Harry
Silver w wieku 30 lat przeżywa kryzys wieku średniego. W wyniku jednego
nierozważnego kroku traci wszystko, co posiada. Pracę, żonę i poczucie
spełnienia. W zamian otrzymuje niezwykłą okazję zbudowania więzi z synkiem
Patem, którego do tej pory umieszczał na drugim planie. Najpierw jednak będzie
musiał poukładać swoje nowe, nieuporządkowane życie, aby wreszcie zrozumieć, co
w nim jest najważniejsze.
Książkę
tę czytałam trzy miesiące. Nie dlatego, że była okropnie gruba czy nudna. Po
prostu zabrakło mi czasu w grafiku. Przez wakacje poświęciłam się nauce języka
angielskiego i wszelkie inne sprawy zeszły na drugi plan. Są sprawy ważne i
ważniejsze, priorytety gonią priorytety.
Jednakże
w tym, że odłożyłam książkę na bok na tak długo, tkwi małe ziarenko prawdy. Bo
dlaczego to zrobiłam? Myślę, że dlatego, iż było to niesamowicie łatwe. Pomimo
tego, iż „Man and Boy” została okrzyknięta książką roku 2001 i otrzymała wiele
pozytywnych opinii (można o nich poczytać na okładce książki), mimo iż miło się
ją czytało i zdołała utrzymać moją uwagę, gdy już ją wzięłam do ręki, to jednak
zbyt łatwo było mi ją odłożyć i zastąpić innymi obowiązkami. Książka Roku nie
zasługuje na takie traktowanie. A przynajmniej nie powinna.
Nie
potrafię ocenić, jaka była tego przyczyna. Na pewno nie niezrozumienie tekstu.
Znam angielski na tyle dobrze, że poradziłam sobie z tekstem bez problemu, choć
oczywiście nie każde słowo było dla mnie zrozumiałe. Lecz czytanie książek
angielskich zawsze kończy się sukcesem, jeśli nie skupiamy się na pojedynczych
słowach, tylko na całych zdaniach i akapitach. Kontekst zawsze pomoże nam
odnaleźć się w gąszczu niezrozumiałych słów. Mój wybór był bardzo przemyślany-
książka Tony’ego Parsons miała być w oryginale, bo oprócz przyjemności
czytania, miała być również narzędziem nauki języka obcego. Takie połączenie
przyjemnego z pożytecznym. Nauka nie przeszkodziła mi zupełnie na
skoncentrowaniu się w pełni na powieści. Wszystko co Tony Parsons miał mi do
przekazania, trafiło do mnie. Zrozumiałam jego przekaz. Dwa razy chlipnęłam
sobie pod nosem, raz się uśmiałam. Było fajnie. Ale jednak odłożyłam książkę w
połowie historii. Byłam ciekawa co będzie dalej, ale nie aż tak bardzo, żeby
się trzymać tej opowieści jak tonący brzytwy, na czym tak bardzo mi zależy,
kiedy czytam książki. Chcę być przywiązana do fotela niewidzialnym sznurem.
Chcę dać się uwięzić czytanej historii i nie móc uciec, jak więzień, który
dostaje dożywocie. A jednak w przypadku „Man and Boy” potrafiłam wyskoczyć z
jeziora historii Harry’ego Silvera i nie czuć się jak ryba bez wody. Doprawdy
przyszło mi to zbyt łatwo. Nie wiem dlaczego. Przecież to Książka Roku! Tak
sobie myślę, że może najzwyczajniej w świecie nie potrafię ocenić książki tak
wysoko, jak na to zasługuje? W końcu nie jestem krytykiem literackim.
Nie
chodzi też o to, że nie było w niej żadnego przekazu, bo był. Było to męskie spojrzenie
na rolę mężczyzny w świecie. Próba przełamanie stereotypu męskiego, gdzie facet
nie interesuje się dziećmi i myśli tylko o swojej karierze i przyjemnościach.
Niestety jak dla mnie była to próba nie do końca udana. Ponieważ przez połowę
książki Harry ubolewa nad swoją nową rolą, kiedy nie ma nic innego do roboty
niż czekanie na syna, gdy wróci ze szkoły, następnie zajmowanie się nim, nie
zauważając w ogóle, że przez cztery lata na takie życie bez większego celu
skazana była jego żona Gina. Przez drugą zaś połowę Harry zajmuje się swoim
nowym związkiem z kobietą marzeń, gotów nawet przywiązać syna do łóżka, aby
tylko nie przeszkadzał mu w nocnych igraszkach. Cóż, jak dla mnie brzmi to
raczej jak potwierdzenie starej roli mężczyzny, z której nie może go wyciągnąć
i zrehabilitować nawet inny mężczyzna (czyt. autor). Tym bardziej, że na końcu
Parsons sam przyznaje, że dziecko jest bardziej związane z matką, niż
kiedykolwiek będzie związane z ojcem. To pewnie wynika z tego, iż to raczej
kobiety są skłonne zrezygnować ze wszystkiego dla swoich dzieci i oddają im
każdą minutę swojego życia. To zaś jest przeszkoda nie do przeskoczenia dla
męskiej części społeczeństwa.
W
przekazie autora pojawia się też inne spojrzenie na kobietę, która zamienia się
rolami z mężczyzną. A przynajmniej taką wizję próbował mi sprzedać Parsons.
Niestety nie kupiłam jej. Gina, żona Harry’ego, poświęciła w życiu zbyt wiele,
abym mogła ją ocenić tak negatywnie, jak chciał autor.
Mamy
więc w książce przynajmniej dwa przesłania. Nie mogę więc powiedzieć, że
przekazu nie było, bo był i to nawet silny. Więc to na pewno nie z tego powodu
nie było między mną a książką iskry. A może przyczyna leży w tym, że dla mnie
liczy się bardziej to, czy autor potrafi zainteresować czytelnika, niż to, co
chce w swojej książce przekazać? W moim przypadku Tony nie podołał temu zadaniu
w takim stopniu, w jakim oczekiwałam po przeczytaniu tych mini recenzji. A może
to wina tego, że za dużo czytam książek w ogóle? Są przecież wśród nich tytuły
niskich lotów. Może już nie potrafię rozróżnić, która z nich nadaje się do
rekomendacji? A może po prostu nie wystarczają mi książki ambitne i preferuję
takie, które potrafią mnie uwieść jak zdolny kochanek i porwać do swojego
świata, z którego nie będę chciała się wyzwolić?
Możliwe
też, że od samego początku nie spodobał mi się kierunek, w jakim zmierzała
historia i czułam podświadomie, że jej zakończenie też nie trafi w mój gust.
Ostatecznie muszę też stwierdzić, że autor troszeczkę pogubił się w swojej
opowieści. Początkowo wydawało mi się, że to jedna z tych ambitnych książek,
które aż ociekają przesłaniami. Jednak po przeczytaniu całości wydaje mi się,
że gdzieś w połowie powieść przekształciła się w dość prostą książkę
romantyczną. Zwłaszcza końcówka brzmiała jak typowy happy end, który spotykamy
w komediach romantycznych. Autor poszedł nawet dalej, zapożyczając sobie
zakończenie rodem z bajek, gdzie zło zostaje ukarane, a dobro nagrodzone
czystym, niewinnym uczuciem. Problem jedynie w tym, że w tej książce tryumfuje
szarość, bo czystego, nieskażonego dobra w Harrym Silverze nie mogłam się doszukać.
Raczej było tak, że przez całą powieść dominowało we mnie uczucie żalu nad jego
żoną, która nie tylko musiała wziąć na siebie pełną odpowiedzialność za jego
błędy, ale i końcową karę, godną złej czarownicy ze „Śpiącej Królewny”. Jakoś
mi to nie pasowało i nie potrafiłam spojrzeć na problem relacji między Giną i
Harym okiem mężczyzny.
Pewnie
niejedno z Was pomyśli, że to dlatego, że jestem kobietą. Ale nie tu leży wina.
Raczej można jej szukać w samym autorze. Ciężko jest solidaryzować się z
mężczyzną, który popełnia straszny błąd, potem zgrywa ofiarę całej sytuacji,
zwalając niejako winę na żonę, która, poświęcając wszystko dla tego małżeństwa
nie potrafiła dać swojemu mężowi niekończącej się miłości z romansów, bo
zgubiła ją rutyna. Żona Harry’ego, Gina, podejmuje całkiem zrozumiałe decyzje,
za co oczywiście otrzymuje nagrodę w postaci nowego, lecz całkiem nieudanego
związku. No naprawdę, pomimo chęci nie potrafiłam zżyć się z bohaterem i jego
tragiczną sytuacją, za którą powinien winić tylko siebie. Zastanawiam się, czy
Tony Parsons naprawdę w to wszystko wierzył, kiedy pisał swoją powieść? Mi jest
bardzo ciężko w to uwierzyć. Ale czy kiedykolwiek kobieta zrozumie mężczyznę i
to, co nim kieruje? Jest to chyba zbyt głęboka przepaść, której nie da się przeskoczyć.
Zastanawiam
się, dlaczego tę książkę okrzyknięto tytułem roku. Czy naprawdę przesłanie,
jakie wydaje się nieść Parsons było tak dobrze przeszmuglowane w jego romansie?
Ja bym tak łatwo nie oddawała tytułu „Książki Roku”. Jakoś nie potrafię umieścić
tego tytułu wśród klasyków, o których każdy słyszał i wielu powraca po latach,
a o których pisałam także na moim blogu. Myślę, że ta książka tak szybko
zniknie z mojego życia jak się w nim znalazła. Nie pozostanie po niej żaden
ślad, prócz tego wpisu. Nie poświęcę tej książce drugiej myśli. Gdy zamknę dziś
komputer, zamknę jednocześnie ten rozdział, w którym czytałam „Mężczyznę i
chłopca”. Dla mnie ta książka była zbyt chaotyczna i tak naprawdę zastanawiam
się, czy faktycznie było w niej jakieś przesłanie, czy tylko ja na siłę
chciałam je zobaczyć, aby wytłumaczyć sobie, dlaczego ten tytuł został
wyróżniony znakiem „Książki Roku”. Tak naprawdę dla mnie był to zwykły romans z
domieszką życia rodzinnego i małego dramatu na końcu, który właściwie nic nie wniósł
do książki, prócz tych paru łez, dla których prawdopodobnie był pomyślany.
Właściwie
jedyne uczucie, które zapamiętam, a które mocno odczuwałam, była złość na
autora za to, w jakim świetle starał się przedstawić swoich bohaterów:
Harry’ego i jego żonę. Wydaje mi się, że jest to typowo męskie spojrzenie na tę
skomplikowaną sprawę, jaką jest miłość. Po przeczytaniu tej książki
utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że mężczyzna zawsze będzie myślał tylko o
sobie i wszystkie swoje błędy zrzuci na kobietę, obarczając ją całą winą. Może
i przemawiam jak jakaś stara feministka, ale nie potrafię inaczej spojrzeć na
to, co stało się z rodziną Harry’ego. Nie można obwiniać kobiety za to, że
prowadząc dom i mając wszystko na głowie przestaje być tą romantyczką, którą
była na pierwszej randce. To już jest w naturze mężczyzn, aby nie doceniać
tego, co mają i zawsze szukać czegoś lepszego. A gdy przyjdzie moment zdrady,
zawsze znajdzie się to samo wytłumaczenie. Mężczyźni wierzą w nie całym sercem
i z tego powodu potrafią rzucić wszystko, aby ponieść się nowemu nurtowi.
Nurtowi nowości i ekscytacji. Bo przecież gdyby taki mężczyzna wiedział kilka
lat wstecz, że dopiero teraz spotka kobietę swojego życia, nie wiązałby się z
tą, która jest obecnie jego żoną. Gdy już zaś sobie to sprytnie wyjaśni,
porzucą wszystko dla tej nowej kobiety, na którą czekali tyle lat. Całkiem
fajne i niepodważalne to wyjaśnienie, prawda? I całkiem wygodne.
Wprawdzie
w przypadku Harry’ego nie było do końca tak, jak to przed chwilą opisałam, to
jednak właśnie tak się skończyło. A jego decyzja, aby zdradzić żonę z koleżanką
z pracy wypływała właśnie z tego znudzenia i utraty blasku pierwszej miłości i
ekscytacji z nią związanej. Harry to typowy romantyk, dla którego życia ma sens
tylko wtedy, gdy jest w nim romans rodem ze starego Hollywood. Przez to pokpił
sprawę, mimo iż wiedział, że dla jego żony rodzina to wszystko, co się dla niej
liczyło. To właśnie dla złudnej obietnicy wiecznego szczęścia u boku męża
porzuciła wszystko inne. Zrezygnowała z dobrze zapowiadającej się kariery,
zrezygnowała ze swojej osobowości, by stworzyć z Harrym rodzinę. A gdy ten
pokpił sprawę, zrobiła rzecz całkiem zrozumiałą- powróciła do swoich marzeń
sprzed czasów, gdy poznała mężczyznę, który obrócił cały jej świat do góry
nogami. Postanowiła dać sobie jeszcze jedną szansę i na powrót stać się
kobietą, którą była przed zamążpójściem i którą stłamsiła w sobie dla szansy
posiadania rodziny. Każda kobieta potrafi się postawić w sytuacji Giny Silver.
I wiele z nich postąpiłoby podobnie. Nie ma w tym nic złego. Gdy mężczyzna
rezygnuje z kobiety, ona musi odnaleźć na nowo sens życia. Nie jest to żaden
szalony krok, tylko próba przetrwania o zdrowych zmysłach. Niestety w oczach
mężczyzny jest to coś złego i niezrozumiałego. Zwłaszcza, gdy kobieta robi to,
co zazwyczaj czyni mężczyzna- porzuca własne dziecko, by gonić za własnymi
marzeniami. Dla mężczyzny, gdy robi coś takiego kobieta, jest to grzech
śmiertelny, zarezerwowany tylko dla nich. Tak też Tony Parsons patrzy na rolę mężczyzny
i kobiety w świecie. Według niego kobieta powinna wychowywać swoje dzieci i
zrezygnować dla nich ze wszystkiego, co dla niej ważne, mimo iż dzieci mają też
ojca. A gdy kobieta robi to, co zazwyczaj robi mężczyzna, piętnuje ją nieudanym
życiem osobistym, zaś z mężczyzny robi męczennika i bohatera jednocześnie.
Mówiąc szczerze, niezbyt mi się to spodobało.
Nie
podobało mi się też to, że zarówno Harry jak i jego żona tak szybko rzucili się
w nowe związki. Jak tu dalej wierzyć w prawdziwość uczucia zwanego miłością?
Rozumiem, że żona była zraniona i nowym związkiem starała się zapomnieć o swoim
żalu. Ale nie da się zrozumieć, dlaczego Harry tak szybko znalazł sobie nowy
obiekt westchnień. Można to wytłumaczyć jedynie tym, że nigdy tak naprawdę
swojej żony nie kochał. Harry to mężczyzna, który żyje w wiecznej iluzji i
potrzebuje w swoim życiu tej iskierki romantycznych westchnień, które
charakteryzują pierwsze randki i bez niej nie może żyć. Gdy rutyna wypaliła tę
iskierkę w jego małżeństwie, bez zastanowienia zastępuje żonę inną kandydatką,
mimo iż Parsons starał się ten problem przedstawić jako coś głębszego. Ale tego
nie da się głębiej wyjaśnić.
Mam
do zarzucenia autorowi także niekonsekwencję w traktowaniu Cyd, kobiety nagrody
za niecne postępki Harry’ego. Najpierw przedstawia ją jako romantyczkę żyjącą pośród plakatów ze
starych filmów o miłości, potem zaś szybko zmienia ją w trzeźwo myślącą
kobietę, która przedkłada szczęście dziecka nad swoje szczęście i która woli
wejść dwa razy do tej samej rzeki, niż spróbować czegoś nowego. Po to by na końcu dać się wreszcie skusić obietnicy romansu. Autor uparł się na happy end przypominający z lekka Pretty
Woman i zakończenie jest jakie jest. No cóż, chyba właśnie za to dostaje się tytuł „Książki Roku”.
Właściwie
nie wiem o czym naprawdę jest ta książka. O więzi między matką i dzieckiem? O
więzi między ojcem a synem? Czy o kruchości więzów między dwojgiem ludzi? A
może jest to zwykły romans ukryty pod otoczką miłości między rodzicami a
dziećmi? Gdzieś tam przez całą powieść przewija się Pat, syn Harryego i Giny
oraz jego tęsknota za matką i próba odnalezienia się w nowej sytuacji, jaką
jest rozbita rodzina. Ale myślę, że tak naprawdę nie chodzi o niego. On jest
tylko dodatkiem, całkiem niezłą kością niezgody pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy
dawną miłość niemal zmienili w nienawiść. Chyba po prostu dobrze brzmiało, że
matka zostawia syna pod opieką nieodpowiedzialnego dziadka. A jeszcze lepiej
brzmiało, gdy ojciec, który dotychczas mało interesował się życiem swojego
dziecka nagle zamienia go w centrum swego wszechświata. Ale tylko na chwilę, by
za moment zastąpić go Cyd i romansem, za którym tak tęsknił, gdy był ze swoją
żoną. Cóż, ta książka wyzwoliła we mnie raczej negatywne uczucia i nie
potrafiłam dać się ponieść miłości Cyd i Harry’ego, ani w ogóle całej historii.
Towarzyszyła mi też gorzka nuta, o której staram się zapomnieć w normalnym
życiu. Jest to myśl, że miłość nie jest wieczna i może się skończyć. A o tym
nie chcę myśleć. Chcę wierzyć w bajki. Tony Parsons próbował mnie ściągnąć na
ziemię swoją powieścią i tego nie mogę mu wybaczyć. Pewnie dlatego nie było
miedzy nami uczucia na miarę Książki Roku. Ale oczywiście nie zniechęcam nikogo
do tej pozycji, a nawet zachęcam. Może Wy znajdziecie w niej to, czego ja nie
umiałam dostrzec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz