Nie mogę uwierzyć, że już po świętach. Tak wyczekiwany czas przeminął, nie pozostawiając szczególnych wspomnień, jak to bywało w dzieciństwie. Mam niedosyt. Dorosłość to okropny czas. Nic nie cieszy tak bardzo jak kiedyś. Dobrze, że mam swoje książki, które zabierają mnie z tej otaczającej szarości do świata marzeń, który tak często odwiedzałam w dzieciństwie.
Kilka wspomnień ze świąt:
Niemal wiosenna pogoda. Pąki roślin aż pękają z ochoty, aby rozkwitnąć w pełnej krasie. Zimo, przyjdź, powstrzymaj je póki jeszcze nie jest za późno!!
Na szczęście Last Christmas przypominało mi, że idą święta i wlewało w moją duszę nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone, że jeszcze poczuję magię tych świąt.
Zabawa w dekorowanie domu, tworzenie kolorowych świeczników ze słoików, ubieranie choinki prastarymi ozdobami, papierowym żłobkiem, pamiętającym czasy mojego dzieciństwa i końcówkę PRL-u, przynosiła prawdziwą radość.
Te szklane bombki są starsze ode mnie i są cały czas w dobrej kondycji, dzięki troskliwej opiece mamy. To moja wyprawka ślubna. Najpiękniejsza, jaką może dostać panna młoda, bo przechowująca wszystkie piękne wspomnienia z beztroskich czasów.
Miałam dwa miesiące, kiedy mama kupiła te bombki :)
I jak tu nie kochać świąt?
Świątecznych ozdób nigdy za wiele. One budują klimat nie tylko w mieszkaniu, ale i w naszej duszy, zwłaszcza, jeśli w wykreowanie ich włożymy nieco wysiłku :)
Na końcu sposób na brak stojaka na choinkę. Rozwiązanie jest proste. Wystarczy posiadać kreatywnego męża, parę desek i wiertarkę. Po czym można usiąść wygodnie na kanapie i podziwiać zręczność naszego mężczyzny :) Tylko trzeba pamiętać, aby wybierać drzewko, które wytrzyma ciężkie warunki i na długo obędzie się bez wody. W naszym przypadku była to jodła kaukaska. Minął prawie tydzień od jej zakupu, a nie posypało się więcej niż 10 igieł. Choinka ideał :)
Pozostaje mi teraz życzyć Wam spełnienia marzeń i stawiania przed sobą nowych wyzwań, abyście stawali się coraz lepsi i mieli poczucie spełnienia w życiu. Ja mam kilka takich wyzwań, czas pokaże, czy podołam. Chcę wreszcie przestać żreć słodycze, nauczyć się włoskiego (samodzielnie- ups, nie będzie łatwo) i znaleźć nową pracę, w której będę miała poczucie spełniania jakiejś misji, a nie tylko pobieranie żołdu ;)
W kolejnej części po raz kolejny spotykamy się z Eleną,
Damonem, Meredith i Bonnie, którzy tym razem muszą się zmierzyć z Mrocznym
Wymiarem i jego tajemnicami, aby uwolnić Stefano z więzienia Shi no Shi. Ich
głównym sojusznikiem w walce o wolność Stefano jest Damon. Ale czy można mu
ufać? Czy pod nieobecność Stefano nie będzie chciał zmienić Eleny w swoją
księżniczkę ciemności i odebrać ją bratu? Gdy trójka przyjaciół i bracia
Salvatore opuszczają miasto w poszukiwaniu tajemniczego więzienia Shi no Shi, w
Fell’s Church zaczynają się dziać dziwne rzeczy, które można określić mianem
opętania. Czy Matt i pani Flowers poradzą sobie z czarami okrutnych lisołaków,
Misao i Shinichiego? I jak długo Stefano jest w stanie wytrzymać bez krwi w
swoim samotnym więzieniu? Czy Elena zdąży na czas? I czy nadal będzie taka
sama, jak wtedy, gdy Stefano widział ją po raz ostatni? Czy jej serce nadal
będzie należało do niego..?
Na początek muszę się powtórzyć. Książka jest po prostu
magiczna. Pomimo wszystkich jej minusów, które dostrzegłam, nie potrafiłam się
od niej oderwać. Co więcej kilkakrotnie przyszła mi do głowy myśl, aby
przeczytać inną serię L.J. Smith. Jeszcze kilka dni temu byłam przekonana, że
nie sięgnę po jej kolejną książkę o zjawiskach nadnaturalnych. Nie chciałam
sobie zacierać obrazu Damona, Stefano i Eleny poprzez obcowanie z nowymi
bohaterami. Bałam się także, że inne jej książki nie zdołają mnie tak wciągnąć
jak seria o dwóch braciach wampirach. Teraz jednak nie jestem już co do tego
taka pewna. Zżera mnie ciekawość, której nie potrafię się oprzeć. W dodatku
moim kolejnym wyborem może być seria „Wizje w mroku”, bazująca prawdopodobnie
na tym samym pomyśle, co seria „Pamiętniki wampirów”- czyli na uczuciu
rozdarcia dziewczyny pomiędzy dwoma tajemniczymi chłopakami. Tylko czy to na
pewno jest najlepszy wybór? Czy sięganie po książkę podobną do „Pamiętników”,
gdzie w moim sercu znalazło się już poczesne miejsce dla jej trojga bohaterów,
znajdzie się też jakiś kącik dla zupełnie nowych postaci? I przede wszystkim,
czy na tle „Pamiętników”, kolejni bohaterowie, z nową historią, będą w stanie
dotrzymać kroku ciekawie przedstawionej historii Eleny, Stefano i Damona? Nie
jestem pewna, czy Smith zdoła powtórzyć to, co osiągnęła „Pamiętnikami”- wyczarować
przepiękną historię, która pochwyciła moje serce i moją duszę w nierozerwalne
kajdany i na zawsze połączyła z jej bohaterami. Ale myślę, że pomimo tych obaw,
będę chciała się przekonać, czy Smith faktycznie jest pisarką-czarodziejką.
Wracając do „Pamiętników”, co do trzech pierwszych części,
tytułowanych przeze mnie trylogią, miałam mało zastrzeżeń. Głównie dotyczyły
one tego, że w niektórych momentach opowieści po cichutku zakradała się nuda,
ale szybko była wymiatana przez autorkę jakimś ciekawym zdarzeniem czy zagęszczeniem
akcji. Jak choćby zmiana Eleny w wampira, następnie uśmiercenie jej w geście
poświęcenie dla życia Stefano i Damona. Był to bardzo dobry, trafiony pomysł,
który oceniłam bardzo wysoko. Historia przedstawiona w trzech częściach była
harmonijna, wzruszająca, intrygująca, ciekawa, potrafiąca wzbudzić napięcie i
oczekiwanie, co przyniesie kolejna strona. Na zawsze zapisała się w mojej
pamięci dzięki jej trojgu bohaterom. To właśnie oni podnieśli dość przeciętną
książkę do rangi pozycji, którą chętnie będę polecać i o której na zawsze będę
pamiętać. To także trylogia sprawiła, że mam teraz ochotę przeczytać kolejną
serię L.J Smith. A nie jest obecnie łatwo przekonać mnie do przeczytania innych
pozycji autorów, których książki przeczytałam. Jest to więc kolejny powód, dla
którego utwierdzam się w przekonaniu, że warto tę książkę polecać. Przeczytałam
kilka negatywnych opinii na temat tej pozycji, jednak pomimo tego jestem
przekonana, że nie jest to książka, wobec której powinno się przechodzić
obojętnie. Jej bohaterów można szybko polubić, a niektórych nie da się po
prostu nie kochać.
Jednak z każdą kolejną częścią „Pamiętników wampirów” miałam
coraz więcej zastrzeżeń, o których nie omieszkałam napisać. Mimo to nie
potrafię oprzeć się tej serii i każdą z tych dopisanych części czytam niemal
jednym tchem. Mogę się też przy nich zapomnieć. Podobnie było z „Duszami
cieni”. Potrafiłam przymknąć oczy na niedoskonałości pióra Smith i czytałam książkę
z wielką przyjemnością. Chociaż muszę przyznać, że na końcu poczułam nutę
rozczarowania, a jednocześnie ogromnego zainteresowania. Rozczarowania tym, że
im bliżej końca, tym częściej potykałam się o skojarzenia z „Opowieściami z
Narnii”, a to przez świat fantazji, w jaki wkroczyła Smith, gdy kazała
przekroczyć swoim bohaterom bramę do innego wymiaru, Mrocznego Wymiaru, w
poszukiwaniu uwięzionego Stefano. Zauważyłam przy tym kilka prostych rozwiązań,
których imała się autorka, by wyjść z jakiejś podbramkowej sytuacji, do której
zagoniła swoich bohaterów. Najpierw poświęcała sporo czasu, aby zaplątać
intrygę, a potem jednym machnięciem pióra, jednym krótkim zdarzeniem pozwalała
sobie ją rozwiązać, niezbyt przejmując się wiarygodnością tego rozwiązania.
Miałam wrażenie, że wówczas zmieniała się w pisarkę powieści dla dzieci,
przywołując skojarzenia ze stylem pisarskim choćby autora „Opowieści z Narnii”.
A ja niestety na „Opowieści z Narnii” jestem już trochę za stara. Natomiast
zainteresowanie wzbudziła niespodzianka na końcu książki, jaka czekała Damona
za zbytnią ciekawość. To rozwiązanie nie tylko rozbudziło moją wyobraźnię, ale
i rozpaliło ciekawość niemal do czerwoności i teraz nie potrafię już myśleć o
niczym innym, jak tylko o tym, jak sobie poradzi Damon z nową, dawno zapomnianą
rzeczywistością oraz jakie skutki przyniesie ta sytuacja w kwestii uczuć Eleny
do dwóch braci.
Wróćmy na chwilę do skojarzeń z Narnią. Nieco narnijskie
jest opisywanie sukienek i klejnotów, jakie dziewczyny wkładały na bal, a opisy
te nie wnosiły niczego specjalnego do akcji. Także nieco śmieszny i zbyt baśniowy
był zwrot akcji, kiedy niewolnica uratowana przez Elenę odnalazła w ruinach
swego domu ukryte klejnoty o tak wielkiej wartości, że zrobiły z niej osobę niezwykle
bogatą i całkowicie odmieniły jej życie. Nie do takiego baśniowego świata
przywykłam, gdzie problemy same się rozwiązywały jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Nie taki świat pokochałam, nie do takiego mnie Smith
przygotowała. Świat z trylogii był bardziej ludzki, ze swoimi ludzkimi
słabościami i ułomnościami, w którym trzeba było walczyć ostatkiem sił, aby
zwyciężyć i gdzie problemy bohaterów nie znikały za jednym ruchem pióra
pisarskiego.
Zdecydowanie wolę świat, jaki autorka wykreowała w trylogii.
A jest on nieco inny niż świat, który prezentuje nam w swoich późniejszych
„Pamiętnikach wampirów”. W trylogii Elena była zwykłą śmiertelniczką, słabą jak
każdy człowiek. Dlatego pojawienie się w jej życiu dwóch nieśmiertelnych
wampirów, z ich nadludzką mocą, mrokiem duszy i mroczną przeszłością, było
takie ekscytujące. Elena nie posiadała żadnych nadprzyrodzonych mocy, a jej
jedyną bronią przeciwko złu była siła woli i siła miłości. Za to miała swoje
słabości, jak każdy człowiek i to mi się w niej podobało. Piękna i nieskazitelna
na zewnątrz, a jednak nie tak idealna, bo z rysami na charakterze i duszy.
Elena, którą poznałam w trylogii, była bardziej ludzka, zwyczajna, ze
wszystkimi ludzkimi słabościami. Ze swoim manipulowaniem chłopakami, pławieniem
się w ich uwielbieniu. Z komenderowaniem przyjaciółmi, których ustawiała tak,
jak chciała, którym wydawała polecenia nie znoszące sprzeciwu. Których czasami
wykorzystywała do osiągnięcia zamierzonego celu.
Tamta Elena była jak królowa, władająca swoimi poddanymi,
ale i potrafiąca się dla nich poświęcić. Była wierna i lojalna, jednak na
pierwszym miejscu stawiała swoje potrzeby. Dopiero miłość do Stefano odmieniła
ją. By chronić swoje miasto i swoich przyjaciół, by bronić braci przed
zżerającą ich nienawiścią do siebie nawzajem, by wreszcie uratować ich życie,
potrafiła poświęcić wszystko, co było dla niej najcenniejsze- miłość do
człowieka, którego pokochała całym sercem i swoje własne życie. Tamta Elena
walczyła o innych poprzez swoje poświęcenie. Potrafiła wyjść z bezpiecznego
schronienia i oddać się we władanie Damona, gdy ten zagroził jej małej
siostrzyczce. Wolała sama walczyć z zakusami Damona, nie prosząc o pomoc
Stefano i nic mu nie mówiąc o spotkaniach z Damonem, bo nie chciała być
zarzewiem konfliktu między braćmi. Konfliktu, który mógł przybrać na sile,
gdyby Stefano dowiedział się, że Damon zmusza Elenę do wymiany krwi. A wszystko
po to, aby chronić braci przed uczuciem nienawiści do siebie. Poświęcając się
dla nich, stała się pomostem między Stefano a Damonem. Takim, który łączy to,
co dawno zostało rozdzielone.
Obecna Elena, powróciwszy z zaświatów, jest po prostu
przesłodzona. Jest dobra jak anioł. Rozsiewa wokół siebie aurę dobroci i
jakichś anielskich mocy. Potrafi przywołać anielskie skrzydła, aby chronić
tych, na których jej zależy. Są one jej bronią, po którą sięga w potrzebie. Nie
jest już tylko zwykłym człowiekiem, który swoją miłością kruszy bariery i
dociera do najgłębszych zakamarków duszy. Teraz to jej moce pochodzące z
zaświatów pomagają jej dotrzeć do zranionej duszy Damona i walczyć ze złem,
atakującym Fell’s Church. Do takiej Eleny, anielskiej Eleny, z całą jej nadludzką
dobrocią, nie mogę się przyzwyczaić. Wolę tamtą Elenę z trylogii, z odrobiną
mroku w duszy i ludzkimi słabostkami.
Także dusza Damona w trylogii pokazana była bardzo
niejednoznacznie, co dodawało całej historii dużo uroku. Jego postać była
trudna do rozgryzienia, a wskazówki dawane przez autorkę były bardzo subtelnie
wplecione w obraz złego brata, jaki nam na początku przedstawiła, tak że czasem
zastanawiałam się, czy na pewno zauważyłam w Damonie przebłyski dobra i troski
o brata, które zdawało mi się, że widzę. W trylogii Damon okazywał bratu
pogardę, chciał mu odebrać dziewczynę, chciał ją nawet siłą uczynić swoją królową
ciemności. Ani jednym gestem nie zdradził się, że zależy mu na Stefano, a mimo
to nie pozwolił Elenie go zabić, gdy ta przemieniła się w wampira i zapomniała
o tym, kogo naprawdę kocha. Zaryzykował też dla niego życie, gdy na scenę
wkroczyła Katherine, ich dawna ukochana szukająca zemsty. A jego ostatni gest,
gdy nie pozwolił Stefano na samobójstwo w promieniach słonecznych, gdy Elena
umarła po raz drugi, w bardzo subtelny sposób pokazał, ile tak naprawdę znaczył
dla niego Stefano i że w jego zbłąkanej duszy kryje się promyk dawno
zapomnianej i wypchniętej z umysłu dobroci.
W „Duszach cieni” postać Damona była chaotycznie
przedstawiona. Nie było już tych drobnych, niemal niezauważalnie wplecionych
niuansów, które powodowały, że zastanawiałam się, skąd się wzięło całe to zło w
Damonie i czy naprawdę jest on tak zły do szpiku kości, jak się wydaje na
pierwszy rzut oka. W „Duszach cieni” autorka nie bawi się już w te niuanse i
zagadki, tylko od razu podaje nam na tacy metaforę duszy Damona przedstawionej
jako wynędzniałe dziecko, przykute łańcuchami do skały, czekające na
uwolnienie. Zdecydowanie zmuszanie czytelnika do zastanawiania się,
analizowania i szukania w duszy Damona czegoś lepszego, niż on sam chce pokazać
światu, było znacznie ciekawsze.
Zauważyłam również coś niepokojącego. Mianowicie zwróciłam
uwagę, że, poczynając od „Mroku”, autorka coraz większą uwagę zaczęła skupiać
na Damonie. Być może miało to związek z tym, że Damon zdobył sobie więcej
fanów, niż Stefano i Smith uznała, że poczytniejsze będzie pisanie o nim, niż o
Stefano. W związku z tym postanowiła umieścić Stefano w zakazanym wiezieniu, w
Mrocznym Wymiarze, do którego nie mają wstępu ludzie, by pozbyć się go na jakiś
czas ze sceny. Tym samym zepchnęła go na boczny tor, przeznaczając mu jakąś
poboczną rolę, dając tym samym Damonowi pierwszeństwo, skupiając na nim całą
swoją uwagę. Jakkolwiek uwielbiam Damona, uwielbiam o nim czytać i uważam, że
jego postać jest bardziej interesująca, to odczułam to przetasowanie ról jako
małą zdradę. Tym bardziej, że Damon skwapliwie skorzystał ze swojej szansy i
zaczął zawracać w głowie Eleny tak bardzo, że ta sama zaczęła się już gubić w
swoich uczuciach. A ja jestem osobą, która preferuje stałość w uczuciach i nie
lubi być świadkiem zdrady, nawet, lub zwłaszcza gdy chodzi o bohaterów
literackich lub filmowych. A także dlatego, że moja czytelnicza dusza pokochała
Stefano na swój sposób i nie wyobraża sobie, aby Elena mogłaby być z kimkolwiek
innym, nawet z kimś tak pociągającym jak Damon.
Zresztą to wina autorki, że Stefano popadł niejako w
zapomnienie. To Smith zwróciła większą uwagę czytelników na Damona, usuwając z jego
drogi Stefano i wkładając w usta tego drugiego wyłącznie słowa miłości. A ja
wolę widzieć miłość w czynach, a nie w nudnych słowach. A kiedy zabrakło na
scenie Stefano, Damon na każdym kroku mógł okazywać Elenie, jak bardzo mu na
niej zależy. To on był w centrum akcji, cała uwaga skierowana była na niego,
tak jak całe zło, któremu musiał się przeciwstawiać. To więc Damon, zamiast
Stefano, walczył u boku Eleny i poświęcał się dla niej, ryzykując dla niej
życie i przejmując na swoje barki jej cierpienie.
Tak więc zabiegi autorki, by skoncentrować moją uwagę na
Damonie, przyniosły pożądany skutek. Moje zainteresowanie Damonem zaczęło
rosnąć już przy pierwszym starciu z Sinichim, kiedy Damon dał się opętać
lisołakowi i zaczął krzywdzić przyjaciół Eleny, a także ją samą. Oglądanie
wewnętrznej walki Damona z mrokiem jego własnej duszy, patrzenie, jak próbuje
wyzwolić się spod uroku Shinichiego, dla Eleny, aby już jej więcej nie
krzywdzić, było fascynujące. Z każdą chwilą czułam, że oddaję mu coraz większą
cząstkę swojego serca. Z kolei Stefano znikał z niego, tak jak zniknął ze
sceny, gdy uprowadzono go do więzienia Shi no Shi. Być może osłabienie mojego
przywiązania do starszego z braci miało również związek z tym, że Damon
pozostawał sobą, mrocznym wampirem, który lubił swoje moce i uczucie wyższości
nad słabymi ludźmi, podczas gdy marzeniem Stefano było znów być człowiekiem.
Gdy zaś rezygnował z tego, co dawało mu bycie wampirem, stawał się coraz
bardziej ludzki i, niestety, zwyczajny. I myślę, że to w głównej mierze
sprawiło, że moja uwaga skierowała się na seksownego Damona.
I choć źle mi było z tym, że Elena coraz częściej myśli o
Damonie i zdaje się gubić w swoich uczuciach do braci, to jednak nie
powstrzymało mnie to przed uczuciem coraz większej fascynacji mrocznym i silnym
Damonem. Nowym Damonem, skorym do poświęceń, myślącym przede wszystkim o
Elenie, jej bezpieczeństwie, a nie o swojej wygodzie. Nowy Damon już nie brał
bez pytania tego, co chciał. Stał się bardziej uważający i delikatny dla Eleny
i przede wszystkim złożył w jej ręce decyzję, którego z braci wybierze, nie
wywierając na nią wpływu swojej wampirzej obezwładniającej mocy i postanawiając
nie prosić jej o oddanie mu się. Czekał, aż Elena zezwoli mu na skosztowanie
swojej krwi i zdobywał jej serce bardziej jak chłopak, walczący o serce
wybranki męskim urokiem, niż jak wampir, świadom swoich mocy przekonywania i
wykorzystujący je bez żadnych skrupułów.
Ten nowy Damon stał się jeszcze bardziej pociągający. Jednak
to, że Elena mu coraz bardziej ulegała, było trochę smutne. Zbytnio odczuwałam
to jako zdradę, naruszenie właściwego porządku, pokazanego w trylogii, Autorka
czasem starała się mnie przekonać, że Elena robi to tylko po to, aby wyciągnąć
Damona ze skorupy, w której ten się zamknął, ale nakazywała jej przy tym
okazywać zbyt wielkie zainteresowanie wampirem, abym mogła o tym na spokojnie
czytać. Jednak muszę sama przed sobą przyznać, że sceny miłości z osłabionym i
niemal ludzkim Stefano w tych rzadkich chwilach, gdy duch Eleny odwiedzał go w
Shi no Shi, nie były tak interesujące jak sceny walki Eleny z własnym
pożądaniem i pożądaniem Damona. No cóż, łatwo jest zrozumieć, dlaczego autorka właśnie
tak, a nie inaczej zdecydowała się poprowadzić akcję, skoro ja sama tak łatwo
oddałam serce Damonowi, zwłaszcza, gdy ten cierpiał za Elenę. Widocznie jestem
łatwym do manipulacji czytelnikiem.
Jedno jest pewne. Akcja zagęszcza się i jestem coraz
bardziej ciekawa, co się stanie z Eleną, Stefano i Damonem. Trawi mnie też
ciekawość, czy uda się autorce wskrzesić na nowo dawnego, mrocznego i
jednocześnie zagubionego Stefano, którego poznałam podczas przygody z trylogią
i którego bardzo polubiłam. I czy moje zainteresowanie drugim bratem osiągnie
takie rozmiary, jak na początku, podczas czytania trylogii. Być może czeka mnie
ponowne przetasowanie ról, ponieważ autorka wpadła na genialny pomysł pod
koniec książki. Myślę, że przyniesie to kilka nowych zaskakujących faktów.
Jestem też strasznie ciekawa, jak Smith poradzi sobie ze swoim nowym pomysłem.
Zwłaszcza, że dotyczy on Damona. Jestem naprawdę ciekawa, jakie będzie moje
dalsze postrzeganie mrocznego wampira, gdy odbierze mu się to, co uważał za
najcenniejsze. Ja zacieram już ręce i naprawdę nie mogę się doczekać tego, co
przyniesie kolejna część. Tym bardziej, że to już ostatnia z części o dwóch
braciach wampirach, pięknej śmiertelniczce i ich zagmatwanych relacjach. Mam
nadzieję, że nie przyniesie ona rozczarowania.
Na koniec mała uwaga. Ostatnie dwie książki z serii
„Pamiętniki wampirów” znacznie się rozrosły. „Dusze cieni” mają 495 stron,
czyli mniej więcej tyle, ile trzy poprzednie części zebrane w jednym tomie. Dla
części „Dusze cieni” i „Północ” zarezerwowane zostały osobne tomy. Tak więc
akcji jest więcej niż zwykle. Ale oceniam to wyłącznie na plus. I myślę, że
kiedy skończę czytać serię „Pamiętników wampirów”, będę tęsknić za Eleną,
Stefano i Damonem, jakby byli prawdziwymi ludźmi (i wampirami :)), a nie tylko
postaciami z książki.
Niestety, kilkanaście lat, jakie dzieliły wydanie pierwszych
czterech „Pamiętników wampirów” od kolejnych części, nie przyniosły niczego
dobrego. Ani poprawy stylu pisarskiego autorki, ani świeżych i ciekawych
pomysłów. Podczas czytania poczułam się tak, jakbym wróciła do krainy baśni, do
Narnii, gdzie wszystko było możliwe, ale i czuło się każdym zmysłem dorosłości,
że nie było prawdziwe. I nawet nie można było udawać, że cokolwiek z tego
mogłoby się wydarzyć. Przedtem widziałam w stylu pisarskim L.J. Smith
dojrzałość wystarczającą dla wyobraźni nastolatków. W kolejnych częściach jej styl
przypomina raczej taki, jakim pisze się do dzieci.
Poczułam się nieco rozczarowana, ale właściwie byłam na to
przygotowana. Już „Mrok” stanowił pewne wyzwanie dla mojej wyobraźni. „Powrót o zmierzchu”
i „Uwięzieni” podniósł to wyzwanie do rangi przeświadczenia, że autorka
niepotrzebnie wpadła na pomysł, że ciekawie byłoby kontynuować dobry koncept
zrodzony w 1991 roku. Ja nie jestem przekonana co do tej, według mnie nietrafionej
decyzji. Autorka coraz bardziej wchodzi w gąszcz baśniowego świata, który nijak
nie pasuje do świata, który wykreowała w swojej pierwotnej trylogii. Książka
nie była już nawet w połowie tak ciekawa, jak trylogia i w małej tylko cząstce mogę
ją porównać do „Mroku”, o którym z przykrością musiałam stwierdzić, że zatracił
świeżość i pomysłowość pierwszych trzech części. Czasem nawet musiałam przyznać
przed samą sobą, że kolejne dwie części bywały czasami śmieszne i mało
wciągające, a sceny miłości pomiędzy Eleną a Stefano wydawały się zanadto
rozwleczone, nudne i nie wnoszące niczego nowego. W końcu Elena i Stefano tyle
razy udowodnili wcześniej, jak wielka jest ich miłość, gotowi poświęcić jeden
dla drugiego nawet własne życie, że nie widzę specjalnej potrzeby opisywania
ich relacji niejako od początku, lecz samymi słowami, nie czynami.
Niektóre momenty przywodziły mnie nawet do pustego śmiechu
nad pomysłami Smith. Elena wraca z zaświatów jako pół człowiek, pół duch i lata
po pokoju jak balon albo jest ciągnięta za samochodem na sznurze do prania, bo
nie potrafi się przystosować do grawitacji ziemskiej? Która najpierw potrafi
mówić, a potem nagle zapomina wszystko, czego się nauczyła podczas całego
swojego ziemskiego życia i musi się tego uczyć od początku? Która całuje
wszystkich na przywitanie jak jakiś piesek preriowy, aby ich zapamiętać, bo nie
potrafi ich poznać? Która raz jest człowiekiem, a potem, w potrzebie, znowu
staje się duchem? To pomieszanie baśni z nowoczesną fantastyką jest zbyt
chaotyczne i tym samym zakłóca odbiór opowieści. Niektóre zaś teksty są tak
naiwne, jakby stworzyła je osoba, która pisze swoją pierwszą książkę w życiu.
Nie podobają mi się również wyrwane z kontekstu zdarzenia,
czy akcja, która dzieje się nagle, bez żadnego wprowadzenia. Mówię o takich
momentach jak nagły, nie wyjaśniony niczym powrót Damona do Fell’s Church.
„Mrok” zakończył się jego wyjazdem w niewiadomym kierunku. „Powrót” zastaje go
znowu w mieście, z niewiadomych przyczyn obserwującego Caroline. Gdy rozstawał
się ze Stefano, bracia wydawali się pogodzeni po tym, jak Damon udowodnił
kilkakrotnie, że troszczy się o brata, mimo iż wciąż pragnął Eleny dla siebie.
W „Powrocie” znowu był starym Damonem, którego łączy z bratem jedynie wspólne zainteresowanie
tą samą kobietą. Wrócił ton lekceważenia wobec Stefano, nienawiść do brata i złe
nawyki. Podobnie było z Caroline. W poprzedniej części pogodziła się z Eleną, a
w następnej już pragnęła zemsty za upokorzenia, jakich niegdyś doznała od
Eleny. Cała opowieść wydawała mi się zbyt chaotyczna i jakby poskładana z
różnych, nie do końca obmyślanych, pomysłów. Jakby starano się na siłę wrócić
do czegoś, co było dobre. Tylko czasami takie powroty kończą się wejściem na
manowce. Czasami po prostu trzeba sobie odpuścić.
Mimo wszystkich jej minusów, których nie byłam w stanie nie
dojrzeć, muszę przyznać, że książka jest chyba magiczna. Bo jak inaczej wytłumaczyć
fakt, że jak już zaczęłam czytać, to nie mogłam się od niej oderwać? Nie
dlatego, że była najbardziej interesującą książką, jaką przeczytałam w życiu.
Ale coś mnie do niej ciągnęło. Byłam ciekawa jak się wszystko skończy. No i
chyba trzyma mnie przy niej to, że wciąż podświadomie czekam na całkowitą
przemianę Damona. Tylko zastanawiam się, czy wtedy będzie on taki pociągający,
mroczny i seksowny? Czy też może całkowicie straci moje zainteresowanie? Tego
się niestety jeszcze nie dowiedziałam, ponieważ koniec „Uwięzionych” przyniósł
zapowiedź kolejnej części. I myślę, że teraz już nie odpuszczę i będę chciała
przeczytać wszystkie części do końca. Przymknę oko na wszystkie minusy i
niedociągnięcia książki i sprawdzę razem z Eleną, czy da się uratować duszę
Damona przed nim samym.
A teraz czas na ostrzeżenie, czyli krótkie streszczenie.
Jeśli nie lubicie powrotów zza światów, jeśli nie trawicie przeciągania
historii na siłę, poprzestańcie na pierwszych czterech częściach „Pamiętników
wampirów”. A najlepiej na trzech pierwszych, zwanych przeze mnie trylogią,
ponieważ pierwotnym zamysłem autorki było napisanie wyłącznie trylogii, a nie
całej serii. To w niej rozgrywa się wszystko, co najważniejsze i tylko te
pierwsze trzy części przynoszą powiew świeżości. Potem, im dalej w głąb lasu, tym
robi się coraz ciemniej, czyli mniej interesująco. Robi się coraz bardziej
baśniowo, niewiarygodnie, chaotycznie, czasem nudno. Powiela się te same
pomysły, ciągle strasząc nas śmiercią bohaterów, którzy w ostatniej chwili
cudem ratują się od ostateczności. Zupełnie jakby autorka bazowała na swoim
pierwszym, bardzo udanym pomyśle, aby uśmiercić główną bohaterkę i tym samym
wstrząsnąć swoimi czytelnikami i zapisać się w ich pamięci.
Czasem jednak te
cudowne ocalenia są trudne do przetrawienia i wprowadzają zamęt, bo dzieją się
tak nagle, jakby w nieprzemyślany sposób zacierając granicę między tym, co jest dobre,
a tym, co jest po prostu śmieszne i wymuszone. Podczas czytania „Powrotu” i
„Uwięzionych” nie uroniłam ani jednej łzy, mimo iż pod koniec trylogii ryczałam
jak bóbr, a i „Mrok” wycisnął ze mnie kilka łez. Więc albo ja stałam się
bardziej odporna na słowo Smith, albo ona stała się zbyt przewidywalna.
Nie mogę też oprzeć się myśli, że w trylogii wszystko było
bardziej wiarygodne. Nawet to rozdarcie Eleny między Stefano, którego kochała
ponad wszystko, a Damonem, którego pożądała jej ciemniejsza strona, nie
potrafiąca się oprzeć jego obezwładniającej i zniewalającej mocy. W kolejnych tomach Smith
próbuje wskrzesić to uczucie rozdarcia dziewczyny pomiędzy braćmi, jednak po
tym, jak Elena swoją śmiercią i wymuszoną na braciach obietnicą, iż będą się o
siebie troszczyć, połączyła ich i zbliżyła do siebie, ta rywalizacja między
Damonem a Stefano o Elenę była jakaś taka nie na miejscu, wymuszona, jakby
wyrwana z kontekstu, dziejąca się niejako obok poprzednich części. W trylogii niemal namacalne było pożądanie Eleny, któremu nie mogła się oprzeć, gdy zbliżał się do niej Damon. Jej walka z tą ciemną stroną własnej duszy, której sobie wcześniej nie uświadamiała, siła przyciągania Damona, jego stanowczość w zdobywaniu duszy dziewczyny, kawałek po kawałku, wszystko to było takie wyraźne, oczywiste i na miejscu, jakby było częściami jednej układanki, która nie byłaby już tą samą, harmonijną całością, gdyby zabrakło którejś z jej cząstek. W kolejnych tomach to uczucie całości gdzieś się rozmyło, zanikło w chaosie, który sprawiał, że wszystko było mniej wiarygodne. To, że Damon dalej pragnie Eleny dla siebie, jego lekceważenie wobec brata, którego w poprzednich częściach chronił, nawet za cenę własnego życia, wyśmiewanie się z niego, nazywanie fajtłapą, było nie na miejscu, nie pasowało do układanki, którą postawiła przede mną Smith w poprzednich częściach, całkowicie mijało się z tym Damonem, którego pokazała nam Elena. Mam nadzieję, że następne części przyniosą bardziej przemyślaną historię, której cząstki ułożą się ponownie w harmonię układanki.
„Powrót” zaczyna się zaraz po tym, jak Elena wróciła z
zaświatów. Wydaje się być człowiekiem, ale wciąż nosi w sobie znamiona ducha. Musi
się najpierw przystosować do ziemskich warunków, przypomnieć sobie, jak to jest
znowu być człowiekiem. Ma też w sobie duchową moc, którą przekazuje częściowo
Stefano, gdy dzielą się krwią. W ten sposób Stefano staje się silniejszy niż
Damon. Jednak jeszcze silniejsze od nowej mocy Stefano jest zawiedzione
zaufanie i podstępna zdrada, która więzi go z dala od Eleny i szykuje się do
zniszczenia miasta. Dziewczynie zaś w walce o Fell’s Church pozostaje pomoc
przyjaciół i Damona, który wydaje się inny niż do tej pory. Bardziej mroczny i
okrutny. Tak okrutny, że nie tylko patrzy bez emocji na cierpienia innych, ale
też sam je zadaje.
Nic dziwnego, ponieważ opętała go tajemnicza, nieznana moc,
która wzmacnia najmroczniejsze zakamarki duszy dawcy i obraca je przeciwko
niemu samemu i wszystkim dokoła. Moc zaś jest sterowana przez kogoś jeszcze
bardziej potężnego, silniejszego i bardziej okrutnego niż Damon kiedykolwiek
był. Kogoś potrafiącego kontrolować umysły nie tylko ludzkie, ale i każdego
stworzenia, które sobie obierze za cel. Jest to kitsune, lisołak, wyglądający jak człowiek, którego lisią naturę zdradzają jedynie spiczaste uszy i czarne jak smoła włosy, zakończone płomienistą czerwienią, który
przybywa do Fell’s Church, by zniszczyć miasto, razem ze swoją okrutną siostrą,
ponieważ bawią ich cierpienie i zniszczenie. Gdy Stefano znika, Elena musi sama
bronić miasta przed zakusami lisich bliźniaków, Shinichiego i Misao. Do pomocy
ma jedynie garstkę słabych, ludzkich przyjaciół i Damona. Ale czy może mu ufać,
gdy ten zachowuje się tak, jakby w jego ciele siedział ktoś obcy, którego nie
poznaje nawet Elena? Czy to możliwe, żeby Damon, który zawsze ją pragnął i chronił,
naprawdę chciał jej zadać ból i cierpienie, którego zapowiedź widziała w jego
oczach? Czy Elena naprawdę tak bardzo się co do niego myliła, czy też ten nowy
Damon ma coś wspólnego z tym dziwnym czerwonym błyskiem w jego źrenicach,
którego nigdy wcześniej u niego nie widziała? Wiadome jest tylko jedno, jeśli
ktokolwiek może ocalić miasto i Damona, może to zrobić tylko Elena.
Mam teraz spory dylemat. Nie wiem, czy mam polecać ten
kolejny tom, czy nie. Myślę, że pozostawię każdemu decyzję do samodzielnego
przemyślenia. Ja nie potrafiłam się oprzeć pokusie i pomimo poczucia chaosu i
nieskoordynowania, nie tylko potrafiłam przymknąć oko na te niedogodności, ale
i bywało tak, że nie mogłam się oderwać od tej powieści. I na pewno sięgnę po
następny tom, bo muszę się dowiedzieć, co się stanie z Damonem i Stefano. Czy
ostatecznie bracia się pogodzą i Damon zrezygnuje z Eleny i czy będą mogli
sobie wzajemnie zaufać, bez względu na to, co się będzie działo. Wierzę w
Damona, w jego dobroć, którą tyle razy okazywał, gdy bronił Stefano lub ludzi,
na których mu, według jego słów, nie zależało. Wierzę w to, że jakoś się to
ułoży, a także w to, że Smith ponownie uda się mnie zaczarować i utrzymać w
swoim świecie, który tak mnie wciągnął, gdy czytałam trylogię. Zobaczymy, czy
się nie zawiodę.