsza, a do obu
książek autorka wprowadziła poprawki (jak znaczne, tego się nie doczytałam),
myślę, że moje podejrzenia mogą mieć w sobie dużo prawdy.
Wydaje mi się, że gdyby
nie „Rozważna i Romantyczna”, „Duma” nigdy nie byłaby taka, jaką możemy ją
obecnie czytać. Nie byłaby taka piękna, porywająca i doskonała, jaką jest
dzisiaj. Te podejrzenia zrodziły się we mnie gdzieś w połowie książki, aby pod
koniec stać się niemal pewnością. Zbyt dużo jest zbieżności w obu tych
książkach i jestem przekonana, że bohaterowie „Rozważnej i Romantycznej” byli
pierwowzorami postaci w „Dumie i Uprzedzeniu”, dojrzewając w umyśle autorki i
uzyskując obecne oblicze podczas wnoszenia poprawek do pierwotnego tytułu
„Pierwsze wrażenia”.
Jakie to są zbieżności?
Otóż na przykład w obu książkach mamy dwie siostry, na których skupia się uwaga
autorki, mimo iż rodziny Bennetów i Dashwoodów składają się z większej ilości
członków. W obu książkach siostry są bardzo ze sobą związane, mimo że tak różne
charakterem. Jeśli tchnąć w Eleonorę trochę więcej życia, mamy Elżbietę. Jane
Bennet zdaje się być uosobieniem Marianny, tylko delikatniejszą jej wersją,
przeżywającą wszystko w skrytości ducha, pozwalając jedynie Elżbiecie zajrzeć
czasem w zakamarki swojej duszy. George Wickham, bezduszny uwodziciel o
nienagannych manierach, wyrósł ze swojego młodszego, bardziej niewinnego brata z
resztkami skrupułów, Johna Wiloughbyego. W Pułkowniku Brandonie i jego
podopiecznej łatwo zauważyć Pana Darcyego i jego nieletnią siostrę Georgianę,
uwiedzioną w przeszłości przez Wickhama. Lucy Steel brzmi jak Karolina Bingley,
obie zaś mają chrapkę na mężczyzn, którzy byli przeznaczeni dla Eleonory i
Elżbiety. Jest tu wiele powiązań między charakterami bohaterów jak i ich
historiami, z tym że w „Dumie” wszystko było lepiej i głębiej „narysowane”.
Kiedyś napisałam, że zaraz
po „Dumie i Uprzedzeniu” plasuje się „Emma”. Dzisiaj jednak muszę oddać
sprawiedliwość Eleonorze i Mariannie. Ich historia była doroślejsza niż
historia Emmy Woodhouse. Uważałam kiedyś opowieść o Emmie za lepszą, bo
wydawała mi się ciekawsza. Więcej się w niej działo i to mnie przekonało o
wyższości tej powieści nad „Rozważną i Romantyczną”. Dzisiaj jednak muszę
przyznać z pewną dozą niechęci (nie lubię zmieniać zdania o książkach, które
przeczytałam jako dziecko, bo uważałam siebie wtedy za nieomylną jeśli chodzi o
utwory i autorów), że ta druga pozycja bardziej zasługuje na miano lepszej,
jako że jest lepsza pod każdym względem, bardziej przemyślana, podczas gdy
„Emma” służyła prostszej rozrywce i była po prostu ciekawą książką napisaną
przez Jane Austen, z jej pięknym językiem.
Jednak postacie w niej zawarte
nie były tak przemyślnie wykreowane i nie miały tak głębokich charakterów jak
Elżbieta, a zwłaszcza Eleonora. Ta druga przegrywa z tą pierwszą tylko dlatego,
że wszystkie inne postacie w „Dumie i Uprzedzeniu” są ciekawsze niż te, które
spotykamy w kręgu znajomych Eleonory, jednak ona sama wznosi się nad
charakterem Elżbiety Bennet. Eleonora potrafiła na wszystko spojrzeć rozsądnie
i widzieć wszystkie odcienie szarości. Mimo iż sama cierpiała za siebie i swoją
siostrę, potrafiła wybaczać, nie proszona nawet o to wybaczenie. Natomiast
Elżbieta żyła tylko swoimi uprzedzeniami i miłością do siostry, obie zaś te
sprawy zaślepiały ją, sprawiając, że była bardziej ludzka i żywa, mniej
doskonała ze swoimi wadami. Mimo jednak wyższości Eleonory nad Elżbietą,
pokochałam ją bardziej niż Eleonorę, właśnie przez tę niedoskonałość. Była
mniej wyidealizowana i dzięki temu bliższa mi, podczas gdy Eleonora ze swoim
stoickim spokojem i zrozumieniem mogłaby być aniołem, gdyby dodać jej skrzydła.
Zrobiło się z tego tematu
porównanie twórczości Jane Austen, a miało być o „Rozważnej i Romantycznej”.
Trzeba tu przyznać, że doceniłam tę książkę tak, jak na to zasługuje, dopiero po
latach. W przeszłości działałam bardziej impulsywnie, umieszczając książki na
półkach mojej pamięci na świeżo, zaraz po ich przeczytaniu, segregując je
bezlitośnie na książki do większej i mniejszej adoracji i takie, po które
więcej nie zamierzałam sięgać z powodu braku tego czegoś, tej iskry
rozpalającej moją wyobraźnię. Nie sadziłam, że kiedykolwiek w moim życiu zdarzy
się taki moment, że będę musiała zrobić inwentaryzację w swojej pamięci i
poprzestawiać umieszczone tam lata temu książki na inne półki. Ale Eleonora i
Marianna sprawiły, że czuję się do tego zobowiązana. Co więcej, sprawiły one,
że nie tylko przeczytam ponownie „Rozważną i Romantyczną” w przekładzie
polskim, ale i sięgnę po pozostałe książki Jane. Jestem ciekawa efektu.
Zwłaszcza wobec tych tytułów, których prawie w ogóle nie pamiętam. Być może
okaże się, że poznam Jane Austen od nowa.
Gdyby nie spokój i
opanowanie oraz wyczucie smaku Eleonory oraz prowadzenie narracji z jej punktu
widzenia, mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że zbyt mało się w „Rozważnej i
Romantycznej” dzieje, aby oddać hołd należny tej książce. Zwłaszcza początek,
gdy rodzina Dashwoodów zmuszona jest opuścić na zawsze dom, z którym wiązało
się tyle pięknych wspomnień i trafia do Park Cottage pod opiekę Sir Johna
Middletona, właściciela majątku. Zanim na scenę wkracza Wiloughby, nie dzieje
się nic ważnego, autorka skupia się głównie na rodzinie Middletonów i kręgu ich
znajomych, wyśmiewając brak rozumu i zdolności poprowadzenia inteligentnej
konwersacji przez kobiety z pozycją i majątkiem oraz brak manier i wyczucia
niektórych z nich. Opisywanie sylwetek ludzi tłoczących się wokół głównych
bohaterek zawsze dawał ogromne pole do popisu dla sarkazmu Jane Austen.
Również na samym początku
daje się odczuć ważność sylwetki Pułkownika Brandona, mimo że znika chwilę po
tym, jak go poznajemy. Potem znowu robi się monotematycznie, gdyż cała uwaga
autorki skupia się na przeżyciach Marianny związanych z przeżywaniem swojej
pierwszej romantycznej miłości. Ratuje tę sytuację Eleonora i jej głębia,
opanowanie i przemyślenia na temat sytuacji rodziny oraz nieokiełznany
temperament Marianny jako kontrast. Marianna zadziwia swoją żywiołowością,
która czasem ją zaślepia, powodując, że nie liczy się ona ze słowami, podczas
gdy Eleonora zawsze gotowa jest stać na straży moralności i dobrego wychowania
swojej siostry oraz dbać o dobre imię rodziny. Dlatego jej charakter oceniam
wyżej niż Marianny, która czasem się zapominała i nie zważała na to, co
dyktowało dobre wychowanie, tylko dlatego, że zachłystywała się życiem i
każdego zachęcała do tego samego. Łagodność tym razem zwyciężyła w moich oczach
z żywotnością.
Jednak to właśnie Mariannie
możemy podziękować za to, że akcja wreszcie potoczyła się szybszym tempem, gdy
Wiloughby zniknął nagle z pola widzenia, nie wyjaśniając nikomu powodów swojego
dziwnego zachowania. Wówczas nie możemy opanować niepokoju, który wzbudziło w nas jego pożegnanie z
rodziną Dashwoodów, zwłaszcza że Marianna nie chciała nikomu wyjaśnić, co ich
tak naprawdę łączyło i dlaczego jego wyjazd miał na nią tak mocny wpływ.
Gdy zaś siostry wyjeżdżają
do Londynu na zaproszenie Pani Jennings, a Wiloughby nie odpowiada na listy,
zaczynamy przeczuwać, że Mariannę czeka lekcja życia, której ta się nie
spodziewała, uważając, że życie jest jedną wielką i piękną przygodą, którą mamy
obowiązek przeżyć jednym tchem. Gdy na scenę ponownie wkracza Porucznik
Brandon, ze swoją sekretną opowieścią, która rzuca nieco światła na dziwne
zachowanie się Wiloughbiego wobec młodszej Dashwoodówny, przyłapujemy się na
tym, że ciężko nam się oderwać od książki, mimo że jeszcze w Barton, gdy życie
Dashwoodów biegło spokojnym, wiejskim rytmem, nie sądziliśmy, że z tej książki
da się jeszcze wykrzesać jakąś iskrę.
Jak już wspomniałam akcja
nie toczy się tak żywo jak w „Dumie” czy „Emmie”, a nawet „Opactwie”, jednak
swoją głębią przykuwa. A także uczy. Uczy tego, że żywiołowość nie zawsze jest
cechą pozytywną, gdy serce panuje nad rozsądkiem i nad słowami oraz czynami,
których nie potrafimy potem cofnąć. Pokazuje nam, że trzeba nad sobą panować i
nie ujawniać światu wszystkich zakątków swojej duszy, ponieważ w razie
niepowodzenia, gdy będziemy się chcieli schować w swojej skorupie, wszyscy
dookoła będą komentować ten ból, który chcielibyśmy zachować dla siebie,
potęgując jeszcze nasze cierpienie. Łatwiej zachować przytomność umysłu w
negatywnych sytuacjach, kiedy nikt się nie domyśla, co się dzieje w naszej
duszy. Łatwiej utrzymać uśmiech na twarzy, gdy świat nie widzi, jak cierpimy.
Tego wszystkiego uczy nas Eleonora.
Jak widać można się z tej
książki paru rzeczy nauczyć, jednocześnie relaksując się przy niej dzięki
dobrze poprowadzonej narracji i wyszukanemu słownictwu. Dzięki tym dwóm cechom
daję książce bardzo wysokie noty mimo braku porywającej fabuły. Jednak fabuła
to nie wszystko, potrzebna jest jeszcze klasa, aby mnie pozytywnie zaskoczyć i
zapisać się na trwałe na liście moich tytułów godnych poklecenia. A klasy Jane
Austen nie można odmówić.
Jeśli więc poszukujecie
dobrych klasyków o miłości, polecam Wam każdą z książek Jane, z naciskiem na
„Rozważną i Romantyczną”. Zobaczycie, że można ją czytać wielokrotnie bez
znudzenia, a po jej przeczytaniu człowiek czuje się jakby trochę tej klasy
uszczknął dla siebie. Jest to książka bardzo dojrzała i myślę, że przetrwa
następne pokolenia, przekazywana z rąk do rąk. Jeśli więc chcecie mieć w tym
swój chwalebny udział, a nie znacie jeszcze tej autorki, biegnijcie do
biblioteki, bo gwarantuję Wam, że każda szanująca się biblioteka posiada
egzemplarz tej świetnej książki. A gdy już ją przeczytacie, polećcie swojej
córce, gdy osiągnie już wiek, w którym będzie potrafiła cieszyć się tą książką
jak i całą wspaniałą epoką. Epoką dam i dżentelmenów, epoką, w której żyła i
kochała Jane Austen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz