Johnny
Debonair w wieku 17 lat odkrywa, że jest gejem. Wówczas poznaje też smak
pierwszej, prawdziwej miłości oraz gorzkiego uczucia odrzucenia i rozczarowania.
Złamane serce prowadzi go do Londynu, gdzie próbuje pozbierać resztki swojej
tożsamości i zacząć żyć na własną rękę, poza matczyną opieką i kloszem, pod
którym był wychowywany przez wiele lat, z dala od prawdziwego życia. Tam
poznaje Cathrine Baxter, przebojową młodą pielęgniarkę i ekskluzywną damę do
towarzystwa po godzinach. Dzieciństwo spędzone z bujającą w obłokach matką,
nigdy nie zaspokojona żądza poznania imienia tajemniczego ojca i smutek po
utracie miłości swojego życia, Timothy’ego Thornchurch, prowadzą Johny’ego od
jednej złej decyzji do drugiej, a całkowite zaufanie wobec Cathrine przyspiesza
tylko jego przeznaczenie- upadek.
Ostatnio
pisałam o innej książce angielskiej, która pomimo nominacji do tytułu Książki
Roku nie potrafiła mnie wciągnąć tak, jak tego oczekiwałam. Ostatnio, zapisując
się na kolejny rok nauki do International House, czekając na umowę, moje oko
przyciągnęła półka z książkami do wypożyczenia dla uczniów szkoły. Podeszłam do
niej aby zająć czymś myśli przez te dwie minuty oczekiwania i mój wzrok padł na
wściekle różową okładkę. Wyciągnęłam tom i przeczytałam tytuł: „Murder most
fab”. Pod spodem napisano: „You’d kill to be that famous”. Było to na tyle
intrygujące, że odwróciłam książkę, aby przeczytać na odwrocie okładki krótki
opis i zobaczyć, o czym ona jest. Niestety zdążyłam tylko przebiec wzrokiem
pierwsze dwie linijki, niewiele z tego rozumiejąc, gdy usłyszałam głos
sekretarki, oświadczający, że moja umowa jest gotowa do podpisania. Wybór był
prosty- odłożyć książkę na półkę i wrócić do domu bez lektury na wieczór lub
zaryzykować oparcie swoich wyborów czytelniczych na tytule i kolorze okładki.
Właściwie miałam wówczas do przeczytania jeszcze połowę książki „Man and Boy”,
na którą tak naprawdę nie miałam nawet czasu, więc najrozsądniej było
ograniczyć swoją wizytę w szkole do głównego celu, jakim było podpisanie umowy.
Jednak gdy idzie o książki, gubię gdzieś rozsądek. W moim mieszkaniu czeka całe
pudło nieprzeczytanych książek, nie mam więc potrzeby brać następnych, bo i tak
nie mam na nie czasu. Ale w tym przypadku jestem typową kobietą o słabej woli i
zawsze myślę sobie, że dodatkowa para butów, to znaczy dodatkowa książka, nie
zaszkodzi. Tym bardziej, że w IH nie ma sztywnych terminów na oddanie
pożyczonych tomów.
Okazało
się, że ten przypadkowy wybór był całkiem dobrym trafem. Dał mi to, czego
zabrakło u Tony’ego Parsonsa. Otrzymałam to dzięki bardzo prostym zabiegom,
jestem tego świadoma, ale najważniejszy jest efekt. A tutaj był taki, że
przeczytałam książkę w trzy dni i odmawiałam jej odłożenia nawet wtedy, gdy zdrowy
rozsądek podpowiadał, że czas, bym położyła się do łóżka. Wszystko dzięki
sensacji, na której bazuje ludzkie zainteresowanie. Książka była dość prosta,
nie można powiedzieć, aby była wysokich lotów, ale wystarczyło, aby wciągnąć.
Zawarto w niej najważniejsze rzeczy, które przyciągają uwagę: seks, morderstwo,
tajemnica, miłość i odmienność. Idealnie dla tych, którzy lubią, aby w książce
coś się działo.
W
tej działo się wiele, ale muszę przyznać, że zakończenie było dość proste.
Tajemnica tożsamości ojca Johny’ego, jak i pewne fakty z życia bohaterów były
mocno naciągane i zdawały się być żywcem wyjęte z telenoweli. Tu autor nie
postarał się za bardzo, ale może nie uważał tego za zbyt ważne dla całości
książki i dla prześledzenia drogi upadku, jaką kroczył JD (skrót, którego
używał Johnny jako call-boy).
Jak
zrozumiałam z recenzji, „Murder most fab” pomyślana była jako komedia, jako że
jej autor, Julian Clary, jest komikiem. Jednak ja żadnych zabawnych momentów
nie znalazłam. Było za to kilka irytujących chwil, które miały wpływ na mój
odbiór książki. Związane one były z postacią matki Johny’ego. Czasem zdawała
się być niespełna rozumu, innym razem pokazywała inne oblicze, oblicze kobiety,
która doskonale wie, co się koło niej dzieje i która tylko gra swoją rolę, aby
uniknąć zmagania się ze światem i jego okrucieństwem. Z jednej strony
interesował ją tylko jej ogród i poezja, jakby prawdziwa część życia działa się
z dala od niej, z drugiej po incydencie z halucynogenną substancją stała się
napaloną nimfomanką, która przyjmowała mężczyzn w swoim domu, nie ukrywając
tego przed swoim dorastającym synem, chowanym do tej pory pod kloszem
matczynego zdziwaczenia.
Jej
charakter jest ciężki do przyjęcia dla osoby, która mocno stąpa po ziemi, a jej
postać mocno nienaturalna, zmyślona, niezrozumiała i niespójna. W jednej osobie
kryła się hipiska, kobieta z artystyczną duszą, dziecko, które nie potrafi
rozróżnić dobra od zła czy podstępu od prawdy, a jednocześnie kobieta
potrafiąca zrezygnować z luksusu dla własnych przekonań. Z kolei ten obraz
kobiety, która ma swoje przekonania i uparcie ich broni, wbrew całemu światu
burzył, się z obrazem osoby, która z brutalnością świata radzi sobie ucieczką w
swój własny, niezrozumiały przez innych świat Alicji w Krainie Czarów. Na
koniec wspomnę, że ciężko mi było zrozumieć, co chciał osiągnąć Julian Clary
wprowadzając na scenę osobę tak pełną sprzeczności i żyjącą tak daleko od
prawdziwego życia. Czy chodziło o to, żeby pokazać dlaczego jej syn, Johnny,
nie potrafił właściwie ocenić Cathrine i jej katastrofalnego wpływu i ocenić,
co jest w życiu dobre, a co zasługuje na karę? A może miał to być ten element
dowcipu, czarnego humoru, mającego rozbawić czytelnika pomiędzy jednym
morderstwem a drugim? W moim przypadku efektem była wyłącznie irytacja.
Pomijając
postać Alice Debonair i kiepskie zakończenie, książka nie miała wad. Jak już
wspomniałam była dość prosta, bazująca na skandalach i ciemnej stronie
ludzkiego życia, ale zdołała mnie wciągnąć. Wprawdzie nigdy nie interesowały
mnie tematy homoseksualizmu i prostytucji, jednak język Juliana Clary był żywy,
sugestywny i hipnotyzujący. Parę niedoskonałości, także tych związanych z
mnożeniem dziwnych zbiegów okoliczności, nie były na tyle przykre, aby książkę
odłożyć. Bardzo dobrze mi się ją czytało i chętnie zaniedbałam inne obowiązki
dla tego tytułu.
Jest
też jeszcze jeden drobiazg, o którym muszę wspomnieć. Zachęcający „dodatek do
tytułu”, który sugeruje, że czytelnik również by zabił, aby być tak sławnym jak
JD jest użyty przesadnie. Pierwsze skojarzenie
to takie, że Johnny był niesamowicie sławny i że zabijał dla tej sławy. Jednak
nie taka była prawda, przynajmniej nie do końca. Zabijał, ponieważ był
człowiekiem słabym i poddał się całkowitej kontroli swojej „przyjaciółki”
Cathrine, która dla swoich własnych wygód i potrzeb wciągnęła go na złą drogę i
zawsze trzymała go krótko, jak psa na smyczy. A jego pierwsze morderstwo
wynikło z powodu pieniędzy, nie sławy. Co więcej, gdy sława faktycznie
przyszła, i to dopiero w połowie książki, nie było to coś, dla czego warto by
było zabijać. Ot, zwykła sława i mała fortuna. Jednak widocznie Johnny miał w
sobie pierwiastek zła lub brak empatii, która by mu podpowiedziała, co jest
złe, a co dobre. Johnny był zwykłą marionetką w rękach kobiety, marionetką,
która niejako stała obok życia, które się koło niego działo. Może właśnie o to
chodziło z postacią jego matki? Może JD odziedziczył naiwność dziecka po swojej
matce? Jakkolwiek by nie było, tytuł książki nie do końca odzwierciedla
zdarzenia w książce. Była ona bardziej poświęcona studiowaniu ludzkiej natury i
jej ciemnych stron odziedziczonych po przodkach, niż temu, jak sława wpływa na
człowieka. Większy wpływ na Johnny’ego miała Cathrine niż żądza pieniędzy i
sławy. Wprawdzie uderzyła mu ona do głowy, ale to nie ona sprawiła, że JD był ślepy
na destrukcyjny charakter Cathrine. To nie sława zawiodła go w stronę
prostytucji, narkotyków i pierwszego morderstwa, tylko niemożność ocenienia
ludzkiej natury i własnych uczynków. Było mi żal Johnny’ego, ponieważ mimo
złamanego serca wciąż miał szansę na odnalezienie się w życiu. Jednak czasem
to, w jaki sposób dobieramy sobie przyjaciół, może zaważyć na całym naszym
życiu.
Dodatkowo
przez pierwszą połowę książki trudno mi było wyczytać, na czym sława JD miałaby
polegać, tak długo autor ciągnął nas przez wydarzenia z przeszłości głównego
bohatera. Zanim doszliśmy do momentu telewizyjnej kariery Jahnny’ego,
prześledziliśmy jego kilkumiesięczne życie studenckie, pierwsze relacje z
Cathrine i wspomnienia z wiejskiego domku, gdzie mieszkał z matką i pracy u
rodziny Thornchurch, gdzie spotkał Timothy’ego. Potem autor przeniósł nas w
świat prostytucji, a pierwsze rozdziały, kiedy Johnny rozwodził się nad tym,
jak dobry był w tym fachu, podpowiedziały mi, że to właśnie w tym leży jego
sława. Nagle w połowie książki wszystko się zmieniło i Johnny trafił do
telewizji. Od tego czasu zaczęło się jego nowe życie i druga część książki, a
także sława młodego mężczyzny. Trochę to było pokręcone i rozwleczone, ale
wciąż całkiem nieźle się czytało.
Książka
jest dość mocna. Mówi nie tylko o morderstwie z zimną krwią, ale i o miłości
homoseksualnej, świadomości seksualnej i prostytucji. Nie jest przeznaczona dla
osób, które nie chcą znać ciemnej strony życia. Czasem opisy są przedstawione
tak mechanicznie, że aż przerażają. Choćby planowanie przez Cathrine morderstwa
Juana i Tima. Człowiek się wówczas zastanawia, czy ta kobieta ma w ogóle jakieś
uczucia, prócz żądzy pieniądza? Cały czas też czekałam z nadzieją, aż JD obudzi
się z tego dziwacznego snu, w który zapadł po rozstaniu z Timothym, jednak jego
zaufanie do Cathrine jest uderzające i każe wątpić w zdolność Johnny’ego do
widzenia spraw takimi, jakie są. To oderwanie od prawdziwego życia wiedzie JD
na stracenie.
Jednak
pomimo czynów, jakie popełnił, wciąż nie potrafiłam ujrzeć w Johnnym czarnego
charakteru, ponieważ to jego dziecinna naiwność i brak umiejętności oceny
ludzi, ich charakterów i wagi swych własnych czynów zwiodła go na manowce.
Jakaś część sympatii do tego zagubionego w świecie człowieka została ze mną do
samego końca, nawet wtedy, gdy stał przed drzwiami Tima z kamieniem w kieszeni.
Przerażające, do czego doprowadził mnie autor. Na tej podstawie muszę przyznać
mu całkiem spory talent do prowadzenia intrygi, pomimo dość kiepskiego
zakończenia, którego szczytem było końcowe zwierzenie matki. Zwłaszcza że do
tej pory uważałam tę kobietę za osobę kompletnie nieprzystosowaną, niespełna
rozumu i nie do końca wiedzącą, co się dzieje w świecie. Jednak o dziwo na
końcu potrafiła pozbyć się tej naiwności dziecka, którą obdarzyła w genach
jedynego syna i całkiem świadomie opowiedzieć, co wydarzyło się w czasach jej
młodości, co tak bardzo wpłynęło na życie ich obojga. Dziwna końcówka dziwnej,
acz wciągającej książki.
Czy
zarekomendowałabym ją? Owszem. Książka była ciekawa i inna od tego, co
dotychczas przeczytałam. Uważam, że warto zwrócić na nią uwagę. Jeśli nie macie
aktualnie nic do czytania i lubicie czytać książki w oryginale (nie wiem czy
została przetłumaczona na język polski) lećcie do biblioteki po „Murder most
fab.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz