Obawiałam się, że druga część
„Kronik Ferrinu” nie spełni moich oczekiwań. Często się zdarza w literaturze i
filmie, że powroty nie są udane. Jednak „Powrót do Ferrinu” zaskoczył mnie tym,
że utrzymał poziom swojej pierwszej części. Oczywiście zawsze mogło być jeszcze
lepiej, ponieważ Ferrinowi daleko do książki idealnej, ale należy pamiętać, że
mogło też być gorzej. Zwłaszcza, że autorka pokusiła się o dialog ze swoją
własną historią. Podjęła ryzyko i umieściła Anaelę w tych samych
okolicznościach, ale przesuniętych w czasie (o drobnych 200 lat). Kazała swojej
bohaterce ponownie przeżywać te same wydarzenia, jednak dając jej możliwość
zmiany przyszłości, którą dobrze znała. I to było jej zadanie po powrocie do
Ferrinu. Bogowie dali jej szansę odwrócić bieg historii, zapewniając sobie tym
samym rozrywkę, którą tak lubili. Tym razem jednak postanowili poddać Anaelę
innej próbie. Chcieli sprawdzić, czy potrafi zadawać ból, nienawidzić i
zabijać. Ta zaś w tej roli odnalazła się znakomicie.
Zdziwiło mnie to bardzo, ponieważ
w poprzedniej części Anaela starała się
uratować kogo tylko się dało, a teraz plamiła sobie ręce krwią, bo tak trzeba.
Z chroniącej życie zmieniła się w łatwo wybuchającą wściekłością osobę, która
nie cofnie się przed zabiciem, aby ochronić Feri’anę przed jej losem. Ta zmiana
kazała mi mieć nadzieję, że dziewczyna zmieniła się nie do poznania, że będzie
mądrzejsza, że będzie podejmowała ostrożniejsze i bardziej przemyślane decyzję,
jednak tu się zawiodłam. Niejednokrotnie Anaela była nie do zniesienia,
kapryśna i nerwowa. Ale widocznie taka musiała być osoba, mająca w sobie moc
rozkochania w sobie mężczyzny takiego jak Sellinaris. Bo to właśnie za nim
Anaela udała się w drogę powrotną do Ferrinu. Bogowie odebrali go jej, aby zwabić
ją do kolejnej Gry, z tymi samymi pionkami, ale na nieco innych zasadach.
I tu pojawia się pierwsza z wielu
niekonsekwencji, w których celuje ta książka. Rozpoczyna ją prolog, w którym
Karolina zauważa, jak bardzo Sellinaris cierpi na Ziemi, tęskniąc za Ferrinem.
Zauważa, że mężczyzna oddala się od niej z każdym dniem i przeczuwa, że pewnego
dnia go straci, mimo całej jego miłości i namiętności, którą do niej odczuwa.
Kiedy Primea i Saetin, okrutni bogowie Świata Światów postanawiają po raz
kolejny zabawić się jej osobą, podąża za Sellinarisem bez wahania, mimo iż wie,
co ją czeka po drugiej stronie portalu. Nie chce przeżywać ponownie cierpienia
po stracie przyjaciół. Jednak przechodzi przez portal, aby zobaczyć ukochanego
mężczyznę jeszcze raz. Właściwie już tu zaczęłam się gubić. Anaela cierpiała na
Ziemi, dlatego przeniosła się do Ferrinu. W wymarzonej krainie odnalazła
miłość, ale i cierpienie, dlatego nie wahała się oddać życia za Ferrin, za
Reikana i Sellinarisa, bo dzięki temu mogła wrócić do domu, do Świata Szarej
Śmierci (mimo, iż nigdy nie czuła się tu szczęśliwa). Kiedy bogowie otworzyli
przed nią portal powrotny do Ferrinu, przeszła przez niego, mimo iż mogła
zostać na Ziemi, w swoim domu. Już tyle razy nie zgadzała się z wolą bogów,
więc kolejny bunt nie byłby dla niej problemem. Może, gdyby odmówiła,
przeniesiono by ją siłą. A może zostawiono by ją w spokoju. Zdecydowała się jednak
podążyć ścieżką swojego nowego losu, właściwie z powodu Sellinarisa, aby go
ponownie zobaczyć. A może po to, żeby uratować Ferrin? Czasami ciężko jest mi
zrozumieć autorkę, kiedy kieruje działaniami bohaterów. Trochę to wszystko
zakręcone i niejasne. Sama już nie wiem, gdzie Anaela, tudzież Karolina,
cierpiała bardziej, w Feri’anie czy na Ziemi.
Gdy więc Anaela przechodzi do
Ferrinu i odnajduje Sellinarisa, stwierdza, że znalazła się w czasie, gdy
Elanora jeszcze żyła, a Eleuzis nie zdążył jeszcze swoimi zdradzieckimi
działaniami sprowadzić na Feri’anę zarazy Szarej Śmierci. Nie odbyła się
jeszcze wojna o wolność pomiędzy ludzkimi niewolnikami a elfami, Cienie nie
zostały zgładzone, a Eden, przemieniony w późniejszy Tartar, jeszcze nie
istniał. A co najgorsza, Sellinaris nie pamiętał ani jej, ani łączącego ich
uczucia. Wówczas Anaela, pomna na to, jakim cierpieniem duszy mężczyzna musiał
zapłacić, aby być przy ukochanej kobiecie i mieszkać z nią z dala od Ferrinu,
postanowiła nie dopuścić, aby Sellinaris ponownie ją pokochał. Nie chciała
ponownie skazywać go na ból życia poza ukochaną krainą. Pomimo to ścierpła na
myśl o tym, że przyjdzie jej walczyć z samą Elanorą o Sellinarisa. Hmmm, to w
końcu chciała, żeby ją znowu pokochał, czy chciała mu dać spokój, starając się
jedynie zapobiec tragedii, w której Elanora traci duszę i życie, a Sellinaris
zmienia się w okrutnego władcę Darraki, pragnącego zemsty i panowania nad całym
Światem Światów? Po czym gdzieś w połowie książki Anaela mówi do siebie, że
może jeszcze kiedyś się z Sellinarisem spotkają, wyjaśnią sobie wszystko i
pokochają, po czym razem wrócą do domu na Ziemi. Tak, zdecydowania Michalak dba
o to, żeby czytelnik czuł się zagubiony.
A może to tylko ja jestem za mało
inteligentna, aby pojąć wszystkie wydarzenia i ich konsekwencje? Choć nigdy
wcześniej nie zdarzało mi się, abym podczas czytania czuła się taka zagubiona.
Bywało tak, że zapytywałam samą siebie, czy to ja nie rozumiem jakiegoś
wydarzenia, czy też autorka tak wszystko gmatwała, że aż nie było w tym sensu. Może
dla niej liczy się tylko to, aby akcja się działa wartko, nawet jeśli jedno
wydarzenie nie wynikało z drugiego? Często szukałam nitek powiązań miedzy
kolejnymi wydarzeniami, a nawet tym, co działo się w pierwszej części i tym,
jak Anaela widziała przeszłe/przyszłe wydarzenia w obecnej Grze. I albo tych
nitek nie było, albo ja nie umiała ich znaleźć. Przewracałam strony, cofałam
się do poprzedniego wątku, a i tak nie potrafiłam odnaleźć tego, czego
szukałam.
Wiele wydarzeń nie miało dla mnie
sensu. Dlaczego Sellinaris tak bardzo uwziął się na Anaelę? Dlaczego oskarżał
ją o zabójstwo, którego nie popełniła? Czy był aż tak bardzo ślepy, żeby
zauważyć, że to nie Anaela sprowadziła na ich krainę nieszczęście, tylko
próbowała ją przed tym bronić? Oczywiście poczułam tu lekkie podobieństwo do
Harlequinów. W tych małych książeczkach o miłości często silono się na takie
wrzucenie bohaterów w absurdalne sytuacje, które miały spowodować chwilową
kłótnię i rozstanie bohaterów, aby ich potem na nowo złączyć. Takie też miałam wrażenie
podczas spotkań Anaeli z Sellinarisem. Że wszystkie komplikacje miały służyć
temu, aby ich potem z wielkim hukiem połączyć, wbrew wszystkim
nieporozumieniom.
Zaskoczyło mnie też, w jaki
sposób autorka odmalowała Sellinarisa. W pierwszej części poznajemy go jako
okrutnego władcę Szarej Śmierci, Wedd’Sarda. Wtedy miał powody, by nienawidzić.
Jednak teraz, gdy Anaela wróciła do Ferrinu, to, co miało go zmienić w podłego
i nie znającego litości człowieka, jeszcze się nie wydarzyło. A jednak
Sellinaris pokazany jest jako mężczyzna twardy, łatwo dający się ponieść
nienawiści, człowiek potrafiący zadawać cierpienie. Nie spodziewałam się tego.
Jednak na pewno dodało to smaczku tej książce, ponieważ Anaela dzięki temu
miała utrudniony dostęp do jego serca. Zabieg autorki był łatwo zrozumiały, ale
wolałabym chyba, aby Sellinaris pokazał się z nieco lepszej strony. Żeby był
bardziej sprawiedliwy, lepiej oceniał ludzi i był mniej wyniosły. Wreszcie
dostałam to, czego oczekiwałam, ale musiałam na to długo czekać i przez to
przemiana mężczyzny wydała mi się lekko naciągana, taka właśnie żywcem wyjęta z
romansidła. Jednak mimo tego ucieszyłam się, że znowu go „widzę” i że to
właśnie o nim będzie ta kolejna część.
Ucieszyło mnie też to, że
Michalak postanowiła przywrócić do życia większość bohaterów z pierwszej Gry.
Dzięki temu mogłam znowu spotkać Sarisa, Hatirę, Reikana, Amrego. Wprawdzie nie
wszystkimi zdążyłam się nacieszyć, ale zadowolona jestem, że Michalak
zdecydowała się na ten dość ryzykowny chwyt. Bo może nie wszystkim spodobało
się to, że autorka użyła tych samych bohaterów. Może woleliby coś nowego,
świeżego. Dla mnie to był jednak wielki plus. Poza tym, mając wpływ na
przyszłość, znając wydarzenia, które miały dopiero nastąpić, Anaela stworzyła
całkiem inny Wymiar, z zupełnie innym zakończeniem, a więc i książka jest inna,
niż „Gra o Ferrin”. Nie trzeba się obawiać, że będzie to ta sama opowieść,
ponieważ nic w Ferrinie nie będzie działo się tak samo. A jednak mimo wysiłków
Anaeli, los płata jej kolejne figle i w wyniku woli bogów Ferrin zmierza do
podobnego finału czyli do wyniszczającej wojny. Jeśli więc tak niewielki wpływ
na losy Ferrinu miała Anaela, jeśli z woli bogów krainę czeka ten sam los, to
czy dziewczyna stanie na wysokości zadania i wypełni Przepowiednię do końca?
Kołaczą mi się w głowie jeszcze
inne zarzuty do autorki. Jej niekonsekwencja w wielu sprawach mnie denerwuje.
Najpierw Anaela nie chce żyć w Świecie Szarej Śmierci, a potem nie może się
doczekać, kiedy wróci do domu. Nie chce mówić Selllinarisowi, że wcześniej
łączyła ich miłość, aby nie zakuwać go w kajdany swojej miłości i nie zmuszać
do powrotu na Ziemię, a za chwilę w chwili słabości chce mu opowiedzieć całą
historię.
Niedbałość o szczegóły, chaos w
wydarzeniach i ich skutkach, niewyjaśnienie pewnych spraw to wszystko sprawia,
że odnoszę czasem wrażenie, że Michalak postanowiła, że skoro jest to jej
książka, wymysł jej wyobraźni, to może w niej robić wszystko, na co ma ochotę.
Ale to nieprawda. Trzeba jeszcze do tego szanować inteligencję czytelnika.
Każdy ruch na szachownicy życia musi mieć swoje skutki, jedno wydarzenie musi
wypływać z drugiego, aby uniknąć chaosu. W „Kronikach Ferrinuę chaosu jest
niestety w nadmiarze. Do tego parcie na to, aby jak najbardziej skomplikować
sprawy, by było jak najbardziej interesująco, sprawia, że tego chaosu jest
jeszcze więcej. Czasem łapałam się na tym, iż w mojej głowie powstawała myśl,
że to wcale nie musiało tak być, gdy czytałam o skutkach jakiejś decyzji.
Autorka bardzo skupia się na tym,
aby w książce działo się jak najwięcej. Dlatego czasem stawia przed
czytelnikiem jakiegoś bohatera tylko po to, aby go za chwilę zdjąć z
szachownicy. Zaś śmierć tego bohatera jest tak szybka i gwałtowna, że czasem aż
śmieszna. Weźmy takiego Lanora. Niebezpieczny zabójca do wynajęcia, potrafiący
czytać w myślach i władać magią, przed którym każdy czuje strach, nagle pada
martwy w najzwyklejszych okolicznościach. Pojawił się tylko na kilka stron. Po
co? Aby coś się działo. Ale czy w jego pojawieniu się był jakiś głębszy sens?
Nie sądzę.
Ta cześć jest nieco inna niż
poprzednia. Autorka jest bardziej łaskawa dla swoich bohaterów. Nie ma aż tyle
cierpienia i tragedii. Nie ma absurdalnego wyboru danego przez bogów, jest
tylko Przepowiednia, którą trzeba wypełnić. Trochę inni są także głowni
bohaterowie. Choć ich główne cechy pozostały bez zmian. Anaela jest jakby
mądrzejsza, dojrzalsza. Mniej się buntuje dla samego buntu, choć i w tej części
zdarza się jej zachowywać jak rozkapryszone dziecko. Nadal zdarza jej się buntować
przed rozkazami, bo taka jest jej natura. Jednak po poprzedniej Grze powinna
wiedzieć, że każde jej poczynania rodzą konsekwencje dla innych i powinna była
wiedzieć, że musi uważać na to, co robi. Nadal lubi się obrażać, a nawet, gdy
jest wzburzona, potrafi podnieść rękę na przyjaciela, bo ten ją obraził. Ładna
zrobiła się z niej złośnica, która walczy z wiernym obrońcą i przyjacielem, bo
ten podrażnił jej kobiece ego. Nadal potrafi wzbudzić sympatię i gorętsze
uczucia w każdym napotkanym mężczyźnie. No ale cóż, Anaela musi być wyjątkowa,
żeby wzbudzić zainteresowanie czytelnika.
Jest to książka, do której można
się wielokrotnie przyczepić za różne przewinienia jej autorki, jak niedbałość o
szczegóły, chaos, wyrwanie pewnych zdarzeń z kontekstu, ale i tak można się w
niej zatracić i zapomnieć o wszystkim innym. Dawno nie czytałam książki, od
której nie mogłam się aż tak bardzo oderwać. Czytałam ją w każdej wolnej
chwili, nawet w autobusie, mimo mojej choroby lokomocyjnej. Wolałam narazić się
nieprzyjemne uczucie w żołądku, niż czekać, aż znajdę się w domu, aby dokończyć
przerwany rozdział. Zasypiałam późno, nie bacząc na konieczność wstania
następnego dnia rano do pracy, a gdy się budziłam, od razu myślami wracałam do
książki. Czytałam ją na stojąco na przystanku, pod obstrzałem zdziwionych
ludzi, spieszących razem ze mną do pracy, czytałam zaraz po powrocie z pracy,
nie zwracając uwagi na domowników. Przebywałam w swoim świecie, a raczej
świecie stworzonym przez Katarzynę Michalak, i nic nie mogło mnie z niego
wyciągnąć prócz tego, że książka się po prostu skończy. A gdy wreszcie to
nastąpiło, poczęłam gorączkowo szukać następnej części i tym sposobem zamówiłam
przedpremierowy egzemplarz „Serca Ferrinu” w księgarni internetowej empik. Po
raz pierwszy zdecydowałam się na kupno książki, zamiast czekać cierpliwie na
to, aż pojawi się ona w bibliotece, za darmo. Taką moc ma „Powrót do Ferrinu” i
jej autorka. Teraz czekam z jeszcze większą niecierpliwością na moją książkę,
choć martwi mnie jedno. Jeśli nie będzie w niej Sellinarisa ani Anaeli, ni
żadnego z dobrze mi znanych bohaterów, jeśli opowieść pociągnie córka Anaeli,
czy nie pożałuję swojego zakupu? Czy nadal ”Kroniki Ferrinu” będą miały moc
wyrwania mnie z codzienności? Jaka będzie odpowiedź na to pytanie? Nie mogę się
już doczekać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz