W kolejnej części po raz kolejny spotykamy się z Eleną, Damonem, Meredith i Bonnie, którzy tym razem muszą się zmierzyć z Mrocznym Wymiarem i jego tajemnicami, aby uwolnić Stefano z więzienia Shi no Shi. Ich głównym sojusznikiem w walce o wolność Stefano jest Damon. Ale czy można mu ufać? Czy pod nieobecność Stefano nie będzie chciał zmienić Eleny w swoją księżniczkę ciemności i odebrać ją bratu? Gdy trójka przyjaciół i bracia Salvatore opuszczają miasto w poszukiwaniu tajemniczego więzienia Shi no Shi, w Fell’s Church zaczynają się dziać dziwne rzeczy, które można określić mianem opętania. Czy Matt i pani Flowers poradzą sobie z czarami okrutnych lisołaków, Misao i Shinichiego? I jak długo Stefano jest w stanie wytrzymać bez krwi w swoim samotnym więzieniu? Czy Elena zdąży na czas? I czy nadal będzie taka sama, jak wtedy, gdy Stefano widział ją po raz ostatni? Czy jej serce nadal będzie należało do niego..?
Na początek muszę się powtórzyć. Książka jest po prostu
magiczna. Pomimo wszystkich jej minusów, które dostrzegłam, nie potrafiłam się
od niej oderwać. Co więcej kilkakrotnie przyszła mi do głowy myśl, aby
przeczytać inną serię L.J. Smith. Jeszcze kilka dni temu byłam przekonana, że
nie sięgnę po jej kolejną książkę o zjawiskach nadnaturalnych. Nie chciałam
sobie zacierać obrazu Damona, Stefano i Eleny poprzez obcowanie z nowymi
bohaterami. Bałam się także, że inne jej książki nie zdołają mnie tak wciągnąć
jak seria o dwóch braciach wampirach. Teraz jednak nie jestem już co do tego
taka pewna. Zżera mnie ciekawość, której nie potrafię się oprzeć. W dodatku
moim kolejnym wyborem może być seria „Wizje w mroku”, bazująca prawdopodobnie
na tym samym pomyśle, co seria „Pamiętniki wampirów”- czyli na uczuciu
rozdarcia dziewczyny pomiędzy dwoma tajemniczymi chłopakami. Tylko czy to na
pewno jest najlepszy wybór? Czy sięganie po książkę podobną do „Pamiętników”,
gdzie w moim sercu znalazło się już poczesne miejsce dla jej trojga bohaterów,
znajdzie się też jakiś kącik dla zupełnie nowych postaci? I przede wszystkim,
czy na tle „Pamiętników”, kolejni bohaterowie, z nową historią, będą w stanie
dotrzymać kroku ciekawie przedstawionej historii Eleny, Stefano i Damona? Nie
jestem pewna, czy Smith zdoła powtórzyć to, co osiągnęła „Pamiętnikami”- wyczarować
przepiękną historię, która pochwyciła moje serce i moją duszę w nierozerwalne
kajdany i na zawsze połączyła z jej bohaterami. Ale myślę, że pomimo tych obaw,
będę chciała się przekonać, czy Smith faktycznie jest pisarką-czarodziejką.
Wracając do „Pamiętników”, co do trzech pierwszych części,
tytułowanych przeze mnie trylogią, miałam mało zastrzeżeń. Głównie dotyczyły
one tego, że w niektórych momentach opowieści po cichutku zakradała się nuda,
ale szybko była wymiatana przez autorkę jakimś ciekawym zdarzeniem czy zagęszczeniem
akcji. Jak choćby zmiana Eleny w wampira, następnie uśmiercenie jej w geście
poświęcenie dla życia Stefano i Damona. Był to bardzo dobry, trafiony pomysł,
który oceniłam bardzo wysoko. Historia przedstawiona w trzech częściach była
harmonijna, wzruszająca, intrygująca, ciekawa, potrafiąca wzbudzić napięcie i
oczekiwanie, co przyniesie kolejna strona. Na zawsze zapisała się w mojej
pamięci dzięki jej trojgu bohaterom. To właśnie oni podnieśli dość przeciętną
książkę do rangi pozycji, którą chętnie będę polecać i o której na zawsze będę
pamiętać. To także trylogia sprawiła, że mam teraz ochotę przeczytać kolejną
serię L.J Smith. A nie jest obecnie łatwo przekonać mnie do przeczytania innych
pozycji autorów, których książki przeczytałam. Jest to więc kolejny powód, dla
którego utwierdzam się w przekonaniu, że warto tę książkę polecać. Przeczytałam
kilka negatywnych opinii na temat tej pozycji, jednak pomimo tego jestem
przekonana, że nie jest to książka, wobec której powinno się przechodzić
obojętnie. Jej bohaterów można szybko polubić, a niektórych nie da się po
prostu nie kochać.
Jednak z każdą kolejną częścią „Pamiętników wampirów” miałam
coraz więcej zastrzeżeń, o których nie omieszkałam napisać. Mimo to nie
potrafię oprzeć się tej serii i każdą z tych dopisanych części czytam niemal
jednym tchem. Mogę się też przy nich zapomnieć. Podobnie było z „Duszami
cieni”. Potrafiłam przymknąć oczy na niedoskonałości pióra Smith i czytałam książkę
z wielką przyjemnością. Chociaż muszę przyznać, że na końcu poczułam nutę
rozczarowania, a jednocześnie ogromnego zainteresowania. Rozczarowania tym, że
im bliżej końca, tym częściej potykałam się o skojarzenia z „Opowieściami z
Narnii”, a to przez świat fantazji, w jaki wkroczyła Smith, gdy kazała
przekroczyć swoim bohaterom bramę do innego wymiaru, Mrocznego Wymiaru, w
poszukiwaniu uwięzionego Stefano. Zauważyłam przy tym kilka prostych rozwiązań,
których imała się autorka, by wyjść z jakiejś podbramkowej sytuacji, do której
zagoniła swoich bohaterów. Najpierw poświęcała sporo czasu, aby zaplątać
intrygę, a potem jednym machnięciem pióra, jednym krótkim zdarzeniem pozwalała
sobie ją rozwiązać, niezbyt przejmując się wiarygodnością tego rozwiązania.
Miałam wrażenie, że wówczas zmieniała się w pisarkę powieści dla dzieci,
przywołując skojarzenia ze stylem pisarskim choćby autora „Opowieści z Narnii”.
A ja niestety na „Opowieści z Narnii” jestem już trochę za stara. Natomiast
zainteresowanie wzbudziła niespodzianka na końcu książki, jaka czekała Damona
za zbytnią ciekawość. To rozwiązanie nie tylko rozbudziło moją wyobraźnię, ale
i rozpaliło ciekawość niemal do czerwoności i teraz nie potrafię już myśleć o
niczym innym, jak tylko o tym, jak sobie poradzi Damon z nową, dawno zapomnianą
rzeczywistością oraz jakie skutki przyniesie ta sytuacja w kwestii uczuć Eleny
do dwóch braci.
Wróćmy na chwilę do skojarzeń z Narnią. Nieco narnijskie
jest opisywanie sukienek i klejnotów, jakie dziewczyny wkładały na bal, a opisy
te nie wnosiły niczego specjalnego do akcji. Także nieco śmieszny i zbyt baśniowy
był zwrot akcji, kiedy niewolnica uratowana przez Elenę odnalazła w ruinach
swego domu ukryte klejnoty o tak wielkiej wartości, że zrobiły z niej osobę niezwykle
bogatą i całkowicie odmieniły jej życie. Nie do takiego baśniowego świata
przywykłam, gdzie problemy same się rozwiązywały jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Nie taki świat pokochałam, nie do takiego mnie Smith
przygotowała. Świat z trylogii był bardziej ludzki, ze swoimi ludzkimi
słabościami i ułomnościami, w którym trzeba było walczyć ostatkiem sił, aby
zwyciężyć i gdzie problemy bohaterów nie znikały za jednym ruchem pióra
pisarskiego.
Zdecydowanie wolę świat, jaki autorka wykreowała w trylogii.
A jest on nieco inny niż świat, który prezentuje nam w swoich późniejszych
„Pamiętnikach wampirów”. W trylogii Elena była zwykłą śmiertelniczką, słabą jak
każdy człowiek. Dlatego pojawienie się w jej życiu dwóch nieśmiertelnych
wampirów, z ich nadludzką mocą, mrokiem duszy i mroczną przeszłością, było
takie ekscytujące. Elena nie posiadała żadnych nadprzyrodzonych mocy, a jej
jedyną bronią przeciwko złu była siła woli i siła miłości. Za to miała swoje
słabości, jak każdy człowiek i to mi się w niej podobało. Piękna i nieskazitelna
na zewnątrz, a jednak nie tak idealna, bo z rysami na charakterze i duszy.
Elena, którą poznałam w trylogii, była bardziej ludzka, zwyczajna, ze
wszystkimi ludzkimi słabościami. Ze swoim manipulowaniem chłopakami, pławieniem
się w ich uwielbieniu. Z komenderowaniem przyjaciółmi, których ustawiała tak,
jak chciała, którym wydawała polecenia nie znoszące sprzeciwu. Których czasami
wykorzystywała do osiągnięcia zamierzonego celu.
Tamta Elena była jak królowa, władająca swoimi poddanymi,
ale i potrafiąca się dla nich poświęcić. Była wierna i lojalna, jednak na
pierwszym miejscu stawiała swoje potrzeby. Dopiero miłość do Stefano odmieniła
ją. By chronić swoje miasto i swoich przyjaciół, by bronić braci przed
zżerającą ich nienawiścią do siebie nawzajem, by wreszcie uratować ich życie,
potrafiła poświęcić wszystko, co było dla niej najcenniejsze- miłość do
człowieka, którego pokochała całym sercem i swoje własne życie. Tamta Elena
walczyła o innych poprzez swoje poświęcenie. Potrafiła wyjść z bezpiecznego
schronienia i oddać się we władanie Damona, gdy ten zagroził jej małej
siostrzyczce. Wolała sama walczyć z zakusami Damona, nie prosząc o pomoc
Stefano i nic mu nie mówiąc o spotkaniach z Damonem, bo nie chciała być
zarzewiem konfliktu między braćmi. Konfliktu, który mógł przybrać na sile,
gdyby Stefano dowiedział się, że Damon zmusza Elenę do wymiany krwi. A wszystko
po to, aby chronić braci przed uczuciem nienawiści do siebie. Poświęcając się
dla nich, stała się pomostem między Stefano a Damonem. Takim, który łączy to,
co dawno zostało rozdzielone.
Obecna Elena, powróciwszy z zaświatów, jest po prostu
przesłodzona. Jest dobra jak anioł. Rozsiewa wokół siebie aurę dobroci i
jakichś anielskich mocy. Potrafi przywołać anielskie skrzydła, aby chronić
tych, na których jej zależy. Są one jej bronią, po którą sięga w potrzebie. Nie
jest już tylko zwykłym człowiekiem, który swoją miłością kruszy bariery i
dociera do najgłębszych zakamarków duszy. Teraz to jej moce pochodzące z
zaświatów pomagają jej dotrzeć do zranionej duszy Damona i walczyć ze złem,
atakującym Fell’s Church. Do takiej Eleny, anielskiej Eleny, z całą jej nadludzką
dobrocią, nie mogę się przyzwyczaić. Wolę tamtą Elenę z trylogii, z odrobiną
mroku w duszy i ludzkimi słabostkami.
Także dusza Damona w trylogii pokazana była bardzo
niejednoznacznie, co dodawało całej historii dużo uroku. Jego postać była
trudna do rozgryzienia, a wskazówki dawane przez autorkę były bardzo subtelnie
wplecione w obraz złego brata, jaki nam na początku przedstawiła, tak że czasem
zastanawiałam się, czy na pewno zauważyłam w Damonie przebłyski dobra i troski
o brata, które zdawało mi się, że widzę. W trylogii Damon okazywał bratu
pogardę, chciał mu odebrać dziewczynę, chciał ją nawet siłą uczynić swoją królową
ciemności. Ani jednym gestem nie zdradził się, że zależy mu na Stefano, a mimo
to nie pozwolił Elenie go zabić, gdy ta przemieniła się w wampira i zapomniała
o tym, kogo naprawdę kocha. Zaryzykował też dla niego życie, gdy na scenę
wkroczyła Katherine, ich dawna ukochana szukająca zemsty. A jego ostatni gest,
gdy nie pozwolił Stefano na samobójstwo w promieniach słonecznych, gdy Elena
umarła po raz drugi, w bardzo subtelny sposób pokazał, ile tak naprawdę znaczył
dla niego Stefano i że w jego zbłąkanej duszy kryje się promyk dawno
zapomnianej i wypchniętej z umysłu dobroci.
W „Duszach cieni” postać Damona była chaotycznie
przedstawiona. Nie było już tych drobnych, niemal niezauważalnie wplecionych
niuansów, które powodowały, że zastanawiałam się, skąd się wzięło całe to zło w
Damonie i czy naprawdę jest on tak zły do szpiku kości, jak się wydaje na
pierwszy rzut oka. W „Duszach cieni” autorka nie bawi się już w te niuanse i
zagadki, tylko od razu podaje nam na tacy metaforę duszy Damona przedstawionej
jako wynędzniałe dziecko, przykute łańcuchami do skały, czekające na
uwolnienie. Zdecydowanie zmuszanie czytelnika do zastanawiania się,
analizowania i szukania w duszy Damona czegoś lepszego, niż on sam chce pokazać
światu, było znacznie ciekawsze.
Zauważyłam również coś niepokojącego. Mianowicie zwróciłam
uwagę, że, poczynając od „Mroku”, autorka coraz większą uwagę zaczęła skupiać
na Damonie. Być może miało to związek z tym, że Damon zdobył sobie więcej
fanów, niż Stefano i Smith uznała, że poczytniejsze będzie pisanie o nim, niż o
Stefano. W związku z tym postanowiła umieścić Stefano w zakazanym wiezieniu, w
Mrocznym Wymiarze, do którego nie mają wstępu ludzie, by pozbyć się go na jakiś
czas ze sceny. Tym samym zepchnęła go na boczny tor, przeznaczając mu jakąś
poboczną rolę, dając tym samym Damonowi pierwszeństwo, skupiając na nim całą
swoją uwagę. Jakkolwiek uwielbiam Damona, uwielbiam o nim czytać i uważam, że
jego postać jest bardziej interesująca, to odczułam to przetasowanie ról jako
małą zdradę. Tym bardziej, że Damon skwapliwie skorzystał ze swojej szansy i
zaczął zawracać w głowie Eleny tak bardzo, że ta sama zaczęła się już gubić w
swoich uczuciach. A ja jestem osobą, która preferuje stałość w uczuciach i nie
lubi być świadkiem zdrady, nawet, lub zwłaszcza gdy chodzi o bohaterów
literackich lub filmowych. A także dlatego, że moja czytelnicza dusza pokochała
Stefano na swój sposób i nie wyobraża sobie, aby Elena mogłaby być z kimkolwiek
innym, nawet z kimś tak pociągającym jak Damon.
Zresztą to wina autorki, że Stefano popadł niejako w
zapomnienie. To Smith zwróciła większą uwagę czytelników na Damona, usuwając z jego
drogi Stefano i wkładając w usta tego drugiego wyłącznie słowa miłości. A ja
wolę widzieć miłość w czynach, a nie w nudnych słowach. A kiedy zabrakło na
scenie Stefano, Damon na każdym kroku mógł okazywać Elenie, jak bardzo mu na
niej zależy. To on był w centrum akcji, cała uwaga skierowana była na niego,
tak jak całe zło, któremu musiał się przeciwstawiać. To więc Damon, zamiast
Stefano, walczył u boku Eleny i poświęcał się dla niej, ryzykując dla niej
życie i przejmując na swoje barki jej cierpienie.
Tak więc zabiegi autorki, by skoncentrować moją uwagę na
Damonie, przyniosły pożądany skutek. Moje zainteresowanie Damonem zaczęło
rosnąć już przy pierwszym starciu z Sinichim, kiedy Damon dał się opętać
lisołakowi i zaczął krzywdzić przyjaciół Eleny, a także ją samą. Oglądanie
wewnętrznej walki Damona z mrokiem jego własnej duszy, patrzenie, jak próbuje
wyzwolić się spod uroku Shinichiego, dla Eleny, aby już jej więcej nie
krzywdzić, było fascynujące. Z każdą chwilą czułam, że oddaję mu coraz większą
cząstkę swojego serca. Z kolei Stefano znikał z niego, tak jak zniknął ze
sceny, gdy uprowadzono go do więzienia Shi no Shi. Być może osłabienie mojego
przywiązania do starszego z braci miało również związek z tym, że Damon
pozostawał sobą, mrocznym wampirem, który lubił swoje moce i uczucie wyższości
nad słabymi ludźmi, podczas gdy marzeniem Stefano było znów być człowiekiem.
Gdy zaś rezygnował z tego, co dawało mu bycie wampirem, stawał się coraz
bardziej ludzki i, niestety, zwyczajny. I myślę, że to w głównej mierze
sprawiło, że moja uwaga skierowała się na seksownego Damona.
I choć źle mi było z tym, że Elena coraz częściej myśli o
Damonie i zdaje się gubić w swoich uczuciach do braci, to jednak nie
powstrzymało mnie to przed uczuciem coraz większej fascynacji mrocznym i silnym
Damonem. Nowym Damonem, skorym do poświęceń, myślącym przede wszystkim o
Elenie, jej bezpieczeństwie, a nie o swojej wygodzie. Nowy Damon już nie brał
bez pytania tego, co chciał. Stał się bardziej uważający i delikatny dla Eleny
i przede wszystkim złożył w jej ręce decyzję, którego z braci wybierze, nie
wywierając na nią wpływu swojej wampirzej obezwładniającej mocy i postanawiając
nie prosić jej o oddanie mu się. Czekał, aż Elena zezwoli mu na skosztowanie
swojej krwi i zdobywał jej serce bardziej jak chłopak, walczący o serce
wybranki męskim urokiem, niż jak wampir, świadom swoich mocy przekonywania i
wykorzystujący je bez żadnych skrupułów.
Ten nowy Damon stał się jeszcze bardziej pociągający. Jednak
to, że Elena mu coraz bardziej ulegała, było trochę smutne. Zbytnio odczuwałam
to jako zdradę, naruszenie właściwego porządku, pokazanego w trylogii, Autorka
czasem starała się mnie przekonać, że Elena robi to tylko po to, aby wyciągnąć
Damona ze skorupy, w której ten się zamknął, ale nakazywała jej przy tym
okazywać zbyt wielkie zainteresowanie wampirem, abym mogła o tym na spokojnie
czytać. Jednak muszę sama przed sobą przyznać, że sceny miłości z osłabionym i
niemal ludzkim Stefano w tych rzadkich chwilach, gdy duch Eleny odwiedzał go w
Shi no Shi, nie były tak interesujące jak sceny walki Eleny z własnym
pożądaniem i pożądaniem Damona. No cóż, łatwo jest zrozumieć, dlaczego autorka właśnie
tak, a nie inaczej zdecydowała się poprowadzić akcję, skoro ja sama tak łatwo
oddałam serce Damonowi, zwłaszcza, gdy ten cierpiał za Elenę. Widocznie jestem
łatwym do manipulacji czytelnikiem.
Jedno jest pewne. Akcja zagęszcza się i jestem coraz
bardziej ciekawa, co się stanie z Eleną, Stefano i Damonem. Trawi mnie też
ciekawość, czy uda się autorce wskrzesić na nowo dawnego, mrocznego i
jednocześnie zagubionego Stefano, którego poznałam podczas przygody z trylogią
i którego bardzo polubiłam. I czy moje zainteresowanie drugim bratem osiągnie
takie rozmiary, jak na początku, podczas czytania trylogii. Być może czeka mnie
ponowne przetasowanie ról, ponieważ autorka wpadła na genialny pomysł pod
koniec książki. Myślę, że przyniesie to kilka nowych zaskakujących faktów.
Jestem też strasznie ciekawa, jak Smith poradzi sobie ze swoim nowym pomysłem.
Zwłaszcza, że dotyczy on Damona. Jestem naprawdę ciekawa, jakie będzie moje
dalsze postrzeganie mrocznego wampira, gdy odbierze mu się to, co uważał za
najcenniejsze. Ja zacieram już ręce i naprawdę nie mogę się doczekać tego, co
przyniesie kolejna część. Tym bardziej, że to już ostatnia z części o dwóch
braciach wampirach, pięknej śmiertelniczce i ich zagmatwanych relacjach. Mam
nadzieję, że nie przyniesie ona rozczarowania.
Na koniec mała uwaga. Ostatnie dwie książki z serii
„Pamiętniki wampirów” znacznie się rozrosły. „Dusze cieni” mają 495 stron,
czyli mniej więcej tyle, ile trzy poprzednie części zebrane w jednym tomie. Dla
części „Dusze cieni” i „Północ” zarezerwowane zostały osobne tomy. Tak więc
akcji jest więcej niż zwykle. Ale oceniam to wyłącznie na plus. I myślę, że
kiedy skończę czytać serię „Pamiętników wampirów”, będę tęsknić za Eleną,
Stefano i Damonem, jakby byli prawdziwymi ludźmi (i wampirami :)), a nie tylko
postaciami z książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz