Książka papierowa czy e-book? Oto jest pytanie. Obie koncepcje kuszą swoimi plusami, obie mają sporo do zaoferowania. Co zatem wybrać? Przyjrzyjmy się bliżej aspektom obu koncepcji.
Książka elektroniczna jest tańsza (czasem nawet darmowa,
jeśli ściągamy ze strony chomikuj lub podobnych lub pożyczamy od znajomych),
łatwiej dostępna, a co najważniejsze- lżejsza: zaledwie kilka MB zamiast
kilkuset gramów. Na jednym dysku możemy przechowywać niezliczoną ilość książek,
kopiować i pożyczać znajomym i nieznajomym i to bez obaw, że książka wróci do
nas bez kartek, rozklejona, podarta. Nie musimy drżeć ze strachu, że nigdy do
nas nie wróci, bo osoba której zaufaliśmy w swojej niefrasobliwości po prostu
ją zagubiła. A to wszystko dlatego, że pożyczamy plik czyli kopię książki i
obdarowany może z nią zrobić, co zechce, bo my wcale nie oczekujemy zwrotu
pliku.
Przy e-bookach nie potrzebujemy też kupować półek na naszą
sporą kolekcję książek, unikamy więc zagracania naszych niewielkich mieszkań. A
w obawie przed utratą danych z komputera wystarczy przenieść cenne dzieła na
płytę, dodatkowy dysk, przenośną pamięć i porobić kopie, po czym spać
spokojnie, nie martwiąc się o przyszłość naszych plików.
Często e-booki pojawiają się szybciej niż tradycyjne
książki, możemy więc być dzięki nim bardziej na bieżąco, a gdy jesteśmy
poliglotami, wystarczy kupić zagraniczny e-book w oryginale i nie czekać na
polski przekład, który na pewno pojawi się z opóźnieniem. Dodatkowo naszego
e-booka możemy czytać wszędzie tam, gdzie mamy dostęp do komputera, np. w pracy. Gdy w pracy spędzamy większą część
dnia przed komputerem, możemy lekko nagiąć swoje obowiązki i czytać książkę w
godzinach największej nudy lub gdy czujemy się przepracowani. A gdy do pokoju
wejdzie szef, zastanie nas przy ciężkiej, wytężonej pracy. Dużo
łatwiej bowiem przeczytać książkę elektroniczną niż papierową za plecami
szefostwa. Bo w komputerze wystarczy jedno kliknięcie i na pulpicie pozostają
tylko aplikacje służbowe. A gdy trzymamy na kolanach pod biurkiem tom
jakiegoś fascynującego tytułu, to gdy wejdzie szef a my nagle poderwiemy się na
krześle, to może wyniknąć z tego tylko jakaś kabała. Albo ze strachu przed przyłapaniem za mocno
zamkniemy książkę i wyda ona odgłos zamykanej książki, który nawet w dobie
komputeryzacji jest dobrze rozpoznawalny i zabrzmi w uchu szefa jak odgłos zamykanej
książki. Albo usłyszy szelest zamykanych stron, co jednoznacznie odbierze jako
szelest zamykanych stron. Albo też usłyszy odgłos otwieranego biurka i zastanie
nas w popłochu coś chowających lub po prostu zwyczajnie zobaczy książkę, która
spadnie nam z kolan na podłogę, tuż obok jego stóp, odzianych w lakierki. Do
tego wszystko to odbędzie się przy akompaniamencie mimiki lisa złapanego w
pułapkę. Natomiast gdy spokojnym kliknięciem pilnego pracownika zamkniemy
e-booka i spojrzymy niewinnymi oczami na naszego szefa, bądźcie pewni, że
wszystko się Wam upiecze. Nie radzę jednak czytać e-booków w pracy, jeśli
wiemy, że szef lub jego informatycy mają podgląd na nasze komputery. Wtedy nawet
niewinna mina nowonarodzonego dziecka nie pomoże nam wytłumaczyć, że książka to
nie książka tylko zbiór najnowszych przepisów prawnych, które studiujemy dla
podwyższenia swoich kompetencji.
Jedynie w szkole lub na studiach, podczas nudnego wykładu,
polecam zanurzyć się raczej w strony papierowej książki, która będzie wyglądać
bardziej niewinnie w stosie szpargałów, którymi się obrzucimy, niż gdybyśmy
rozłożyli na ławce laptopa lub siedzieli z oczami wlepionymi w telefon komórkowy.
Za e-bookami przemawia też wielość czytników, na których
możemy odczytać tekst. A gdy jesteśmy przy końcu jednej książki, a przed nami
długa podróż, to nie musimy się martwić, że za chwilę pozostanie nam tylko
drzemka umilająca podróż jako alternatywa do bezmyślnego gapienia się na współpasażerów, bo akurat nie było w naszym bagażu
miejsca na tachanie dwóch książek ani tym bardziej zabrakło sił na mordowanie się z
ciężkimi walizami. A że nie każdy lubi rozpoczynać drugą książkę bez ukończenia
poprzedniej- to e-book jest odpowiedzią na potrzeby takich podróżujących osób, które lubią czytać pomiędzy pokonywaniem kolejnych kilometrów. Wystarczy
wgrać kilka tytułów na nasz czytnik e-booków, laptop, komórkę i wio! Nawet do
Australii!
W mnogości plusów jest jednak jeden minus, który dyskwalifikuje e-booka w moich oczach i jest to właśnie jej postać elektroniczna. Bo to oznacza nic innego jak konieczność odczytu na czytniku elektronicznym. To co dla jednych jest plusem, dla innych może być minusem nie do przeskoczenia. Na przykład dla takich osób jak ja. Siedzących przez 8 godzin przed komputerem. Męczących swoje oczy przez patrzenie na monitor przez pół dnia bez przerwy. Męczących się w pozycji siedzącej przez połowę swojego życia. Ostatnie czego potrzebuję po pracy to dodatkowa dawka promieniowania niszczącego moje oczy. Ostatnie czego chcę to siedzieć kolejne godziny i "relaksować się" przy domowym komputerze, pogłębiając problemy z kręgosłupem. Owszem, w domu mam laptopa i mogę się położyć wygodnie na kanapie, jednak konieczności wpatrywania się w szkodliwe promieniowanie monitora jest nie do przeskoczenia. Być może są czytniki, które są tak skonstruowane, że do minimum zniwelowano w nich szkodliwe działanie na oczy, ale zapewne są drogie i nie dostępne dla każdego. A nie ukrywajmy że kryzys toczy w obecnych czasach zbyt wiele rodzin. Dodatkowo moje oczy nie mogą znieść przesuwania ekranu. A czytając e-booka na komputerze trzeba przewijać tekst, aby dostać się do kolejnej strony. Moje oczy strasznie się przy tym męczą i już po kilku stronach czuję, że oczy mi łzawią, a głowa zaczyna nieprzyzwoicie boleć. Nie jestem w stanie wytrzymać w takich warunkach dłużej niż godzinę. A kto to widział czytać fascynującą książkę po godzinę dziennie, gdy ma się ochotę wchłonąć ją całą od razu?
Dlatego moim faworytem jest wciąż tradycyjna książka papierowa. Być może to oznaka zbliżającego się wieku starczego, a może mała życiowa elastyczność, a może jeszcze bariera technologiczna, której ludzie w moim wieku nie potrafią przekroczyć? Wszystko to bardzo możliwe. Ale ja się tym nie przejmuję. Dla mnie najważniejsze jest to, aby odczuwać przyjemność podczas czytania. Temu właśnie mają służyć książki, zaraz obok funkcji naukowej i informacyjnej. A jak tu odczuwać przyjemność gdy oczy wypływają razem ze łzami, a głowa boli jak podczas kaca? Poza tym ja kocham położyć się z książką na tapczanie, podłożyć sobie kilka poduszek pod głowę, zmieniać co chwilę pozycję, słuchać szelestu przewracanych kartek, nawet wolę upaprać książkę od jedzenia niż męczyć się z bólem głowy. No i uwielbiam czytać! Nawet do rana, gdy akurat następnego dnia mam wolne. Ileż to razy przesiedziałam w wakacje nad książką do czwartej rano, gdy zaczęło świtać i ptaki budziły się do życia? Wspominam te czasy naprawdę bardzo miło i po prostu nie wyobrażam sobie aby miejsce papierowej książki weszła technologia wypalająca oczy. Już i tak współczesne życie zmusza nas do korzystania z nowoczesnej technologii na każdym kroku, coraz szybciej sięgamy po okulary. Nie chcę przyspieszać tego procesu. No i nie marnuję prądu czytając papierową książkę. Korzystam tylko ze światła, a przy e-booku musiałabym również czerpać prąd dodatkowo na mój czytnik. Bo czytać po ciemku w bladym świetle monitora to sobie nie wyobrażam. Szybko dorobiłabym się musztardówek na nosie :)
I nawet jeśli muszę targać ze sobą ciężkie książki, nawet jeśli nie mogę przynieść fascynującego tytułu do pracy, nawet jeśli muszę dłużej czekać na ukazanie się ciekawego tytułu w księgarni lub bibliotece to ja i tak wybieram książkę w wersji papierowej. Nic jej nie zastąpi. Nic tak ciekawie się nie czyta jak książkę "z krwi i kości" (czyt. papieru i kleju lub nici :)). Można je czytać w dowolnych ilościach nie obawiając się o oczy i bóle w plecach. Można je śmiało wyciągnąć z torby w autobusie pełnym złodziei i nie bać się okradzenia, natomiast nie radziłabym pokazywać w takim towarzystwie jakiejkolwiek elektroniki. Nie dość, że stracimy cenny czytnik, to jeszcze nagrane na nim książki, których kopii nie trzymamy na domowym komputerze przepadną na amen. Nic to, że czasem ktoś zagubi naszą książkę, nieważne że odda ją z plamami po maśle, a co tam, że okładka będzie wygnieciona. Biorąc ją do ręki i pożyczając kolejnym znajomym dopisujecie do niej cenną historię, tworzycie jej duszę, a być może po latach okaże się cennym białym krukiem, za którego ktoś będzie chciał zapłacić tysiące (choć Wy już na pewno z tych pieniędzy nie skorzystacie ;)). Plik komputerowy jest martwy i nigdy nie będzie miał takiej wartości jak papier przechodzący z rąk do rąk.
Tradycja? Sentyment? Może... Ale ja wolę myśleć o tym jak o zdrowym rozsądku. Szanujcie swoje oczy moi drodzy, bo drugich już nie dostaniecie :)
W mnogości plusów jest jednak jeden minus, który dyskwalifikuje e-booka w moich oczach i jest to właśnie jej postać elektroniczna. Bo to oznacza nic innego jak konieczność odczytu na czytniku elektronicznym. To co dla jednych jest plusem, dla innych może być minusem nie do przeskoczenia. Na przykład dla takich osób jak ja. Siedzących przez 8 godzin przed komputerem. Męczących swoje oczy przez patrzenie na monitor przez pół dnia bez przerwy. Męczących się w pozycji siedzącej przez połowę swojego życia. Ostatnie czego potrzebuję po pracy to dodatkowa dawka promieniowania niszczącego moje oczy. Ostatnie czego chcę to siedzieć kolejne godziny i "relaksować się" przy domowym komputerze, pogłębiając problemy z kręgosłupem. Owszem, w domu mam laptopa i mogę się położyć wygodnie na kanapie, jednak konieczności wpatrywania się w szkodliwe promieniowanie monitora jest nie do przeskoczenia. Być może są czytniki, które są tak skonstruowane, że do minimum zniwelowano w nich szkodliwe działanie na oczy, ale zapewne są drogie i nie dostępne dla każdego. A nie ukrywajmy że kryzys toczy w obecnych czasach zbyt wiele rodzin. Dodatkowo moje oczy nie mogą znieść przesuwania ekranu. A czytając e-booka na komputerze trzeba przewijać tekst, aby dostać się do kolejnej strony. Moje oczy strasznie się przy tym męczą i już po kilku stronach czuję, że oczy mi łzawią, a głowa zaczyna nieprzyzwoicie boleć. Nie jestem w stanie wytrzymać w takich warunkach dłużej niż godzinę. A kto to widział czytać fascynującą książkę po godzinę dziennie, gdy ma się ochotę wchłonąć ją całą od razu?
Dlatego moim faworytem jest wciąż tradycyjna książka papierowa. Być może to oznaka zbliżającego się wieku starczego, a może mała życiowa elastyczność, a może jeszcze bariera technologiczna, której ludzie w moim wieku nie potrafią przekroczyć? Wszystko to bardzo możliwe. Ale ja się tym nie przejmuję. Dla mnie najważniejsze jest to, aby odczuwać przyjemność podczas czytania. Temu właśnie mają służyć książki, zaraz obok funkcji naukowej i informacyjnej. A jak tu odczuwać przyjemność gdy oczy wypływają razem ze łzami, a głowa boli jak podczas kaca? Poza tym ja kocham położyć się z książką na tapczanie, podłożyć sobie kilka poduszek pod głowę, zmieniać co chwilę pozycję, słuchać szelestu przewracanych kartek, nawet wolę upaprać książkę od jedzenia niż męczyć się z bólem głowy. No i uwielbiam czytać! Nawet do rana, gdy akurat następnego dnia mam wolne. Ileż to razy przesiedziałam w wakacje nad książką do czwartej rano, gdy zaczęło świtać i ptaki budziły się do życia? Wspominam te czasy naprawdę bardzo miło i po prostu nie wyobrażam sobie aby miejsce papierowej książki weszła technologia wypalająca oczy. Już i tak współczesne życie zmusza nas do korzystania z nowoczesnej technologii na każdym kroku, coraz szybciej sięgamy po okulary. Nie chcę przyspieszać tego procesu. No i nie marnuję prądu czytając papierową książkę. Korzystam tylko ze światła, a przy e-booku musiałabym również czerpać prąd dodatkowo na mój czytnik. Bo czytać po ciemku w bladym świetle monitora to sobie nie wyobrażam. Szybko dorobiłabym się musztardówek na nosie :)
I nawet jeśli muszę targać ze sobą ciężkie książki, nawet jeśli nie mogę przynieść fascynującego tytułu do pracy, nawet jeśli muszę dłużej czekać na ukazanie się ciekawego tytułu w księgarni lub bibliotece to ja i tak wybieram książkę w wersji papierowej. Nic jej nie zastąpi. Nic tak ciekawie się nie czyta jak książkę "z krwi i kości" (czyt. papieru i kleju lub nici :)). Można je czytać w dowolnych ilościach nie obawiając się o oczy i bóle w plecach. Można je śmiało wyciągnąć z torby w autobusie pełnym złodziei i nie bać się okradzenia, natomiast nie radziłabym pokazywać w takim towarzystwie jakiejkolwiek elektroniki. Nie dość, że stracimy cenny czytnik, to jeszcze nagrane na nim książki, których kopii nie trzymamy na domowym komputerze przepadną na amen. Nic to, że czasem ktoś zagubi naszą książkę, nieważne że odda ją z plamami po maśle, a co tam, że okładka będzie wygnieciona. Biorąc ją do ręki i pożyczając kolejnym znajomym dopisujecie do niej cenną historię, tworzycie jej duszę, a być może po latach okaże się cennym białym krukiem, za którego ktoś będzie chciał zapłacić tysiące (choć Wy już na pewno z tych pieniędzy nie skorzystacie ;)). Plik komputerowy jest martwy i nigdy nie będzie miał takiej wartości jak papier przechodzący z rąk do rąk.
Tradycja? Sentyment? Może... Ale ja wolę myśleć o tym jak o zdrowym rozsądku. Szanujcie swoje oczy moi drodzy, bo drugich już nie dostaniecie :)
7 komentarzy:
oznaka zbliżającego się wieku starczego? no coś Ty! ja jestem zdecydowanie za książką tradycyjną :) długie czytanie na komputerze jest dla mnie i moich oczu bardzo męczące. uwielbiam kolekcjonować książki na mojej półce, lubię zapach ich kartek, a poza tym w każdej chwili mogę sięgnąć po każdą z nich. kocham książki! ;-)
pozdrawiam!
w życiu nie przeczytałam ani jednego e-booka...i nie wydaje mi się, bym miała to zmienić. Od zawsze czytam książki tradycyjne i to nie tylko z litości dla oczu i kręgosłupa. Pamiętam do dziś moją wiejską bibliotekę, pana Józka i ten charakterystyczny zapach książek.. nawet najlepszy e-book tego nie zastąpi, choćby ten sposób czytania miał sto razy więcej zalet niż tradycyjny:) Nie lubię czytać z monitora, nawet dziennik ustaw 217 musiałam sobie wydrukować..książki górą:)
pozdrawiam:)
Ja tylko przez moje przemiłe panie bibliotekarki z biblioteki osiedlowej zdecydowałam się pójść na studia bibliotekoznawcze. Tylko nie wiem czy dziękować im za to czy przeklinać, że były dla mnie takie miłe. Bo chyba nie ma mniej przydatnych studiów niż moje :P
Ja teraz męczę jednego e-booka i chyba skończę go za rok, albo mi oczy wypłyną ;)
No właśnie, to, że są one materialne, można je dotknąć, przesunąć ręką po kartkach sprawia, że wygrywają u mnie z e-bookiem. Pamiętam jak po przeczytaniu jakieś niezwykłej książki przytulałam ją kilka chwil do piersi, zanim odłożyłam na półkę i było to wspaniałe uczucie. Czasem studiowałam okładkę z uśmiechem na ustach. Te wspomnienia są tak cudowne, że nie chciałabym ich utracić tylko dlatego, że e-booki są łatwiej dostępne. Bo przytulanie pendriva to nie to samo jak tom ulubionej książki :)
a ja czytałam, że studia matematyczne są nudne i jak ktoś chce mieć fascynujące studia to ma iść na bibliotekoznawstwo:))))))
Chyba pisał to człowiek, który chciał zmniejszenia populacji, bo nie znam mniej fascynującego kierunku studiów. Można na nim umrzeć z nudów :)
W takim razie podziwiam Twoją wytrwałość i zacięcie, skoro przeżyłaś na tych studiach całe 5 lat:)))
Prześlij komentarz